Rozdział 7
Leżałam na kanapie głową w dół, z nogami przewieszonymi przez oparcie. Głowa mnie bolała, byłam zmęczona, chciałam po prostu przestać myśleć i pójść spać.
– Odsłoniłaś się, Tina – powiedziała Keeva. – Znowu.
– Daj mi spokój. Nie mam już siły. Mózg mi zaraz wybuchnie.
– Myślisz, że mojego ojca będzie obchodziło, że jesteś zmęczona? Musisz umieć utrzymać barierę, nawet kiedy nie masz siły. No już, skup się.
Wywróciłam oczami, chociaż miała rację. Trenowałyśmy to głupie stawianie bariery w moim umyśle już jakiś czas, ale to było dużo trudniejsze niż się spodziewałam. Fizyczne treningi nie były dla mnie najmniejszym problem, choćby nie wiem, jak ciężkie. Za to te umysłowe wypruwały ze mnie energię bardzo szybko.
Keeva naprawdę wzięła sobie do serca nauczenie mnie tej formy obrony. Kiedy już opanowałam stawianie bariery, atakowała na różne sposoby, by sprawdzić, jak wiele i jak długo wytrzymam. Z każdym treningiem ten czas się wydłużał, ale nie były to jakieś godne podziwu postępy. Najgorszy był moment, gdy przebijała się przez moją tarczę. Ból paraliżował mnie na kilka sekund i mimo że powinnam być na to przygotowana, bo czułam, że ta chwila nadchodzi, to nadal byłam w szoku, bo nagle zostałam obdarta ze swojej prywatności.
Poczułam to dziwne uczucie, kiedy Keeva delikatnie wdzierała się do mojego umysłu. Jakby delikatne głaskanie po głowie, żeby uśpić czujność, by potem nagle jebnąć z młotka.
– Nie postawiłaś bariery – upomniała mnie.
– Nie chce mi się.
Keeva westchnęła. Uczucie zniknęło. Wycofała się. Wiedziałam, że to był trik. Wiedziałam, że zaraz zaatakuje. Nie chciałam znowu dostać młotkiem, więc spięłam się i postawiłam barierę w ostatniej chwili. Mentalna broń Keevy zderzyła się ze ścianą i rozpadła na kawałki. W mojej osłonie powstała rysa, ale byłam pewna, że dam radę odeprzeć jeszcze jedno uderzenie. Utrzymałam ją jeszcze przez chwilę, gotowa na kolejny atak, ale nie nastąpił. Pomarańczowe tęczówki z plamkami złota wpatrywały się we mnie w lekkim szoku. Chyba się tego nie spodziewała.
– Zrobiłaś to! – krzyknęła z szerokim uśmiechem na twarzy, niemal podskakując na kanapie. – Udało ci się! Jestem taka dumna!
Rzuciła mi się na szyję, a że leżałam z głową w dół, spadłyśmy obie na podłogę.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała, nadal mnie ściskając.
– Udusisz mnie – jęknęłam.
– Wybacz – zaśmiała się, puszczając mnie i wstała, by usiąść z powrotem na kanapie. – Jak tam K? Opowiadaj!
Między mną a K było bardzo dobrze, wręcz cudownie. Wykonywaliśmy misje tak szybko, jak tylko się dało, by mieć potem czas na przyjemności. Wykorzystywaliśmy każdą wolną chwilę, jakbyśmy byli uzależnieni od seksu. A może rzeczywiście tak było. Nie mogliśmy oderwać od siebie rąk, ust... w ogóle nie mogliśmy się od siebie oderwać. Gdy tylko zostawaliśmy sami, napięcie sięgało zenitu i musieliśmy je rozładować. Jednak kiedy nie byliśmy sami, coraz ciężej było udawać, że między nami niczego nie ma. Powstrzymywanie się od jednoznacznych spojrzeń i gestów było naprawdę trudne. Czasami nie mogliśmy skupić się na misji, bo wodziliśmy za sobą wzrokiem, myśląc tylko o jednym. A wszystko przez ten niezapomniany czas w jaskini, do którego często wracałam we wspomnieniach, by usłyszeć jeszcze raz słowa K.
– Cieszę się, że wam się układa, ale oszczędź mi szczegółów z waszego życia seksualnego – powiedziała Keeva, wyrywając mnie z zamyślenia.
– To nie wpychaj się tam, gdzie nie trzeba – syknęłam. – Koniec treningu. Co tu jeszcze robisz?
– Ja... myślałam, że...
– Idź już.
Westchnęła smutno, podnosząc się z kanapy.
– Przyjedziesz jutro do nas? – zapytała z nadzieją. – Będzie Mason.
– Pracuję.
– Och... Gdybyś zmieniła zdanie... – zaczęła, ale kiedy zobaczyła mój wzrok, natychmiast ucięła. – To cześć.
Patrzyłam, jak opuszcza moje mieszkania, zostawiając mnie wreszcie samą.
