Rozdział 2
Od kilku dni wydzwaniał do mnie jakiś nieznany numer. Nie odbierałam, bo zazwyczaj w tym czasie byłam w pracy, ale zaczynało mnie to już denerwować. Ktoś był bardzo uparty i najwidoczniej nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zirytowana wpisałam numer w wyszukiwarkę internetową i zamarłam. Serce zaczęło mi bić szybciej, a w żołądku pojawił się nieprzyjemny ucisk. Czego on mógł ode mnie chcieć?
Telefon rozdzwonił się ponownie, a kiedy zobaczyłam ten sam numer, zalała mnie fala wściekłości.
– Czego ode mnie chcesz, Kalverde? – warknęłam, jak tylko odebrałam połączenie.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty", panno Flux – usłyszałam znajomy męski głos.
Panno Flux. I nagle poczułam się znowu jak siedemnastolatka na dywaniku u dyrektora. Zacisnęłam szczękę. Nie byłam już nastolatką, nie miał prawa się tak do mnie zwracać. Po jaką cholerę odzywał się po tylu latach? Przecież mnie nie znosił. Z wzajemnością. Nie mogłam pozwolić, by wspomnienia ze szkoły opuściły swoją szufladkę w mojej głowie z napisem „nie otwierać".
– Radzę się streszczać, dyrektorze, bo zaraz się rozłączę – wycedziłam.
– Dobrze, nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję twojej pomocy.
Przez chwilę siedziałam jak zamurowana. Byłam przekonana, że się przesłyszałam. A gdy dotarło do mnie, że naprawdę to powiedział, wybuchłam śmiechem.
– To nie są żarty. Naprawdę potrzebuję twojej pomocy.
– Serio? Akurat mojej?
– Tak. Spotkajmy się w moim gabinecie, to wszystko wyjaśnię. Omówimy też sprawę twojego wynagrodzenia.
– Wynagrodzenia? – powtórzyłam zaskoczona. – To musi być jakaś poważna sprawa, skoro chcesz mi zapłacić.
– To jest poważna sprawa. Proszę, przyleć.
Proszę? On mnie nigdy o nic nie prosił. Szanowny pan dyrektor prędzej założyłby różową sukienkę i udawał pięciolatkę niż przyznał, że potrzebuje mojej pomocy. Byłam zszokowana, ale też zaintrygowana. Co takiego musiało się stać, że zwrócił się do mnie i był nawet gotów mi zapłacić?
– Zastanowię się – odparłam i rozłączyłam się.
Walczyłam ze sobą przez pół dnia. Nie miałam zamiaru oglądać jego gęby. Przez cały czas, który spędziłam w jego szkole, otwarcie mną gardził. Starał się traktować mnie jak innych uczniów, ale widać było gołym okiem, że mnie nie znosił i niespecjalnie to ukrywał. Jednak ciekawość zwyciężyła. Pokusa dowiedzenia się, co skłoniło go do proszenia mnie o pomoc była silniejsza. Mogłam też lecieć na to durne spotkanie tylko po to, by zobaczyć jak będzie się przede mną kajał. O tak, zdecydowanie upajałabym się tym widokiem. Nie mogłam tego przegapić.
Zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę, włożyłam sportowe buty za kostkę i wyskoczyłam przez okno. Mogłabym dostać się tam komunikacją miejską, albo własnym statkiem, ale musiałam rozprostować skrzydła. Lot dobrze mi zrobił. Poukładałam sobie myśli i upewniłam się, że szufladka ze wspomnieniami była szczelnie zamknięta.
Gdy wylądowałam przed bramą mojej dawnej szkoły, strażnik zbladł. Musiał mnie pamiętać, bo nie zdążyłam się nawet przedstawić, a on już mnie przepuścił. Dobrze wiedzieć, że nadal siałam tutaj postrach. Zadowolona maszerowałam betonowymi ścieżkami, a potem jasnymi korytarzami, aż dotarłam do gabinetu dyrektora. Wspomnienia chciały się wydostać, ale robiłam wszystko, by tak się nie stało. Zacisnęłam dłonie w pięści i bez pukania weszłam do środka. Dyrektor jak zwykle siedział przy biurku zawalonym papierami. Gdy drzwi się otworzyły, podniósł głowę i zaskoczony patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby nie wierzył, że przyleciałam.
Alexander Kalverde. Myślałam, że już nigdy nie będę musiała go oglądać. Miałam wrażenie, że od momentu, kiedy widziałam go po raz ostatni, nie upłynęło wcale tak wiele czasu. Kruczoczarne włosy miał przyprószone siwizną tylko przy skroniach. Wokół brązowych oczu z zielonozłotymi plamkami pojawiły się delikatne zmarszczki. Wyglądał na zmęczonego, chociaż jak zwykle był gładko ogolony i ubrany w ciemny garnitur. Prawie wcale się nie zmienił i działało to na moją niekorzyść. Miałam nadzieję, że jeśli byłby siwy i pomarszczony, nie przypominałby tak bardzo swojego syna. Zacisnęłam pięści jeszcze mocniej i poczułam, jak paznokcie wbijają mi się w skórę. Ten pieprzony dupek nawet nie zasługiwał, by o nim pamiętać, a co dopiero go wspominać.
– Przyleciałaś – wykrztusił w końcu dyrektor.
– Jak widać – mruknęłam. – Ale w każdej chwili mogę zmienić zdanie.
