8. Utopia
Sofia
W kościach od początku dnia czułam, że dziś stanie się coś strasznego. Mimo to poszłam na szycie do dziewczyn, a potem łaziłam po statku szukając przyczyny lęku, mimo to dostrzegłam tylko z daleka formującą się mgłę. Prócz tego znalazłam przegrywającego w bójce Dymitra w szarych dżinsach i białej bluzce. Ten, z którym się bił był przynajmniej dwa razy większy i silniejszy (po za tym miał na sobie wojskowy, niebieski mundur rekruta) więc stanęłam przy ścianie z założonymi rękami i wykrzywioną zrezygnowaniem twarzą. I czekałam aż jego niebieskie oczy natrafią na mnie. Prawdopodobnie to właśnie przeze mnie koleś walnął go w łydkę tak mocno, że usłyszałam paskudny trzask. Dymitr padł na ziemię z bolesnym krzykiem. Zszokowana stałam wpatrując się w lewą nogę chłopaka.
- Następnym razem urwę ci głowę, błaźnie - syknął mięśniak na odchodnym.
Rzuciłam się w stronę chłopaka i opadłam przed nim na kolana.
- Od razu mówię, że absolutnie nie wiem co robić - wyrzuciłam z siebie spoglądając na jego przystojną twarz. - Mam kogoś...?
- Nie! - syknął - Trzeba jedynie wepchnąć kość na miejsce, a same się złączą.
Poczułam podchodzącą do gardła żółć przez jego lakoniczne instrukcje. Wzdrygnęłam się z trudem przełykając ślinę. Co za obrzydliwość!
- Dobra, nie ruszaj się! - pośpiesznie powiedziałam opierając jego plecy o ścianę. Rozglądałam się za jakąkolwiek pomocą, ale ludzie mijali Dymitra wpatrując się bezmyślnie przed siebie więc albo podchodząca do statku mgła zaćmiła ich człowieczeństwo albo ignorowali rannego.
- Ciekawe jak?! Mam złamaną nogę, idiotko!
- Przestań się wydzierać, bo pomyślą żeś chory na umyśle - wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to była prawda - dodałam w myślach szukając idealnego rozwiązania tej trudnej sytuacji.
Rzucił mi potępiające spojrzenie przepełnione bólem. Nagle przypomniała mi się ciocia Tola, która jako nastolatka potrafiła z zimną krwią sama opatrywała i pielęgnowała wycieczkowiczów z różnymi urazami.
Pośpiesznie przeniknęłam przez ściany w poszukiwaniu cioci. Bałam się, że jeśli zwolnię Dymitr zacznie histeryzować lub spanikuje kiedy się spóźnię. Wolałam nie wyobrażać sobie ani bólu jaki odczuwa ani przerażonych spojrzeń Milo i Elizy kiedy się dowiedzą.
Zwolniłam, jednak widząc bezmyślne uśmiechy na twarzach tych, którzy wyszli z mgły. Coś tam do siebie mamrotali, patrząc mętnym, rozmarzonym wzrokiem w przestrzeń. Wydawali się być w swoim świecie, ale tylko ci którzy weszli w mgłę. Ta z kolei wyglądała dość dziwacznie, ponieważ jej barwa była złota zamiast biała. Sama z siebie przyciągała wczasowiczów.
Przerażona do granic możliwości rzuciłam się biegiem aż wpadłam do kajuty kapitana. Rozglądając się panicznie dostrzegłam Tolę, akurat stała przy oknie wyglądając przez nie.
- Ciociu? Ciociu! - potrząsnęłam nią poszukując Willa wzrokiem, jeszcze tego mi brakowało, żeby ten wykorzystał poszkodowanego.
- Coś się stało? - zapytała wygładzając dłońmi swoją kremową, kwiecistą, babciną suknię. Ostatnie promienie słońca odbiły się od jej rubinowego naszyjnika kłując mnie w oczy.
- Uff... - zalała mnie fala ulgi - Ten błazen Dymitr złamał sobie nogę z pomocą jakiegoś siłacza. - wyznałam, po czym z siłą dodałam - Trzeba mu pomóc.
Na jej pomarszczonej twarzy zalśniło zdumienie. Pogładziła mnie po policzku, przez co się wzdrygnęłam - od dawna mnie nie mogła chwycić, a teraz zachowała się jak dobra babcia musząca czegoś wnuczce odmówić.