– Będzie Mason – powtórzyłam, przedrzeźniając ją i zazgrzytałam zębami ze złości.
Najpierw zabrała mi Oscara, a teraz chciała jeszcze Masona?
✶
Jak tylko wróciliśmy do statku, od razu zaczęliśmy się rozbierać. K zdążył jeszcze włączyć tarczę obronną i kamuflaż, zanim się na siebie rzuciliśmy. Zdejmowaliśmy bieliznę, całując się żarliwie, więc trochę to trwało, ale w końcu wylądowaliśmy na zimnej podłodze statku. Właściwie to K wylądował, bo dzisiaj to ja dominowałam. Próbował walczyć i nawet udało mu się odwrócić rolę, by we mnie wejść, ale kilka pchnięć później ponownie znalazł się na plecach. Złapał mnie za włosy i przyciągnął moją twarz do swojej, żeby złączyć nasze usta, a ja narzuciłam tempo – najpierw szybkie, ale potem zwolniłam. Dzisiaj mieliśmy więcej czasu, więc nie musieliśmy się spieszyć. Nasze języki tańczyły ze sobą, aż w końcu się od siebie oderwaliśmy, by złapać oddech.
Chwilę później moje usta błądziły już po jego szyi. Złożyłam na niej kilka pocałunków, aż nagle poczułam chęć ugryzienia go. Moje kły się wydłużyły i wbiły w skórę na barku, zanim zdążyłam o tym pomyśleć. K jęknął, a potem nagle gwałtownie wciągnął powietrze. Nie uznałam tego za coś podejrzanego, dopóki nie szarpnął mnie za włosy i z siebie nie zrzucił.
Zdezorientowana patrzyłam, jak podnosi się na łokciu, prawą dłonią sięgając do znamienia i próbuje złapać oddech. Jego twarz wykrzywił ból, a strach ścisnął moje wnętrzności.
– K? Co ci jest? – zapytałam, próbując zapanować nad głosem.
– Nie mogę... – wykrztusił. – Oddychać...
Krew ze śladu po moich kłach spływała strużkami po jego piersi. Patrzyłam, jak walczy o każdy oddech, sparaliżowana ze strachu. To przeze mnie? Przez to, że go ugryzłam? Serce boleśnie obijało mi się o żebra, kiedy K się położył i zamknął oczy. Przez chwilę wydawało mi się, że jego oddech się unormował i znów może normalnie oddychać, gdy nagle jęknął z bólu. Wszystkie jego mięśnie napięły się do granic możliwości. Widziałam, jak zaciskał pięści i szczękę, ale ciche jęki i tak opuszczały jego usta.
Łzy napłynęły mi do oczu. Co ja zrobiłam? Jak mogłam go skrzywdzić?
To twoja wina, F. To wszystko przez ciebie.
Mówiłem ci przecież.
Jeśli będziesz się opierać i ze mną walczyć, to zabijesz K.
I tak prędzej czy później byś to zrobiła.
Jesteś morderczynią.
Masz to we krwi.
Anioł Śmierci nie wytrzyma długo bez zabijania.
Nic i nikt tego nie zmieni.
W mojej głowie rozbrzmiewały słowa psychopatycznego ojca Keevy. Wiedziałem, że go tu nie było, chociaż przez chwilę tak pomyślałam. K wił się z bólu na moich oczach, a ja nie potrafiłam mu pomóc. Mogłam tylko patrzeć, jak cierpi. Przeze mnie. Ale dlaczego? Jak głęboko wbiły się moje kły? Oblizałam dolną wargę i poczułam metaliczny smak krwi. Może uszkodziłam jakiś nerw. Nie wiedziałam, co robić. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Przecież to tylko ugryzienie. Nie chciałam go skrzywdzić. Nie chciałam. Kochałam go.
Jesteś morderczynią.
Masz to we krwi.
Jęki K raniły moje serce. Przebijały je niczym sztylety. Cierpiał katusze, bo się zapomniałam. Był silniejszy niż kiedyś, zdominował mnie i to sprawiło, że zapomniałam, kim byłam. To ja byłam silniejsza. To ja mogłam zrobić krzywdę jemu. Przestałam się przy nim kontrolować, a on był tylko człowiekiem. Jak miałam teraz mu pomóc? Co mogłam zrobić?
– Co... co cię boli, K? – zapytałam z trudem, próbując przełknąć gulę, która zrobiła mi się w gardle.
– Wszystko – jęknął.
Powtrzymałam wybuch płaczu, starając zmusić się do myślenia. Musiałam mu pomóc. Coś musiałam wymyślić. Nie mogłam patrzeć, jak cierpi.
I tak prędzej czy później byś to zrobiła.
Masz to we krwi.
Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Nie skrzywdziłabym go. Nigdy bym go nie skrzywdziła.
– Gdzie najbardziej? – Głos mi się załamał i nie byłam pewna, czy w ogóle zrozumiał pytanie.
– Plecy.