– Cieszę się, że zdecydowałaś się ze mną spotkać – powiedział, jakby w końcu się otrząsnął. – Dziękuję, że przyleciałaś tak szybko. Siadaj.
Spodziewałam się, że naskoczy na mnie za wchodzenie bez pukania do jego gabinetu, a nie podziękowań. Walnął się w głowę? Zaskoczona rozsiadłam się na fotelu naprzeciwko niego, przewieszając jedną nogę przez podłokietnik, a głowę podparłam na ręce.
– Zamieniam się w słuch – powiedziałam beznamiętnym tonem. – Tylko się streszczaj, nie mam całego dnia.
– Nadal nie jesteśmy na „ty", panno Flux.
– Do rzeczy, Kalverde. Wydawało mi się, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.
Patrzył na mnie karcącym wzrokiem. Nie podobało mu się, że zwracałam się do niego tak bezpośrednio, bez szacunku, w dodatku po nazwisku. Czekałam, aż wygłosi mi kazanie, jednak on zacisnął szczękę i przymknął na chwilę powieki.
– Chyba nie będziemy udawać, że się lubimy? – zapytałam, a on otworzył oczy, by na mnie spojrzeć. Wiedziałam, że było mu to na rękę, nawet jeśli nie chciał tego przyznać. – Nie traćmy czasu na grzecznościowe bzdury.
Milczał przez krótki moment, po czym westchnął i powiedział:
– Pewien przestępca poważnie zranił kilkunastu moich uczniów. Kilkoro z nich walczy o życie w szpitalu. Chciałbym, żebyś go złapała i przyprowadziła do mnie.
– Dlaczego ja? Synuś za miękki? – zakpiłam, nie mogąc się powstrzymać.
Dyrektor ponownie zacisnął szczękę, wbijając we mnie wzrok. W jego oczach dostrzegłam mieszankę smutku ze złością. Nie zamierzałam zastanawiać się, co to oznaczało. Miałam to w dupie.
– Dlaczego ja? – powtórzyłam.
– Dobrze wiesz dlaczego. Posiadasz... specyficzne umiejętności.
– Ach, tak. Tylko od kiedy doceniasz moje umiejętności? Powiedzmy sobie szczerze: nienawidzisz mnie, Kalverde. Gardzisz mną. Od zawsze. Dlatego nadal nie rozumiem, czemu zwróciłeś się akurat do mnie.
– Zrozum, jestem odpowiedzialny za te dzieciaki. Co powiem rodzicom, jeśli ich dzieci z tego nie wyjdą? To do mnie należy zapewnienie im bezpieczeństwa. W mojej szkole nie zginął jeszcze żaden uczeń, chociaż dzięki tobie było blisko. Dlatego to musisz być ty.
– To ma być jakaś forma kary? – prychnęłam. – Zadośćuczynienia? A może zemsty? Chcesz posłać mnie na śmierć?
– Nie zginiesz. Nie ty. Wiem, że sobie poradzisz. – Uniosłam zdziwiona brwi. Od kiedy tak we mnie wierzył? – Potraktuj to jako zlecenie. Zapłacę ile sobie zażyczysz.
Moje brwi podjechały jeszcze wyżej. Naprawdę jest skory zapłacić mi krocie, byle bym tylko podjęła się tego zadania? Musiał być cholernie zdesperowany. Nie wiedziałam, co o tym sądzić. To było takie dziwne. Ile go musiało to kosztować? Porzucił swoją dumę, schował pogardę do kieszeni i rozmawiał ze mną jak równy z równym. Byłam skłonna uwierzyć, że to jakiś poryty sen.
Oczywiście nie kusiła mnie wizja zapłaty. W MAO zarabiałam wystarczająco dużo. Kusiła mnie za to możliwość skopania tyłka temu zwyrolowi. Te dzieci nie były niczemu winne, a teraz walczyły o życie. Mogłam to zrobić. Ten jeden raz.
– W jakim stanie mam ci go dostarczyć, dyrektorze?
Wybałuszył na mnie oczy. Chyba nie spodziewał się, że się zgodzę.
– Zrobisz to? Naprawdę?
Wywróciłam oczami. Zaczynałam żałować, że tu przeleciałam.
– Streszczaj się, bo zmienię zdanie.
– Dobrze, już dobrze. Chciałbym, żebyś przyprowadziła go żywego. Najlepiej, żeby szedł o własnych siłach.
– Da się zrobić. Gdzie go znajdę?
– Ostatnio widziano go w okolicach planety podobnej do Ziemi w układzie Alfa Centauri. Współrzędne oraz jego akta wysłałem ci na telefon. Jeśli zaś chodzi o twoje wynagrodzenie...
Podsunął kartkę i długopis na brzeg biurka. Napisałam jakąś kosmiczną liczbę tylko po to, by zobaczyć wyraz jego twarzy, ale też żeby przekonać się, jak bardzo był zdesperowany. Gdy zobaczył cyfry, oczy prawie wyszły mu z orbit. Musiałam się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Gapił się na kartkę przez dłuższą chwilę, po czym przełknął ślinę i spojrzał na mnie.
– Zgoda – wykrztusił w końcu.