- Nic nie możesz zrobić. - zabrzmiało niczym przeprosiny - Mgła prawie dotarła do ścian. - mruknęła do siebie stukając się w usta, umalowanym na różowo, paznokciem. - Kiedy byłam małą dziewczynką widziałam tę mgłę, nie jest zwyczajna. Działa na nas i na duchy.
- Nie przypominam sobie... - zaczęłam zaprzeczać marszcząc czoło.
- Utopijna mgła - przerwała mi - Wiesz co to Utopia, prawda?
- Nierealne, idealne miejsce bez zmartwień, bólu i niesprawiedliwości - wyrecytowałam z pamięci. - Tam wszyscy wszystkim się dzielą - wzruszyłam nadal nic nie rozumiejąc ramionami.
- Ta para wodna - wskazała okno, podążyłam wzrokiem za jej ręką - działa na nasze zmysły, pobudza je. Każdy widzi swój wymarzony świat... Jeśli teraz wyjdziesz i w nią wpadniesz, tak jak Will, będziesz w niej uwięziona tak długo aż zacznie się przerzedzać. Uwiążą cię własne utopijne marzenia tak bardzo, że zapomnisz o tym świecie, a nie możesz! Wiem o tym, że spotkało cię wiele cierpienia, lecz to właśnie one ukształciły twój światopogląd i stworzyły to kim jesteś.
Z rozpaczą w oczach wyrwałam się cioci rzucając w stronę szafki, gdzie znajdowała się poręczna, mała apteczka. Chwyciłam ją z zawziętą miną nim odwróciłam się z powrotem do Toli nadal stojącej nieruchomo cztery metry przed okienkiem.
- Muszę mu pomóc! - krzyknęłam czując wewnętrzne rozdarcie: chciałam zostać, bo bałam się tej mgły, ale z drugiej strony wiedziałam, że jeśli porzucę Dymitra to będzie mnie to prześladować do końca życia. Ta perspektywa nie przypadła mi do gustu.
Pobiegłam z powrotem prześcigając drobne macki oparów, które starały się opleść moje nogi. Mijałam ludzi, którzy zachowywali się dokładnie tak jakby oglądali świat przez różowe okulary. Wpadali na siebie, lecz zdawali tego nie czuć i szli dalej przez pokład lub korytarz.
Na szczęście Dymitr siedział na tyle daleko, aby macki go nie dopadły. Pochyliłam się i chwyciłam go pod pachami. Z rozpędu przeleciałam przez ścianę, ale bez chłopaka. Ze zmarszczonymi brwiami wróciłam przyjmując na klatę każde pojedyncze przekleństwo pod moim adresem.
- Przepraszam, przepraszam zapomniałam - pokuśtykaliśmy do drzwi składziku, które dokładnie zamknęłam po wejściu.
Składzik był małym pomieszczeniem na zapasowe liny ułożone naprzeciwko drzwi więc sami ulokowaliśmy się na lewo w jedynym wolnym miejscu. Prócz tego w izbie paliła się pojedyncza lampka o kolorze pomarańczowym i choć nie oświetlała wszystkiego mieliśmy dość światła, by przeprowadzić "operację".
- Okej, powiedz co mam robić - otworzyłam apteczkę (gotowa jak najszybciej wykonać zabieg), z której wygrzebał małą buteleczkę z lekiem przeciwbólowym. Wypił całość.
- Chwyć słabszą dłonią moje udo, a silniejszą poniżej złamania i pchnij do środka. Pamiętaj o podwinięciu spodni - poinstruował kiwając w moją stronę palcem.
Drżącymi rękoma złapałam jego lewą nogę oddychając o wiele za szybko. Z sercem obijającym się o żebra wykonałam jego polecenia nim zwymiotowałam w kącie przy wyjściu. Co niezwykle rozbawiło Dymitra, który się roześmiał.
- Jadłaś coś? - cynizm znikł z jego głosu. Albo za bardzo bolała go noga albo dokładnie poznał tajniki przywracania do życia, duchów.
Otarłam usta wierzchem rękawa burej bluzy. Prawdopodobnie dobrze zrobiłam zakładając jednobarwną, lawendową sukienkę z niskim stanem, do kolan; dzięki temu niczego nie opryskałam żółcią.
