Prolog

– To za wcześnie, Josh! – Shaun nadal obstawiał przy swoim, stojąc z rękami skrzyżowanymi na piersi, obserwując mnie uważnie.

– Przecież wszystko się zagoiło, lekarze wyrazili zgodę, więc czemu jesteś taki uparty?

– Za szybko. Zagoiło się za szybko. To jest podejrzane, nie sądzisz?

– Mówiłem ci już tysiąc razy i powtórzę tysiąc pierwszy. To pewnie przez to, co mi wstrzyknął ten Bhalorianin.

– Nie kupuję tego. Po co miałby to robić? Po co miałby cię ratować, skoro zabiłeś tego generała? Stary, mówię ci, coś tu nie gra. Ludzki organizm nie jest w stanie się tak szybko zregenerować, zwłaszcza po takich obrażeniach.

– A co jeśli wcale go nie zabiłem? To byłoby za proste. To, co mi wstrzyknął musiało mieć na mnie jakiś wpływ.

– Jeśli, jeśli. Możesz sobie gdybać. Zabiorę cię do znajomego lekarza, zrobią ci cały szereg badań. Porządnych i dokładnych badań. Może nawet genetycznych i dowiemy się, co to za anomalia.

Już któryś raz prowadziliśmy podobną rozmowę i zawsze kończyło się tak samo. Zaczęliśmy rehabilitacje jakiś czas temu, ale Shaun nie chce jej przyspieszyć, bo uważa, że coś ze mną jest nie tak. Miałem już tego powyżej uszu. Chciałem wrócić do pracy. Chciałem wrócić do F, która ani razu nie odwiedziła mnie, gdy leżałem w skrzydle szpitalnym MAO. Wiedziałem, że bywała w kwaterze głównej, bo wróciła do pracy już dawno. Na początku próbowałem ją tłumaczyć. Wymyślałem jakieś idiotyczne wymówki, ale teraz czułem tylko coraz większą złość. Co to miało być? W jednej chwili płakała, błagając o moje życie, a w drugiej mnie totalnie olewała. W dodatku Shaun wziął sobie za punkt honoru doprowadzanie mnie do szału, odmawiając mi przyspieszenia tej pieprzonej rehabilitacji.

– Kurwa, Shaun! Ile razy będziemy wałkować ten temat? Zbadali mnie w MAO i wszystko jest w porządku – warknąłem. – Albo zaczniesz mnie słuchać, kiedy mówię, że dam radę, albo poszukam innego rehabilitanta.

– Słucham? Nie pozwolę cię nikomu dotknąć.

– Serio? Zabrzmiało to dość...

– Fuj, stary! Nic z tych rzeczy! Po prostu nie pozwolę żadnemu niedouczonemu gamoniowi zrobić ci krzywdy, bo będzie robił to, co mu każesz, bo mu płacisz.

– Więc chodzi o pieniądze? Powiedziałem ci, że ci zapłacę.

– Nie chcę twoich pieniędzy! Już zapomniałeś w jakim stanie byłeś? – Wywróciłem oczami. Czy on nie zamierzał odpuścić? – To, że twój ojciec ma cię w dupie, nie znaczy, że ja też. Ktoś musi cię trzymać w ryzach, bo zamiast wrócić do pracy, to wylądujesz z powrotem w szpitalu przez ten twój pieprzony upór.

Westchnąłem. Jeśli dalej będę się upierał przy swoim, nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Któryś z nas musiał odpuścić i chyba musiałem to być ja. W sumie, co mi szkodzi zrobić kilka dokładniejszych badań. Jeśli to ma uspokoić Shauna, to niech tak będzie. Im szybciej przekona się, że wszystko ze mną w porządku, tym szybciej popchniemy rehabilitację dalej.

Kilka miesięcy wcześniej

Byłem tak strasznie zmęczony. Na zamianę wybudzałem się i zasypiałem. Wiedziałem, że byłem w szpitalu. Wiedziałem, że nie mogę się ruszać. Lekarze i pielęgniarki tłumaczyli mi wszystko, począwszy od operacji i moich obrażeń, a kończąc na moim aktualnym stanie, jednak niewiele z tego rozumiałem. Cały czas chciało mi się spać. Zresztą, co innego miałem robić. Nie mogłem mówić przez poskładaną szczękę. Dostawałem zestawy kroplówek, a jedzenie w formie płynów przez słomkę. Nie mogłem nawet sam „zjeść". Lewą rękę miałem sprawną, ale co z tego, skoro byłem praworęczny. Równie dobrze mógłbym jej nie mieć. Nafaszerowany przeciwbólowymi, przeciwzakrzepowymi i przeciwzapalnymi lekami wolałem spać.

