12
Pedro Torres niechętnie otworzył oczy. Po wczorajszej biesiadzie z przyjaciółmi, powieki ciążyły mu niczym dwa młyńskie kamienie, a w jego głowie grasował chyba kac - morderca, nie gorszy od tych ludzi od brudnej roboty, których nie raz i nie dwa wynajmował do zadań specjalnych. Wolałby spać przez najbliższy tydzień, albo - jeszcze lepiej, dwa - lecz poczucie obowiązku i lojalności wobec Branży, przeważyło w umyśle pana Torresa.
Branża - źródło jego bogactwa, możliwość otaczania się pięknem każdego rodzaju. Począwszy od przedmiotów, nieruchomości i drogocennej biżuterii, a na urodziwych paniach skończywszy. Mężczyzna miał czasami ochotę dowartościować swoje ego, więc nie tylko otaczał się sporo młodszymi od siebie kobietami, ale pił markowy alkohol - a w jego szafie nie brakowało szytych na miarę ubrań.
Pedro w końcu zwlekł się z łóżka, które tej nocy dzielił z panią, zdecydowanie noszącą inne niż "Yvonne" imię. Jęknął, przypomniawszy sobie, ile wypił z nią whiskey (kurczę, jak ta tutaj się nazywała???), zanim dotarli do łóżka, robiąc z niego właściwy użytek. Pedro nie poświęcił Yvonne Delacroix ani jednej marnej myśli, gdy kochał się ze świeżo poznaną niewiastą. Bo niby dlaczego miałby być winien matce swej córki, jakiekolwiek wyjaśnienia czy wyrazy skruchy?
Nie przywiązywał się do żadnej ze swoich kobiet, bo one były i odchodziły, jedna zajmowała miejsce drugiej - na dłużej lub krócej. Dostawały, czego chciały i drogi podarek na otarcie łez, gdy się z taką żegnał. A co robiły dalej - tego nie drążył i nie dociekał, ich sprawa, dopóki nie sprawiały kłopotów.
Żadnej - Yvonne również nie obiecywał niczego, czego by zamierzał dotrzymać. Pani Delacroix zatem wiedziała, na co się pisze, gdy zajmowała miejsce u boku kochanka. Niech więc liczy się, ewentualnie, z konsekwencjami porzucenia męża i syna. Pedro ostatni raz popatrzył, pożądliwie na fragment odkrytego nagiego uda swej najnowszej "zabawki", proszącego się wręcz o dotyk i czułą opiekę...
Przez chwilę walczył z pokusą, by wrócić do wygodnego łóżka i wprowadzić swe zamiary w czyn, lecz pragnienie uśmierzenia bólu głowy, spowodowanego kacem, zdobyło pierwszeństwo. Najpierw podreptał pod prysznic, przeklinając na czym świat stoi, zabójczo silne alkohole, które najpierw smakują, a potem prowadzą do cierpienia. Gdy opłukał swe ciało strumieniami chłodnej wody, oprzytomniał na tyle, by je starannie osuszyć i się ubrać w świeżą zmianę bielizny i odzieży. Nie cierpiał brudu i w żadnym wypadku go nie tolerował.
Zapiął koszulę na ostatni guzik. Na koniec jeszcze krytycznym okiem spojrzał na siebie w lustrze, po czym wyszedł ze swojej sypialni, niemal całkowicie zapominając o kobiecie, która wciąż leżała w jego łóżku.
– Nie mogłam ciebie nigdzie znaleźć, Pedro – no i proszę, zjawiła się Yvonne.
– Chciałaś ode mnie czegoś konkretnego? – Torres niemal się wzdrygnął, gdy pani Delacroix, położyła swa drobną dłoń na jego torsie i posłała mu znaczące spojrzenie.
Dostrzegł znajomy błysk w oczach Yvonne. Kiedyś, zanim się poznali i zrobił jej dziecko, a potem razem zamieszkali, zareagowałby natychmiast, odpowiednio do sytuacji. To znaczy, spędziliby długi czas na poznawanie nawzajem swoich ciał. Z reguły nie odmawiał żadnej "konkretniejszej" kobiecie - skoro same pchały mu się do łóżka, to czego by tu sobie czynić wyrzuty?
Obecnie czuł się przez Yvonne coraz bardziej osaczany, a jej nachalne zaloty, sprawiały, że miał ochotę odesłać ją z powrotem do jej męża, i jeszcze mu za to wypłacić okrągłą sumkę - no, może nie tak dosłownie, ale... Żaden mężczyzna nie lubi przewidywalności ani nudy w związkach, mniejszego i większego kalibru. To, co wcześniej, niebanalnym oraz ekscytującym doświadczeniem, wypaliło się jak płomień gasnącej świeczki. Przynajmniej w odczuciu Pedra.
– Gdzie Marie? – zmienił temat, w nadziei, że matka dziewczynki zrozumie aluzję i zostawi go w spokoju, lecz chyba nie doceniał jej determinacji.
– Śpi w swoim łóżeczku – odparła, nie zrażona brakiem zainteresowania ze strony Pedra i przysunęła się jeszcze bliżej, pozwalając swej dłoni błądzić po jego ciele, tam i ówdzie.
– Akurat teraz? – Torres zdecydowanie odsunął od siebie natrętną dłoń kochanki. – Wybacz, kochanie, ale nie mam ochoty, by kontynuować to, co robisz w tej chwili...
– Prawie wcale nie masz dla mnie czasu! – odezwała się płaczliwie pani Delacroix. – To moja wina, bo ostatnio trochę ciebie zaniedbałam, najdroższy, ale pragnę to naprawić. Daj mi szansę...
– Powiedziałem wyraźnie, że nie mam ochoty być dziś z tobą w jednym łóżku! – warknął Pedro, obrzucając kochankę pogardliwym spojrzeniem.– Czy ty sobie nie pozwalasz na zbyt wiele względem mnie?
Odszedł wgłąb domu, nie oglądając się za siebie, a zdumiona Yvonne stała i patrzyła w ślad za "mężczyzną swego życia". Czyżby właśnie go straciła? Ale, na litość boską, dlaczego???
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top