Plecy. Okej. Myśl, F, myśl! W głowie miałam totalną pustkę. Co mogłam zrobić? Czy było coś, co umiałam, a co mogło mieć choć cień szansy, że ulży mu to w cierpieniu? Nie znałam się na masażach, oprócz... Oprócz tego jednego razu, kiedy tata mi pokazywał pewien punkt przy kręgosłupie. Ryana bolały plecy, zwijał się z bólu prawie tak samo jak teraz K. Ten punkt dotyczył tylko Bhalorian, ale co mi szkodziło spróbować? Może akurat się uda. Przecież nikt nigdy nie sprawdzał na człowieku, co się stanie, gdy się uciśnie ten punkt. A jeśli tylko pogorszę sprawę? Przygryzłam boleśnie dolną wargę, starając się nie rozpłakać. Musiałam spróbować.
– Połóż się na brzuchu, K – powiedziałam drżącym głosem.
Miał problem z wykonaniem tego polecenia. Pewnie przez ból. Byłam zmuszona użyć siły. Przycisnęłam go do podłogi, po czym na nim siadłam. Dłonie mi się trzęsły, kiedy kładłam je na jego skórze. Ostrożnie przesuwałam palce wzdłuż kręgosłupa, szukając punktu w okolicy łopatek. Znalazłam. Wstrzymałam oddech i ucisnęłam to miejsce łokciem. K wrzasnął z bólu, a z moich oczu popłynęły łzy.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Masz to we krwi.
Uciskałam dopóki nie przestał wrzeszczeć, a potem to samo zrobiłam po drugiej stronie kręgosłupa. Zacisnęłam mocno powieki, nie mogąc słuchać jego wrzasków, ale łzy i tak płynęły.
Jesteś morderczynią.
Nic i nikt tego nie zmieni.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Kiedy K w końcu umilkł, położyłam się na podłodze obok niego. Leżał z zamkniętymi oczami, ciężko oddychając.
– Chodź tu – powiedział cicho.
Przybliżyłam się, a on mnie objął i przyciągnął jeszcze bliżej. Jego dłoń znalazła się na moim karku i przybliżył moją twarz do swojej, tak byśmy się stykali policzkami.
– K...
– Ciii...
Siedziałam więc cicho, pozwalając się tulić i słuchając, jak uspokaja się jego oddech.
– Co zrobiłaś? – zapytał w końcu, otwierając oczy i odsunął się trochę, by na mnie spojrzeć.
– Nie chciałam cię ugryźć, nie powinnam była... Nie wiedziałam, że będzie cię tak boleć...
– Co? To nie twoja wina, F. Czasem mam takie ataki – powiedział, gładząc kciukiem mój policzek. – Dobra, może nie tak silne jak ten, ale to nadal nie twoja wina – dodał, widząc mój wzrok. – Pomogłaś mi. Jak to zrobiłaś?
– Znam pewnie sztuczki – odparłam, nadal przekonana, że to przez ugryzienie.
Uśmiechnął się, przybliżając swoje usta do moich.
– Spróbujemy jeszcze raz? – zamruczał, po czym zaczął mnie całować.
Oddałam kilka pocałunków, po czym się odsunęłam.
– Powinniśmy już wracać – powiedziałam, wyplątując się z jego objęć. – Zrobię ci tylko opatrunek na barku.
Był zawiedziony, próbował mnie przekonać, ale nie ugięłam się. Zaczęłam się ubierać. Nie mogłam znowu stracić kontroli. Nie mogłam znowu go skrzywdzić.
✶
Od samego rana F była nie w humorze. Prawie się nie odzywała. Nie odpowiadała na moje zaczepki, nie bawiły ją moje żarty i unikała mojego dotyku. Nie udało mi się wyciągnąć z niej, o co chodziło, chociaż próbowałem wielokrotnie. Całą podróż na miejsce docelowe spędziliśmy w ciszy. Coś było nie tak. Nie chodziło o to, że się nie odzywała ani o to, że się nie uśmiechała. Chodziło o to, że nie reagowała. Żadnych warknięć, żadnych ciętych ripost, żadnych uszczypliwych uwag czy kpin – to już zdecydowanie było powodem do zmartwień. Może była chora?
Celem naszej misji było wytropienie, złapanie i dostarczenie jakiegoś przestępcy do tutejszego więzienia. Nic prostszego. Szkoda tylko, że nie mogłem się dogadać z F. Chciałem opracować jakiś plan, ale równie dobrze mogłem gadać do ściany. Odpowiadała półsłówkami, albo wcale. Ani razu na mnie nie spojrzała. Moja cierpliwość zaczynała się kończyć. Jeśli zaraz, czegoś nie ustalimy, to zawalimy misję. Mieliśmy ograniczony czas na jej wykonanie.