W ostatniej chwili założyłam maskę totalnej arogancji, bo tym razem to mnie oczy wyszłyby z orbit. Byłam w szoku. Nie byłam pewna, czy posiadał taką sumę. Możliwe, że nie, ale zgodził się, bo nie miał wyjścia. Napisałam tę liczbę dla jaj. Nie zamierzałam brać od niego pieniędzy. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
✶
Razem z Shaunem wybraliśmy się na trzy dni w tropiki, by ponurkować w krystalicznie czystej wodzie i podziwiać rafę koralową. Podobno pływanie dobrze zrobi mi na kręgosłup. Alkohol na pewno też. Drineczki z palemką, wygrzewanie się na złotej plaży i oglądanie lasek w bikini to według Shauna odpoczynek idealny. Nurkowanie miało być tylko dodatkową atrakcją, aktywną formą wypoczynku w ciągu trzech dni balowania. Nie miałem nic przeciwko, dawno nigdzie nie byłem i z pewnością dobrze mi zrobi ta chwila oddechu od pracy oraz F. Mojej wątrobie jednak niekoniecznie.
Pogoda była wspaniała, słońce grzało wydawałoby się, że z każdą chwilą coraz bardziej, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Zakupiliśmy maski do nurkowania oraz płetwy, bo byliśmy przekonani, że wykorzystamy je więcej niż ten jeden raz. Udaliśmy się we wskazane miejsce, gdzie wskoczyliśmy do przyjemnie chłodnej wody. Rafa była niesamowita, w najróżniejszych kształtach i kolorach, pełna malutkich żyjątek. Cieszyłem się, że tu przylecieliśmy. Naprawdę mi się tutaj podobało. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy odpłynęliśmy od wyznaczonej, bezpiecznej strefy nurkowania.
Płynęliśmy jednak dalej, podziwiając coraz to dziwniejsze okazy, aż nagle poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem się, myśląc, że to Shaun, ale zamiast niego zobaczyłem niebieskoskórą piękność o włosach koloru wiśni. Białka jej oczu były niemal czarne, a tęczówki tak turkusowe, że zdawały się świecić. Uszy przypominały płetwy, a między palcami dłoni miała błony. Posiadała długie, ciemnoniebieskie paznokcie, ale nie wyglądały jak szpony. A przynajmniej jeszcze nie. Zauważyłem, że wzdłuż jej łydek i przedramion wyrastały płetwy. W niektórych miejscach jej skóra przypominała łuski. Uśmiechnęła się i opłynęła mnie dookoła. Miała w sobie coś takiego, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Jakby mnie hipnotyzowała.
Ponownie dotknęła mojego ramienia, potem torsu, a później pleców, uwodząc przy tym spojrzeniem. Wydała z siebie jakiś dziwny dźwięk, który skojarzył mi się z tym wydawanym przez wieloryby i odpłynęła kawałek. Obróciła się w moją stronę, jakby czekała, aż do niej dołączę. Chciała mnie zaciągnąć głębiej, żebym się utopił? Rozejrzałem się w poszukiwaniu Shauna. Piękna istota ponownie wydała z siebie ten dźwięk, ale nie zwróciłem na nią uwagi, bo właśnie zauważyłem przyjaciela płynącego w kierunku brzegu. Nie oglądając się za siebie ruszyłem za nim. Dotarliśmy do powierzchni, a niedługo później wyszliśmy na skały, które stanowiły linię brzegową. Gdy zdjąłem maskę, usłyszałem plusk wody.
– Czemu uciekłeś? – zapytał zachrypnięty kobiecy głos i odwróciłem się zaskoczony. – Nie uciekaj ode mnie.
Podwodna piękność wyszła za mną na skały i właśnie się do mnie zbliżała. Była naga, czego jakoś nie zauważyłem wcześniej.
– Chciałaś mnie utopić, zaciągając w głębiny? – spytałem, starając się patrzeć jej w oczy.
– Oczywiście, że nie – odparła, sięgając błoniastą dłonią do mojej twarzy. – Chciałam ci pokazać coś, czego zazwyczaj nie pokazujemy ludziom.
– Dlaczego akurat mnie chciałaś to pokazać? – Jej dłoń na moim policzku była chłodna, ale w nieprzyjemny sposób.
– Spodobałeś mi się – zamruczała, kładąc drugą dłoń na mojej klacie. – Widziałam, jak na mnie patrzyłeś... – Jej usta niebezpiecznie zbliżyły się do moich, ale nie zareagowałem. Stałem jak zahipnotyzowany, patrząc w te błyszczące, turkusowe oczy. – Chodź ze mną...
Pocałowała mnie, ale ten pocałunek nie przypominał niczego, czego kiedykolwiek doświadczyłem. Jej wargi były zimne, nieprzyjemne, jakby były pokryte mini igiełkami. To był najgorszy pocałunek w moim życiu. Nie mówiąc już o tym, że nie chciałem całować jakieś obcej laski, w dodatku stwora z głębin oceanu, tylko F. Odsunąłem się, kiedy poczułem krew na języku.
– Chodź ze mną – powtórzyła, łapiąc mnie za rękę.
– Nie. Ja... muszę już iść – powiedziałem, próbując wyrwać dłoń, ale wbiła mi paznokcie w skórę.
– Masz dziewczynę?
– Nie, tak jakby... to skomplikowane.
– Więc chodź ze mną.
– Nie. Puść mnie. – Znowu spróbowałem wyrwać dłoń i tym razem mi się udało. – Muszę już iść.
Ruszyłem w stronę plaży, a ona nagle zaczęła śpiewać. Chociaż nie, nie można było nazwać tego śpiewem. To było bardziej skrzeczenie, które raniło uszy i byłem pewien, że jeśli nie odejdę na wystarczającą odległość zaczną mi krwawić.