- Rano dziwnie zgłodniałam - wyznałam wracając na poprzednie miejsce.
- Ile?
Zmarszczyłam brwi. A co mu do tego ile zjadłam? Przecież nie przytyłam! Przynajmniej miałam taką nadzieję, choć i tak trudno było stwierdzić.
- Ile już minęło - uściślił blady na twarzy.
- Och! - siadłam wbijając wzrok w jego lewą nogę i wyłamując palce - Trzy tygodnie. Albo koło tego.
Pokiwał głową, następnie sięgnął po dwa drewienka na kupie innych (dopiero teraz je zauważyłam) i przytknął po obu stronach nogi. Przeczuwając co chce tym osiągnąć wzięłam najgrubszy bandaż i zaczęłam powoli nim obwiązywać koniczynę z szczapami, odnosząc wrażenie, że Dymitr mi się przygląda. Mimo to robiłam dalej swoje szukając wzrokiem w apteczce agrafki lub czegoś co mogłoby powstrzymać materiał przed rozwiązaniem się. Zgubę przyczepiłam do końca i mniej więcej środka bandaża.
Kiedy podniosłam wzrok instynktownie się zarumieniłam dostrzegając czujny wzrok chłopaka na swojej twarzy. To spojrzenie jakim mnie obdarzył wydawało się całkiem inne niż poprzednie.
- Wcześniej sądziłem, że wykorzystujesz moje siostry, aby osiągnąć swój cel - wyznał.
- A teraz? - przekrzywiłam głowę ciekawa odpowiedzi. W tej chwili świat mógłby spłonąć, lecz nic innego niż twarz Dymitra, bym nie dostrzegła.
- Że jesteś samotna i chcesz przeżyć. - przyznał - Lubisz je, to widać.
Uśmiechnęłam się udając, iż wcale nie czuję rozchodzącego mi się po ciele gorąca. Tym bardziej, że wylądowałam sam na sam z Dymitrem w składziku - sekretnym miejscu spotkań kochanków. W sumie, gdyby nie cała ta historia ukryłabym się zażenowana w jakimś innym miejscu, sama... Albo i nie. Zaczęłam topić się pod jego wzrokiem.
- Opowiedz mi o czymś nim ta mgła nas dopadnie - poprosiłam siadając przy nim, ramię przy ramieniu.
- Hm... - zamyślił się. Ściągnął twarz krzywiąc się z bólu - U mojego ludu istnieje legenda o Utopii - spojrzałam na niego unosząc brwi. Wyszczerzył zęby w uśmiechu - Wiem, że u was również jest, ale moja jest ciut inna. Otóż w tym idealnym miejscu, gdzie każdy z osobna posiadał dokładnie to samo co inni, żyły istoty, których imiona były uczucia, na przykład: Szczęście, Złość, Miłość i tak dalej. Niby niepozorne, podobne do ludzi, pomocne i sympatyczne, a jednak gotowe oddać życie za siebie nawzajem, gdyż skrywały tajemnice, groźne i niebezpieczne tajemnice. Istniała jedna osoba znająca prawdziwy cel wizyty tych istot w ich doskonałym świecie. Chciały sprawdzić czy ludzie żyją w zgodzie ze swymi uczuciami oraz emocjami. Niektórzy pomagali odnaleźć właściwą drogę ludziom, inni psocili zgodnie ze swoją naturą - oparłam się o niego pragnąc rozgrzać zimne ciało. - Jednak ów człowiek, który widział w nich testujących, nauczycieli zakradł się pewnej nocy do mieszkania jednego z nich. Ukrył się w sypialni skąd miał doskonały widok na salon. Akurat wniesiono ledwo żyjącą, piękną Miłość. Ktoś ją napadł myląc ze zwykłą kobietą. Napaść skończyła się nożem prosto w brzuch; ona umierała i każdy w pomieszczeniu zdawał sobie z tego sprawę. Ukryty mężczyzna posmutniał, ale nie wiedział całej istoty rzeczy, mimo to przeczuwał że to się źle skończy. Osoby o dziwnych imionach robiły absolutnie wszystko co mogły, by nie pozwolić umrzeć tak ważnemu uczuciu...
- Czekaj, czekaj! Chcesz powiedzieć, że ona była miłością? - zapytałam nachylając się do niego. Dymitr skinął głową łapiąc mnie za rękę. Otworzył ją wnętrzem do góry i ułożył sobie na zgiętym kolanie.
