1

Steve Rogers właśnie kończył swoją zmianę, gdy do kawiarni wszedł wysoki, umięśniony brunet. Mężczyzna rozejrzał się wokół i usiadł przy wolnym stoliku.

- Zajmiesz się nim? - zapytał Steve'a drugi kelner.

- Jasne - odpowiedział Rogers uprzejmie i ruszył do stolika.

- Dzień dobry, czym mogę służyć? - zapytał Steve znaną przez siebie od dawna formułką. Brunet, jakby trochę nieobecnym wzrokiem i z lekko smutnym uśmiechem, spojrzał na kelnera.

- Dzień dobry. Czy macie może kawę i ciasto śliwkowe? Mam dziś urodziny i mimo, że sam, to muszę je jakoś spędzić.

Blondyn zapisał zamówienie i uśmiechając się do bruneta, powiedział:

- Kawa będzie na koszt firmy, proszę pana.

Potem odszedł przygotować zamówienie. Jack – kolega z pracy Steve'a – popatrzył się na niego jak na idiotę, kiedy uśmiechał się, przygotowując kawę. Po chwili ciszy zapytał:

- Dlaczego uśmiechasz się do kawy Rogers? Czyżbyś był ze swoim ekspresso umówiony na randewu?

- Co?! Nie! Ja tylko... - Steve chciał zacząć się tłumaczyć, ale nie zdążył, ponieważ Jack mu przerwał.

- Dobra, dobra. Ja i tak wiem swoje - co Steve mógł mu odpowiedzieć? Brunet naprawdę mu się spodobał, a smutek na jego twarzy ściskał blondyna za serce. Nigdy nie starał się tak przy zamówieniu. Chciał, aby chociaż kawa i ciasto poprawiły humor chłopakowi. Gdy skończył przygotowywać posiłek, podszedł do bruneta, starając się tylko nie poślizgnąć i nie spaść na twarz przed chłopakiem, który w jednej chwili skradł mu serce. Rogers nigdy nie miał za dużo szczęścia, ale kiedy już miał spotkać się z podłogą, silne ręce złapały go mocno, nie dając upaść. Steve zmieszany szybko się wyprostował i ze spuszczoną głową podał zamówienie swojemu wybawcy.

- Proszę - powiedział Steve nadal nie podnosząc głowy.

Jak można wyglądać aż tak uroczo? - pytał siebie w myślach. - To powinno być kategorycznie zabronione.

Uśmiechnął się do chłopaka i kiedy zorientował się, że nadal trzyma ręce na jego ramionach, szybko je zabrał.

- Em, przepraszam. I dziękuję. Za zamówienie.

- To raczej ja powinienem pana przeprosić. Niestety prawie zawsze coś takiego mi się przytrafia z klientami.

Brunet wiedział, że nie powinien, ale pytanie samo cisnęło mu się na usta.

- A czy któryś z nich cię kiedyś złapał? - mógłby powiedzieć, że jest z siebie dumny, gdy blondyn zarumienił się jeszcze mocniej niż do tej pory.

- N-nie. Do teraz nikt.

- Cieszę się, że mogłem być twoim pierwszym - brunet uśmiechnął się. Oboje nie zwrócili uwagi na to, że już nie mówią do siebie per pan. Teraz to wydawało się takie naturalne.

- Um, ja... Chyba powinien wracać do pracy... A i wszystkiego najlepszego.

Podczas gdy wciąż zawstydzony Steve szybkim krokiem udał się w stronę lady, brunet stał z otwartą buzią. Po raz pierwszy raz od kilku lat usłyszał tego dnia życzenia. Z małym uśmiecham i ciepłem w sercu usiadł przy stoliku i zaczął pić swoją kawę. Jego myśli zaprzątał pewien uroczy blondyn.

Steve czuł, że brunet co jakiś czas odwraca wzrok w jego stronę. Rogers sam nie mógł się powstrzymać od wpatrywania się w chłopaka. Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, Steve szybko popatrzył gdzieś indziej.

Co ty wyprawiasz, Steve? pomyślał i spalił się rumieńcem, nie przypuszczał, że kiedykolwiek tak się w kimś zadurzy. Wiedział, że powinien już wracać do domu, bo jego zmiana się skończyła, ale nie chciał opuszczać bruneta.

- Ty jeszcze tu? - Jack wychodząc z zaplecza przyłapał Steva na wpatrywaniu się w jak to ujął swojego "ekspresso".

- Ach, już rozumiem. Podoba ci się prawda? - zapytał Jack. Steve szybko pokręcił głową.