– Nie odchodź – usłyszałem. – Chodź ze mną.
Nie miałem zamiaru odpowiadać, czy choćby się odwracać. Skrzeczenie przybrało na sile i rozbolała mnie głowa. Co za okropne zakończenie nurkowania.
– Dlaczego nie słuchasz? – warknęła za mną. – Dlaczego nie reagujesz? Wracaj tu!
A więc jednak chciała mnie zwabić na dno oceanu, żebym się utopił. Podstępna kreatura. Musiałem znaleźć Shauna zanim i jego dopadną.
– Daj mi spokój! I przestań w końcu skrzeczeć! – syknąłem, nawet się nie odwracając.
– Tylko Bhalorianie są w stanie mi się oprzeć! Wracaj tu, człowieku! Ode mnie się nie odchodzi!
Tylko Bhalorianie? W takim razie powinienem podziękować żołnierzowi, który wstrzyknął mi tę tajemniczą substancję, bo najwidoczniej uchroniła mnie przed tą istotą. Swoją drogą, ciekawe co to było. Przyspieszyło mój powrót do zdrowia, a teraz praktycznie uratowało życie.
– Mnie się nie odtrąca! Słyszysz?!
Zignorowałem jej wrzaski, które coraz bardziej przypominały skrzeczenie niż ludzką mowę. Zacząłem się rozglądać za Shaunem i zauważyłem go kawałek dalej z zielonoskórą pięknością. Trzymając go za rękę, prowadziła go w kierunku wody, skrzecząc swoją pieśń, a on wpatrywał się w nią jak ciele w malowane wrota. Nie dostrzegał niebezpieczeństwa.
Podbiegłem do niego i w ostatniej chwili złapałem za ramiona, odciągając w tył. Istota, która próbowała zaciągnąć go do wody, wyszczerzyła na mnie swoje kły, przeraźliwie skrzecząc, a potem zniknęła wśród fal.
Shaun nie mógł uwierzyć, że taka piękność chciała go utopić. Mówił, że jej śpiew był cudowny, hipnotyzujący. Kiedy powiedziałem mu, że dla mnie to były skrzeki, stwierdził, że coś ze mną jest nie tak i oczywiście jako główny powód podał substancję, którą wstrzyknął mi Bhalorianin. Nie nurkowaliśmy już aż do końca naszego pobytu, ograniczaliśmy się do wygrzewania na plaży, pływania w wyznaczonych miejscach i wycieczek po barach.
✶
Szłam korytarzami mojej dawnej szkoły, ubrana w czarny kombinezon MAO, ale bez maski. W dłoni trzymałam łańcuch, za który targałam tego gnoja dla dyrektora. Miałam wyśmienity humor, jak zawsze, gdy skopałam komuś tyłek. Dla niego to były tortury, dla mnie świetna zabawa. Pokiereszowałam go w stopniu dostatecznym, by mógł iść o własnych siłach. Chociaż lekko kulał. Był żywy, a przynajmniej jeszcze żywy. Pieprzony, zarozumiały zwyrol. Myślał, że może mnie pokonać. Myślał, że skoro był większy i silniejszy, to był niepokonany. Wyprowadziłam go z błędu, a potem zakułam w kajdanki, do których przypięłam łańcuch upokorzenia.
Zostawiał za sobą plamy krwi na podłodze, pojękując, gdy ciągnęłam go za sobą. Uczniowie schodzili nam z drogi, wystraszeni, ale jednak trochę zaintrygowani. Czułam na sobie ich spojrzenia, ale ja nie zaszczyciłam ich ani jednym. Chyba rozniosło się po szkole, że przyleciałam, bo dyrektor aż wyszedł mi na spotkanie.
– Proszę bardzo. Żywy, idący o własnych siłach – powiedziałam.
A przynajmniej jeszcze żywy. Obrażenia wewnętrze w końcu dadzą o sobie znać. Dyrektor patrzył na mnie w lekkim szoku i zanim zdążył wziąć ode mnie łańcuch, więzień wyrwał się i zaczął uciekać. W mgnieniu oka odwróciłam się, przykucnęłam, wyciągając broń i bez wahania nacisnęłam spust. Przestrzeliłam mu kolana i z krzykiem runął jak długi na podłogę. Podeszłam do niego, żeby podarować mu kopa w brzuch, potem w krocze, a następnie w i tak już zakrwawiony ryj.
– Zastanów się trzy razy, zanim będziesz chciał mi uciec, pieprzony ułomie – warknęłam, schylając się po łańcuch.
Zaciągnęłam go z powrotem do zszokowanego dyrektora, który stał tam, gdzie przedtem. Podłogę korytarza zaczęła pokrywać kałuża krwi. Uczniowie patrzyli na to przerażeni, niektórzy zakrywali usta, inni odwracali wzrok. Podałam łańcuch mojemu zleceniodawcy i tym razem wziął go ode mnie.
– J-jeśli chodzi o zapłatę... – zaczął, widocznie nadal w szoku.
– Nie chcę twoich pieniędzy, Kalverde – przerwałam mu, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia.
Uczniowie mimo że nie stali mi na drodze, odsuwali się jeszcze bardziej pod ściany. Mogłabym przysiąc, że gdybym krzyknęła „buu!", to zaczęliby uciekać z krzykiem. Uśmiechnęłam się pod nosem zadowolona. Wychodząc, posłałam buziaka do kamery, wiszącej w rogu, przy suficie. Taka pamiątka.