Nigdzie nie widziałem F. W sali leżałem sam, a wokół mnie skakały pielęgniarki. Żadna jednak się nie domyśliła, żeby mnie poinformować, co się stało z moją partnerką. Albo się domyśliły, tylko miały to gdzieś, a ja ciągle się zastanawiałem gdzie była i jak poważne obrażenia odniosła. Możliwe, że już wyzdrowiała, a jeśli tak, to czemu do mnie nie przyszła? Pamiętam tylko, jak się nade mną pochylała i ze łzami w oczach prosiła, żebym nie umierał. Mówiła coś jeszcze, ale zaczynałem tracić przytomność i nie rozumiałem jej słów, a gdy się obudziłem byłem już tutaj. Sam. Może czułbym się lepiej psychicznie, gdyby leżała tu ze mną. Chciałem ją tylko zobaczyć. Upewnić się, że wszystko z nią w porządku.

Kiedy któregoś dnia zobaczyłem przed sobą przerażonego Shauna, dotarło do mnie, jak źle ze mną było. Oczywiście, że go powiadomili. Wpisałem go jako najbliższego krewnego, gdy kazali mi uzupełnić dokumenty, bo na samym początku to pole zostawiłem puste. Ojciec pewnie i tak nie miałby czasu, żeby przylecieć. Był zbyt zajęty swoją ukochaną szkołą, żeby zadzwonić, a co dopiero osobiście się pofatygować. Poza tym nadal byliśmy pokłóceni.

Shaun wpatrywał się we mnie, nie mogąc wydusić słowa. Pewnie nie spodziewał się zobaczyć mnie w takim stanie. Nigdy.

– Widziałem naprawdę dużo, ale to... – wykrztusił w końcu mój przyjaciel. – Mówili, że już jest w porządku, ale skoro TO jest w porządku, to jak musiałeś wyglądać wcześniej...

Nie miałem jak mu odpowiedzieć. Nawet nie mogłem wzruszyć ramionami.

– Mam zadzwonić po twojego ojca? – zapytał, a ja rzuciłem mu tylko znaczące spojrzenie. ­­– Tak myślałem, ale wiesz... musiałem zapytać.

Od tamtej pory Shaun odwiedzał mnie w każdej wolnej chwili i „zabawiał" swoimi długimi monologami. Ale wolałem jego niż te pielęgniarki. Miały do mnie słabość i to było widać na kilometr. Stawało się to jednak coraz bardziej męczące, a ja nijak nie mogłem zareagować.

W końcu Shaun dostał objawienia. Przyniósł ze sobą tablet i trzymając mi go na wysokości oczu, mogłem lewą ręką stukać w ekran, by coś napisać. Szło mi to marnie, ale lepsze to niż nic. Musiałem się nauczyć operować tą ręką, bo nie wiedziałem, kiedy prawa będzie sprawna, a nie zapowiadało się, by miało to nastąpić w najbliższym czasie. Dzięki tabletowi mogłem w końcu rozmawiać i dowiedziałem się, że F była na Bhalorze. MAO przywiozło ją razem ze mną do kwatery głównej, ale Bhalorianie od razu ją zabrali. Od tamtej pory MAO nie dostało o niej żadnych informacji, więc najwidoczniej nie była jeszcze w stanie pracować. A skoro nie mogła pracować, to nie mogła mnie odwiedzić. Wyglądało na to, że byłem skazany na Shauna.

Kilka miesięcy wcześniej

Bolało. Bolało tak bardzo, że nie mogłam oddychać. Ciągle słyszałam dźwięk łamanych kości. Jego jęki i krzyki przeszywały moje serce niczym włócznie, sięgając do mojej duszy. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam mu pomóc.