W końcu jednak postanowiliśmy, albo raczej ja postanowiłem, że się rozdzielimy. Jeżeli któreś z nas trafi na cel, to ma powiadomić drugie. F bez słowa opuściła statek i udała się w kierunku parku. Ja zaczekałem chwilę, żeby się uspokoić i oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli o F – cokolwiek ją dzisiaj ugryzło, nie mogło przeszkodzić w pracy. Musiałem się skupić na swoim zadaniu.
Ruszyłem w przeciwnym kierunku do F. Na ulicach były tłumy, ciężko było wypatrzyć konkretną twarz, ale miałem dzisiaj szczęście. Wypatrzyłem cel jakieś trzy metry przede mną. Powiadomiłem F, śledząc przestępcę, który co chwilę oglądał się za siebie, więc musiałem się chować. Za którymś razem jednak nie zdążyłem, bo tłum się przerzedził i nasze spojrzenia się spotkały. Cel rzucił się do ucieczki, narzucając kaptur na głowę. Goniłem go przez kilka ulic, aż w końcu dopadłem na zakręcie i powaliłem na ziemię.
– Niczego nie zrobiłem! Jestem niewinny! – jęczał.
Zdjąłem mu kaptur i wtedy okazało się, że to zupełnie inny facet. Zgubiłem go. Pomyliłem z kimś innym. Kurwa. Jak to się stało? Wstałem, rozglądając się dookoła. Nagle moją uwagę przyciągnął ruch po drugiej stronie ulicy. Ktoś wpadł na stragan z kwiatami, a jego właściciel wyzywał, grożąc wezwaniem policji. Zakapturzony sprawca tylko się obejrzał, pokazując środkowy palec i pobiegł dalej. To był mój cel. Rzuciłem się za nim w pogoń, tym razem starając się nie stracić go z oczu. Gdzie była F? Powinna wpaść tutaj z drugiej z strony i powalić go na ziemię w sekundzie.
Cel był za daleko. Obawiałem się, że go nie dogonię. Wyjąłem broń, zwalniając i wycelowałem. Strzeliłem kilka razy, ale tylko jeden pocisk trafił. Koleś padł jak kłoda na ziemię, więc zacząłem do niego iść, wcale się nie spiesząc, bo przecież już mi nie ucieknie. Przynajmniej mogłem uspokoić oddech. Coś za łatwo poszło, a F nadal się nie pojawiła. Gdzie ona, do cholery, była?
Gdy dotarłem do sparaliżowanego ciała, upewniłem się, że to na pewno nasz cel. Zakułem go w kajdanki w samą porę, bo paraliż minął i typ zaczął się rzucać. Próbował się wyrwać i mnie zranić, ale dostał kilka razy po ryju, to się uspokoił. Zaciągnąłem go do więzienia zgodnie z wytycznymi i oddałem w ręce strażników. Misja wykonana, a po F ani śladu. Miałem jej teraz jeszcze szukać?
Wracając do miejsca, w którym się rozstaliśmy, zauważyłem, że wśród mieszkańców nastała panika. Ewidentnie przed czymś uciekali. Mieli przerażenie wymalowane na twarzach.
– Wezwijcie MAO, bo tutejsze władze nic nie zrobią! – ktoś krzyknął, przebiegając obok mnie.
– Schowajcie się, zanim was też dopadnie ten potwór! – wrzasnęła kobieta, a potem zatrzasnęła za sobą drzwi jednego ze sklepów.
Potwór? F walczyła z jakimś potworem? Zaczepiałem mieszkańców, informując ich, że jestem z MAO i wypytywałem o szczegóły, ale wszyscy gadali o jakimś potworze w parku. F tam poszła. Ruszyłem w tamtą stronę już nie zwlekając. Wszedłem do parku, który wydawał się ogromny. Brukowane alejki, niesamowita różowa trawa, drzewa z liśćmi w przeróżnych kolorach i odcieniach, przeróżnej wielkości krzaczki ozdobne i wygodne ławeczki. A przynajmniej na takie wyglądały. Po jakimś czasie na chodniku zobaczyłem szkarłatne plamy. Wiedziałem, że to krew i miałem nadzieję, że nie należała do F.
Szedłem dalej, a szkarłatnych plam było coraz więcej. W końcu pojawiły się też ciała. Zmasakrowane. Nienaturalnie powyginane kończyny. Kości wychodzące na wierzch przez przebitą skórę. Rozprute brzuchy i szyje. Poharatane twarze, wyłupione gałki oczne. Gałęzie powsadzane w różne otwory ciała. Zmiażdżone czaszki. Wybite zęby. Odcięte języki i genitalia. Niektóre trupy miały coś wsadzone do gardeł, a kiedy zdałem sobie sprawę, że to były ich własne penisy, odskoczyłem jak najdalej. Oparłem się plecami o drzewo. Było mi niedobrze. Wszędzie była krew i flaki. Śniadanie podeszło mi do gardła, więc pochyliłem się i zwymiotowałem.