Gdy odwróciłam wzrok od urządzenia, aż się zatrzymałam. Przede mną stał czterdziestokilkuletni mężczyzna, blady jak ściana, z szeroko otwartymi oczami. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Dosłownie. Przez chwilę zastanawiałam się skąd go znałam, a potem mnie to uderzyło. Stanley. Mechanik, który nakrył mnie i... Nie! Nie pozwolę, by zalały mnie te wspomnienia.
– Ty... ty... – dukał, patrząc na mnie w ciężkim szoku.
– Tak, ja – powiedziałam. – Stan, postarzałeś się, skoro nie umiesz już sklecić zdania.
– Przecież ty... przecież ty nie żyjesz...
– Nie żyję? Chyba bym zauważyła, gdyby ciało zaczęło mi gnić, a robale zrobiłyby sobie z niego ucztę.
– Nie, nie... przecież umarłaś...
– Tak, tak, wiem, że przeklinasz dzień, w którym mnie poznałeś i życzysz mi śmierci, ale żeby od razu uznawać mnie za martwą?
– Stanley! – ryknął dyrektor, idąc w naszą stronę z taką miną, jakby Stan właśnie dowiedział się czegoś, czego nie powinien.
Stan spojrzał na dyrektora, a potem na mnie i jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że nagle coś sobie uświadomił. Ułożył elementy jakiejś układanki i powstała logiczna całość. Niezbyt mnie to interesowało, a że Kalverde był już blisko, a ja nie zamierzałam na niego patrzeć dłużej niż to koniecznie, po prostu się odwróciłam i ruszyłam do wyjścia.
✶
– Co ty robisz, K? – usłyszałem zaniepokojony głos F.
Zacisnąłem szczęki. Nie miałem zamiaru jej odpowiadać. Lecieliśmy z prędkością ponaddźwiękową, uciekając przed pościgiem, a przed nami rozciągał się pas asteroid. To była nasza szansa na zgubienie tych upartych bałwanów, którzy próbowali nas zestrzelić. Nie wiem jakim cudem jeszcze nas nie trafili, ale musiałem mieć wrodzony talent do pilotowania statku w warunkach wysokiego stresu i pieprzone szczęście w unikaniu pocisków wroga. Na początku F nie pozostawała im dłużna i też otworzyła ogień, ale amunicja skończyła się szybciej niż się spodziewaliśmy.
– Co ty, kurwa, robisz? – warknęła F. – Promieniowanie wyżarło ci mózg?!
Pas asteroid był coraz bliżej i nie było już jak go ominąć. Lecieliśmy w sam środek. Nie było to zbyt mądre, za to cholernie niebezpieczne, ale nie mieliśmy wyboru. To była nasza szansa na przeżycie, o ile oczywiście przeżyjemy przelot przez pole minowe.
– Zabijesz nas, kurwa! – wrzasnęła nagle, prawie przyprawiając mnie o zawał serca, które i tak już biło mi w piersi jak szalone.
– Zamknij się i daj mi się skupić! – warknąłem, zaciskając mocniej dłonie na sterach.
Wiedziałem, że musiałem zwolnić, ale było już za późno. Nie wytracimy prędkości w tak krótkim czasie. A już na pewno nie tyle, ile potrzebowaliśmy, by w miarę bezpiecznie przedostać się na drugą stronę. Została improwizacja. Wszystko w moich rękach i to dosłownie.
Zaczęło się pole minowe. Z początku było nawet łatwo, bo asteroidy były rozstawione bardzo rzadko i było ich niewiele. Niestety, im głębiej w pas lecieliśmy, tym więcej ich było, więc automatycznie zostawało mniej miejsca na nasz statek. Starałem się manewrować między skałami tak, by ominąć ich jak najwięcej. Jednak dzisiaj nic nie stało po naszej stronie. Planetoidy nie dość, że miały rozmiary od kamyka do małego księżyca, to jeszcze pędziły po swojej trajektorii lotu. Co chwilę odczuwaliśmy uderzenia. Jedne były tylko mało znaczącymi stuknięciami, ale inne potężnymi hukami, od których kontrolki w kokpicie szalały. Wszystko mogło pójść nie tak. Silnik mógł zostać uszkodzony. Poszycie statku mogło ulec oderwaniu, lub któraś skała mogła zrobić w nim dziurę. Mogły zostać uszkodzone zbiorniki z paliwem oraz tlenem. Przednia szyba mogła pęknąć i zostalibyśmy wessani w próżnię, gdzie zamarzlibyśmy na śmierć. Właściwie każde uszkodzenie oznaczało dla nas śmierć.
Starałem się o tym nie myśleć. Próbowałem wyrzucić wszystkie myśli z głowy i skupić się, by przelecieć na drugą stronę w jednym kawałku. F milczała jak zaklęta, z czego byłem zadowolony, bo brakowało tylko tego, żeby zaczęła pokazywać te swoje humorki. Ale przecież nie była głupia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli mnie rozproszy to będzie po nas.
Właściwie to nie pamiętałem, jak dostaliśmy się na drugą stronę pasa. Statek nadal trzymał się w jednym kawałku, więc nie było źle. Jednak to nie znaczyło, że byliśmy bezpieczni. Nasz pościg mógł ominąć asteroidy. Oczywiście zajęłoby im to więcej czasu, ale niedługo nas znajdą. Musieliśmy się ukryć. Komputer pokładowy pokazywał uszkodzenie osłony termicznej statku, co oznaczało, że jeśli spróbujemy wejść w atmosferę planety przed nami, spłoniemy.
