Rozdział 59. Kłopoty?
W tej samej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Syriusz upuścił gazetę tak, że otworzyła się na stronie, która natychmiast zwróciła moją uwagę, Lily wstała, a stał przed nią ktoś, kto powiedział:
— Lily...
Tym kimś był niski, dobrze zbudowany chłopak o jasnych oczach i mysich włosach. Mówił grubym, twardym głosem tak, że niemal każdy, kto znajdował się w pokoju wspólnym, mógł słyszeć całą wymianę zdań.
— O co ci chodzi? — spytała ruda roztrzęsionym głosem.
— O co mi chodzi? Nie wiem czy to do ciebie dotarło, ale ten tutaj — Wycelował palcem na Syriusza — może być śmierciożercą! Nie wiesz, co zrobiła jego rodzina? To zwykły kretyn, nie wiem, jak możesz się z nim zadawać.
— Teraz to zaczęło cię obchodzić?! — oburzyła się. — Chodzimy razem na lekcje run i jakoś dotąd nie było z tym problemu.
— Bo nie wiedziałem, że to śmierciożerca.
Wstałam i wyciągnęłam różdżkę. Byłam bardzo zła, ale umiałam zapanować nad gniewem... w pewnym sensie.
— Nie masz pojęcia, co się stało ani kim jest — powiedziałam cicho, lecz dobitnie, celujac różdżką w jego twarz.
— Odwal się ode mnie — warknął Syriusz. Potargane włosy zakryły mu prawie całą twarz, a wściekłe spojrzenie nadawało mu więcej zwierzęcego wyglądu. Zachował się jak groźny ponurak, którego część drzemała w jego sercu.
— Bo co? — zadrwił.
To się wydarzyło nagle, tak nagle, że nikt nie zdążył zareagować. Dopiero krzyk jakiejś dziewczyny sprowadził mnie na ziemię.
Syriusz rzucił się na chłopaka i razem wpadli na fotel, przewracając go. Przetoczyli na prawo. James rzucił się, by ich rozdzielić, ale nie dało to zbyt wiele.
Chłopak o mysich włosach okazał się być dużo silniejszym od Łapy, a więc bez trudu przepchnął go z powrotem w naszą stronę i zostawił Rogacza w tyle.
Ponownie się odwrócili, lecz tym razem to Syriusz pchnął go z całej siły, ale zamiast usłyszeć kolejny huk przywracającego się mebla, rozległ się piskliwy wrzask.
Otworzyłam oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy je zamknęłam.
Lily stojąca obok mnie jęknęła głośno. To na profesor McGonagall runął ów chłopak. Chyba nikt się nie z orientował, że przyszła.
Na szczęście lub też nieszczęście wystarczyło jedno jej spojrzenie, by ich rozdzielić.
Wstała, poprawiła szatę i wcisnęła sobie na nos prostokątne okulary.
Wszyscy stali nieruchomo, wiedząc, że jest już u szczytu gniewu.
— Co to wszystko ma znaczyć? — rzekła wściekle.
Nikt nic nie odpowiedział. Łapa również milczał, rzucając wrogie spojrzenia.
— Nikt? W takim razie wy dwoje pójdziecie do mojego gabinetu.
Ponieważ wskazała na Łapę i owego blondyna, musieli za nią posłusznie ruszyć.
Uczniowie powoli zaczęli się rozchodzić. Najwyraźniej większość pogodziła się już z myślą o kłopotach, ale to w końcu Huncwoci. Oni są do tego przyzwyczajeni.
~*~
Chwilę później wszyscy już sobie poszli. Ja natomiast wzięłam gazetę i wyszłam po to, by jak najszybciej złapać Syriusza, gdy tylko wyjdzie.
Usiadłam na ławce obok gabinetu McGonagall i czym prędzej odnalazłam właściwą stronę.
To koniec?
Państwo Bartic, znani aurorzy, przeszli klęskę!
Wczoraj wieczorem Ministerstwo Magii otrzymało szokująca wiadomość od pani Bartic i natychmiast wysłałano kilku Aurorów. Na miejscu zastano częściowo zniszczony dom i panią Bartic zasypaną gruzami.
Po akcji ratunkowej zabrano ją do szpitala Świętego Munga. Dopiero dziś udało się złapać z nią kontakt, jednak zanim straciła przytomność, zdążyła powiedzieć: Oszust!
Po tych słowach nikt nie miał już wątpliwości, iż rzekomy pan Bartic...
Okazało się, że nie wyrwałam kolejnej strony, ale nie postrzabowałam jej, by wiedzieć, co się stało. Teraz to oszustwo okazało się przekrętem, ale niedoskonałym. Jeśli ten człowiek, kim kolwiek był, miał wspólników i zabrał Enifiriusa, to guzik im to w tym momencie da. Dlaczego? Przypuszczalnie przemyśleli każdą sytuację, ale nie przyszło im do głowy, że książka zostanie w Hogwarcie. Póki co myślę, że zbyt prędko się tu nie zjawią, a ja mogę spać spokojnie. Jeśli jednak się zjawią, co na pewno nastąpi, trzeba będzie zadziałać, tylko jak?
Skrzypnęły drzwi. Ów przysadzisty chłopak wyszedł jako pierwszy z gniewem wymalowanym na twarzy. Wychodzący za nim Syriusz popchnął go i zanim tamten zdążył zareagować, czmychnął w moją stronę.
— I jak? — zapytałam z zaniepokojeniem.
Łapa wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
— Nie martw się, Viv. To tylko szlaban, będę pomagać Ślimakowi w pracy, ale...
— Co? — wyrwało mi się.
— Wiesz, chciałbym ukończyć szkołę. Mimo że poza Hogwartem czekają nas niebezpieczeństwa, to chcę stawić im czoła. Zapytasz: dlaczego? Być może to kwestia nienawiści do rodziców, ale dla młodych ludzi takich jak my nie ma lepszych chwil jak te, kiedy możemy walczyć... Czy tylko ja tam myślę? — zmieszał się.
— Pewnie, że nie! — zawołałam — Nie ma nic złego w tym, że chcesz walczyć z Voldemortem i jego armią. Dobrze wiem, że będę tęsknić za Hogwartem, ale chciałabym wierzyć w to, iż się uda.
Złapaliśmy się za ręce i poszliśmy na długi spacer. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. W tym momencie nawet nudne teorie na temat historii magii zdawały się być ciekawe...
Cześć!
Długo mnie tu nie było, co? Pisanie tego rozdziału zajęło mi naprawdę dłuuuuuuugo. Cieszę się, że mój Watt wrócił do sprawności i ja też wróciłam.
No cóż, nie wiem, kiedy będzie następny rozdział, ledwo rok szkolny się zaczął a tu katastrofa 😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top