Gdy już opróżniłem żołądek i otarłem usta, ruszyłem dalej. W cieniu drzew, z bronią w ręku. Ciał przybywało. Krew, krew, krew i jeszcze więcej krwi. Nie przyglądałem się już trupom. Nagle stanąłem jak wryty, a pistolet prawie wypadł mi z dłoni. F właśnie podrzynała gardło klęczącemu przed nią facetowi. Była w swojej prawdziwej formie, w dodatku skąpana we krwi, która aż kapała z jej piór. Kopnęła zalewające się szkarłatną posoką ciało i odwróciła się do mnie bokiem.
To było dzieło F? To ona była tym potworem, o którym mówili mieszkańcy? Moja F? Spojrzałem na trupy, tworzące ścieżkę niemal od wejścia do parku, a potem znów na nią. Wiedziałem, że była brutalna i niebezpieczna. Wiedziałem, że lubiła zabijać. Ale to... Znów zrobiło mi się niedobrze.
– K-kim jesteś? – usłyszałem przerażony męski głos.
Spojrzałem w jego stronę. Stał kilka metrów od F i z pewnością nie był człowiekiem, chociaż trochę go przypominał. Miał dwie pary oczu, spiczaste uszy i dziwne pryszcze na całym ciele. Wydawało mi się, że skądś go kojarzę. Po chwili mnie olśniło. To był znany w całej galaktyce ambasador Maltharis – archipelagu asteroid połączonych ze sobą szklanymi mostami. Mieszkała tam tylko elita. Domy kosztowały fortunę, tak samo jak doba hotelowa, ale mimo to było to bardzo popularne miejsce.
– Nie pamiętasz mnie? – zapytała niby urażona F, rozkładając szerzej skrzydła. – Nie pamiętasz obietnicy, którą ci złożyłam?
Zrobiła kilka kroków w jego stronę z uśmiechem, którego nigdy nie widziałem i wolałbym nigdy nie zobaczyć.
– Jestem twoim Aniołem Śmierci. Myślałeś, że o tobie zapomniałam? – Obracała zakrwawione ostrze sztyletu w dłoni, wbijając w niego wzrok. – Myślałeś, że ujdzie ci na sucho to, co zrobiłeś, jebany skurwysynie?
– Jestem niewinny – powiedział. – Nic nie zrobiłem!
– Przed kim odwalasz tę szopkę? Przed trupami?
Ambasador patrzył na nią przerażony. Wydawało mi się, że zaczął się pocić. Wyglądało na to, że kiedyś się już spotkali. F powoli szła w jego stronę. Wyglądała jak bogini zemsty... albo śmierci. Kosmita rzucił się do ucieczki, ale F przestrzeliła mu stopę. Ten wrzasnął, potknął się i upadł. Nawet nie widziałem, kiedy wyciągnęła broń. Musiała już dawno zmienić naboje paraliżujące na te prawdziwe.
– Naprawdę myślisz, że mi uciekniesz? – zapytała, podchodząc do niego. – Chuju.
Nadepnęła na jego przestrzeloną stopę, a drugą nogą kopnęła go w piszczel. Wrzask zagłuszył odgłos łamanej kości, bo ewidentnie była złamana. Czy ona zawsze miała tyle siły? Łapiąc go za rękę, postawiła mu stopę na barku i szarpnęła, wyrywając kończynę ze stawu. Aż tu słyszałem nieprzyjemne chrupnięcie, kiedy wykręciła mu przedramię pod dziwnym kątem. Chciał ją złapać za nogę, ale uskoczyła w ostatniej chwili, po czym kopnęła w twarz, łamiąc mu nos. Nie widziałem, co się działo dalej, bo jej skrzydła zasłaniały widok, ale wystarczyło mi, że słyszałem.
Mignął mi sztylet wbity w jego kolano, gdzieś przy rzepce. Potem zobaczyłem, jak łapie go za fraki, brutalnie obraca na brzuch i zaczyna coś rzeźbić ostrzem w jego w plecach. Rzeźbić, bo inaczej nazwać tego nie można było. Kiedy skończyła, wbiła sztylet w nerkę i przekręciła. Miałem już dość wrzasków i jęków. To był cholerny ambasador, a ja stałem jak sparaliżowany i patrzyłem, jak F się nad nim znęca. Dlaczego akurat on?
F wyrwała sztylet z jego ciała, złapała go za włosy i zmusiła, by wstał. A przynajmniej klęknął, chociaż jedno kolano miał rozwalone. Wtedy zobaczyłem, co wyryła mu na plecach. Były zakrwawione, ale udało mi się odczytać napis: MORDERCA. Gdy go puściła, jego ciało osunęło się na ziemię. Musiałem coś zrobić. Ona go zaraz zabije. Przecież to ambasador. Co powie szefostwo, kiedy dowie się, że nie zareagowałem? Wziąłem się w garść i wyszedłem zza drzew, celując w F.
Co powinienem zrobić? Spróbować przemówić jej do rozsądku, czy od razu do niej strzelić?
