3
- Co chcesz robić? To twoje urodziny - spytał, patrząc na Barnes'a.
- Wystarczy mi twoja obecność - ta odpowiedź nasunęła się Bucky'emu tak szybko, że nie zdążył ugryźć się w język. Steve po raz setny tego dnia spłonął rumieńcem. Buck przeklinał siebie w myślach i obwiniał się za to, że wprawiał chłopaka w zakłopotanie, choć uważał, że rumiane policzki dodawały mu jeszcze więcej uroku.
- Obejrzymy coś? - Bucky próbował rozluźnić atmosferę i usiadł na kanapie szukając jakiegoś filmu, który mógł być ciekawy. Steve zdjął buty i również usiadł na kanapie. Spojrzał na Bucky'ego z ukosa.
- Masz może ,,Na skraju jutra''? Natasha kiedyś oglądała. Mówiła, że fajny.
Bucky zmarszczył brwi i wyjął płytę praktycznie z samego dołu.
- Jakiś czas temu dostałem ją od ucznia. Powiedział, że na każdym moim sprawdzianie czuł się jak główny bohater po swojej śmierci. Jakoś nigdy nie miałem czasu tego obejrzeć.
- W sumie to ty powinieneś wybierać film. To twoje urodziny.
- Pierwszy raz od bardzo dawna spędzam je z jakimś innym człowiekiem.
- A twój przyjaciel? Loki nie spędza z tobą czasu?
- Loki urodził się w USA, ale mieszka w Norwegii. Znamy się z internetu.
Szok na twarzy Steve'a musiał wyglądać zabawnie, ponieważ Bucky roześmiał się, przez co automatycznie na ustach młodszego pojawił się uśmiech.
- A ty? Jak zazwyczaj spędzasz urodziny?
- Kiedyś spędzałem je z mamą - uśmiechnął się smutno. - Ale od kiedy umarła zazwyczaj wychodzimy z Natashą i Sam'em do jakiejś kawiarenki.
- Przepraszam, nie powinienem był pytać. Musi być ci ciężko o niej myśleć.
- Jest dobrze, przyzwyczaiłem się. Oglądamy?
Tym razem Bucky ograniczył się do kiwnięcia głową i już po chwili oboje zajadali się ciastem śliwkowym. Żadnemu z nich nie przeszkadzało, że znali się dopiero kilka godzin. Nawet nie zauważyli, kiedy zasnęli, opierając się o siebie. W tym czasie nikt nie pomyślał o konsekwencjach ze strony Natashy, z którymi będą musieli się zmierzyć następnego dnia.
Steve obudził się rano, oparty o ciepłe ciało Bucky'ego. Było mu tak wygodnie, że chciał zostać tu na zawsze. Po chwili dotarło do niego, że nie może przecież od tak spać opary o mężczyznę, o którym wie zaledwie kilka rzeczy. Następną myślą, która przyszła mu do głowy, było to, że Natasha go zabije, zamorduje tak okrutnie i nawet Sam jej nie powstrzyma. Steve miał wyrzuty sumienia. Wprosił się na nocowanie. Bucky pewnie będzie chciał go wyprosić z mieszkania od razu po obudzeniu się. Rogers postanowił nie przysparzać brunetowi więcej problemów. Podniósł się powoli z zamiarem zabrania swoich rzeczy i wyjścia z mieszkania. Jednak kiedy zakładał buty, skacząc przy tym na jednej nodze, potknął się o koniec dywanu i upadł, boleśnie uderzając kością ogonową o podłogę. Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? zapytał w myślach, modląc się, by Bucky nie usłyszał jego upadku. Jego prośby nie zostały jednak wysłuchane i usłyszał cichy pomruk bruneta. Odwrócił się w jego stronę i zobaczył zdziwione spojrzenie.
- Co ty robisz? - Bucky posmutniał. Jak mógł go tak potraktować? Całą noc spał oparty o niego bez jego zgody. Do tego nie spytał się nawet, czy chce u niego zostać. Przecież to niedorzeczne.
- Przepraszam, nie powinienem tak się wpraszać, nie miałem prawa zostać u ciebie na noc - Steve odezwał się pierwszy.
- Nic się przecież nie stało. To raczej ja powinienem cię przeprosić, miałem cię odprowadzić.
Steve, gdy tylko zauważył, że nadal leży na dywanie, szybko się podniósł. Jednak ze szczęściem Rogers'a, które zdążyliśmy już poznać w kilku poprzednich fragmentach, musiało coś pójść nie tak. Gdy tylko wstał, poczuł niewyobrażalny ból w kostce. Z cichym jękiem upadł znowu na dywan. Nie mógł zobaczyć przerażonego wzroku Bucky'ego, który dosłownie dwie sekundy później znalazł się przy blondynie.
