6.

 Po śniadaniu pojechaliśmy na uczelnię razem z Nadią. Spojrzałem na zegarek w komórce — byłem spóźniony i na drugie zajęcia, w dodatku miałem ponad dziesięć minut obsuwy. Pokonałem podjazd i pognałem w kierunku mojej sali, niecierpliwiąc się na zbyt powoli jadącą windę.

 Nim wyłoniłem się zza zakrętu korytarza, byłem wciąż niewidoczny dla studentów, ale doskonale ich słyszałem.

 — To co, zwijamy się? Kwadrans studencki właśnie minął — odezwała się jakaś dziewczyna.

 — Nie, no co ty. Głupio tak — zaprotestował jedyny, przynajmniej z tego, co kojarzyłem, chłopak w tej grupie.

 — Może gdyby chodziło o kogoś innego. Nie możemy tego zrobić psorowi Hulajnodze — zawtórowało mu inne dziewczę. 

 Aż przystanąłem, tłumiąc chichot, by nie odkryli mojej obecności.

 — Poza tym te zajęcia są fajne. Poczekajmy jeszcze dziesięć minut — rozpoznałem głos starościny grupy.

 — Dobra, jak chcecie — wycofała się ta pierwsza panna, niby to obojętnym tonem.

 Powitałem ich uśmiechem. Należał im się, w końcu nieświadomie zrobili mi dzień swoją rozmową, jak to młodzież mawia. Podałem im klucze, by otworzyli salę, i poczekałem, aż wejdą, przepraszając jednocześnie za spóźnienie.

 Po zajęciach zajrzałem za skrzydło tablicy. "Kocham cię" wciąż tam było i wlewało ciepło w moje serce oraz budziło motyle w brzuchu. Ukryłem na powrót napis, położyłem swój notebook na biurku i podłączyłem go do ładowania, postanawiając w dwudziestominutowej przerwie wrócić do pracy nad moim pomysłem na oporną grupę.

 — Wy też nazywacie mnie Hulajnogą? — zapytałem ich tydzień później na początku zajęć. Kącik ust mi drgnął, ale stłumiłem uśmiech, patrząc, jak się zmieszali.

 — Skąd pan profesor wie? — odpowiedziała pytaniem wysoka okularnica z pierwszej ławki.

 — Nie chcieliśmy pana urazić — niemal równocześnie odezwała się druga dziewczyna, siedząca pod oknem. — To tylko takie żarty, przejęliśmy to od starszych grup.

 Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, widząc ich zmieszanie.

 — Hulajnoga mi kompletnie nie przeszkadza, chociaż do wózka pasowałaby bardziej Hulajręka — rzekłem i usłyszałem pojedyńcze parsknięcia nerwowego śmiechu. Uniosłem palec w surowym geście. — Ale kara musi być. Wymyśliłem już, jak was zmobilizować do pracy. Będziecie moimi królikami doświadczalnymi.

 W miarę, jak opowiadałem im o swoim pomyśle, ich zażenowanie ustępowało miejsca zaciekawieniu i entuzjazmowi. 

 — To my na za tydzień przygotujemy tabelę wyników. Przepraszamy jeszcze raz za Hulajnogę... — Okularnica, idąc do wyjścia, przystanęła przy moim biurku. Machnąłem ręką, chcąc jej przekazać, by się nie przejmowała. — Do zobaczenia, panie profesorze.

 — Doktorze — poprawiłem pustą już salę. Westchnąłem, czując zadowolenie, ale i spływające powoli od głowy w dół zmęczenie. Pozbierałem swoje rzeczy do plecaka, zawiesiłem go na oparciu wózka i również ruszyłem do drzwi. Po drodze zajrzałem jeszcze za skrzydło tablicy. Białe, równe literki, układające się w ogrzewający serce napis "Kocham cię" wciąż tam były. 

 Potrząsnąłem głową, skupiając się znów na pracy. Byłem dumny ze swojego autorskiego projektu zajęć, który szlifowaliśmy ze studentami ostatnie półtorej godziny, a jednocześnie zły na siebie, że dopiero teraz na to wpadłem. Przecież wykładu, będącego przyczynkiem do tego wszystkiego, wysłuchałem już bez mała z pięć lat temu. 

  

 Gamifikacja edukacji, mówiąc najprościej, opierała się na uczynieniu z zajęć gry. Studenci mieli za zadanie zbierać punkty — obecnością na zajęciach, aktywnością, wykonywaniem moich poleceń i zleconych zadań — mogli też je tracić, nie przykładając się czy nie przychodząc na zajęcia.

