Rozdział 3.

Kornelia pomknęła do swojego biura jak burza, nie zwracając uwagi na zaaferowane spojrzenia pozostałych dziennikarzy tłoczących się w akwarium. Wpadła do ciasnego pomieszczenia i trzasnęła drzwiami, po czym bez zastanowienia porwała plecak, postawiła go na stole i zaczęła umieszczać w nim przypadkowe przedmioty.

Była oszołomiona, upokorzona i fatalnie się czuła, a pogardliwe słowa Dyrektora Programowego przelały czarę goryczy. Miała wszystkiego dosyć. Redakcji, pracy, Grzegorza, a nawet Wiktora, który zawsze przysparzał jej kłopotów. Chciała od tego wszystkiego uciec, zaszyć się gdzieś na jakiś czas i zapomnieć o sprawie z dala od sączącego się z każdego radia „Let it snow".

Zapakowała komputer do zamszowego etui. Razem z notatnikiem, oprawionym w granatową skórę kalendarzem i kilkoma przypadkowymi biurowymi pierdółkami poszedł na pierwszy strzał, lądując na dnie plecaka.

Kornelia rozejrzała się po pokoiku. Zajmowała tę przestrzeń od trzech lat, ale oprócz podstawowego wyposażenia, nie zdecydowała się udekorować ponurych ścian żadnymi osobistymi akcentami. „Świetnie", pomyślała. Miała mniej roboty z pakowaniem. Drgnęła, gdy za plecami otworzyły się drzwi i jej uszu dobiegło echo standardowych redakcyjnych odgłosów.

Odwróciła się przez ramię, pewna, że to Wiktor, i wydęła usta, widząc cholernego Maksymiliana Mroza, czy raczej oszusta z Małpich Sztuczek, opierającego się nonszalancko o futrynę.

— Co ty wyprawiasz? — zapytał mężczyzna, marszcząc brwi.

— Nie widać? — burknęła obcesowo, trzymając w ramionach stos przeterminowanych magazynów. — Pakuję się.

Maksymilian Mróz wkroczył do pomieszczenia i bez pozwolenia chwycił jedną z gazet, przyglądając się okładce z uznaniem.

— Nieźle — mruknął pod nosem, lustrując spis treści zeszłorocznego wydania „National Geographic". — Twoje?

Skinęła mechanicznie głową, ale od razu się zreflektowała. Nie mogła zapominać, że ten facet bezpardonowo zrobił z niej idiotkę, podstępem nakłaniając do bezmyślnych zwierzeń po pijaku.

— Nieważne. — Wyrwała mężczyźnie makulaturę i spróbowała upchnąć wszystko w torbie, bez rezultatu.

Mróz odetchnął demonstracyjnie, ale Kornelia go zignorowała, rozglądając się za kolejnymi ofiarami niezapowiedzianej czystki.

— Co zamierzasz z tym wszystkim zrobić?

— Zabrać do domu, włożyć w worek na śmieci i schować do szafy, do której już nigdy nie będę zaglądać — odpowiedziała, jakby jej język zadziałał niezależnie od umysłu. — A później uciec z tego parszywego miasta w cholerę — dodała, gdy zza okna dobiegł ich wysoki sopran intonujący „Cichą Noc".

Mróz odsłonił zęby w uśmiechu.

— Miałem na myśli program.

Kornelia zatrzymała się w połowie ruchu, rzucając mu nienawistne spojrzenie.

— Czy to nie oczywiste? — warknęła. — Nie znoszę świąt, nie znoszę bzdurnych programów dla kobiet, a już najbardziej nie znoszę wszystkiego, co łączy w sobie jedno i drugie.

Wróciła do zbierania swojego dobytku.

— Zauważyłem — mruknął. — I dlatego rezygnujesz z pracy?

Prychnęła.

— Znasz lepszy powód?

— Coś by się znalazło.

Kornelia pokręciła głową. Nie miała ochoty wysłuchiwać kolejnego kazania.

— Ja też nie jestem szczególnym fanem telewizji śniadaniowej — odezwał się mężczyzna po kilku sekundach ciszy przerywanej jedynie szuraniem szuflad i stłumionym dźwiękiem jej szybkich kroków na wykładzinie. — Ale takie programy dobrze płacą.