- Każdy odpowiada jednemu uczuciu i żył z nim w pełnej zgodzie. Gdy ginęli znikało również ono. A Miłość jest najważniejsza, ponieważ kiedy zniknie pozostanie jedynie Nienawiść i Obojętność. Równowaga się zachwieje. - spojrzał na mnie - Mama właśnie w tym momencie dodawała: Pamiętajcie: miłość buduje, a nienawiść rujnuje.
- Od początku wiedzieli kim są? - znów mu przerwałam pragnąc wiedzieć, roześmiał się.
- A czy ty wiesz kim jesteś? Czy wiesz jak skończy się twoja historia? - widząc moją zdębiałą minę, dodał - No właśnie. Oni uczyli się o sobie, tak jak ty poznajesz swoją siłę przeciwstawiając się trudnością losu. Według legendy, co jakiś czas są przysyłane uczucia - pod postaci nowo narodzonych dzieci - tutaj do Konstancji, by sprawdzić jak ludzie je potraktują i czy są godni takiego daru.
- A gdyby je ktoś zabił? - dopytywałam.
- A co stało się z Utopią?
- Umrzemy? - jakieś uczucie zalało mnie falą od wewnątrz.
- Jeśli ta legenda jest prawdziwa... to obawiam się, że tak - przejechał delikatnie palcami po mojej dłoni ze słabym uśmiechem. - Nasz czas się skończył.
Z przestrachu zarzuciłam mu ręce na szyję chowając twarz w jego ramieniu. Objął mnie w pasie i nawet nie dorzucił jakiejś kąśliwej uwagi kiedy moje włosy wpadły mu do ust. Prawdopodobnie bał się tego tak samo jak ja. Co tam ujrzymy? Jaka jest moja Utopia? No zaraz się tego dowiem.
- Przepraszam za wszystko - wyszeptałam czując czułki mgły oplatające się wokół moich kostek.
- Nie masz za co - odszeptał mi do ucha Dymitr łamiąc jednocześnie mi żebra przez mocniejszy chwyt.
- Wiadomo jestem idealna - oczy zasnuła mi mgła. Wszystko pociemniała.
*********
Leżałam na czymś miękkim i wygodnym, coś puszystego okrywało moje ciało. Ktoś delikatnie szturchał mnie w ramie mówiąc szeptem coś czego nie mogłam zrozumieć przez poduszkę zakrywającą moją twarz. Jęknęłam przeciągle. Zaciskając dłonie na głowie przykrytej kolejną poduszką.
- Kochanie wstawaj - głos mamy rozbrzmiał mi tuż przy uchu. - Ile będziesz jeszcze spać?
- Pięć minut - wymruczałam zacieśniając chwyt.
- Mówiłaś to samo pięć minut temu - mama się roześmiała.
Mamrocząc przekleństwa usiadłam na materacu. Jakieś imię kołatało mi się w głowie próbując wydostać się na zewnątrz, ale ilekroć chciałam je złapać wymykało się. Do tego to nieprzyjemne uczucie nierzeczywistości choć wszystko było w porządku.
Podniosłam wzrok na niebieskie, śmiejące się, lekko skośne oczy mamy. Jej miła, wąska twarz naznaczona była zmęczeniem, mimo to przyszła mnie obudzić i przykucnęła przed moim łóżkiem. Musiała niedawno wrócić z pracy - harowała jako pielęgniarka w pobliskim szpitalu - ale wolała zajść do mnie, aby się przywitać.
- Gdzie Dymitr? - zapytałam pocierając twarz. Facjata wspomnianego jakoś dziwnie zacierała mi się w myślach.
- Czyżbyś poznała jakiegoś chłopaka? - mama poruszyła zabawnie brwiami. Parsknęłam śmiechem.
- Nie, on... - właściwie kim on był? Wolałam nie denerwować mamy nagłą zaćmą - jest znajomym.
- Och, no dobrze przyznasz się kiedy będziesz gotowa. - wstała - Jest chociaż przystojny?
- Bardzo - westchnęłam choć nie wiedziałam skąd mam tą pewność.
- Idź na śniadanie - cmoknęła mnie w czubek głowy i wyszła.
