ZAKOŃCZENIE

Jean  - Charles zamierzał zaczekać na Salem po drugiej stronie wyspy, dokąd jakimś cudem udało mu się dotrzeć mimo burzy i przeczekać najgorsze.
Ale w miarę upływu czasu miał wrażenie,  iż ona się nie pojawi. Czuł,  jak lęk zaciskał  się mu na gardle niczym pętla. Nie mógł też czekać w nieskończoność, ze względu na dzieci powinien się spieszyć nim okaże się, że jest na to za późno.
Ostatni raz spojrzał na zegarek, który nosił na ręku. W radiu mówili o śmierci Pedra Torresa. Że niby zszedł ze świata na serce. Akurat! Na pewno ktoś wpakował mu kulkę w miejsce, gdzie zamiast serca miał bryłę lodu. W końcu komuś się udało pozbyć Zmory, ale kto wie, jaki będzie ten, co przejął po nim władzę? Zaraz,  jak mu tam? W radiu mówili, że...
Nastawił uważnie uszu, bo radio wydawało z siebie głośne trzaski i szumiało, utrudniając usłyszeniu słów spikera. Dzieci jeszcze spały, nie chciał ich budzić, ale za chwilę to stanie się koniecznością.
" Nos gustaria informarle sobre la muerte de Pedro Torres, conocido como la Perdicion de Colombia. El hombre estuvo involucrado en el trafico de dragas a gran escala, intercambio armas  y contribuyo a la muerte o desaparicion inexplicable de muchas personas. El medico que afirmo la muerte de Sr. Torres confirmo que la causa de la muerte fue un attaque al corazon. Esperamos que Colombia respire aliviado y se levante de rodillas. El destino de la nieta Pedro Torres sigue siendo desconocido "...
To po znaczyło mniej więcej tyle,  co " Pragniemy państwa poinformować o śmierci Pedra Torresa,  zwanego Zmorą Kolumbii. Mężczyzna ten zajmował się handlem narkotykami na wielką skalę, handlował bronią i przyczynił się do śmierci bądź niewyjaśnionych zniknięć  wielu ludzi.  Lekarz, który stwierdził zgon pana Torresa potwierdził, że przyczyną śmierci był zawał serca. Mamy nadzieję,  że teraz Kolumbia odetchnie z ulgą i podniesie się z kolan. Los wnuczki Pedra Torresa pozostaje nieznany".
Czy Salem podążyła w zaświaty za swym dziadkiem? Jean modlił się w duchu, by żyła i dołączyła do niego i dzieci,  ale szczerze wątpił, by była wciąż wśród żywych. W miarę upływu czasu miał coraz poważniejsze wątpliwości, że ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie.