Wzruszyła ramionami. Owszem, potrzebowała comiesięcznej wypłaty na konto, ale zawsze mogła dorobić sobie jako copywriter lub redaktor w którymś znajomym wydawnictwie.

— Sytuacja na rynku jest ciężka — dodał, nie doczekawszy się reakcji. — Zawód dziennikarza powoli zamiera, więc czasem trzeba nagiąć swoje zasady i wziąć udział w czymś mniej prestiżowym.

Kornelia odłożyła wszystko na blat i popatrzyła na mężczyznę poważnie.

— Dlaczego wczoraj nie powiedziałeś mi, że razem pracujemy? — rzuciła oskarżycielsko.

Mróz uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zrobił przepraszającą minę.

— Nie miałem pojęcia — odparł, rozkładając bezradnie ręce. — Dopiero wczoraj przyleciałem do Wrocławia i nie znałem tu absolutnie nikogo oprócz Grzegorza i paru starych znajomych z branży.

Nie dała się przekonać. Gniew wciąż buzował jej w żyłach na samo wspomnienie feralnego wieczoru i rzewnych wyznań.

— A poza tym — kontynuował Mróz. — Kiedy podchodzi do ciebie atrakcyjna kobieta, nie przerywasz jej w połowie zdania, a już na pewno nie odmawiasz jej alkoholu. — Mrugnął do niej przyjaźnie.

Zacisnęła zęby, nie dając po sobie poznać, że komplement zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie. Otworzyła usta, by cisnąć sarkastyczną uwagą, ale Mróz znów ją uprzedził.

— Widziałem twoje wcześniejsze reportaże — powiedział, a Kornelia automatycznie ściągnęła łopatki, wypychając klatkę piersiową do przodu z dumą rodzica, któremu ktoś właśnie pochwalił dziecko. — I wiem, że „Magia Świąt" jest grubo poniżej twoich możliwości. Ale zamysł wcale nie jest taki głupi, jak może się wydawać.

Czekała na ciąg dalszy.

— Uważam, że popełnisz duży błąd, jeśli rzucisz wszystko w cholerę tylko ze względu na swoją awersję do lepienia pierogów.

Kornelia poczuła nieprzyjemny skurcz przepony. Może naprawdę zareagowała nieco emocjonalnie? Nie była w najlepszej kondycji, więc powinna poczekać, aż efekty upojenia miną i dopiero wtedy palić za sobą mosty. Wiedziała, że gdyby teraz rzuciła papierami, Grzegorz nie pozwoliłby jej wrócić do pracy na starych warunkach. A szukanie nowej pracy było gorsze niż słuchanie wywodów hrabiego Bronikowskiego na temat genealogii polskich rodów szlacheckich.

Odetchnęła, uspokajając rozpędzony puls.

— Nawet gdybym rozważyła udział w tej farsie — zaczęła głosem pełnym królewskiej łaski. — Kompletnie się do tego nie nadaję.

Mróz zastanowił się przez chwilę.

— Kiedy zacząłem przygodę z kamerą, myślałem, że w dziennikarstwie chodzi o dobry scenariusz, skrupulatne przygotowanie i mistrzowskie kadry — odrzekł. — Ale koniec końców, wszystko sprowadza się do jednego.

Jej mina wyrażała jeden wielki znak zapytania.

— Emocje. Chodzi tylko o emocje. Jeśli potrafisz je uchwycić, nieważne, czy bohaterką twojego materiału jest udręczona kobieta z Bliskiego Wschodu czy modelka z dobrego domu.

Nie mogła z tym polemizować. Emocje były dziennikarską walutą cenniejszą niż bitcoin. Mimo wszystko, perspektywa wcielania się w rolę gospodyni na tle pachnącej piernikami kuchni wprawiała ją w zażenowanie. I złość. Target treści, przy których zwykle pracowała, znajdował się na przeciwległym biegunie w porównaniu do targetu Marceliny.

Przekrzywiła głowę w bok i podrapała się po czole, formułując odpowiedź. Nie mogła się na to zgodzić. Nie mogła udawać kogoś, kim nigdy nie była. Mróz wyczytał rozterkę z jej oczu.

