8
2/3
Tu powinno być jakieś ostrzeżenie...
Kiedy stanęli na światłach Steve położył rękę na dłoni Bucky'ego, która znajdowała się na skrzyni biegów. Ten spojrzał na niego, na ich ręce i uśmiechnął się. Po chwili światło zmieniło się na zielone i samochód ruszył.
Kilkanaście minut później byli już na klatce schodowej. Cały czas trzymali się za ręce. Nagle zobaczyli starszą panią, która schodziła po schodach podpierając się laską oraz trzymając się poręczy. Steve chciał pomóc staruszce, jednak zanim zdążył otworzyć usta ta zauważyła ich i ze skrzywionym wyrazem twarzy spojrzała na ich złączone dłonie.
- Obrzydliwe. Powinniście się leczyć. Takich jak wy powinno się tępić. Wstydźcie się - powiedziała i popatrzyła się na nich jakby byli kimś gorszym, jakimś śmieciem. Bucky'emu zrobiło się przykro. Nie tylko ze swojego powodu, ale głównie dlatego że jego Stevie był teraz smutny. Przecież nic takiego nie zrobili.
- Przepraszam, ale jeśli coś się pani nie podoba to proszę zachować to dla siebie. My nie komentujemy pani związków ani innych rzeczy, dlatego proszę nie obrażać mojego chłopaka.
Staruszka zmarszczyła brwi.
- A co ja takiego powiedziałam? Przecież nic mi do waszego życia. Z resztą śpieszę się. Dajcie mi przejść.
Mężczyźni ustąpili, ale nadal byli zranieni i lekko zbici z tropu. Jak najszybciej udali się do mieszkania. W środku Bucky przytulił Steve'a. Stali tak przez chwilę, dopóki ciszy nie przerwało pytanie Steve'a.
- Dlaczego ludzie tak tego nienawidzą? Dlaczego nie widzą, że nas krzywdzą?
Bucky wzmocnił uścisk.
- Ludzi się boją tego co nieznane. Nie tolerują innych, chociaż większość z nich nie różni się od nich samych - przez myśl przemknęło mu pewne wspomnienie. Musiał zamknąć oczy. Nie mógł o tym myśleć - Ludzie nie rozumieją wielu rzeczy, a tym bardziej innych osób. To co miało nadejść i tak nadejdzie i nie uchronisz się przed tym.
- Wiesz z doświadczenia?
Bucky położył mu dłoń na policzku i patrząc na jego spokojną już twarz odpowiedział:
- Tak. Od razu mówię ci, że to przyjemne nie było - po krótkiej ciszy dodał - Przepraszam - Steve przewrócił oczami.
- Za co tym razem? - spytał z leciutkim uśmiechem.
- Nie powiedziałem ci o sobie pewnej bardzo ważnej rzeczy. Pamiętasz kiedy pytałeś o rękę? Ja... Nie chciałem ci mówić skąd ją mam - oddech Bucky'ego stał się szybszy, a jego oczy zaszły łzami - Wybacz mi Stevie. Proszę wybacz. Wiem, że znamy się krótko, ale nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
- Hej Buck, jestem tutaj i nie zamierzam odchodzić. Za bardzo cię kocham, aby móc to zrobić - delikatnie otarł łzy wyższego i poprowadził ich w stronę kanapy, na której usiedli - Nie musisz mówić jeśli nie chcesz. Wiedz tylko, że nie odtrące cię, nie ważne co się stanie.
Bucky kiwnął głową i wziął głęboki oddech. Chwycił dłonie swojego chłopaka i zaczął mówić:
- To wszystko zaczęło się gdy miałem pięć lat. Wtedy mój ojciec zmarł i zajmowała się mną matka. Praktycznie go nie pamiętam. Wiesz, że ona miała romans? Kiedy on żył, dlatego popełnił samobójstwo. To była jej pieprzona wina. Potem zamieszkał z nami tej jej kochanek. Nienawidziłem go i nienawidzę do dziś. Zniszczył naszą rodzinę. Razem z matką. Oboje ją zniszczyli - zacisnął metalową rękę w pięść - Ten kochanek miał na imię Alan. Drugiego dnia, kiedy matka musiała pójść do pracy, bo ten debil był bezrobotny, on...
- Jestem tutaj, jestem przy tobie Buck. Nie zostawię cię - powiedział ściskając jego dłoń - Nie musisz mi tego mówić, jeśli nie czujesz się na siłach.
Barnes pokręcił głową. Łzy spływały mu po policzkach.