Przeżywałam ten koszmar w kółko. Płakałam i wrzeszczałam, nie mogąc się uspokoić, więc co wieczór podawali mi leki na uspokojenie i sen, żebym w końcu przespała całą noc. Potrzebowałam tego nie tylko ze względu na mój stan psychiczny, ale też fizyczny. Moje ciało musiało się zregenerować, a jak miało to zrobić, kiedy rzucałam się jak opętana, nie pozwalając goić się ranom.

Nie wiedziałam, czy K przeżył. I chyba nie chciałam wiedzieć. Bałam się tej wiedzy i tego, co ze mną zrobi. Zbudowałam więc wokół siebie mur i schowałam swoje cierpienie za jego ścianami. Stłumiłam wszelkie emocje, co nie było wcale takie trudne, bo leki uspokajające były na tyle mocne, że trzymały mnie w ryzach jeszcze w ciągu dnia. Leżałam w łóżku, gapiąc się przez okno i prawie nie odzywając się do nikogo. Straciłam apetyt i Ryan znowu dostawał białej gorączki, próbując mi wcisnąć cokolwiek. Mason również był przy mnie praktycznie cały czas, ale miałam to gdzieś. Widziałam jednak, że jego niewyczerpana cierpliwość zaczyna się kończyć.

Któregoś razu doprowadziłam go chyba już na skraj, kiedy po raz kolejny powiedziałam, gapiąc się w okno:

– Nie jestem głodna.

Usłyszałam, jak wzdycha.

– Tina, musisz jeść – zwrócił się do mnie po imieniu, bo zabroniłam mu mówić do siebie „kochanie".

– Nie chcę.

– Spójrz na mnie – rozkazał, ale zignorowałam go. – Spójrz na mnie, do cholery. – Gdy nie zareagowałam, dotknął mojego nadgarstka. – Kochanie.

W jego głosie wyraźnie brzmiało ostrzeżenie, ale nie dlatego w końcu na niego spojrzałam.

– Nie mów tak do mnie, Maisie.

Skrzywił się, jak zawsze, gdy go tak nazywałam. Wiedziałam, że tego nie lubił i robiłam to specjalnie, żeby go wkurzyć.

– Bo teraz ON tak do ciebie mówi? – Niemal wycedził przez zęby, zaciskając dłoń na moim nadgarstku.

ON. Zawsze tak mówił o moim partnerze, gdy przemawiała przez niego zazdrość. Chociaż głównie to jego smok przemawiał w ten sposób. Zazdrosny smok. Mason uczył się trzymać dystans, rozumiał, że nie będzie między nami już tak jak kiedyś. Widział, zwłaszcza teraz, że nie chciałam jego dotyku. To nie jego potrzebowałam. Ale smokowi się to nie podobało i nieraz toczyli wewnętrzną bitwę o dominację. Poza tym zawsze mówił tak, jakby K żył. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.

Mierzyliśmy się spojrzeniami, gdy nagle drzwi do sali się otworzyły i usłyszałam głos kogoś, kogo się zupełnie tutaj nie spodziewałam.

– Cześć, mała – przywitał się z uśmiechem złotooki. – Mogę? Chyba wam nie przeszkodziłem?

Patrzyliśmy na niego z Masonem oniemiali. Żadne z nas nie spodziewało się wizyty Oscara, ale blondyn napiął mięśnie. Żadne z nas się też nie odezwało.

– Słyszałem... – Jego wzrok podążył w kierunku mojego przedramienia. – Przykro mi z powodu Raito.

Automatycznie wysunęłam rękę z uścisku przyjaciela, chcąc zakryć znak po śmierci wilka, jakby to miało cokolwiek zmienić. Wcześnie się pofatygował, by złożyć mi wyrazy współczucia. Ciekawe, czy wiedział o K. I Diablo.

– Czego chcesz? – zapytał Mason, nawet nie próbując udawać uprzejmego.

– Wtedy na weselu... – zaczął złotooki. – Ja nie wiedziałem, że to jest aż tak poważne...

– Gówno prawda – odezwałam się w końcu. – Wiedziałeś, ale miałeś to w dupie. Powiedziałam ci o ugryzieniu, żebyś mi pomógł, a nie poleciał do Keevy i wszystko jej wypaplał. – Oscar chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do głosu. Mówiłam spokojnym tonem, tak niepodobnym do mnie. – Co chciałeś tym osiągnąć? Myślałeś, że kilka godzin po ślubie Keeva rzuci ci się w ramiona, razem uciekniecie i będziecie żyć długo i szczęśliwie?