- Steve? Co ci się stało? Mogę ci jakoś pomóc? Zabrać cię do szpitala? Do jasnej cholery, odpowiedz mi...
- Buck, spokojnie. Przepraszam, że się tak rządzę, ale czy pomógłbyś mi się dostać na kanapę?
James ze zmieszaniem i resztkami strachu na twarzy szybko pokiwał głową. Delikatnie chwycił Rogers'a i w stylu panny młodej zaniósł go na kanapę. Było do przewidzenia, że blondyn zarumieni się z powodu ich pozycji. Bucky odsunął się na drugi koniec kanapy i spojrzał Steve'owi w oczy.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? Tak czy siak to przeze mnie zostałeś ranny.
Rogers tylko uśmiechnął się smutno na tłumaczenia swojego towarzysza.
- Nic się nie stało. To wcale nie twoja wina. Nie powinienem ci tyle siedzieć na głowie. Pewnie i tak kazałbyś mi się zaraz wynieść. Teraz nawet nie mogę się ruszyć. Wybacz.
- Wyrzucić cię? Nie wyrzuciłbym cię, mimo, że znamy się niecały dzień. Sam chciałem spędzić z tobą urodziny. A teraz, skoro nie możesz się ruszać, to przygotuję śniadanie, dobrze?
Rogers pokiwał głową i już po chwili Barnes zniknął w kuchni. Młodszy położył głowę na oparciu kanapy i lekko przymknął oczy. Nie sądził, że Bucky się nim zaopiekuje.
Czuł się przez to kochany. Czuł, że komuś na nim zależy. Chwilę później do salonu przyszedł Bucky.
- Czy powinienem szykować się na opieprz od Natashy?
- Spróbuję ją jakoś udobruchać - zaśmiał się Steve. Jego kostka nie wyglądała teraz za dobrze i zaczęła puchnąć.
- Jak mogłem do tego dopuścić? - rzekł cicho Bucky, przygotowując jedzenie.
- Lubisz gofry? - miał nadzieję, że przynajmniej dobre śniadanie poprawi blondynowi humor.
- Oczywiście - odpowiedział Steve. Przyglądanie się Bucky'emu pozwalało mu zapomnieć o bolącej kostce. Po krótkiej chwili gofry były gotowe.
- Z czym chcesz gofry, Stevie? - blondyn zamarł. W jego głowie rozbrzmiewało tylko słowo Stevie. Nikt nigdy tak na niego nie mówił, a z ust Bucky'ego brzmiało to jak magiczne zaklęcie. Brunet, po tym jak Steve nie odpowiadał, uświadomił sobie, że użył zdrobnienia.
- Um, ja przepraszam. Tak jakoś samo mi się wymknęło.
Steve uśmiechnął się tak szeroko jak nigdy wcześniej.
- Podoba mi się to zdrobnienie - odpowiedział Steve zgodnie z prawdą. „Stevie", „Stevie" jak to ładnie brzmi myślał Rogers.
Bucky uśmiechnął się na myśl, że Stevie nie ma mu za złe użycia tego pseudonimu. Nie wybaczyłby sobie do końca życia, gdyby znowu go skrzywdził.
- Więc z czym chcesz te gofry, Stevie?
Rogers uśmiechnął się, gdy usłyszał, jak Bucky go nazwał.
- Jeśli można, to chciałbym z cukrem pudrem - brunet pokiwał głową i po nasypaniu sporej ilości, wziął dwa talerze w ręce i udał się do salonu. Postawił przygotowane przez siebie danie na stole i popatrzył na Steve'a.
- Pokaż tę kostkę, Stevie. Muszę zobaczyć, czy na pewno nie trzeba będzie jechać z tym do szpitala.
Rogers posłusznie położył nogę na kanapie i z zaciekawieniem wpatrywał się w Bucky'ego. Barnes zaś podał Steve'owi talerz i kazał jeść, sam natomiast podwinął nogawkę Rogers'a i gwałtownie wciągnął powietrze.
- Stevie czemu nie mówiłeś, że jest tak źle? To na pewno musi cię boleć. Pójdę po lód, zaraz wracam - po czym zniknął w kuchni, zostawiając Steve'a ubrudzonego cukrem pudrem. Kiedy brunet wyszedł, Rogers skrzywił się. Nie chciał pokazywać swojego bólu. Nie chciał, by ludzie uważali go za słabego. Spuścił wzrok i jedząc gofra, czekał na powrót Bucky'ego. Chwilę później w wejściu do salonu ukazał się oczekiwany mężczyzna, niosąc w lewej ręce lód. Steve uniósł brwi z zaskoczenia.
