17

Jean - Charles, pogrążony w płytkim czujnym śnie, drgnął jak dźgnięty szpilką. Czuł wyraźnie, iż coś go łechce po brodzie. Odruchowo przewrócił się na drugi bok, przekonany, że ma do czynienia z wyjątkowo natrętnym komarem, który odleci, zniechęcony nagłym ruchem Jeana, w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Ale, gdzie tam!
Komar, jak wcześniej drażnił mężczyznę, tak i w tej chwili nie zaprzestał swego niecnego postępowania.
W końcu zrezygnowany Jean uznał, iż nie będzie dalej spał, tylko trzepnie natręta gazetą, czy co tam się mu nawinie pod rękę... Zamrugał że zdziwienia powiekami, gdy otworzył szerzej swoje zmęczone oczy. Takiego uradowanego " owada" jeszcze nie miał okazji oglądać...
– Tatusiu! – uśmiechnięty od ucha do ucha Xavier, z pomocą niani, wdrapał się na łóżku ojca, a potem mocno przytulił do ojca, jakby nie widzieli się od bardzo długiego czasu,
– Monsieur? – dopiero, gdy niania się odezwała, Jean przypomniał sobie że wstydem, że ona w ogóle jest w sali szpitalnej.
– Bardzo panią przepraszam – powiedział do starszej kobiety, skruszony.
– Nie szkodzi, paniczu – tylko kobieta, która wychowała dwa pokolenia rodu Delacroix, mogła pozwolić sobie na nazwanie dorosłego mężczyzny "paniczem".– Kawaler nalegał na spotkanie z tatą...
– Coś się stało, prawda? – Jean był na tyle mądrym oraz spostrzegawczym facetem, że niemal od razu, dopatrzył się w oczach ukochanej piastunki błysku niepokoju.
– Przepraszam, że tak się wyrażam o moim chlebodawcy, a panicza ojcu, ale... Pan Henri nie jest dobrym człowiekiem... Planował...
– Planował? – podchwycił Jean, upewniając się w podejrzeniu, że coś jest na rzeczy.
Xavier, szczęśliwy, iż jego tata jest bardzo blisko niego i że można się do niego przytulić, przestał przysłuchiwać się ich rozmowie. Zmęczony harcami na łóżku i długą podróżą, zanim się spotkał z papą, zasnął przy boku Jeana, lekko wzdychając przez sen.
– Chce dowieść przed sądem, że z powodu pańskiej niepełnosprawności, a także, no... Z powodu długiej bytności pani Salem w waszym domu, zajmującej, według pana Henriego, miejsce przynależne wyłącznie prawowitej małżonki, no... Że nie potrafi panicz zajmować się własnym synem. To przykre, ale leży mi na sercu wasze dobro, toteż... Uznałam, iż powinnam panicza ostrzec.
– Dużo pani ryzykuje dla nas. Tym bardziej jestem wdzięczny za to, co właśnie od pani usłyszałem. – Jean - Charles z czułością spoglądał na śpiącego synka.
Na samą myśl, że ojciec mógłby mu go odebrać, czuł narastający żal i ból w sercu. Jak to możliwe, że Henri uznał, iż Jean, z powodu niesprawnej ręki oraz z powodu Salem, której starszy pan wręcz nie znosił, że syn jest już do niczego? Ale, cóż, chociaż Jean - Charles martwił się losem młodej ( i niezwykle denerwującej) kobiety, która znalazła drogę do serca "mężczyzny z usterką", nie mógł wprost zapytać starszej pani, co się z nią stało, i czy już wiadomo cokolwiek o jej losie.
– Pani Salem zniknęła i do tej pory nie odnaleziono żadnego śladu po niej – niania okazała się bystrzejsza, niż Jean mógł przypuszczać.
– Zrobię, co w mej mocy, by ją chronić. – zawahał się, ale w oczach starej piastunki, dostrzegł tylko cichą aprobatę.
Widocznie nie ona jedna widziała, że Yvonne nie jest wystarczająco dorosła do małżeństwa. Fakt, Jean- Charles  wciąż jest mężem Yvonne, ale jak długo przetrwa ta ich parodia prawdziwego związku? Zważywszy na okoliczności towarzyszące... Zaświtała mu w głowie pewna myśl. Czy był na tyle twardy oraz odważny, by uratować małą Marie przed życiem w piekle, zafundowanym dziewczynce przez jej matkę? Czy będzie potrafił kochać młodą równie mocno, jak wówczas, gdy - oficjalnie - była jego dzieckiem?
Czy maleńka jest tu czegokolwiek winna?
Co robić? Co robić?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top