👉9👈✔️

{Iris}
Wściekła wyszłam z pokoju.
- coś sie stało skarbie? - zapytała kobieta. Mimo że była tu tylko gosposią najbardziej polubiłam ją ze wszystkich. Wiedziała że ja i Kevin to fikcja, mimo że wyraziła opinie negatywną to nie pisnęła słowa.
- dupek - odparłam.
- ah dzieci... - wzdycha.
- nie wiem czy nie zrezygnować...
- teraz? Dziecko prasa was zje żywcem!
- jak nie prasa to sumienie - siadłam na kanapie włączając telewizor. Gdy tylko na ekranie ukazało się nasze zdjęcie odrazu wyłączyłam.
- Iris? - zawołałam mnie nie znany mi dotąd głos. Kobieta go chyba rozpoznała ponieważ odrazu wycofała się z pola widzenia.
- jestem w pokoju gościnnym! - wstałam otrzepując się. Odruch nerwowy.
W framudze ukazała się postać mężczyzny. Może głosu nie rozpoznałam ale twarz owszem.
- Karol?
***
Szliśmy już godzinę, nie było momentu wtrącania się niezręcznej ciszy. Mężczyzna się nie zmienił, znałam go z ławki. Lubiłam go i pomimo że nie dawał ściągać został moim przyjacielem.
- co cie tu sprowadziło? - zapytałam.
- rodzice przypisali mi dom - wskazał mały biały domek. Uroczy.
- a ty niezłą sztukę masz - zaśmiał się skromnie.
- ta... Trudny człowiek - jęknęłam.
- Kevin miał wypadek. Kochaliście się, tylko było czekać aż znowu odzyska wspomnienia.
- to nie Kevin - zaprzeczyłam głową.
Przytulił mnie. Wiedział dobrze jak bardzo mi zależało na tym dupku.
- ej ale na uroczystość jestem zaproszony - zagroził mi.
- oczywiście - puściłam oczko.
Spojrzałam na zegarek. Cholera miałam dzisiaj iść na zakupy z matką Kevina.
- muszę lecieć, skontaktuje się z tobą - dostałam przytulasa dusiciela i pobiegłam w stronę domu.
***
Przymierzałem już 7 sukienkę z okazji urodzin mojego "narzeczonego". Każda była wspaniała ale 2 kobiety tak czy siak nie umiały się zdecydować. W sumie mi wszystko jedno no ale kobiecie już nie za bardzo.
- włóż jeszcze tą czerwoną - podała mi dopasowaną suknie, gdy zerknęłam na cenę skrzywiłem się.
- ja pałace - dodała mi otuchy.
Raz założę tą sukienkę a za te koszty kupiła bym sobie średniej klasy 12.
- i jak? - odsłoniłem zasłonę. Na moje nieszczęście jakimś cudem stał Kevin.
Paczył na mnie zażartym workiem.
- wymieniłem się z mamą - wyjaśnił gdy odwrócił wzrok.
- super...
- jest piękna - wskazał na materiał. - znaczy pięknie w niej wyglądasz - zmieszał się.
- ktoś się zaczerwienił - odparłam bez wyrazu zasłaniając zasłonę. Gdy byłam w bieliźnie i już miałam siegnąć po bluzkę Kevin wszedł do środka.
- co ty odpierdalasz?! - szepnęłam by nie zrobić zamieszania.
- przeprszam cię za dzisiaj...
- hola i myślisz że ci wszystko daruje?
- możesz mnie bić obrażać, ale ja nie umiem...
-... Kochać? - przerwałam.
Pokiwał głową.
- czy ty na pewno jesteś człowiekiem? Pominę że mężczyzna bez seksu... Albo ty gejem jesteś!
- ta jasne już lecę na tego za kasą - uśmiechnął się.
- za kilkanaście dni koniec na szczęście- wzdycham.
Pocałował mnie w policzek i szepnął.
- czekam na zewnątrz.
Odprowadziłam go pytającym wzrokiem. Zmienny jak byk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top