— Zanim odmówisz, pozwól mi chociaż opowiedzieć o tym projekcie — przemówił. — I tak nie masz tu nic więcej do roboty. Postawię ci kawę — dodał, a kąciki jego ust uniosły się lekko. — Wyglądasz, jakbyś jej potrzebowała.

Kornelia popatrzyła na niego spode łba, ale rozważyła propozycję. Zerknęła na kubek przestygniętej firmowej lury, którą odstąpił jej Wiktor. Skoro i tak zamierzała się spakować, jedna filiżanka porządnego espresso na rachunek mężczyzny chyba nie mogła zaszkodzić?

Zignorowała bałagan i ruszyła do drzwi.

— Kawa i ciasto — zaznaczyła, celując w niego palec wskazujący. — Umieram z głodu.

Mróz skinął posłusznie głową, a Kornelia minęła go i wyszła na korytarz, po którym krzątali się zaaferowani Piątkowicze. Odetchnęła znajomym zapachem elektrycznego spięcia i przypalonych tostów. Czy naprawdę była gotowa porzucić ot tak pracę, która od trzech lat stanowiła całe jej życie?


🎄🎄🎄🎄🎄

Dotarli do zatłoczonego Starbucksa po pięciu minutach marszu w ekstremalnych warunkach. Nie dość, że pogoda pierwszorzędnie odzwierciedlała jej nastrój, racząc Wrocławian gęstą, marznącą mżawką opadającą niczym lodowaty całun z kłębiastych chmur, to jeszcze ruch na Rynku osiągnął apogeum, skupiając szukających schronienia turystów wśród zadaszonych chatek, utrudniając im przejście.

Kornelia z ulgą przestąpiła próg kawiarni, a w brzuchu zaburczało jej głośno na widok apetycznych kanapek i rogalików wystawionych w lodówce obok kasy. Rozwiązała pasek ulubionego płaszcza i pognała w stronę jedzenia, nie oglądając się na towarzysza.

— Często tu bywasz? — zagadnął Mróz, stając obok niej i rozglądając się po zajętych stolikach.

Wzruszyła ramionami. Zwykle unikała podobnych miejsc, dbając o stan swojego portfela.

— Tylko, gdy jestem głodna — odparła, przełykając ślinę.

Żołądek przyrastał jej do kręgosłupa, domagając się paliwa. Na szczęście w kolejce stały tylko trzy osoby. Przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę. Jej organizm zaczął wracać do normy, ale kaloryczny deficyt sprawił, że ręce trzęsły jej się jak w ataku Parkinsona.

— Kogo jak kogo, ale ciebie się tu nie spodziewałem! — zagrzmiał znajomy głos za jej plecami i Kornelia zesztywniała, odwracając się powoli przez ramię.

— Kargul! — ryknął Mróz, rozkładając ręce w przyjacielskim geście. — Kopę lat!

Kornelia wytrzeszczyła oczy. Przeklęty Krzesimir Pawlak ubrany w elegancki kaszmirowy płaszcz wyjęty spod igły któregoś z włoskich projektantów, właśnie serdecznie dusił nowy nabytek wrocławskiego zespołu Kanału Piątego. Dopiero po chwili dostrzegł Kornelię, a ona nagle zdała sobie sprawę ze swojej prezencji.

Rozczochrane włosy ukryte pod wyciągniętą czapką oraz hipsterskie połączenie wygodnych dresów z martensami i płaszczem upodabniało ją raczej do pijanych meneli kręcących się po zakamarkach miasta niż do gwiazdy telewizji. Pomachała do niego nieśmiało, a Krzesimir uniósł idealnie wyregulowane brwi.

— Kornelia! — wypalił, wypuszczając Maksymiliana z braterskiego objęcia.

— Znacie się? — zapytał zaskoczony Mróz.

Kornelia skinęła nieśmiało głową i wepchnęła czapkę do kieszeni, poprawiając nerwowo niesforne kosmyki opadające jej na czoło.

— Odrobinę — odrzekła niemrawo, a Krześko pochylił się w jej stronę, witając się z nią czymś pomiędzy pocałunkiem w policzek a niezręcznym uściskiem.