- Skąd, po prostu ma dziś urodziny i spędza je sam - blondyn bardzo cierpiał z powodu tajemniczego mężczyzny i choć w głowie powtarzał sobie, że przecież to obca osoba, nie mógł odgonić myśli o brunecie. Co się z tobą dzieje? spytał siebie w myślach, nie mogąc uwierzyć, że mężczyzna, którego nie znał nawet imienia, może tak bardzo zawrócić mu w głowie.

Podczas gdy Steve rozmawiał z Jack'iem, Bucky zastawiał się, czy nie zapytać Steve'a – jak pisało na plakietce – czy nie chciałby spędzić z nim urodzin. Wiedział, że to głupie, bo znali się dosłownie dwie godziny, ale poczuł z nim jakąś dziwną więź.

Weź się uspokój, Barnes. Nawet się nie przedstawiłeś - pomyślał.

- Muszę coś zrobić - szepnął do siebie i kiedy zauważył, że kolega jego ulubionego kelnera sobie poszedł, udał się w stronę lady. Gdy tylko podszedł do kasy, uśmiechnął się. Blondyn czyścił jakąś maszynę, nucąc pod nosem piosenkę w dziwnym języku. Przyglądał mu się przez chwilę, aż postanowił zapytać:

- Jaka to piosenka?

Przerażony do granic możliwości Steve prawie upuścił ścierkę.

- Jezus, Maria, Matko Boska, proszę, nie strasz mnie tak więcej.

Brunet uśmiechnął się przepraszająco.

- Tak nawiasem mówiąc, jestem James, James Barnes, ale możesz mi mówić Bucky - wyciągał do niego rękę, która Steve z chęcią uścisnął jego dłoń.

O Boże, jakie on ma ciepłe ręce - pomyślał Rogers.

- Steve Rogers.

- Wiem - odparł wskazując na jego plakietkę, a Steve tylko się uśmiechnął. Bucky pomyślał, że mógłby uśmiechać się tak cały dzień.

- W sumie dlaczego Bucky?

Ten tylko wzruszył ramionami.

- Moje drugie imię to Buchanan.

Powiedział patrząc mu w oczy.

- Bardzo ładne imię - odpowiedział Steve, niepewnie się uśmiechając. Stali chwilę w milczeniu, nie mogąc odwrócić od siebie wzroku.

- Więc emmm... No ten ile płace? - Bucky'emu plątał się język.

- Na koszt firmy - powiedział Steve z uprzejmym jak zawsze uśmiechem.

- To emmm... Do widzenia - Bucky odwrócił się i bijąc się z myślami, zaczął kierować się w stronę drzwi. Steve patrzył chwilę smutnym wzrokiem, jak brunet odchodzi, po czym wsadził do kasy tyle pieniędzy, ile kosztowało zamówienia Bucky'ego. Nie lubił kłamstwa, a wiedział, że jeśli szef dowiedziałby się o nie zapłaconym zamówieniu, od razu wyrzuciłby Steve'a z pracy. Kiedy Bucky z zamiarem opuszczenia lokalu otworzył drzwi, mały dzwoneczek zadzwonił wesoło i jakby dodał brunetowi pewności. Mężczyzna zawrócił się szybko i na jednym wdechu spytał Steve'a.

- Chciałbyś spędzić ze mną urodziny? - Rogers stał zaskoczony za ladą i nie wiedział, co powiedzieć, nikt nigdy nawet nie zaproponował mu pójścia na kawę, a co dopiero, wspólnego spędzenia urodzin. W duchy miał ochotę krzyknąć głośne „tak", ale wstrzymał się i niepewnie odpowiedział:

- Chętnie spędzę z tobą urodziny - Bucky o mały włos nie zaczął skakać z radości. Chwilę patrzyli sobie w oczy, aż Steve nie odchrząknął i nie spuścił wzroku.

- To ten, ja pójdę się przebrać i spotkamy się za dziesięć minut przed wejściem. Nie zapomnij ciasta.

- Spokojnie, nie zapomnę, nie martw się - Steve miał wrażenie, że ostatnie wyrażenie nie było skierowane na temat ciasta. Wzruszył jednak ramionami i poszedł na zaplecze. Zdjął fartuch i przebrał się w wygodniejsze rzeczy. Wziął kurtkę, szalik, zmienił buty i pozamykał drzwi na klucz. Skierował się do głównych drzwi, ale jego uwagę przykuło ciasto leżące na stole.

- A mówił, że nie zapomni... - po czym zabrał ciasto i ruszył w kierunku wyjścia. Po cichu zaczął zamykać drzwi i znowu prawie tego dnia zszedł na zawał, gdy usłyszał głos za plecami.

- Pomóc ci w czymś?


1108 słów

Piszemy opowiadanie z PozytywnieZvariovana

[30.05.2023r.]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top