- Zacząłem to skończę - wziął głęboki wdech - On mnie bił. Przy każdej okazji. Czasami nie dostawałem jedzenia przez kilka dni. Kiedy powiedziałem matce, że on mnie bije wyśmiała mnie. Powiedziała, że zwariowałem. Jakieś dwa lata później zacząłem chodzić do szkoły uczyła mnie pani Maximoff. Ona jedyna interesowała się czemu mam na ciele siniaki. Ale pewnego dnia zniknęła. Miałem może z dziewięć lat. Nikt nie wiedział gdzie i dlaczego, a przynajmniej nie chcieli mi powiedzieć. Wiesz, że ten chłopak, Pietro ma jej oczy oraz nazwisko? Pytałem się czy zna swoją matkę. Wiesz co powiedział? Że ona nie żyje! Zginęła kilka lat po swoim zaginięciu. Była jedyną osobą od lat, która się mną opiekowała, która się o mnie martwiła - Bucky stracił panowanie nad swoim głosem - Była dla mnie jak prawdziwa mama.
Steve widząc w jakim stanie znajduje się Barnes przytulił go. Głaskał po plecach, tak jak to wcześniej jemu robił James.
- Spokojnie. Dasz radę dokończyć? - za odpowiedź uznał lekkie przytaknięcie.
- Potem już nikt się mną nie interesował. Zostałem sam. Gdy miałem jedenaście lat zemdlałem w szkole. Poprzedniej nocy Alan mnie pobił. Dopiero wtedy mogłem powiedzieć co mnie dręczyło. W międzyczasie zacząłem pisać z Lokim. On też miał problemy z rodziną. Po moich zeznaniach, że w domu mnie bili matka i Alan trafili do więzienia, a ja do domu dziecka. Tam też nie było lepiej. Nikt nas nie pilnował, mogliśmy chodzić gdzie chcemy i o której chcemy. To się zdarzyło w jednym z zaułków. Miałem siedemnaście lat gdy mnie zaatakowali. Nie wiem skąd wiedzieli, że jestem gejem i skąd znali moje imię. To było straszne. Na koszulkach mieli czaszkę z wężami albo czymś takim. Oni po prostu odcięli mi rękę! Siekierą! Bez żadnego powodu. No chyba, że bycie gejem to wystarczający powód - Bucky był cały zalany łzami, a jego oczy było czerwone. Steve'owi krajało się serce na ten widok.
- Spokojnie Buck. Jestem tu z tobą. Nie musisz mi mówić co się działo dalej. Po prostu się wypłacz.
I tak zrobił. Płakał Steve'owi w koszulę, a ten mu na to pozwalał. Wiedział, że to im pomoże. Wierzył, że póki mają siebie dadzą radę. Z takimi myślami oboje zasnęli w swoich ramionach.
Po długiej drzemce pierwszy obudził się Steve. Była 18 więc blondyn postanowił przygotować coś do jedzenia. W czasie gotowania cały czas myślał o przykrościach które spotkały jego ukochanego. Jak tak idealnego i dobrego chłopaka mogły spotkać takie nieszczęścia?
Steve bardzo starał się przy robieniu omleta. Chciał choć trochę poprawić humor Bucky'emu. Przez jego skupienie nie zauważył jak Barnes wszedł do kuchni.
- Co robisz? - spytał, a blondyn odwrócił się przerażony.
- Matko Bucky. Przestraszyłeś mnie - odpowiedział i uśmiechnął się szczerze do chłopaka - Jak się czujesz? - dodał z troską.
- Lepiej. Z tobą o wiele lepiej - Bucky odwzajemnił uśmiech i podszedł do Steve'a. Przytulił go mocno. Rogers poczuł ciepło na sercu. Szczęście bruneta było dla niego bardzo ważne. Po chwili oderwali się od siebie i Steve dokończył gotowanie omleta. Usiedli razem przy stole i zaczęli jeść.
Po skończonym posiłku mężczyźni zaczęli szykować się do spania. Steve pierwszy poszedł do łazienki. Po umyciu się i wytarciu ręcznikiem uświadomiłam sobie, że zapomniał wziąć ze sobą piżamy. Owinął ręcznik wokół bioder i wyszedł z łazienki. W pokoju zobaczył siedzącego na łóżku i wpatrującego się w niego Bucky'ego. Blondyn oblał się rumieńcem.