— Nasze rodziny od czasu do czasu wyjeżdżają razem na święta — uściślił Krzesimir, uśmiechając się znacząco, a Kornelia chwilowo zapomniała o śniadaniu. — Byliśmy razem w Laponii w zeszłym roku.

Położył dłoń na jej plecach w jakimś atawistycznym geście znaczenia terytorium, co nie przypadło jej do gustu. Szczególnie, że — jak to subtelnie określił Grzegorz — śmierdziała jak gorzelnia.

— A wy? Gdzie się poznaliście? — zagadnął arystokrata.

Popatrzył najpierw na nią, a później na Maksymiliana. Kornelia obawiała się, że Mróz uraczy go zabawną historią o jej wspomaganym tequilą monologu, ale na szczęście mężczyzna darował sobie szczegóły żenującego występu.

— Pracujemy razem — odparł krótko, a ona uśmiechnęła się słodko na potwierdzenie jego słów. — Kornelia będzie gwiazdą nadchodzącego formatu „Magia Świąt" — dodał i jej uśmiech zgasł niczym świeczka na urodzinowym torcie zdmuchnięta przez podekscytowanego pięciolatka.

Krzesimir zrobił zaskoczoną minę i uścisnął ją lekko.

— To wspaniała wiadomość! Gratuluję! — krzyknął, przepuszczając kilku gości w drodze do kasy. — Nie sądziłem, że kiedyś przekonasz się do bardziej przyziemnych tematów.

Kornelia posłała Mrozowi mordercze spojrzenie.

— Ja też nie — wycedziła przez zęby, wyswobadzając się z uścisku. — A ty, Krześko, skąd znasz legendarnego zdjęciowca Maksymiliana Mroza? — zapytała głosem ociekającym od jadu, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

Krzesimir wyszczerzył zęby i przeciągnął palcami po nienagannej fryzurze utrwalonej pachnącym żelem.

— Zanim Maks zajął się filmowaniem wielbłądów, studiował ze mną Finanse na Ekonomicznym.

Kornelia przeniosła wzrok na Mroza.

— Och, doprawdy? — Udała skrajne zainteresowanie i z trudem powstrzymała się, by nie dodać kąśliwego „nigdy bym nie zgadła".

Mróz zrobił skromną minę, choć jego oczy gwałtownie pociemniały.

— Jak widać, z nas dwojga tylko Krzesimir ma smykałkę do interesów.

Pawlak wyprostował się dumnie, a Kornelia dokonała szybkiego porównania obu mężczyzn. Krzesimir wyglądał jak model z wybiegu Hugo Bossa, który od małego pobierał lekcje biznesu u Warrena Buffeta, natomiast Maks... cóż, Maks przypominał raczej wolnego ducha skupiającego się na pasji, zamiast na pieniądzach, przemierzając Stany Zjednoczone na motocyklu.

Odchrząknęła niezgrabnie, nie wiedząc, co powiedzieć, ale Krześko uchronił ją od obowiązku zabrania głosu. Podciągnął rękaw drogocennego okrycia i zaprezentował lśniącego Rolexa na srebrnej bransolecie.

— Miło było was widzieć, ale muszę lecieć — wymamrotał. — Niedługo święta — dodał, wskazując dłonią na rozświetlony jarmark za zaparowaną szybą. — Kornelia, widzimy się w Cortina dʼAmpezzo? — zapytał z nienagannym włoskim akcentem. — Z przyjemnością zobaczę, jak sobie radzisz na nartach.

Kornelia drgnęła, próbując odgadnąć, czy za słowami zeszłorocznego kochanka czaił się jakiś podtekst.

— Jeszcze nie zdecydowałam.

Krześko uśmiechnął się przyjaźnie, pogrzebał w kieszeni i przywołał na ekran skomplikowany grafik.

— Mam też dwa bilety na „Dziadka do Orzechów" wystawianego w Operze w przyszły czwartek — zakomunikował. — Może masz ochotę się ze mną wybrać?

Kornelia zamrugała, totalnie zbita z tropu nieoczekiwanym zaproszeniem. Maks przyglądał jej się z zaciekawieniem. Romantyczne widowisko u boku arystokraty w bajkowej scenerii ozdobionych srebrnymi śnieżynkami ulic Wrocławia jawiło się jak scenariusz z dziewiętnastowiecznego dramatu o wiecznej miłości i było absolutnie ostatnim, na co Kornelia miała ochotę.