– Odsuń się od niego, F! – krzyknąłem.
Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że przeszedł mnie dreszcz. Mogłem się nie odzywać. Doskoczyła do mnie tak szybko, że nie zdążyłem zareagować. Palec automatycznie nacisnął spust, ale F zdążyła unieść mi ręce w górę, posyłając kulę w powietrze, a potem wyrwała mi broń i odrzuciła. Chciała przywalić mi łokciem w twarz, ale zdążyłem zrobić unik. Musiałem ją obezwładnić, ale to nie było wcale takie proste. Unikałem jej ciosów, ale ona również unikała moich. Znaliśmy swoje ruchy i style walki, co dodatkowo utrudniało zadanie. W końcu udało mi się ją złapać za rękę. Szybko wykręciłem ją do tyłu i złapałem drugą. Próbowała się wyrwać, ale trzymałem ją mocno.
– Puść mnie, K! – wrzeszczała. – Puszczaj!
Na szczęście miałem jeszcze jedną parę kajdanek. Skułem ją i zabrałem sztylet. Odciągnąłem ją na bezpieczną odległość od ambasadora.
– Co ty odpierdalasz, F?!
– Ja?! Co ty odpierdalasz, K?! Rozkuj mnie natychmiast, bo przysięgam, że gorzko tego pożałujesz!
– Dlaczego zabiłaś tych wszystkich ochroniarzy?! Co ci strzeliło do łba, żeby atakować ambasadora Maltharis?!
– To jebany morderca! – wrzasnęła z furią i rozerwała kajdanki, a ostrze wyślizgnęło się z mojej dłoni.
Sekundę później powaliła mnie na ziemię i wbiła sztylet w kostkę brukową centymetry od mojej głowy, rycząc wściekle jak rozjuszona bestia. W jej czarnych oczach płonęła wściekłość zmieszana z żądzą krwi. To nie była moja F. Byłem pewny, że nigdy nie zrobiłaby mi krzywdy. Ale im dłużej patrzyłem w te rozwścieczone oczy, tym mniej byłem o tym przekonany. Serce zaczęło mi szybciej bić. Strach powoli wdzierał się do mojego umysłu.
– F, co no ty. Opanuj się. Przecież nie chcesz... – zacząłem łagodnie.
– Masz pojęcie ile lat szukałam tego skurwiela? Myślisz, że jesteś w stanie mnie powstrzymać? – warknęła. – Zabiję cię, jeśli będę musiała. Słyszysz?! Zabiję!
– Nie zrobisz tego, F – powiedziałem, chociaż wcale nie byłem tego taki pewien. Żołądek zacisnął mi się w supeł, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe. – Znam cię. Nie zrobiłabyś mi krzywdy.
Roześmiała się.
– Znasz mnie? Gówno o mnie wiesz, K.
Nagle usłyszeliśmy dźwięk silników. Spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził. Jakiś statek wylądował tuż przy ambasadorze. Z jego środka wybiegło kilku kosmitów w takich samych mundurach jak trupy leżące w tej części parku. Pomogli podnieść się ambasadorowi i powoli szli z nim do statku.
– Nie ma, kurwa, mowy! Nie uciekniesz mi! – wrzasnęła i zerwała się z miejsca, chcąc biec w jego stronę, ale złapałem ją za nogę.
Runęła na ziemię jak długa, po czym odwróciła się do mnie. Jej oczy ciskały pioruny. Próbowała uwolnić się z mojego uścisku, ale zacisnąłem dłoń jeszcze bardziej. Nie puszczę jej. Przyciągnąłem ją do siebie, co było błędem. Dostałem z kopa w szczękę, potem w nos, a potem w żebra. Coś chrupnęło. Ból mnie lekko zamroczył, ale nie zamierzałem się poddać. F nadal próbowała się uwolnić. W końcu znalazła się na kolanach, a jej ręce na moim gardle. Siadła na mnie i zaczęła dusić, więc musiałem puścić jej nogę, żeby chwycić nadgarstki, by spróbować je odciągnąć od mojej szyi.
Nie wierzyłem jej, kiedy mówiła, że mnie zabije. Ale teraz już tak. Jej palce zaciskały się coraz bardziej, a mnie ogarniała panika. Nie mogłem oddychać. Próbowałem ją z siebie zrzucić, ale ta franca dostosowywała się do każdej pozycji, a brak tlenu dodatkowo działał na moją niekorzyść. Miałem mroczki przed oczami. Jedną dłonią puściłem rękę F i położyłem ją na jej udzie. Po omacku odszukałem kaburę i wyjąłem pistolet. Przyłożyłem lufę do jej ramienia. Nie wiedziałem pod jakim kątem, ale nie miałem czasu. Musiałem się ratować, zanim mnie udusi. Nacisnąłem spust. F wrzasnęła, puściła moje gardło i wytrąciła mi broń z ręki. Rzuciła się biegiem w kierunku swojej ofiary, podczas gdy ja łapałem oddech.