Wstałam przeciągając się. Nadal się zastanawiałam kim jest wspomniany Dymitr, lecz w głowie miałam pustkę. W sumie co za różnica? Mama wyraźnie ucieszyła się, że kogoś nowego poznałam. Tym bardziej, iż jest to przystojny nieznajomy.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego ulubionego, kilku kolorowego swetra. Jak zawsze leżał pod czarnymi alladynkami. Pośpiesznie się ubrałam i w bawełnianych skarpetko- kapciach zbiegłam na dół do kuchni, gdzie mój kochany, chudy tata przygotowywał jajecznicę. Był ubrany w różowy fartuch mamy i wymachiwał łyżką kosztując swojej potrawy. Posłał mi znad sztuczca uśmiech. Ucałowałam go w policzek na przywitanie śmiejąc się z jego ubioru - garnituru.
- Wyspana?
- Oczywiście - zasiadłam do stolika, na którym tata już przygotował talerze wraz z pokrojonymi kromkami świeżego, pachnącego chleba.
Pogłaskałam rudego psiaka za uszami. Zwierzak chował się pod stołem wpatrując we mnie wyczekująco. Zamerdał radośnie ogonem widząc moje nim zainteresowanie.
- Świetnie... - urwałam marszcząc brwi. My nie mieliśmy psa. - Zaraz wrócę.
Ten jakby na to czekał ruszył w stronę drzwi. Jak w transie ruszyłam za nim zafascynowana rzadką barwą sierści. Przy wyjściu znów zatopiłam dłoń w gładkim i połyskliwym futrze. Otworzyłam drzwi, a za nimi na podwórku, na rzeźbionej ławce tyłem do mnie siedział jakiś młodzieniec. Pies o kakaowych oczach podbiegł do niego merdając ociężałym ogonem.
- Sofio, śniadanie! - rozległ się głos taty.
Zamknęłam drzwi rzucając ostatnie na nich spojrzenie, ruszyłam przedpokojem z powrotem do drewnianej kuchni. W salonie przed kanapami w kamiennym kominku trzaskał radośnie ogień ogrzewają dom. Ponownie siadłam za stołem wąchając stojące w wazonie goździki. Kwiatki barwy fioletowo- amarantowej współgrały z burgundowym, dzierganym obrusem. Pachniały przepięknie.
- Tato! Ja aż tyle nie jem - udałam wzburzenie i żartobliwie odsunęłam od siebie talerz z pokaźną kupką jajecznicy.
- To ja zjem - oznajmił sięgając w moją stronę.
Roześmiałam się czując się całkowicie szczęśliwa oraz bezpieczna. Przygarnęłam do siebie talerz.
Wgryzłam się w kanapkę z nałożoną na nią jajecznicą kiedy rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Pomachałam na tatę, który już się podnosił i sama pośpieszyłam do drzwi, czując podświadomie, że to ja je mam otworzyć. Za nimi stał przystojny młodzieniec o blond puklach, miodowej cerze oraz pięknych, łagodnych, błękitnych oczach. Jego pociągłą twarz o szlachetnych rysach psuł przynajmniej raz złamany nos. Jednak drobne piegi łagodziły ten defekt.
Był ubrany w czarny, sięgający ziemi, ciepły płaszcz pokryty płatkami śniegu, w granatowe spodnie od garnituru oraz niebiesko- fioletowy szal owinięty wokoło szyi.
- Witaj - wykrzywił usta w olśniewającym uśmiechu, przez który serce mi zamarło.
- Hej... - oparłam się o drzwi przez co poleciałam w bok.
Chłopak się roześmiał pomagając mi utrzymać równowagę. Miał ciepłe i szorstkie dłonie.
- Czy miałabyś może ochotę przejść się ze mną po mieście?
Na takie pytanie z ust takiego ciacha czekałam od wieków. Rozmarzonymi oczami wpatrywałam się w niego z zapewne głupim wyrazem twarzy.
- Oczywiście - przytaknęłam skwapliwie wpatrzona jedynie w niego.
Pośpiesznie założyłam kożuch i ciepłe buty, gdyż na dworze padał śnieg. Płatki opadały na włosy chłopaka zdobiąc je. Połyskiwały niczym małe gwiazdy wzbudzając mój zachwyt.
