19

Salem wciąż czuła tych kilka siarczystych policzków,  wymierzonych jej ręką dziadka. Nie krzyczał,  ani też nie nazwał jej żadnym epitetem, ale w milczeniu, gorszym niż najbardziej obraźliwe obelgi, nakreślił, co myśli o jej eskapadzie. Wreszcie przestał bić,  być może z litości i obawy, że Juan Velazquez mógłby opuścić "uszkodzoną" narzeczoną. 
– Nie chcę zrobić tobie,  wnuczko, krzywdy – śmiał się jak po usłyszeniu przedniego dowcipu.
I wyszedł z pokoju,  by zdążyła się zastanowić nad swoim zachowaniem.

***

Pedro oznajmił Salem (kilkanaście minut później), gdy wrócił do pokoju,  oczekując co najmniej przeprosin, że jeszcze tego samego dnia wychodzi za młodego Velazqueza. Potem przekazał dziewczynę w ręce zręcznych służących,  mających przygotować przyszłą  szczęśliwą pannę młodą do uroczystości.
Jedna z nich była mniej - więcej w wieku Salem,  druga zaś sporo starsza.
– Ma panienka jakieś specjalne życzenie co do fryzury i sukienki? Pan Pedro kupił specjalnie kilka strojów na ślub,  które powinny się spodobać i pasować na ten szczególny w życiu każdej kobiety dzień – młodsza,  o imieniu Inez, nadawała bez ustanku,  prawie się jej nie zamykały usta.
– Zdaję się na waszą  pomoc – odpowiedziała Salem, apatycznie i bez cienia zainteresowania.
Służące wymieniły się znaczącymi spojrzeniami,  gdy sądziły,  iż Salem nie dostrzega, co próbowały przekazać sobie wzrokiem. Zapewne domyślały się, iż panna Torres w ogóle nie czuje radości z powrotu do domu i mariażu z wyjątkowo dobrą partią na kolumbijskim rynku matrymonialnym, wśród najbogatszych obywateli tegoż kraju.  Może tęskniła za tym swoim Francuzem? Kto ją tam wie, to zresztą nie ich broszka.
Zdziwiły się,  gdy w chwilę później ktoś zapukał do drzwi. Młodsza służąca pomyślała, że to może pan Pedro o czymś zapomniał i było to na tyle ważne, że postanowił wrócić. Ale tajemniczym gościem okazała się Yvonne Delacroix, trzymająca swoją córeczkę na rękach. Władczym i wymagającym tonem, nakazała kobietom milczeć i zostawić ją sam na sam z panną Salem.
– I żeby któraś nie zaczęła gadać na temat mojej obecności w tym pokoju.  Jeśli tylko się dowiem, że... – znacząco zawiesiła głos, na co kobiety skłoniły się przed nią grzecznie i niemal z prędkością światła opuściły pokój.
– Usiądźmy przy oknie – zaproponowała Yvonne przyjaźnie i kiwnęła dłonią na Salem,  by ta ją posłuchała.
– Czego pani ode mnie chce? – Salem wolała mieć niespodziewaną wizytę za sobą.
– Marie musi opuścić Kolumbię i wrócić do Jeana - Charlesa zanim będzie za późno. A ty mi w tym pomożesz!
– Ale jak mam to zrobić? – Salem rozłożyła bezradnie swe ręce. – Jestem pilnowana. No, może nie teraz,  gdy goryle dziadka nie koczują pod tymi drzwiami,  ale na zewnątrz...
– Kochasz go? Kochasz Jeana, mojego byłego męża?
– Nawet gdybym to potwierdziła,  czy nie,  życia mu nie wrócę. Przykro mi, Yvonne,  Jean- Charles zginął przeze mnie.
Długo patrzyły na siebie w milczeniu,  wreszcie Yvonne powiedziała coś,  czego Salem nie spodziewała się od niej usłyszeć.
– Pedro dziś zginie, będziesz miała... przez krótki czas..., drogę wolną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top