Zrobiła zmartwioną minę.

— Motyla noga! — przeklęła dziewczęco, machając zaciśniętą pięścią. — Akurat wtedy nie mogę.

Krzesimir czekał na ciąg dalszy, a Kornelia wypuściła ze świstem powietrze z płuc.

— Będę wtedy na planie „Magii Świąt" — powiedziała, a oczy Mroza rozbłysły. — Sam rozumiesz, że nie mogę odpuścić takiej szansy.

Krzesimir pokiwał pospiesznie głową i schował telefon do kieszeni.

— Oczywiście — skwitował, wciąż uśmiechając się szeroko. — Teraz naprawdę muszę już iść. Miło cię było widzieć, Maks — pożegnał się z rezerwą, podając dziennikarzowi rękę, po czym zwrócił się do Kornelii. — Do zobaczenia w Dolomitach.

Pocałował ją ukradkowo w policzek i wyszedł z kawiarni, zapominając o swojej kawie. Kornelia odetchnęła z mieszaniną ulgi i dziwnej tęsknoty, a Maksymilian zagwizdał wesoło.

— Co? — naskoczyła na niego, wracając do kolejki i wlepiając wzrok w menu.

— Nic. Po prostu cieszę się, że będziemy współpracować.

Przewróciła oczami.

— Jeszcze nic nie wiadomo — burknęła.

Zagwizdał po raz drugi.

— Co? — powtórzyła ze złością.

— Jestem ciekaw miny Krzesimira, gdy będzie chciał zobaczyć swoją dziewczynę w bożonarodzeniowym show, dla którego odrzuciła jego zaproszenie do opery, a jej tam nie będzie.

Nie sądziła, by Krześko śledził kobiecą ramówkę Kanału Piątego, ale była pewna, że zamierzał zobaczyć program, w którym występowała jako gospodyni. Przełknęła ślinę, choć zaschło jej w gardle.

— Nie jestem jego dziewczyną.

Maksymilian zaśmiał się wesoło, a Kornelia zmierzyła go niechętnym spojrzeniem.

— Po raz pierwszy w życiu widzę, by ktoś odmówił Wspaniałemu Krzesimirowi Pawlakowi. — Pokręcił głową. — Chyba już wiem, dlaczego ma na twoim punkcie taką obsesję.

— Obsesję? — podjęła, krzywiąc twarz w niezadowolonym grymasie. — Jaką obsesję?

Maks przestąpił krok w jej stronę i pochylił się lekko, jakby zamierzał ją pocałować. Otworzyła szerzej oczy, widząc własne odbicie w jego ciemnoszarych tęczówkach.

— Twoja kolej — szepnął, kiwając głową w stronę kasy, a Kornelia drgnęła, wdychając orzeźwiający zapach cytrusów zabarwiony pikantnym kardamonem.

Odsunęła się o krok.

— Ja stawiam — dodał, widząc jej konsternację, po czym ominął ją zręcznie i skupił całą uwagę na sympatycznej kasjerce, która nawet nie raczyła się z nią przywitać.

Kornelia zamówiła croissanta z kozim serem, kokosową latte z dodatkowym shotem esspresso, tort czekoladowy i muffinkę na wynos, ale gdy tylko usiadła przy chybotliwym stoliku, dotarło do niej, że straciła cały apetyt.

Była gotowa założyć się o własne nazwisko, że Krześko nie omieszka poinformować wszystkich uczestników alpejskiej przygody o jej najnowszym osiągnięciu. Nie chciała tłumaczyć się z utraty pracy całej skisłej śmietance towarzyskiej, o szukaniu nowej posady nie wspominając. Wątpiła, by dorywcze zajęcia zdołały pokryć jej comiesięczne rachunki. A poza tym przeklęty Maksymilian Mróz miał rację — zawód dziennikarza zamierał. Pracując w Piątce trzymała pana boga za nogi i nie mogła pozwolić na to, by Grzegorz wyrzucił ją na zbity pysk.

Westchnęła. Nie miała wyjścia. Musiała wziąć udział w przeklętej „Magii Świąt" czy tego chciała, czy nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top