- Nie zimno ci w rękę?
- Nie, raczej nie... Ona jakby nie jest moja - odpowiedział Bucky zmieszany.
- Co? Jak to? - spytał zdziwiony Steve.
- Wiesz kilka lat temu musieli mi amputować rękę i od tamtej pory mam protezę - Bucky podwinął rękaw, a oczom Steve'a ukazało się metalowe ramię. Steve nie wiedział, co powiedzieć. Ale nie dlatego, że uważał to za wadę bruneta. Nic z tych rzeczy. Dla niego Buck i tak był idealny. Było mu po prostu smutno, że musiał coś takiego przechodzić.
- Tak mi przykro - odpowiedział Steve. Pokuśtykał w stronę Bucky'ego i przytulił go mocno. Brunet chwilę stał wryty w podłogę. Jednak oddał uścisk, uważając przy tym, by nie dotknąć lodem pleców blondyna. Po chwili odsunęli się od siebie i usiedli na kanapie.
- Pokaż tę nogę - rozkazał Buck. Rogers zgiął kończynę i położył spuchniętą kostkę na kanapie. Bucky delikatnie przyłożył lód do obolałego stawu Steve'a. Blondyn wciągną głośno powietrze, gdy poczuł zimno.
- To czas chyba wyjaśnić coś twojej koleżance - oznajmił Bucky.
Rogers pokiwał głową i drżącymi rękami chwycił telefon. Wszedł w kontakty i wybrał numer.
- Gotowy? - zapytał Barnes
- Nie.
- Umrzemy?
- Z pewnością.
Sygnał odebranego połączenia.
- Rogers, do cholery jasnej!!!! Miałeś być wczoraj w domu!! Gdzie ty jesteś?!? Pewnie znowu ktoś cię pobił albo ten Buksy czy jak mu tam cię porwał i nie chcę oddać!!! Dawaj adres, zaraz po ciebie przyjadę. Niech ja tylko dor...
- Natasha!!!
- Czego?
- Nic mi nie jest, nikt mnie nie porwał.
- Nic mu nie jest, po za tym, że ten idiota skręcił sobie kostkę.
- Bucky!
- Rogers, jak wrócisz do domu, to poważnie pogadamy. I jeszcze siedzisz temu człowiekowi na głowie!!! Co nie zmienia faktu, że oboje jesteście winni. Steven miał być WCZORAJ w domu. Z wyraźnym naciskiem na wczoraj.
Obaj mężczyźni starali się nie roześmiać. Ta sytuacja była po prostu urocza. Przynajmniej przez telefon. W prawdziwym życiu prawdopodobnie oboje byliby już lekko pokiereszowani.
- Nie siedzi mi na głowie. Jeśli chce, to może tutaj zostać. Ten uparty człowiek nie da się zaciągnąć do szpitala...
- Tylko mamy pewien problem, Steve.
- Jaki? - zmartwił się. Z Natashą i Sam'em było wszystko możliwe. Zwłaszcza, gdy działali w duecie.
- Pamiętasz, jak mówiliśmy ci z Sam'em, że jedziemy na dwa tygodnie do Włoch? Nie możesz w takim stanie mieszkać sam, a my wyjeżdżamy jutro wieczorem.
Chwila ciszy ciągnęła się dla Steve'a w nieskończoność. Widział, że Natasha ma rację, ale nie miał gdzie się podziać. Całe życie radził sobie sam, to teraz też sobie poradzi.
- Dam sobię radę, Tasha. Miewałem gorsze sytuację.
- Na pewno?
- Tak. Umiem o siebie zadbać - odpowiedział z uśmiechem, chociaż wiedział, że Romanoff nie mogła tego zobaczyć.
- W takim razie... Miłych dwóch tygodni, paaa - mężczyźni mogli tylko usłyszeć odgłos zakończonego połączenia. Steve ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał się narzucać Bucky'emu, ale wiedział, że samemu będzie mu bardzo ciężko sobie poradzić. Właśnie dlatego tak bardzo zaskoczyła i ucieszyła go propozycja Bucky'ego.
- Może zostać ze mną na ten czas. Nie mieszkam z nikim i mam wystarczająco dużo miejsca. Jeśli chcesz - zawstydzony Bucky spuścił wzrok.
1628 słów
I teraz oczywiste pytanie. Czy Steve zgodzi się zostać z Bucky'm?
Strasznie dużo słów wyszło. Nie chciało mi się po raz trzeci sprawdzać błędów.
[04.06.2020r.]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top