Rozdział 61. Randka, czyli rogaczowe rozterki
Pobiegliśmy w tamtą stronę wraz z falą innych uczniów. Lily i ja nie mogłyśmy powstrzymać głośnego pisku, kiedy ujrzałyśmy Regulusa przygwożdżonego do ściany, a obok... Syriusz z taką miną jakby miał zapaść się pod zimię...
— Przepraszam, przepraszam, muszę przejść, co tu się stało? Co... o Boże! — głos profesor McGonagall sprowadził mnie na ziemię.
Potem było jeszcze gorzej. Zabrano Regulusa, który padł nieprzytomny na ziemię, do skrzydła szpitalnego, gdzie pani Pomfrey, profesor Slughorn, a w końcu Dumbledore zastanawiali się, co mu się stało. Syriusz musiał iść z profesor McGonagall do jej gabinetu, a tajemnicza paczka trafiła do gabinetu dyrektora.
Wszystkim kazano wrócić do swoich dormitoriów, więc, choć bardzo niechętnie, powlekliśmy się tam, nie mówiąc ani słowa.
Nie bardzo wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Wszyscy gdzieś sobie poszli. Tylko ja zostałam w pokoju wspólnym, zatopiona w myślach. Chciałam pozbyć się w końcu tego okropnego uczucia, którego nawet nie umiałam nazwać. Strach? Poczucie winy? Sama już nie wiem. Może jedno i drugie...
~*~
Po jakimś czasie skrzypnęły drzwi i natychmiast poderwałam się, widząc Syriusza z miną trudną do zrozumienia.
— Co się stało? — zapytałam — Dlaczego Regulus...
— To wina tego, co było w tej paczce — przerwał mi, ale mówił bardzo spokojnie, tak jakby nie dotarło do niego to, co właśnie się wydarzyło — dyrektor i Slughorn twierdzą, że była na nim klątwa. Nie nadzwyczajnie potężna, ale wystarczyła, żeby... — zawahał się, ale potem mówił z coraz większą odrazą — Regulus trafił do świetego Munga.
— To straszne, nigdy nie sądziłam, że... ach... kto w ogóle to zaczarował? Regulus chyba nie zrobił tego sam.
— Moi rodzice — powiedział, nie patrząc na mnie.
— Co takiego?! — w tym momencie zupełnie mnie zatkało. Wiedziałam przecież o jego rodzicach, ale nigdy bym nie przypuszczała, że chcą go zabić i to w taki sposób. To nieludzkie!
—Wiesz dobrze, kim są i z kim się zadają, ale — złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie — w końcu ich złapią, Viv. Po tym wszystkim... Dorcas, Zakon Feniksa a teraz Regulus. W końcu ich złapią, mam nadzieje, że uda nam się spokojnie ukończyć Hogwart. Chcę żyć jak normalny czarodziej, chcę odciąć się od przeszłości i żyć tylko przyszłością.
Wtuliliśmy się w siebie i trwaliśmy tak dłuższą chwilę...
~*~
Nadszedł kwiecień. Śnieg stopniał i powoli zaczynało robić się coraz cieplej. O tym wypadku nie mówiono już tak często. Syriusz nie dawał po sobie poznać, że coś się stało. Śmiał się i rozmawiał tak jak zawsze. Żadne z mas także nie wyciągało tego tematu. Wszyscy uczniowie, którzy z początku nie rozmawiali o niczym innym, z czasem znaleźli sobie inne tematy. Oczywiście, czasem, kiedy przechodziliśmy korytarzem niektórzy patrzyli się na nas ukradkiem i szeptali coś między sobą, ale nauczyliśmy się nie zawracać na to uwagi. Tylko o Dorcas nie zapomnieliśmy, była ważna cały czas. Cieszyło mnie również to, że teraz każdy mówił o niej z szacunkiem, była w końcu bohaterką, dlatego nikt nie powinien l niej zapomnieć...
Dla uczniów ostatniego roku kwiecień oznaczał też intensywne przygotowania do nauki. Nauczyciele nie zadawali nam już zbyt wiele, ale robili powtórzenia. Czas wolny, jeśli w ogóle nam zostawał, był w całości poświęcony nauce. Bardzo się starałam, bo zdawałam sobie sprawę jak ważne to dla mnie, ale w pewnym momencie miałam już dość. Z pomocą na ten monotonny czas nadszedł... James.
W pewną sobotę siedziałam na błoniach, ciesząc się spokojem i słońcem. Mój spokój został jednak szybko zakłócony, kiedy przyszedł do mnie James.
— Musisz mi pomóc, szybko!
— Co jest? — mruknęłam, grzebiąc w stosie notatek.
— Lily!
— Ty już do reszty zgłupiałeś? Mam na imię Vivienne — powiedziałam, śmiejąc się.
— Nie, nie, przecież wiem, ale Lily... zgodziła się!
— Na co?
— Na rankę! Zgodziła się, ale co ja mam zrobić? Powiedziałem jej, że to będzie niespodzianka i...
— Dobrze, już dobrze Rogasiu jasne, że ci pomogę. — Wstałam, zebrałam rzeczy, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu.
W gruncie rzeczy Lily i James spędzali ze sobą sporo czasu. Trwało to już od początku tego roku. Lily niechętnie o tym mówiła, ale widać, że z czasem zaczęła patrzeć na niego trochę inaczej niż jak na przyjaciela.
— Jak mam to urządzić? Nie znam się na tym.
— Masz już pomysł, gdzie chciałbyś to urządzić?
— A ja wiem, może na błoniach?
— W porządku, tylko wieczorem, kiedy już nikogo nie będzie.
— Myślałem, że to mógłby być jakiś piknik czy coś... ale to chyba...
— Coś ty, piknik to świetny pomysł! Uwierz mi, Lily będzie zadowolona.
— Trzeba będzie zająć się jeszcze jedzeniem, może skoczę po piwo kremowe.
— Zostaw to mnie. Wiem, co Lily lubi jeść, ty zajmij się tylko tym, żeby ta randka zapadła jej w pamięć.
— Dzięki, ratujesz mi życie — zawołał i pobiegł do zamku.
~*~
Wszystko poszło nam sprawnie. Wysłałam Syriusza po piwo kremowe do Hogsmeade, a potem poprosiłam Petera o pomoc w kuchni. Ponieważ Lily uwielbia tartę truskawkową, postanowiliśmy to przygotować, a także ciasteczka z kawałkami czekolady i jej ulubione owoce. Do godziny dziewiętnastej wszystko było gotowe. Remus przygotował miejsce, w którym mieli usiąść, a ja i Peter zrobiliśmy resztę. Dziesięć minut przed dziewiętnastą nadbiegł James, który wyjątkowo dobrze wyglądał. W garści trzymał ogromny bukiet czerwonych róż.
— Powodzenia, Romeo, wszystko już gotowe — powiedział Syriusz i ruszył w kierunku zamku.
~*~
Minęły już trzy godziny. Graliśmy w czarodziejskie szachy, rozmawialiśmy, próbowałam nawet nauczyć Huncwotów gry w karty. Mimo zmęczenia chcieliśmy zostać i dowiedzieć się jak było. W końcu, koło północy, portret uchylił się i weszła Lily. Wyglądała ślicznie w czerwonej sukience, którą z resztą pomagałam jej wybrać. Popatrzyliśmy po sobie znaczącą, ale zanim ktokolwiek coś powiedział zawołała;
— To najlepszy wieczór w moim życiu!
I poszła do dormitorium...
Cześć! Udało mi się napisać 905 słów. Wiem, że dluuuugo nic tu nie było, ale skoro są wakacje, postaram się pisać częściej ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top