Nie odpowiedział, a ja nie czułam nic. Nie czułam potrzeby denerwowania się, wyzywania ani wrzasków. Jakbym była martwa. Razem z K.

– Nagle ruszyły cię wyrzuty sumienia? Przypomniałeś sobie nagle o mnie? – Kontynuowałam bez cienia emocji w głosie. – Gdzie wtedy byłeś? Gdy Mason próbował mnie ratować przed Diablo?

Oscar spuścił głowę, nie mogąc patrzeć mi dłużej w oczy. Nie było go tam. Uciekł jak ostatni tchórz.

– Jeśli przyszedłeś przeprosić, to niepotrzebnie się fatygowałeś. Zawiodłeś mnie, a ja nie potrzebuję takiego przyjaciela.

– Mała...

– Wyjdź.

– Ale mała...

– Ogłuchłeś? – warknął Mason, wstając.

– Chciałem się pożegnać...

– Pożegnać? Po co? Skreśliłeś mnie wcześniej niż ja ciebie. – W jego oczach dostrzegłam cień bólu i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa. – Wynoś się.

Patrząc przez szybę do środka jednej ze szpitalnych sal, widziałam jedynie częściowo przemienionego Diablo, duszącego K. Nie mogłam pozbyć się tego obrazu z głowy. Nawet teraz, gdy wielki generał Bhalory leżał w łóżku, z zabandażowaną głową, podpięty do urządzeń monitorujących jego funkcje życiowe i aktywność mózgu. I kto teraz był słaby?

Mogłabym tam teraz wejść i go zabić. Ot tak. Mogłabym, ale po co? Śmierć byłaby dla niego wybawieniem. A ja chciałam, żeby cierpiał. Żeby za każdym razem, gdy na mnie spojrzy, pamiętał i cierpiał razem ze mną.

– Jak to możliwe, że zwykły człowiek urządził tak mojego generała? ­– Usłyszałam głos brata tuż za plecami, ale ani drgnęłam.

– K to nie jest jakiś pierwszy, lepszy człowiek – odpowiedziałam, nie spuszczając wzroku z nieprzytomnego Diablo.

– Ach, no tak. To ten twój człowiek.

– A teraz walczy o życie. Jeśli w ogóle jeszcze żyje...

– Dlaczego się tego nie dowiesz?

– Wolę nie wiedzieć.

– Dlaczego? Przecież wy...

– Boję się – wtrąciłam.

– Och, Tinka... – Chciał mnie przytulić, ale się odsunęłam.

– Nie dotykaj mnie. Nie masz o niczym pojęcia.

– To mnie łaskawie oświeć. – Ton jego głosu był zdecydowanie ostrzejszy, ale nadal na niego nie spojrzałam.

– Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć.

– Tina, do cholery! Gadaj i to już. Nie mam czasu na żadne gierki.

No tak. Królewskie obowiązki. Jednak ja milczałam, w dalszym ciągu wbijając wzrok w generała.

– Jeśli K umrze...

– To co? Zabijesz Diablo?

– O nie, nie. On nie zasługuje na śmierć. Urządzę mu z życia piekło. Unieruchomię i jedyne, co będzie mógł robić to patrzeć. Będzie patrzył jak łamię Keevie kości, tak jak on łamał je K. Będzie słyszał każde chrupnięcie i każdy jej jęk. Wypruję jej flaki na jego oczach, a on nie będzie mógł nic zrobić. Tak jak ja nie mogłam.

Wszystko to mówiłam bez cienia emocji w głosie. Jakby mówiła to jakaś inna osoba.

– Keevę? Nie zrobisz tego. Przecież to twoja przyjaciółka...

– Zrobię.

– To cię zniszczy. Nie pozwolę ci.

Roześmiałam się ponuro i w końcu na niego spojrzałam.

– I co zrobisz? Zamkniesz mnie? – zadrwiłam. – Jeśli K nie żyje, to ja nie mam już nic do stracenia. Odbiorę mu wszystko, tak jak on odebrał mnie. Tylko spróbuj stanąć mi na drodze.

– Zaczynasz mnie przerażać. – Dojrzał coś w moich oczach i cofnął się o dwa kroki, po czym wyjął z kieszeni telefon.

– Co ty robisz? – syknęłam.