– K, tam jest księżyc – odezwała się nagle F. – Schowajmy się w jego cieniu.
– Dobry pomysł. Włączymy kamuflaż i tarcze obronną, powinno się udać.
– Wyłączę system komunikacyjny, żeby nas nie namierzyli.
Gdy znaleźliśmy się na orbicie księżyca, chowając się w jego cieniu, okazało się, że tarcza jest uszkodzona. No trudno, nie była nam jakoś super potrzebna. Ważniejszy w tej chwili był kamuflaż, który chyba działał. Chyba, bo chociaż komputer pokładowy nie pokazywał usterki, nie mieliśmy pewności, czy działał poprawnie. Czujniki przecież też mogły ulec uszkodzeniu.
Siedzieliśmy w ciszy, jakby czekając, aż lada moment nas zaatakują. Jednak minuty płynęły, a nic takiego nie miało miejsca. W końcu spojrzeliśmy na siebie, wypuszczając powietrze z płuc. Na tę chwilę mogliśmy odetchnąć niemalże z ulgą. Pozostało nam czekanie. Jeśli nas nie znajdą, będziemy mogli wrócić do kwatery głównej MAO. Jeśli wcześniej oczywiście nie skończy się nam paliwo. A jeśli nas znajdą...
F nagle odpięła pasy i wstała.
– Co robisz? – zapytałem, patrząc na nią.
– Już mi zesztywniały mięśnie, a będziemy tu siedzieć jeszcze przynajmniej godzinę.
– Więc będziesz ćwiczyć?
– A co innego mamy do roboty?
Nie odpowiedziałem. Obserwowałem, jak F odchodzi kawałek, żeby mieć więcej miejsca i zaczyna się rozciągać. Specjalnie stanęła tyłem do mnie, żeby się wypiąć przy skłonie. Odwróciłem wzrok, poprawiając się w fotelu, bo zrobiło mi się gorąco.
W końcu mieliśmy trochę czasu sam na sam, bo ostatnio dostawaliśmy same czasowe misje. Przecież nie widzieliśmy się kilka miesięcy, więc powinniśmy to jakoś nadrobić, ale od naszej ostatniej kłótni, a właściwie mojej sceny zazdrości, miałem wrażenie, że między nami była przepaść. Niewielka, bo niewielka, ale jednak. Od tamtego czasu F nie wykonała żadnego ruchu. Czułem na sobie jej wzrok, ale nie dotknęła mnie. Wręcz robiła wszystko tak, by nie być za blisko. Ja też nie byłem lepszy. Gdy nie patrzyła, pożerałem ją wzrokiem, ale nie robiłem niczego więcej.
Teraz była okazja, by nadrobić ten stracony czas. Pokazać jej, jak bardzo za nią tęskniłem. Kilka miesięcy przymusowego celibatu robiło swoje. Pora go zakończyć.
Odpiąłem pasy i ruszyłem do F, która akurat się wyprostowała. Złapałem ją za biodra, zmniejszając odległość między naszymi ciałami. Jej plecy zderzyły się z moją klatką piersiową. Pochyliłem głowę, by wymruczeć jej do ucha:
– Tak sobie pomyślałem, że też się porozciągam. – Przekręciła lekko głowę i mój nos dotknął jej policzka. – Chcesz mi pomóc?
Obróciła się do mnie przodem, oplatając rękoma moją szyję. Spojrzała mi w oczy, a po chwili jej wzrok ześlizgnął się na moje usta. Gdy nasze spojrzenia ponownie się spotkały, te dwie piękne czarne perły płonęły, przepełnione pożądaniem. Serce tłukło mi się w piersi, a motyle w brzuchu szalały. Była tak blisko. W końcu mogłem ją pocałować. W końcu mogła być tylko moja.
Kiedy nasze usta się odnalazły, przepaść zniknęła razem ze wszystkim, co nas powstrzymywało. W pośpiechu odpinaliśmy kabury z bronią, zdejmując rękawiczki i rozpinając kombinezony. Po kolei wszystko lądowało na podłodze. Każdy dotyk i każdy pocałunek to było za mało. Zbyt długo byliśmy z dala od siebie, a ja zbyt długo czekałem na taki właśnie moment. Nie wiedziałem, kiedy wylądowaliśmy na podłodze statku. Całowaliśmy się żarliwie, nie mogąc oderwać od siebie rąk. Przygniotłem ją swoim ciałem, a moje usta powędrowały na jej szyję.
– K, przestań... – jęknęła.
– Dlaczego? – mruknąłem, błądząc wargami po jej skórze, w kierunku piersi.
– No przestań, do cholery. – Złapała dłońmi moją głowę i zmusiła, bym na nią spojrzał. – Czujesz?
Czuję? Ale co? Gdyby moje serce już nie waliło mi w piersi jak oszalałe, właśnie by zaczęło. Czy to miała być jakaś pokrętna wersja wyznania uczuć? Patrzyłem na nią zaskoczony, nie wiedząc właściwie, czego się spodziewać.
– Nie czujesz tego? – zapytała.
– Czego?
Chociaż czułem dziwne łaskotanie w brzuchu, przypisałem to motylom. Jednak gdy zobaczyłem unoszący się biustonosz F, w końcu zrozumiałem, co miała na myśli. Sztuczna grawitacja padła. My również zaczęliśmy się unosić i pomimo treningów w stanie nieważkości, nie byliśmy na to przygotowani w tym momencie. Nie mówiąc już o kontynuowaniu tego, co zaczęliśmy. Rozebrałem F do połowy, jej kombinezon trzymał się na biodrach, tak samo jak mój, więc nie było tragicznie. Przynajmniej nie musieliśmy ich zakładać w całości od zera. Mogłoby być ciężko.