- Zapomniałem piżamy - rzucił szybko i podbiegł do szafy. Wziął ubranie i wrócił do łazienki. Gdy zamknął drzwi odetchnął głośno i zaczął się przebierać. Choć ufał chłopakowi, wiedział że jego chude i blade ciało może go wystraszyć. A za żadne skarby nie chciał stracić Bucky'ego. Brunet za to siedział w tym samym miejscu, w którym zastał go Rogers. Na jego twarzy widniał cwaniacki uśmieszek. Po głowie błądziły mu brudne myśli. Ale po chwili dopadły go wyrzuty sumienia. ,,To niewłaściwe" pomyślał. Tymczasem zmartwiony blondyn stał w łazience, przeglądając się w lustrze. Wiedział, że nikt, a tym bardziej Bucky nigdy nie pokochałby takiego ciała. Kiedyś widział Barnesa bez koszulki. I matko każda osoba chciałaby tak wyglądać. Steve mógłby się założyć, że Bucky mógłby podnieść go bez najmniejszego problemu. A on? Tylko kości i skóra.
Jestem ohydny - myślał.
To nie było tak, że Steve siebie nie lubił. On po prostu nienawidził swojego ciała. Nienawidził tej kruchości, tej drobności. Nienawidził, że nie mógł się samodzielnie obronić. Nienawidził tego, że nie mógł żyć jak normalny człowiek. Nienawidził swojej astmy. Steve Rogers nienawidził być słaby, a takie właśnie było jego ciało. Małe i kruche, potrzebujące, aby ktoś się nim zaopiekował.
Jego matka mówiła, że mimo iż nie jest silny fizycznie to jest najsilniejszym człowiekiem jakiegoś zna. Sara uważała, że nie liczą się mięśnie, a to co ma się w sercu. Na samą myśl o matce chciało mu się płakać. Boże, on chciał się rozpłakać i utonąć we własnym żalu i rozpaczy. Ale wiedział, że nie może. W pokoju obok siedział Bucky, który dosłownie kilka godzin wcześniej miał swoje własne załamanie. Rogers nie chciał dokładać mu zmartwień. Jednak nie mógł powstrzymać się od zsunięcia się po ścianie ściskając w ręku górną część piżamy. Po chwili płakał jak małe dziecko, a szloch tłumił w koszulce.
Niestety materiał nie tłumił wszystkich dźwięków. Gdyby Buck siedział w kuchni to może nic by nie usłyszał, ale on był dosłownie w pokoju obok. Zaniepokojony tymi dźwiękami udał się pod drzwi łazienki. Delikatnie w nie zapukał, a wtedy wszystko ucichło.
- Stevie? - odpowiedziała mu cisza, przez co Barnes zmartwił się jeszcze bardziej - Powiedz coś. Muszę wiedzieć, że nic ci nie jest. Martwię się.
Ale i tym razem nie uzyskał odpowiedzi. To nie było tak, że Steve nie chciał odpowiedzieć. Po prostu nie wiedział, czy może zaufać swojemu głosowi.
- Odpowiedz albo wyważę drzwi.
Cichy szept wydobył się z ust Rogersa, tym samym łamiąc serce Bucky'ego.
- Są otwarte...
Brunet nie czekając na dalszą część zdania wszedł do środka. Przeszukał wzrokiem pomieszczenie i mógł się założyć, że usłyszał dźwięk pękniętego serca. Widok Steve'a płaczącego zdecydowanie nie był tym, co kiedykolwiek Bucky chciał zobaczyć. Nie chodziło mu tu o sam płacz, ale o problemy Rogersa. Nikt nie płacze bez powodu.
Buck przykucnął obok swojego chłopaka i złapał go za ręce. Ten gest jakby uświadomił blondynowi, że nie jest sam w pomieszczeniu. Zaczął się wyrywać. Barnes, lekko zdezorientowany, złapał go za ramiona i zmusił do spojrzenia na niego. Oboje mieli łzy w oczach, każdy z innego powodu.
- Co się dzieje Stevie? Musisz mi powiedzieć. Nie czytam ci w myślach, kochanie.
Rogers spuścił wzrok i pogrążył się w swoich myślach. Brunet to zauważył, ale nadal czekał na odpowiedź. On chciał tylko, aby jego chłopak mógł być szczęśliwy. Delikatnie pogłaskał Steve'a po policzku.
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz. Chciałabym tylko wiedzieć czy to przeze mnie - Rogers gwałtownie pokręcił głową. Ostatnie czego chciał to to, aby miłość jego życia obwiniała się o coś czego nie zrobiła.
- To nie twoja wina. Nawet nie waż się tak czuć jakby to było przez ciebie, rozumiesz?
- Jasne Stevie - między nimi zapanowała cisza - Ale wiesz ja zrozumiem jeśli nie chcesz tu być, mogę cię odwieść do domu. Jeśli nie czujesz się ty dobrze. Możesz mi powiedzieć. Nie będę cię siłą zatrzym... - przerwał mu smutny śmiech blondyna - Co?