F zaczęła strzelać, ale ambasador właśnie wchodził do statku, który już zaczął się podnosić. Rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Oddała kilka strzałów. Pociski odbiły się, albo tak mi się wydawało, od zamykającej się klapy statku. F nie dawała za wygraną, zdążyła dolecieć zanim klapa całkiem się zamknęła i ją zablokowała. Próbowała ją otworzyć na tyle, by móc wejść do środka. Ja w tym czasie stanąłem na nogach.
Nie pozwolę jej go zabić. Zacząłem biec. Wyjąłem broń i zacząłem mierzyć do F, która razem ze statkiem znajdowała się dokładnie nad jeziorem. Jeśli ją sparaliżuje, to spadnie do wody. Musiałem trafić w skrzydło. Strzeliłem. Trafiłem. Idealnie w lewe skrzydło.
– I tak cię dopadnę! Znajdę cię, choćby i w czarnej dziurze! – wrzeszczała spadając i oddając ostatnie strzały. – MORDERCO!
Statek przyspieszył i zniknął mi z oczu. F wpadła do wody. Przez chwilę się nie wynurzała i zacząłem się martwić, że jeśli sparaliżowało jej nie tylko skrzydło, to sama się nie wydostanie. Utopi się. Przyspieszyłem. Na szczęście F się wynurzyła, ale miała problem z dotarciem do brzegu. Skrzydła jej przeszkadzały, ale nie poddawała się i w końcu udało jej się dopłynąć. Już na nią czekałem. Gdy tylko wyszła z wody, dostałem takiego prawego sierpowego, że się przewróciłem.
– Pojebało cię?! Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęła.
Podniosłem się w samą porę, by uniknąć kolejnego ciosu. Sprawną miała tylko prawą rękę, więc miała ograniczone ruchy, ale i tak nieźle dawała sobie radę. Lewe skrzydło i rękę miała sparaliżowane, a ramię przestrzelone. Rana krwawiła, ale F nic sobie z tego nie robiła. Zaczęła chodzić w kółko i wrzeszczeć, zdzierając sobie gardło. Zakrwawione pióra sunęły po ziemi, jakby nie miała siły trzymać skrzydeł wyżej. Woda nie zdołała zmyć z nich całej krwi.
– Masz pojęcie ile lat go ścigałam?! Ile musiałam poświęcić?! – krzyczała ze łzami w oczach. – Dlaczego to zrobiłeś?!
Uderzyła pięścią w moją klatę. Mocno, ale mogła dużo mocniej. Wiedziałem, ile ma siły. Łzy spłynęły jej po umazanych krwią policzkach.
– Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! – płakała, waląc pięścią w moją klatę coraz słabiej.
Zgłupiałem. Jeszcze chwilę temu groziła mi śmiercią, chciała mnie udusić, a teraz płakała? Czegoś tu nie rozumiałem. Zakładałem, że F coś się w głowę stało, że zrobiła taką rzeź i chciała zabić ambasadora. I mnie. Ale jeśli to ambasador nie był tym za kogo się podawał? Cisnęło mi się tyle pytań na język, ale nie wiedziałem, które mam zadać.
– Chciałaś mnie zabić – powiedziałem z wyrzutem.
Spojrzała na mnie. Ból i rozpacz ziały z jej czarnych oczu, chociaż za nimi nadal czaiła się furia.
– On zamordował mojego tatę na moich oczach... – Spuściła głowę. – Dzisiaj jest rocznica jego śmierci... w końcu miałam go w garści... w końcu mogłam się zemścić... gdyby nie ty – Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
Ból i rozpacz nadal tam były, ale wściekłość była silniejsza. Żądza zemsty była silniejsza. Zrobiłem kilka kroków w tył. Przygotowała się do ataku, przyjęła pozycję i już miała się na mnie rzucić, kiedy spadła na nią siatka pod napięciem. F rażona prądem padła na ziemię nieprzytomna.
✶
Upadłam na kolana i zaczęłam wrzeszczeć. Znowu. Jak opętana. Chciałam wywrzeszczeć wszystkie emocje, które mną szarpały. Cały ten ból, całą tą wściekłość, rozpacz i poczucie zdrady. Było tak blisko. Miałam go. Moja zemsta w końcu miała dojść do skutku. W końcu po tylu latach miałam zaznać spokoju. I to w rocznicę jego śmierci. Gdyby nie K. To wszystko przez niego. Pozwolił mu uciec i teraz ten skurwiel zaszyje się gdzieś, gdzie go nie znajdę. Czułam, jak łzy płyną mi po policzkach i wcale nie zamierzają przestać. Darłam się, aż zachrypłam. Zgięłam się w pół już tylko płacząc.