***
Pół godziny później...
Jean powoli zaczął przymierzać się do budzenia dzieci,  Xaviera oraz Marie. Dziewczynka marudziła, dopytując na przemian o Yvonne i Salem. Widocznie uznała, że obie zaraz do nich dołączą, a ich nieobecność jest jedynie chwilowa. Fakty były nieco inne,  ale Jean nie miał serca wytłumaczyć córeczce jak to jest naprawdę. Yvonne,  jak twierdziła wcześniej Salem, została zastrzelona przez Pedra. Torres też nie żyje. I Salem. Myślał, że wraz z nią się zestarzeje, że byliby razem szczęśliwi.
Stało się jednak inaczej,  teraz musiał skupić się na swoim zadaniu,  jakim była ucieczka z Kolumbii. Musiał być dla dwojga drobiazgu i ojcem i matką.  Nie miał pomysłu,  dokąd się udać z maluchami. Do Francji nie mógł powrócić,  jego ojciec  Henri Delacroix wyraźnie mu to zakomunikował. Jean - Charles spalił za sobą wszystkie mosty. Zresztą nie widział siebie i dzieciaków jako powracających do Europy na stałe. Już Henri postarał by się,  żeby Europa odbiła się synowi czkawką.
– On byłby zdolny do wszystkiego – westchnął Jean, pakując dzieci do jachtu, będącego do niedawna własnością Torresa.
– Tata! Salem! – Przypomniała znowu Marie,  wijąc się jak piskorz w objęciach ojca.
– Skarbie,  Salem nie ma z nami – rzekł Jean łagodnie do córeczki,  lecz nie wypuścił jej z ramion.
– Salem! Tam! – Mała pokazała paluszkiem jakiś kierunek za jego plecami.
– Kochanie,  Salem nie... – zaczął i drgnął, gdy usłyszał głos należący do kobiety,  której nie spodziewał się już nigdy ujrzeć.
– Czyżbyś,  monsieur Delacroix, usiłował ode mnie zwiać? Aż taką jestem zołzą?
Jean odwrócił się na tyle szybko,  że Marie zaprotestowała sapnięciem niezadowolenia z powodu takiego zachowania taty. Mógłby być zdecydowanie  delikatniejszy!
– Salem! – Xavier również zainteresował się rozwojem zdarzeń, które miały miejsce na przystani.
Wychylił głowę poza barierkę ochronną na jachcie i już miał zamiar czmychnąć na pomost,  prosto do Salem, ale Jean nadal trzymając Marie na swoim ręku, chwycił chłopca za rączkę i pomógł mu zejść z trapu na pomost.
– Nie cieszycie się z mojego widoku? – zażartowała Salem,  udając że bezradnie rozkłada ręce. – Musiałam nieźle zaleźć wam za skórę!
– Myślałem, że ty... Że umarłaś i już nigdy nie... – Jean nie wstydził się swoich łez, gdy wraz z Marie i jej braciszkiem przytulił się do Salem, i nie mógł się nadziwić, że niebiosa wysłuchały jego modlitw. Nie pytał jej o nic, gdy znajdą się daleko od tej przeklętej wyspy,  Salem na pewno opowie mu, jakim cudem udało się jej zwiać w jednym kawałku.
Salem żyła,  była tuż przy nim i to się tylko dla niego,  Jeana,  liczyło. Odzyskał i ją,  i dzieci. I skoro był wolnym mężczyzną, mógł się związać z Salem,  o ile ona zechce zostać panią Delacroix. Mają jeszcze czas, żeby pomyśleć o wspólnej przyszłości. Mnóstwo czasu.
– Chodźmy już na jacht. Obiecuję tobie Jean,  że wszystko później tobie wyjaśnię – powiedziała  Salem cichutko, jakby czytała mu w myślach.
Całą czwórką wgramolili się na jacht i odbili od pomostu,  nie niepokojeni przez nikogo. Gdy znużone nadmiarem emocji dzieci usnęły, Jean usłyszał całą historię ucieczki Salem  ‐ o telefonie do młodego Velazqueza i jego irracjonalnej mimo wszystko decyzji, by bez żadnych konsekwencji z powodów znanych im obojgu, bezpiecznie mogła odejść.
– W końcu dostał co chciał,  władzę i pieniądze. Ja tego nie potrzebowałam.  Miałam ciebie i dzieci  – zakończyła swą opowieść.
Jean się uśmiechnął. Jemu też tylko tyle wystarczyło do szczęścia. Dzieci.Oni dwoje i miłość.

Rok później, Beauville, USA

– Tata, gdzie mama Salem? Umarła jak mama Yvonne? – usta Marie wykrzywiły się w podkówkę, najwyraźniej miała zamiar się rozpłakać.
Zanim Jean - Charles zdążył wyjaśnić córeczce,  że Salem nic nie dolega, przydreptał do nich na wpół rozespany Xavier.
Przytulił Marie i powiedział:
– Przecież tata nam tłumaczył,  że mama Salem ma brzuszek. I że wkrótce będziemy mieli dzidziusia w domu. Małą siostrę.
– Aha. – To wytłumaczenie wystarczyło dziewczynce, bo uśmiechnęła się szeroko i odparła. – Fajnie!
Jean ‐ Charles nigdy nie sądził,  że jego życie potoczy się w takim niezwykłym kierunku. Gdyby ktoś powiedział mu dwa lata temu, że pozna w Kolumbii swoją drugą żonę i będzie miał z nią dziecko, a ponadto zamieszkają w sennym amerykańskim miasteczku i będą razem szczęśliwi,  nigdy by nie uwierzył.
A jednak tak było. Jean nie pracował wprawdzie już w swoim zawodzie,  a spełnił swoje wielkie marzenie o etacie w gazecie, pisząc artykuły na różne tematy, natomiast Salem zajęta domem i dziećmi,  czasami mu pomagała ‐ to i tak oboje czuli, że lepiej być nie mogło. Los w pokrętny sposób ofiarował im więcej niż mogli od niego oczekiwać  - byli razem, a to najważniejsze. Nie usłyszeli już żadnych wieści o Juanie Velazquezie, więc pewnie sobie radził w Branży. Nie obchodził ich jednak ani trochę.  Skupili się na teraźniejszości i przyszłości. Mieli siebie,  byli szczęśliwi z powodu szczodrości losu. Czegóż można było chcieć więcej?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top