- Obwiniasz się o mój obecny stan - było to raczej stwierdzenie niż pytanie. Oboje wiedzieli, że tak jest - To nie twoja wina, naprawdę. To tylko... Tylko ja.
- Nie rozumiem.
- Jak poszedłem do pokoju to ty widziałeś mnie tak odsłoniętego, prawie całe moje ciało - powiedział cicho - Bałem się, że ci się nie spodobam, zwłaszcza że ty... - urwał nie wiedząc jak skończyć swoję myśli.
Tymczasem Bucky zastanawiał się jakim cudem Steve mógł tak o sobie pomyśleć. Przecież był idealny, perfekcyjny.
- Co ja Steve? Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał z delikatnym uśmiechem na ustach. Miał wrażenie, że wie co blondyn chce mu powiedzieć, ale chciał, aby to właśnie on powiedział.
- No bo ty jesteś idealny! Widziałeś się kiedyś w lustrze? I masz no ten...
- Co mam Steve? - Bucky uśmiechnął się przebiegle.
- Ty dupku, robisz to specjalnie! Chcesz żebym to powiedział!
- Owszem. Chcę to usłyszeć. Chcę żeby mój idealny nad wszystko chłopak to powiedział - Barnes zaśmiał się gdy zobaczył jak na ciele chłopaka pojawia się rumieniec - Wiesz że uroczo się rumienisz?
- Przestań Bucky! Czy już nie chcesz żebym to powiedział? Mogę się już nie odzywać.
- Zamieniam się w słuch kochanie.
- No bo masz ten no eh - akurat w tym momencie Bucky postanowił, że dotknie obojczyków Steve'a. Do diabła z tobą Barnes - przeklinał go w myślach.
- Masz ym sześciopak - brunet uśmiechnął się szeroko.
- Mam no i co z tego? Wiesz dlaczego akurat w tobie zakochałem się na zabój? Wiesz dlaczego cię kocham? Bo pomimo, że żaden z nas nie jest idealny to twój charakter i całe twoje ciało są piękne, niesamowite. Kocham twój głos, kocham twój uśmiech. Jesteś dla mnie perfekcyjny Stevie.
Blondyn otworzył szeroko oczy. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mu tylu kompletów naraz. W ogóle rzadko go wychwalano. Zazwyczaj byli to Natasha i Sam próbujący poprawić mu humor.
- Nie wiem dlaczego tak uważasz. Ale cieszę się, że nie odejdziesz - powiedział Steve i przytulił swojego chłopaka. Ten pocałował go delikatnie w czoło i oddał uścisk. Gdy Rogers się uspokoił wyszedł z łazienki zostawiając Bucky'ego by mógł spokojnie wziąć prysznic. Położył się na łóżku i przypłynął oczy. Po chwili usłyszał, że ktoś kładzie się obok niego. Wiedział, że to Bucky, dlatego przysunął się i objął ramionami ukochanego. Leżał tak chwilę aż otworzył lekko jedno oko i popatrzył na roześmianą twarz Barnes'a.
- Czemu się tak śmiejesz? - zapytał młodszy, choć domyślał się jaka będzie odpowiedź.
- Jesteś taki słodki, gdy tak na mnie reagujesz. Widzę to. Twój delikatny miły dreszcz gdy cię całuje. Z jakim szczęściem i miłością się do mnie przytulasz. Kiedy rumienisz się, gdy powiem coś zawstydzającego. Cieszy mnie to - brunet spojrzał Steve'owi głęboko w oczy. Ten tylko zakrył twarz poduszką i powiedział:
- Przestań - Bucky był nieco zdezorientowany.
- Co mam przestać?
- Zawsze mówisz mi takie miłe i romantyczne słowa. Nie żebym narzekał. Schlebia mi to. Ale mam wyrzuty sumienia, że nie odwdzięczam się tym samym. Przepraszam. Nie umiem mówić takich rzeczy. Wstydzę się - Rogers powiedział to tak cicho, że Brunet ledwo cokolwiek usłyszał. Uśmiechnął się szeroko. ,,Jest taki niewinny".
- Oh Stevie, nie wymagam tego od ciebie. Ale wiedz, że to nic wstydliwego. Widzę, że jest ci wtedy niezręcznie, ale spokojnie w końcu przywyknież - Steve posłał Bucky'emu wdzięczne spojrzenie i zamknął oczy kładąc głowę na klatce piersiowej chłopaka.
- Dobranoc - powiedział blondyn i ziewnął.
- Dobranoc. Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedział blondyn i usnął. Bucky popatrzył na śpiącego z troską, pogładził go kilka razy po policzku. Pocałował go w czoło i również zasnął.
2287 słowa
Ta babcia to Duda heh
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top