F wymsknęło się zirytowane „kurwa", gdy próbowała złapać swój stanik, a ja nie wiedziałem, co robić najpierw. Założyć rękawy kombinezonu, czy pomóc jej. Wokół nas unosiły się nasze bronie i rękawiczki. F w końcu odepchnęła się od ściany i dorwała biustonosz, który miała problemy założyć. Chciałem jej pomóc i próbowałem się do niej dostać, ale zanim mi się to udało, poradziła sobie sama. Ubranie się zajęło nam trochę czasu, bo musieliśmy gonić poszczególne rzeczy, ale w końcu zdołaliśmy dotrzeć do foteli, by się w nich zapiąć. Pasy przytrzymywały nas w miejscu.
Dzisiaj wszystko było przeciwko nam. Pościg, uszkodzenie statku, nieudany seks, a w drodze powrotnej do MAO padł nam jeden z silników i byliśmy zmuszeni wezwać pomoc. I całe szczęście, że to zrobiliśmy, bo niedługo później szyba zaczęła pękać. Komputer pokładowy uruchomił protokoły awaryjne, podsuwając nam niemal pod nos skafandry kosmiczne. Ubieranie ich w pośpiechu i w stanie nieważkości nie było łatwe, ale zdążyliśmy zanim szyba pękła. Przypięliśmy się specjalnymi linami do zaczepów we wnętrzu statku, by nie wyssało nas w próżnię i czekaliśmy na pomoc.
Do domu wróciłem wykończony, zirytowany i z przeczuciem, że następnym razem nie będzie tak łatwo sprawić, by przepaść między mną a F zniknęła.
✶
Otwierając drzwi, nie spodziewałam się, że zobaczę na progu akurat jego. Opierał się o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem, która idealnie opinała jego mięśnie. Nagle przypomniało mi się, że przecież bez koszulki wyglądał jeszcze lepiej. Musiałam być bardzo zmęczona, skoro myślałam o takich rzeczach. Zamurowało mnie, gdy spojrzałam w górę, w jego oczy. Płynne srebro zdawało się błyszczeć.
– Cześć – mruknął.
– Jeśli przyszedłeś tu, by przekonać mnie, żebym spotkała się z Keevą... – Urwałam, bo przewrócił oczami i mijając mnie, wszedł do środka jak gdyby nigdy nic. – Nie zaprosiłam cię – powiedziałam zaskoczona, patrząc za nim.
– Nie musiałaś – odparł, rozsiadając się wygodnie na mojej kanapie.
Co to ma być? Od kiedy zachowuje się, jakbyśmy byli przyjaciółmi? Nie byliśmy nawet dobrymi znajomymi. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do salonu.
– Skoro tak, to ty nie musiałeś tu przychodzić i zamiast rozsiadać się na kanapie, może poszedłbyś sobie?
– Nie.
– Nie?
– Nie.
– Nie wyciągnę pierwsza ręki na zgodę. To nie ja zawiniłam. Jeśli Keeva sądzi...
– W dupie mam co Keeva sądzi – przerwał mi, a ja zamarłam. Pokłócili się? – Keeva to przeszłość.
– Co? Jak to?
Keeva to przeszłość? Ale jak? Jakim cudem? Przecież tak się kochali. Co się, do cholery, stało? Z wrażenia aż opadłam na kanapę obok Diablo.
– Odeszła. Z Oscarem.
– Jaja sobie robisz. – Słowa wyleciały z moich ust, zanim pomyślałam, a on spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nie powiedziałam już nic więcej.
Nie mogłam rozszyfrować jego wyrazu twarzy. Ciężko było mi określić, czy jest załamany, wściekły, czy po prostu to po nim spłynęło.
– Ludzie nie są nas warci, Ara.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz słyszałam to zdrobnienie mojego imienia. Nawet brat tak do mnie nie mówił. Tata zawsze zdrabniał w ten sposób moje pełne imię, którego nie używałam już od bardzo dawna. Zostałam Tiną po śmierci taty, bo tamto zdrobnienie za bardzo przypominało mi o nim, tak samo jak pełne imię – Aratina. Jego strata była wystarczająco bolesna.
– Jesteś pijany? – zapytałam, mimo że nie czułam od niego alkoholu.
– Jeszcze nie.
– Przyszedłeś się do mnie napić? Naćpałeś się? – Zajrzałam mu w oczy, ale źrenice miał normalnej wielkości. Wydawało mi się, że się zaśmiał. – Mogłeś iść do baru, albo gdziekolwiek indziej.
Może i zamierzałam się napić, żeby odreagować jakoś stres z dzisiejszej misji, ale sama. Nie chciałam żadnego towarzystwa. A tym bardziej jego.
– Mogłem, ale tam nikt mnie nie zrozumie.
– Nadal nie...
– Jak tam twój człowiek? Układa wam się? – przerwał mi, obserwując mnie uważnie.
Odwróciłam wzrok. Układa nam się? Nam? Nie było żadnych nas. Między nami była przepaść, która pojawiła się nie mam pojęcia kiedy. Dzisiaj omal nie zginęliśmy i pewnie tylko dlatego mnie całował. Jego sposobem na odreagowanie był seks. Jednak do niczego nie doszło i byłam wściekła. Kiedy w końcu K wykazał chęć dotykania mnie, coś musiało się zjebać i nam przerwać. Pierdolona sztuczna grawitacja.