 Chodziło o to, by stworzyć sytuację, w której każdy może wygrać, aby nie doprowadzić do niezdrowej rywalizacji. Każdy może zdobyć tyle samo punktów, niezależnie, ile zdobędą inni. Każdy może zdać i może uzbierać tyle punktów, by mieć piątkę.

 Bo podsumowany wynik z końca semestru miał być podstawą do wystawienia oceny z przedmiotu. Póki co planowałem wprowadzić to tylko w tej jednej grupie, a jeśli by się powiodło, od kolejnego roku akademickiego prowadzić tak wszystkich. 

 Kiedy po południu spotkałem się z Nadią i z entuzjazmem zacząłem o tym opowiadać, nawet nie próbowała udawać zainteresowania. Zamiast tego nalała nam wina i sączyła z lampki powoli czerwony napój.

 — Za dużo gadasz — przerwała mi w końcu. — a za mało działasz. Za trzy godziny mama przywiezie Leosia, do tego czasu musisz zniknąć. A jeśli mnie dziś nie przelecisz — zaczęła szeptać mi wprost do ucha, muskając je wargami, aż włosy na karku stanęły mi dęba. — to pomyślę, że ci się nie podobam. I już nigdy, przenigdy się do ciebie nie odezwę.

 — Zrobię ci egzamin ustny — zażartowałem, choć było mi przykro, że olała temat tak dla mnie ważny. Z drugiej jednak strony ona była młoda, samotna i miała swoje potrzeby, a ja wciąż zwlekałem z zaspokojeniem ich. Nie wiem, czy z powodu wciąż kotłujących się w głowie wątpliwości co do etyczności romansu z uczennicą, czy też ze strachu, że nie podołam.

 — Mogę go zdać choćby teraz — mruknęła, gdy przesiadłem się na kanapę i ukucnęła przede mną, rozpinając mi spodnie. Pozwoliłem jej je zsunąć i postanowiłem póki co milczeć. Wytłumaczyłem sobie, że na pewno w innych okolicznościach będzie bardziej zainteresowana konceptem, o którym chciałem jej opowiedzieć.

 Gdy skończyliśmy, zdążyłem jeszcze napić się u niej kawy.

 — Wy też nazywacie mnie Hulajnogą? — zagadałem ją ni stąd, ni zowąd. Zakrztusiła się.

 — Wiesz o tym? Wszyscy tak na ciebie mówią. Nawet kiedyś ten młody magister od TI się pomylił i tak powiedział.

 Teraz to ja się prawie zakrztusiłem.

 — Poważnie, Barlicki też? — Zdziwiłem się to mało powiedziane. Patrzyła na mnie niepewnie, więc zacząłem się śmiać. — Jestem doktorem Hulajnogą, jak miło!

 Proponowała, że odwiezie mnie do domu, ale odmówiłem, przypominając sobie, że niedawno wypiła kilka lampek wina. 

 — Stanąłeś, nomen omen, na wysokości zadania. — Puściła mi oczko, gdy wypuszczała mnie na ulicę, a ja poczułem przyjemne ciepło w okolicach serca. — Kocham cię, doktorku!

 Uśmiechnąłem się do niej i ruszyłem w swoją stronę, pokonując nierówności wąskiego chodnika.

 — Też cię kocham — mruknąłem pod nosem, gdy usłyszałem, że zamknęła już za sobą drzwi. Na powiedzenie jej tego w oczy miał przyjść jeszcze czas.

 Tego wieczoru długo nie potrafiłem zasnąć. Było mi gorąco, leżałem w pościeli, kręcąc się i nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jak na pierwszy seks od długiego czasu, ten był wyjątkowo udany i mogłem być z siebie dumny. I byłem i dumny, i wciąż jeszcze nakręcony. 

 Może to godne napalonego nastolatka, a nie mężczyzny w moim wieku, ale analizowałem wieczór moment po momencie, a później myślałem o kolejnych razach, które nas czekają, wyobrażałem je sobie, nie szczędząc detali. Zmęczenie pokonało mnie dopiero o trzeciej nad ranem, trzy godziny przed nastawionym budzikiem. 

 Trzeba było wstać, przejść nad tymi wszystkimi, rozsadzającymi mnie od środka emocjami, do porządku dziennego i jakoś spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Udało mi się, nawet się do siebie uśmiechnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top