Bogowie, K. Dusiłam go. Na poważnie. W tamtej chwili naprawdę chciałam go zabić. A przecież zarzekałam się, że nigdy go nie skrzywdzę. Zatraciłam się w swojej nienawiści, wściekłości i żądzy zemsty. Tak długo zemsta była celem mojego życia i kiedy w końcu miałam jej dokonać, K musiał się wtrącić. W tamtej chwili nie byłam sobą. Nie, właśnie, że byłam. To była moja mroczna strona, której K miał nie zobaczyć. Nigdy. Prawie go udusiłam. Złamałam mu żebra i pewnie też nos. A on dalej mi przeszkadzał. Dalej ze mną walczył. Przestrzelił mi ramię, żeby się ratować. Czy gdyby nie zjawiło się nagle MAO i nie poraziło mnie prądem, zrobiłabym mu krzywdę? Szykowałam się przecież do ataku. Zastrzeliłby mnie w obronie własnej? Chwyciłam się za lewą rękę. Bolała jak cholera, ale ból fizyczny był niczym przy tych wszystkich przytłaczających mnie emocjach.
Wcale nie czułam się lepiej, ale musiałam się pozbierać. Byłam w celi w więzieniu MAO, ale nie zostanę tutaj długo. Wiedziałam o tym. Szefostwo niedługo mnie wypuści. Mieliśmy umowę. Mogłam polować na skurwieli powiązanych z morderstwem mojego ojca. Mogłam ich zabijać i nie spotkały mnie za to żadne konsekwencje. Oni też chcieli, by sprawiedliwości stało się zadość. Stracili jednego z najlepszych agentów. Sami nie mogli nic zrobić, nie mieli dowodów. Ale mieli mnie. Swojego kata.
– Nie mogliśmy nic zrobić, F. – Usłyszałam znajomy głos i podniosłam głowę.
Przed celą pojawił się hologram całej piątki szefostwa. Ich miny nie wróżyły nic dobrego.
– Próbowaliśmy, ale musieliśmy się podporządkować.
Co to, do cholery, miało znaczyć? Serce tłukło mi się niespokojnie w piersi. Miałam bardzo złe przeczucia.
– Nie pozwolili nam nawet cię opatrzyć.
– Bądź silna.
– Wyciągniemy cię z stamtąd.
Hologram zniknął, a po chwili usłyszałam głośne kroki. Przed moją celą zatrzymała się czwórka mężczyzn w mundurach więzienia Ifreann. Było to miejsce, do którego trafili najgorsi z najgorszych. Istne piekło. Najlepiej strzeżona twierdza w całej galaktyce. Kto tam wchodził, nigdy już z niego nie wychodził. A teraz przyszli po mnie.
– Nie – wyszeptałam, odsuwając się w kąt, kiedy wchodzili do mojej celi.
Przerażenie ścisnęło moje wnętrzności, ale z mojego gardła wydobył się ostrzegawczy pomruk. Wstałam, gotowa się bronić, ale nie miałam z nimi szans. Mieli przy sobie coś, co wyglądało jak ostro zakończone kije, którymi przebili moje skrzydła. Straciłam czucie w rękach. Jeden z nich podszedł do mnie i założył maskę na dolną część twarzy, jakbym czasem próbowała gryźć. Jakbym była pieprzonym psychopatą. Wyjęli ostrza z moich skrzydeł, ale nie odzyskałam jeszcze czucia w rękach. Wykręcili mi je do tyłu i skuli. Założyli mi na szyję coś na kształt obroży, a po chwili poczułam ukłucie na karku. Cieniutka igła wbiła się prosto w kręgosłup i przeszedł mnie dreszcz, a potem fala bólu tak silna, że prawie się przewróciłam. Zniknęły moje skrzydła razem z ogonem i uszami. To nie ja je schowałam. To oni mi kazali. Stałam się marionetką.
Wyprowadzili mnie z celi, a potem z więzienia. Szliśmy do doków, do ich statku. Moje nogi poruszały się wbrew mojej woli, ale szłam wyprostowana. Wszyscy na nas patrzyli. Szok, przerażenie, niedowierzanie. Niektórzy mieli miny, jakby w końcu spotkało mnie to, na co zasłużyłam. Nie obchodziło mnie to. Nie przejmowałam się opinią innych. Aż nagle wśród tłumu zobaczyłam K. Miał opatrunek na nosie i patrzył na mnie lodowatym wzrokiem. Serce boleśnie biło mi w piersi, a potem stanęło. Czy to on ich wezwał? On wydał mnie demonom z Ifreann? Gdyby nie igła w moim kręgosłupie, nakazująca mi iść, nogi by się pode mną ugięły. K mnie zdradził? Łzy napłynęły mi do oczu. Poczucie zdrady i rozpacz rozdzierały mnie od środka. Odwrócił się, jakby nie mógł dłużej znieść mojego widoku i wszedł od budynku, pozwalając, by zabrali mnie do piekła.
Kochani ❤
Chciałabym Wam życzyć przede wszystkim zdrowych, radosnych świąt Wielkanocnych, spędzonych w gronie najbliższych, a także wciągającej książki :)
#stayathome #staysafe
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top