Rozdział 56. Gniew i spotkanie.
Co powiecie na mały maratonik? Jutro kolejny rozdział :)
Kiedy wyszłam z gabinetu dyrektora, poczułam się dość dziwnie. Przed chwilą byłam świadkiem kłótni Syriusza z nauczycielką transmutacji, Dumbledore nic z tym nie zrobił i nadal pozostaje sprawa Dorcas.
Niby nigdy się nie lubiliśmy, ale nigdy nawet nie byłabym w stanie pomyśleć o tym, co jej się przytrafiło. W prawdzie nienawidziłam tego jej spojrzenia, docinek i zachowania, ale teraz zostaje taka pustka. Tylko... jak pomóc Łapie? Gdybym zgodziła się na to, co wymyślił... nie, nie dalibyśmy rady. Chociaż z drugiej strony staram się go zrozumieć. Syriusz też nie przepadał za Dorcas, jednak to nie ma już najmniejszego znaczenia. Jego rodzice są bardzo niebezpieczni, a my utknęliśmy w tak zwanej kropce. Czy stanie z założonymi rękami pogorszy sytuację? To może zacząć działać? Ale czy zemsta nie sprawi, że ucierpimy jeszcze bardziej?
Wbiegłam za Syriuszem do pokoju wspólnego, gdzie siedzieli Huncwoci, Lily i grupka trzecioklasistów.
Łapa dosłownie rzucił się na fotel i zakrył sobie twarz dłońmi.
Peter wstał i spytał:
— Co mu się stało? Zerwaliście?
— Co?! — powiedzieliśmy równocześnie.
— Czyli zerwali — mruknął James do Lily.
Spojrzałam na nich jak na idiotów, lecz gdy to już nie poskutkowało, chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w Rogacza.
— Aaa! Za co?! — wrzasnął.
— Nikt z nikim nie zerwał, a teraz ogarnijcie się, bo musimy pomóc Łapie.
Rogacz już nachylał się, by powiedzieć coś Lily, ale uniosłam kolejną poduszkę i kiedy miałam nią rzucać, ten poderwał się i zawołał:
— Dobra, już dobra... Co jest?
Po dłuższej pauzie opowiedziałam im to, co się wydarzyło. Mówiąc to, czułam się fatalnie. Przez całą drogę na wieżę starałam sobie poukładać to w głowie. Ale czymś zupełnie innym jest rozmyślanie, bo kiedy mówi się to na głos, brzmi to tak realnie i uderza z jeszcze większą siłą.
Wypowiadając ostatnie zdanie, spojrzałam na Lily. Miała łzy w oczach. James aż otworzył usta ze zdumienia, a Remus i Peter wymieniali przerażone spojrzenia.
Zapadła głucha i cholernie nieprzyjemna cisza. Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie, póki drzwi nie otworzyły się z hukiem i nie wpadła McGonagall.
— Panie Black, proszę pójść do mojego gabinetu, natychmiast — powiedziała.
Łapa wstał, ostatni raz na mnie spojrzał i wyszedł.
— A pani — kontynuowała nauczycielka — spotka się z państwem Bartic.
— Teraz? Zaraz? — zapytałam.
— Teraz, teraz i lepiej, żebyś wzięła to ze sobą. Będą czekać przy wejściu do szkoły.
Odwróciła się napięcie, pozostawiając mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie, o ile w ogóle to możliwe.
— O czym ona mówiła? — zapytała Lily złowrogim tonem.
— Ja... ja... powiem wam później! — rzuciłam bez zastanowienia.
Wbiegłam na schody prowadzące do dormitorium dziewczyn.
W pokoju siedziała Merva, gawędząc z Molly.
— Cześć, Viv... Czy coś się stało? — zapytała Molly, widząc, jak rzucam się na kufer i zaczynam wszystko z niego wywalać.
— Nie teraz, nie teraz, nie teraz — mamroczę raz głośniej raz ciszej. Ktoś mógłby pomyśleć, że oszalałam.
— Co ty wyczyniasz? Zwiariowałaś?! — wolała Merva lecz nie zwracałam na to uwagi.
Dorwałam wreszcie malutką torebkę i wybiegłam z pokoju, pozostawiając Molly i Mervę z mieszaniną zdziwienia i oburzenia na twarzach.
Znów nie wiedziałam, co zrobić, jak się zachować, czy biec tam na spotkanie, iść spokojnie, nie iść wcale, czy zatrzymać się i opowiedzieć wszystko przyjaciołom?
