Rozdział 24. Święta, czyli najdziwniejszy prezent jaki sprawił mi los. cz 1

Ten dziwaczny list otrzymałam kilka miesięcy temu, a już jutro będzie Wigilia! Już nie mogę się doczekać Świąt. Wreszcie odpocznę od lekcji, pracy domowej. Wreszcie będzie święty spokój. Co ja mowię?! Z Huncwotami nigdy nie ma spokoju! Chociaż to może dobrze? Ja nigdy nie bawiłam się w kawały. A teraz? Teraz tylko popatrzeć jak się zmieniłam. Chociaż to tylko zewnętrzna zmiana. W środku dalej pozostałam tą cierpiącą dziewczyną, która jest wiecznie zamyślona. Ale to tylko dlatego, że przez większość czasu myślę o tym liście. W prawdzie już wiem, iż jest to o mieczu i o jakieś mocy, ale kto jest jego autorem? Kto był na tyle sprytny aby to zaszyfrować? Kto wiedział, że trafi to akurat w moje ręce i, że dam radę to odgadnąć? Właśnie, a dlaczego to akurat do mnie? Czyżbym tylko ja wiedziała o Enfiriusie? Ale dlaczego ja?! No przecież ja nie umiem się nim posługiwać! Ja go tylko mam i od czasu do czasu trzymam go w dłoni żeby podziwiać. Ktokolwiek wysłał ten list musiał się grubo mylić. Prawdopodobnie była to ta sama osoba, która zostawiła ten miecz kilka lat temu, oczekując, że właściwa osoba go zajdzie. Problem w tym, że to nie ja! To napewno był czarodziej, a ja pochodzę z rodziny mugolskiej. Zostawił miecz i znalazła go niewłaściwa osoba, czyli ja. A może powinnam go odnieść? Może niebawem znajdzie go ten właściwy? Ale w liście wyraźnie było napisanie Vivienne. Jeśli dobrze myślę, to autor tej wiadomości musiał wiedzieć, że znalazłam miecz i chyba tyle mu wystarczyło. A może zamierza mnie w coś wpakować? A może...
- Viv! No chodz  już! - Z zamyśleń wyrwał mnie natarczywy głos Lilly, która wbiegła do dormitorium, kiedy ja siedziałam prze oknie, gapiąc się bezmyśnie w okno.
- Co się stało? - spytałam z niemądrym wyrazem twarzy.
- Ja cię szukam po całym zamku, a przecież miałyśmy pakować prezenty - wyjaśniła spokojnie.
- No tak - powiedziałam wolno.
- No chodź! - Jej natarczywa wypowiedź sprowadziła mnie wreszcie na ziemię i pozwoliła myśleć racjonalnie.
- Dobra. -  Podniosłam się i wyszłyśmy.

Usadowiłam się wygodnie na czerwonożółtym dywanie przy kominku. Lilly przeniosła kolorowy papier, kokardki, wstążki i tego typu drobiazgi. Dlaczego postanowiliśmy pakować prezenty zwyczajnie a nie za pomocą czarów? To ja tak chciałam. Jest to jeden z powodów dla, których tak bardzo lubię Święta. Kiedy byłam mała zawsze bardzo paliłam się do ubierania choinki, pieczenia pierniczków i pakowania prezentów...

Kilka godzin później...

Zmęczone, ale zadowolone wróciłyśmy do dormitorium. Już dawno się tak dobrze nie bawiłam. Z kolorowego papieru Lilly wycięła spore kawałki a ja owijałam prezenty. Potem nakleiłyśmy wstążki, kokardki. Znalazł się tam nawet brokat! Już nie mogę się doczekać jutra...

Następnego dnia...

Nazajutrz, jako, że była sobota spałam bardzo długo. Obudziła mnie Lilly wymachując prezentem. Natychmiast się rozbudziłam i uścisnęłam przyjaciółkę. Poszłam do łazienki, a kiedy wyszłam zobaczyłam Molly z uśmiechem na twarzy.
- Wesołych Świąt - wykrzyknęły jednocześnie.
Uścisnęłam je i spod łóżka wyciągnęłam prezenty.
Od Molly dostałam sweterek z napisem Mery Christmas, a od Lilly dostałam książkę pt. Numerologia przez wieki. Tak, bardzo się tym interesuję, a SUMA zdałam na W...

- Chodźmy do chłopaków! -zaproponowała Molly, gdy byłyśmy już gotowe do wyjścia.
- Jasne.

Zapukałam do ich dormitorium i usłyszałam proszę mówione bardzo zasypanym głosem. Delikatnie otworzyłam drzwi i ujrzałyśmy chłopaków, którzy rozwalili się na łóżkach. Jednak gdy nas zobaczyli wstali i zaczęli krzyczeć;
- Wesołych Świąt!

Najpierw podeszłam do Remusa i wręczyłam mu książkę, popychając przy tym Lilly tak, że wpadła prosto na Rogacza. Ten ostatni uśmiechnął się zawadiacko i wręczył jej prezent. Potem podeszłam do Petera. Dla niego wybór prezentu był prosty; słodycze. Kupiłam mu wielką torbę słodyczy, ale skoro je tak lubi to ja nie ma nic przeciwko.
James z miną osoby, która wygrała milion złoty na loterii podarował mi śliczną bransoletkę z napisem Gryffindor.
- Wesołych Świąt! - Uśmiechnęłam i wręcz cisnęłam w niego prezentem.
- O dziękuje! - zawołał gdy rozerwał się papier.
W środku były rożnego rodzaju rzeczy typu farby, łajnobomby i tak dalej. Dlaczego? Otóż James użalał się nad tym, że już im zabrakło farb do kawału i nic z tego nie wyszło, a miał szlaban na wyjście do Hogsmade. Okularnik przytulił mnie i poleciał do Lilly, także zauważyłam jak coś szepcą i przyglądają się nam, czyli Łapie i mnie. I właśnie w tej chwili uchwyciłam jego wzrok. Usiadłam na łożku obok niego.
Wręczył mi podłużny pakunek, a ja jemu miniaturowy model najlepszej wyścigowej miotły. Rozwinęłam prezent od Syriusza i zabrakło mi powietrza.
W dłoniach trzymałam album a w nim wszystkie zdjęcia jakie tylko mogłam sobie wymarzyć! Uwiecznione żarty z Huncwotami, fotografie z Lilly, a kilka nawet z Molly. To wszystko było pięknie wykonane!
- Dziękuje! Jest śliczny! - zawołałam.
- No, czyli to nad tym siedziałeś przez tyle czasu - zauważył James oglądając prezent.
- Jak to? - wtrąciła się do rozmowy Molly.
- No, bo widziałem jak Syriusz siedzi po nocach i coś szykuje, ale nie wiedziałem co, ponieważ nie chciał powiedzieć.
Syriusz, który był tak czerwony jak włosy Lilly nic nie powiedział i chcąc oderwać od siebie spojrzenia wszystkich, cisnął w Rogacza poduszką. Ten krzyknął, bo okulary zsunęły mu się z nosa i nie wiedząc gdzie rzuca wycelował w Lunatyka. I tak zaczęła się wojna na poduszki...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top