Rozdział 57. Co z tego wynikło?

— A więc... — zawahałam się — w jaki sposób... ten miecz znalazł się w lesie, skoro należy do państwa?
Kobieta zrobiła poważną minę, choć na jej ustach błąkał się jeszcze cień uśmiechu.

— Tak, to było kilka lat temu. Jesteśmy autorami - jak już pewnie wiesz. Ale nikt, na razie, nie zdołał się dowiedzieć, w jaki sposób walczymy. Wielu ludzi lekcewarzy potęgę Voldemorta. Sądzi, że prędzej czy później pojawi się ktoś, kto go pokona. Uważając, że są tylko zwykłymi, nie rzucającymi się ludziom w oczy mieszkańcami, nic im nie grozi. Niestety, ale bardzo się mylą. Voldemort uważa, iż jeśli ktoś go nie popiera lub jest neutralny, zasługuje na smierć. Przez lata próbowaliśmy to ludziom uświadomić, ale tylko nas wyśmiano. Dlatego postanowiliśmy stworzyć coś, dzięki czemu będziemy mogli...

— Wzbić się ponad to wszystko — powiedział pan Bartic z pasją — Dzięki Enfiriusowi posiądziemy największą potęgę!

W oczach jego żony można było dostrzec zdziwienie i niezadowolenie. Może nie powinien tego mówić? Wygląda na to, że sprawa z Enfiriusem jest doprawdy gruba. Niby wiedziałam, że z tym będą problemy, ale rozmyślać o tym, to co innego niż być w czymś takim naprawdę. Ale pewnych rzeczy nie da się cofnąć. Zupełnie przypadkiem zostałam w to wpakowana i prawdę mówiąc oddaję go z ciężkim sercem. Po prostu przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze, gdy otwieram kufer, znajduje się tam ta torebka, w której spoczywa miecz i książka. A teraz jestem zmuszona go oddać. W prawdzie czuję ulgę, ale pewna część mnie pragnie zwiać i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. To dość dziecinne zachowanie, lecz gdybym tylko miała odwagę, postąpiłabym tak.

— Fakt, jest to rzeczywiście potężna broń — kontynuowała kobieta, rzucając na męża niepewne spojrzenie — ale nawet ona sprowadziła nam na głowę wiele problemów. To właśnie dlatego tamtego wieczoru ów przedmiot znalazł się w lesie. Nastał taki czas, że śledziło i poszukiwało nas więcej ludzi Czarnego Pana. Byliśmy pewni, że gdyby tylko miecz dostał się w ich ręce, rozpętałoby się piekło. To było dla nas ogromne ryzyko, bo przecież w lesie mieszkają najróżniejsze istoty, jednak wierzyliśmy, że znajdzie go jakiś uczeń czy nauczyciel i odda go w ręce dyrektora.

— Czy nie byłoby łatwiej po prostu pójść do dyrektora?

— Naturalnie! — zawołała — Tylko że nie pomyślałaś o tym, iż wciąż nas śledzono. Nie było możliwości, by ot tak się spotkać. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, natychmiast nastąpiły by ataki na szkołę. W lesie byliśmy bezpieczni. Po tym wszystkim, co się stało, nie mogę sobie wyobrazić walki bez Enfiriusem.

— Teraz już chyba rozumiem — powiedziałam spokojnie.

Pani Bartic coś tam jeszcze mówiła, ale przestałam słuchać. Małą torebkę. Lewą ręką ostrożnie wyciągnęłam małą książkę, a potem oddałam jej torebkę.

Dlaczego to zrobiłam? Sama nie wiem, ale nie ufałam temu człowiekowi. Nawet kiedy jego żona wyciągnęła miecz, by go obejrzeć, w jego oczach dojrzałam taką... rządzę władzy.

Potem wszystko działo sów tak szybko, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że podziękowali, pożegnali się i wyszli.

Stałam tak dłuższą chwilę z książką za plecami, aż w końcu trochę ochłonęłam i postanowiłam wrócić do pokoju wspólnego Gryffindor'u.

Ale... czy ja dobrze robię? A może tylko po to, żeby została po Enfiriusie jakaś pamiątka, bo nie umiem się z nim rozstać?

Kiedy przeszłam przez portret Grubej Damy, usłyszałam jak Huncwoci i Lily prowadzą jakoś dyskusję.

— Viv! Chodź do nas! — zawołał James, gdy zobaczył, że stoję ledwie kilka kroków od nich.

— Co się stało? Gdzieś ty była? — zapytała Lily.

Usiadłam po turecku między Peterem i Syriuszem tuż przy kominku. Wzięłam głęboki wdech, ale mimo wszystko znałam Łapę za rękę.

I tak odpowiedziałam przyjaciołom całą historię, wyrządziłam z siebie wszystkie lęki i przypuszczenia. Bałam się jak zareagują, jednak wiedziałam, że kiedyś to wyjdzie na jaw i nie będę miała wyboru.

— To niesamowite! — wykrzyknął Rogacz po długim zastanowieniu.

— Racja — skwitował Peter.

— Ale to przecież bardzo niebezpieczne — bąknął Lunatyk.

— Tak — mruknęła Lilka.

Spojrzeli pytająco na Łapę, jakby jego zdanie miało zadecydować o wszystkim.

— Ja już wiedziałem — powiedział tak cicho, że ledwo usłyszeliśmy.

— Ale dlaczego nam nic nie powiedzieliście?!

— A co mieliśmy powiedzieć? — wreszcie się odezwałam — To tak absurdalnie, że uznalibyście nas za wariatów!

~*~

Całe popołudnie i wieczór spędziliśmy na rozmowie, aż w końcu temat się wyczerpał i poszliśmy do dormitorium. Lily jeszcze zadawała mi kilka pytań, lecz w końcu i ją dopadło zmęczenie.

Potem tylko leżałam. Nie mogłam zasnąć ani tego zrozumieć, a może wcałe nie chciałam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top