Zeszliśmy ze schodów wchodząc na brukowaną drogę prowadzącą na wprost na rynek. Domy połyskiwały wewnętrznym światłem pogłębiając moje uczucie nierzeczywistości. Wszystko było czyste choć zazwyczaj panował tu niewielki brud.
- Kochanie! - obejrzałam się, mama pozwoliła swoim blond lokom opaść na ramiona kiedy wychylała się przez okno sypialni. - Wróć na obiad, możesz przyprowadzić również swojego kolegę.
- Dobrze! - odkrzyknęłam machając jej na pożegnanie.
Długo szliśmy w ciszy, a napotykani ludzie kłaniali nam się z uśmiechem. Każdy wyglądał na niezwykle zadowolonego z życia. W związku z tym odkłaniałam się im nie bardzo wiedząc co robić z dłońmi.
- Powiedz mi - chłopak zatrzymał się przede mną tuż koło fontanny - co czujesz?
- Och! Na pierwszych randkach nie nawykłam do takiego pytania... trudno stwierdzić...
- Nie, głuptasie - strzepnął mi z ramienia płatki śniegu - Co czujesz widząc to miejsce?
- Dziwną tęsknotę, Dymitrze, dziwną tęsknotę i nierzeczywistość - wyznałam zaskoczona. Skąd wiedziałam jak ma na imię?
- Masz rację. - rozejrzał się nim ponownie spojrzał mi głęboko w oczy - Sofio chyba czas się wybudzić. - pokręciłam głową nic nie rozumiejąc - Ależ tak, przestań się ze mną kłócić i wróć, bo to nie jest twoje miejsce. Twoim miejscem jest to, gdzie od rana do wieczora mnie denerwujesz.
Wspomnienia zalały mnie jak wzburzona fala. Złapałam się za skroń wpatrując w Dymitra.
- Jak?
- Zademonstruję - pochylił się i mnie pocałował.
Każda dziewczyna wyobrażała sobie idealny pocałunek z największym przystojniakiem świata. Lecz ten był inny, słodki i mocny jakby miał być ostatnim. Może właśnie był, bo następnie uderzyłam w coś mocno głową. Koło mnie przewracał się prawdziwy Dymitr ze ściągniętą twarzą i tym uśmiechem, który tak mi się w nim podobał. Był blady i zimny więc przystąpiłam do uwolnienia go od magii mgły uciekającej ode mnie jak od ognia.
- Dymitr! - potrząsnęłam nim bojąc się, że utknie tam na zawsze, a wolałam żeby mnie wkurzał swoimi głupimi słowami niż żył jako nieprzytomna kukiełka. - Dymitr! - strzeliłam mu w twarz z liścia, ale to nic nie dało. Z rozpaczy ułożyłam czoło na jego ramieniu.
Mleczna mgła nadal opatulała chłopaka niczym kołdra nie zamierzając go puścić bez walki. Walnęłam kolegę w ramię marząc o jego krzyku.
Zademonstruję - słowo obiło mi się o głowę.
- Głupia! - syknęłam na siebie - Przecież to takie oczywiste.
Złapałam go za fraki i przerzuciłam na plecy. Następnie siadłam okrakiem na jego płaskim brzuchu (poczułam się zazdrosna, dlaczego ja takiego nie mam?!) obejmując dłońmi twarz Dymitra. Pochyliłam się zamykając oczy.
- Obyś tego nie pamiętał - wyszeptałam najpierw muskając wargami jego usta.
Były miękkie, a wyobrażałam sobie, że są twarde jak jego właściciel. Dopiero przez to spostrzeżenie zapragnęłam skosztować więcej. Przywarłam do niego całując namiętniej. Nie poczułam zaciskającej się na mojej talii, ramienia ani dłoni na moim policzku. Dopiero, gdy oderwałam się, aby zaczerpnąć powietrza dostrzegłam uśmiech na ustach Dymitra i jego rozbawione spojrzenie błękitnych oczu.
Rozpłakałam się z ulgi i tylko dlatego (nie ma innego rozwiązania!) znów go pocałowałam. Radość opanowała mnie całą.
- Nigdy jeszcze nie całowałem ducha - powiedział młodzieniec psując chwilę.
- Och, Boże! Co ja najlepszego wyrabiam! - pośpiesznie się od niego odsunęłam choć nie mogłam powstrzymać uśmiechu wypełzającego na moje usta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top