W głowie miałam tyle pytań i zero odpowiedzi.
W pokoju wspólnym Huncwoci dalej siedzieli i rozmawiali z Lily.
Starałam się przejść tak, żeby mnie nie dostrzegli. Niestety, tak bardzo się w nich zapatrzyłam, iż nie dostrzegłam małego taboretu bardzo podobnego do tych, na których siadamy na lekcjach wróżbiarstwa. Potknęłam się i runęłam na ziemię. Torebka na szczęście nie wypadła mi z ręki, ale teraz wszyscy zaczęli się odwracać, by zrobaczyć kto narobił takiego hałasu. Klnąc pod nosem, podniosłam się i zgromiłam wzrokiem tych, którzy chichotali lub otwarcie śmiali się z mojego... nazwijmy to... wypadku.
— I co? Powiesz wreszcie, dokąd się tak śpieszysz, czy mamy dalej patrzeć - z wielką przyjemnością - jak znowu się wywalasz? — powiedział Rogacz, zanim na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
— A jaki w tym sens, skoro i tak nie zrozumiecie za pierwszym razem? — powiedziałam, patrząc w inną stronę.
— W takim razie poświęć nam więcej czasu. — powiedziała Lily. — Ostatnio prawie w ogóle nie rozmawiałyśmy.
Spuściłam wzrok. W jej głosie było tyle pretensji, że jedyne, co mi pozostało to wyjść, a potem biec na spotkanie.
Jeśli dobrze zrozumiałam Syriusza — a zakładam, że tak — ci ludzie to jacyś aurorzy, którzy przyczynili się do wielu zwycięstw w tej nieustannej walce. Chociaż... tak... coś o nich słyszałam i to przed tym, jak wspomniał o tym Łapa. Tak! Kiedyś czytałam o nich artykuł w proroku codziennym! Zaraz, kiedy to było? Nie pamiętam, chyba w Boże Narodzenie, ale nie jestem pewna.
Zobaczyłam ich przy drzwiach wejściowych, gdzie — przecież tak niedawno — dowiedziałam się o śmierci Dorcas.
Cofnęłam się, starając się zebrać resztki odwagi. Wzięłam głęboki wdech, parę razy powtórzyłam sobie w myślach "Wszystko będzie dobrze". Zrobiłam niepewny krok do przodu, potem następny, jeszcze jeden i...
— Dzień dobry. — Usłyszałam ciepły głos.
Teraz mogłam im się lepiej przyjrzeć.
Podobnie jak na zdjęciu, które kiedyś widziałam, pani Bartic miała włosy koloru ciemnego blondu i wodnisto - zielone oczy, a oczy jej męża były niebiesko - szare. Jak już kiedyś mi się wydawało — dość podobne do moich, choć teraz jego oczy... jakoś tak... wydawały mi się trochę inne, ale nie będę w to przecież wnikać.
— Dzień dobry — powiedziałam, zbierając się na odwagę.
— Czy masz go ze sobą? — zapytał pan Bartic.
— Tak... — Zrobiłam dwa kroki do tyłu, bo mężczyzna już wyciągał rękę po torebkę, którą kurczowo trzymałam w lewej dłoni. — Ale... chcę coś wiedzieć.
— W takim razie pytaj — rzekła wesoło pani Bartic.
Miałam tyle pytań, a tak mało odpowiedzi i za mało czasu. Od czego zacząć.
— A więc... — zawahałam się. — w jaki sposób...
Hej!
Jak tam wrażenia po rozdziale?
Widziałam kilka komentarzy, gdzie mówiliście o tym, że ich nazwiska to po prostu kolory kamieni. No cóż.. mam nadzieję, iż się na mnie nie obrazicie, ale to była zwyczajna zmyłka :)
Jednak nie o tym miałam mówić, bo mam ważną informacje do przekazania.
Właśnie, co da wakacji. Serio teraz mam duży kłopot z tymi rozdziałami, bo nie ma mnie w domu przez całe dwa miesiące. Ciagle poruszam się z miejsca ma miejsce i po całym dniu po prostu padam na twarz - dosłownie. Kolejna sprawa to barak Wi-Fi.
Niestety to tak będzie w wakacje wyglądać. Nie wiem, czy uda mi się skończyć tą książkę do przyszłych wakacji — może mi się nie udać, toteż z tym będzie taki kłopot 😢
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top