– Dzwonię do MAO i dowiem się co z nim, zanim całkiem ci odwali.

Stałam i patrzyłam, jak przykłada telefon do ucha. Powinnam mu go wyrwać. Ale tego nie zrobiłam. Chciałam wiedzieć, ale bałam się tej wiedzy. Tak bardzo się bałam, że nie byłam w stanie sama tego zrobić. I gdzieś tam w środku, za tymi murami, które wybudowałam, byłam wdzięczna Ryanowi, że robił to za mnie. Wpatrywałam się w niego, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Żołądek zacisnął mi się w supeł z nerwów, a w gardle zrobiła się taka gula, że ledwo połykałam ślinę. Nie słyszałam nawet, co mówił.

Nagle odsunął telefon od ucha, kliknął coś na ekranie i usłyszałam kobiecy głos:

– Agent K żyje. Wszystkie operacje się udały, a rany ładnie się goją. Jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.

Bogowie, przeżył. Nogi się pode mną ugięły, ale brat zdążył mnie złapać. W głowie cały czas huczały mi słowa tej kobiety i nawet nie zarejestrowałam, że łzy płynęły mi po policzkach. Objęłam Ryana w pasie i wtuliłam się w niego, porzucając moje mury obronne, które tak starannie umacniałam od tamtego dnia.

– Tobie naprawdę na nim zależy – powiedział zaskoczony, obejmując mnie ramionami.

– Ja go kocham – wykrztusiłam z trudem.

Usłyszałam, jak mój brat wzdycha, po czym pogłaskał mnie po włosach.

– Już dobrze. Przecież żyje. Nie wiem jakim cudem, ale żyje, więc może przestaniesz stać pod salą Diablo jak jakiś stalker i spędzimy razem wieczór?

Pokiwałam tylko głową, nie mogąc sobie poradzić z emocjami, które mnie zalały. Za długo tłumiłam je w sobie.

Znowu stałam pod jego salą. Znowu patrzyłam do środka przez szybę. Razem z Keevą leżeli na jego łóżku, ledwo się mieszcząc. Szpitalne łóżka były przeznaczone tylko dla jednej osoby, chociaż nie były wcale takie wąskie. Jednak biorąc pod uwagę budowę Diablo i tak było dla niego za małe.

Był przytomny już od jakiegoś czasu. Badania nie wykazały żadnych uszkodzeń w mózgu. Opatrunek zniknął z jego głowy, ukazując bliznę po operacji – jedyny ślad po tym, co się stało. Obejmował Keevę i wpatrywał się w nią jak w obrazek. Rozmawiali o czymś, śmiejąc się w najlepsze, nie mając pojęcia o mojej obecności. Nie rozmawiałam z moją przyjaciółką od czasu jej wesela. Nie zamierzałam pierwsza się odezwać. Tym razem to nie ja zawiniłam. A to, że jeszcze do mnie nie przyszła, mówiło samo za siebie.

Nagle Diablo oderwał od niej wzrok i spojrzał prosto na mnie. Może przypadkiem, a może w końcu wyczuł, że tu stoję. Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, a oczy w kolorze płynnego srebra rozszerzyły się z przerażenia. Od razu przyciągnął Keevę jeszcze bliżej siebie, jakby to było możliwe, tuląc jakby chciał ją uchronić przed całym złem świata. Pamiętał. Pamiętał moją obietnicę i bał się. Wielki generał, koszmar Bhalory bał się mnie. Uśmiechnęłam się złośliwie.

Nie wiedział. I się nie dowie. Jeszcze nie teraz. Niech trochę pożyje w strachu. Niech nawet przez chwilę nie myśli, że może mnie zlekceważyć. Keeva zauważyła, że coś jest nie tak, Diablo nie potrafił w porę ukryć swoich emocji. Jednak zanim jego żona zdążyła odwrócić głowę, ruszyłam w kierunku wyjścia.


Witajcie! ❤

Długo mnie tu nie było, bo byłam zajęta "Pękniętym diamentem", na który gorąco zapraszam, jeśli jeszcze nie znacie tej opowieści :) Link zamieszczę w komentarzu ->

Niestety na kolejny rozdział będziecie musieli poczekać, bo mnie nie będzie. Podróż poślubna rok po ślubie? Czemu nie! ❤



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top