– Tylko ty mnie rozumiesz – powiedział Diablo, przywracając mnie do rzeczywistości.
Spojrzałam na niego. Miał rację. Gdybyśmy się zakochali w naszych pobratymcach, nie byłoby problemu. Długo się nie zastanawiałam i kilka minut później piliśmy wysokoprocentowy alkohol. Nie czułam, żebym była pijana, chociaż wypiłam sporo. W dodatku musiałam przyznać, że całkiem dobrze bawiłam się z Diablo. Nie wiedziałam, kiedy zaczęłam tańczyć, a on pokładał się ze śmiechu na kanapie. Nie zamierzałam tańczyć sama, nawet jeśli tańcem tego nie było można nazwać. Wyciągnęłam Diablo na środek salonu. Na początku się opierał, ale niedługo później w końcu wyluzował. Ja oczywiście musiałam wejść na ławę, żeby zrobić solówkę, a gdy Diablo do mnie dołączył, mebel załamał się pod naszym ciężarem. Wylądowaliśmy na podłodze, zdecydowanie zbyt blisko siebie. Jego perfumy nie powinny aż tak mi się podobać, ale nie mogłam przestać wdychać jego zapachu, a ten sprawiał, że chciałam być jeszcze bliżej niego. Nasze spojrzenia się spotkały i odskoczyłam od niego jak oparzona, bo w mojej głowie pojawiły się myśli, których nie powinno tam być. Nigdy.
– Chyba powinienem już iść – powiedział Diablo, podnosząc się z podłogi.
– Chyba tak – przytaknęłam, wstając.
Diablo chciał ruszyć do wyjścia, ale zahaczył nogą o to, co zostało z mojej ławy. Stracił równowagę, wpadł na mnie i runęliśmy na kanapę. Przygniótł mnie swoim ciałem, a ja próbowałam go zepchnąć, ale gdy poczułam pod palcami jego umięśniony tors, przestałam wkładać w to aż tyle siły.
– Czy ty mnie właśnie obmacujesz? – zapytał Diablo.
– Chciałbyś. Próbuję cię zrzucić – syknęłam.
Spojrzałam mu w oczy i to był błąd. Patrzył na mnie w taki sposób... Nie powinien tak na mnie patrzeć. Nie on. Pochylił się, jakby chciał mnie pocałować. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Już było tak blisko, nasze twarze dzieliły centymetry, srebro w jego oczach zaczęło przybierać krwistoczerwoną barwę i poczułam jego dłoń zaciskającą się na moim udzie. Nie wiedziałam, co się ze mną działo, ale w tym momencie przeklinałam cały wszechświat. Jeśli zaraz mnie nie pocałuje, to ja to zrobię. Byłam zmęczona, pijana i niezaspokojona od bardzo dawna. Potrzebowałam seksu. Potrzebowałam zapomnieć. I miałam gdzieś z kim, ale Diablo był zdecydowanie jednym z lepszych kandydatów.
Zaczął się odsuwać, więc złapałam go za koszulkę i pocałowałam. Tama pękła. Diablo naparł na mnie z taką gwałtownością, że ledwo mogłam złapać oddech. Rozerwał moją bluzkę, pod którą nie miałam stanika. Jego wzrok zatrzymał się na moich piersiach, a potem spotkał się z moim. Czerwień prawie całkiem pochłonęła srebro jednego oka. Pojawiły się jego opierzone uszy i ogon. Moje również. Diablo zajął się składaniem pocałunków na mojej szyi, a mój mózg się wyłączył. Nagle poczułam, jak jego kły wbijają mi się w skórę na prawym barku. Ból trochę mnie otrzeźwił, ale nie wystarczająco.
– Moja – wymruczał Diablo niby swoim normalnym głosem, ale jednak słyszałam w nim demoniczną chrypkę.
Nasze ogony tańczyły razem do tylko sobie znanego rytmu, a generał podniósł głowę. Jedno jego oko miało tęczówkę w kolorze płynnego srebra, ale drugie było krwistoczerwone, a białko pochłonęły cienie. Pocałował mnie zachłannie, a potem jego usta ześlizgnęły się niżej. Poczułam ugryzienie na piersi, a po chwili przejechał po nim językiem. Zaparło mi dech. Diablo wbijał kły nie tylko na moich piersiach, ale też żebrach, biodrach, udach i ramionach. Jakby mnie znaczył. Za każdym razem bolało tak samo, ale było to dziwnie przyjemne. Po każdym ugryzieniu czułam na skórze jego język. Nie wiedziałam, po co to robił, ale za każdym razem przechodził mnie dreszcz.
Chciałam więcej, więc tym razem to ja rozerwałam jego koszulkę. Wpiłam się żarliwie w jego usta, a potem przygryzłam jego dolną wagę. Do krwi. Zamruczał niemal jak kot. Podobało mu się. Mnie też. W dodatku nie musiałam się hamować. Złapał mnie za biodra, wstając i przerzucił sobie przez ramię. Byłam naga, a nawet nie zarejestrowałam, kiedy pozbył się dolnej części moich ciuchów. Pewnie leżały w strzępach na podłodze w salonie. Ruszył do sypialni, a po drodze zatopił kły jeszcze w moim pośladku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top