10. Spotkanie przeznaczenia

Sofia

    Widziałam dziewczynę ciągniętą przez pirata o krótkich kasztanowych włosach oraz hipnotyzujących oczach. Z daleka nie widziałam co on do niej mówi ani o czym, ale wyraźnie starał się odciągnąć ją od tego statku. Lecz nie to zwróciło moją uwagę akurat na nią. To była właśnie dziewczyna z mojego snu, nękającego mnie od wielu nocy. Miała długie czarne włosy, które powoli się zlepiały przez to że ich nie myto. Jej ciemna karnacja rzuciła się natarczywie w oczy.

    Jednak ruszyłam bezwiednie w stronę trapu choć pewnie nie zdołałabym zejść na ląd. Mimo to wolałabym podejść sprawdzić czy aby na pewno jest prawdziwa.

- Puść mnie! - krzyknęłam na Dymitra, który złapał mnie w pasie utrudniając zejście.

- Nie, nie możesz zejść!

- Dlaczego? - wybuchłam rozwścieczona jego tandetnym zachowaniem.

- Ponieważ nie - zacisnął palce na moim biodrze. - Pamiętasz moją opowieść? To dobrze, a teraz przyjrzyj się jej skórze.

    Zrobiłam to i wydałam zduszony okrzyk. Jej ciemna skóra lśniła wewnętrznym światłem, światłem, które sprawiało, że ludzie w około uśmiechali się radośnie ze zwykłych przyziemnych rzeczy. Dzięki niej ludzie wreszcie dostrzegli innych.

- Ale jej oczy - wyszeptałam widząc w nich zalążki choroby przez zaczerwienione białka oczne.

- Właśnie ludzie ją zabijają - przytaknął. - Jej jedynym lekarstwem jest właśnie to czym jest. A jeśli ten chłopak jest w stanie jej to zapewnić, my się nie mieszajmy.

- A jeśli nie? Co jeśli ona wpierw zginie nim dojdzie do niego, że coś do niej czuje? Bo wy czasami nie potraficie dostrzec tego co jest tak dobrze widoczne.

   Dymitr zamarł, niepewnie spojrzał na moją twarz próbując coś powiedzieć, ale aktualnie nie wiedział co. Wolał stać wpatrując się we mnie tępo, czekając na dalsze wydarzenia ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. Nawet pozwolił swoim blond włosom latać swobodnie na wietrze.

- Masz rację - zgodziłam się wreszcie. - On widocznie ją kocha skoro traktuje ją z szacunkiem na jaki stać pirata. Ty natomiast jesteś zwykłym kretynem. Kiedy do ciebie dotrze, że ja...

   Urwałam czując przeszywający ból w klatce piersiowej. To połączyło się z rozpaczą po samobójstwie z pomocą Dymitra, Willa. Mężczyzna zabił się mówiąc, że w ten sposób ja będę w stanie znów żyć. Zabił się dla mnie i czułam się przez to jak skończona samolubna istota. Najgorszy chłam na ziemi.

- Sofio? Wszystko w porządku? - zaniepokojony mężczyzna pochylił się nade mną z troską.

- Muszę odpocząć - wyminęłam go kierując się w stronę kajuty kapitańskiej. Odwróciłam się po raz ostatni w stronę Miłości, która również na mnie patrzyła. Oddaliłyśmy się od siebie w tym samym czasie. Zgodnie.

   I tak zamknęłam się w swoim pokoju płacząc za kimś kto od wieków traktował mnie z obojętnością, a jednak był jedyna osobą pozostającą że mną przez ten czas. Reszta ginęła, przychodziła i pozostawiła mnie, ale on był zawsze w bibliotece gotowy wyjaśnić takiej ignorantce absolutnie wszystko. Mądrości, które jego samego zachwycały.

- Skarbie? - ciocia Tola weszła do środka pobrzękując kluczami wiszącymi jej na szyi. Wydawała się dokładnie wiedzieć co zaszło w mieszkaniu Widzących. - Wiem co czujesz, ale nie odtrącaj od siebie innych to tylko utrudni ci pożegnanie Willa. Musisz dać odejść duszy, która i tak dawno temu powinna odejść.

   Zarzuciłam jej ramiona na szyję, gdy tylko usiadła na moim łóżku. Razem becząc wyrzucałyśmy z siebie wszystkie zabawne sytuacje w wykonaniu mężczyzny: jego słowa, gesty czy zachowania. Nawet wyniosłe spojrzenia wydawały nam się pełne życzliwości wobec nas. Tak bardzo chciałyśmy zobaczyć go po raz ostatni z tym aroganckim uśmiechem na ustach kiedy wchodził do naszego pokoju, aby oznajmić jaki jest mądry.

   W końcu wypłakałyśmy wszystkie możliwe łzy i zwinięte w swoich ramionach leżałyśmy na łóżku.

- Halo? - jakiś znajomy głos zabrzmiał w salonie - Sofio?

   Wytrzeszczonymi oczami popatrzyłyśmy po sobie wstrząśnięte wizytą gościa. Błyskawicznie ciotka krzyknęła, aby Dymitr poczekał jeszcze chwilę. Akurat ja w tym momencie latałam w około pokoju zastanawiając się co mam zrobić? Przecież wyglądam teraz jak ostatnie nieszczęście, które może odstraszyć wszystkich!

- Do łazienki umyć twarze! - zawołała Tola. Pacnęłam się w czoło, czemu od razu tam się nie udałam?

    Obie podbiegłyśmy do umywalki w celu opłukania przynajmniej oczu, lecz mężczyzna wydawał się, niezwykle pragnąc od razu się ze mną spotkać. Wszedł do pokoju tylko po to, by zobaczyć zaryglowane drzwi od łazienki.

- Mówiłam że masz poczekać! - krzyknęła panicznie kobieta zalewając umywalkę wodą. Następnie chwyciła mój kark i zanurzyła moja twarz w wodzie. Krzyknęłam pod nią łykając ciekły płyn zalewający mi gardło. Wodę poczułam jak poranną mgłę czepiającą się skóry.

   Wyrwałam się cioci, która ze zmarszczonymi oczami przyglądała się swojemu dziełu. Odrzuciłam ją zdegustowanym spojrzeniem.

- No wiesz co?! - krzyknęłam cicho - Tego po tobie się nie spodziewałam.

- Musisz jakoś wyglądać - oznajmiła beznamiętnie. Następnie otworzyła drzwi i wyszła.

   Dymitr czekał cierpliwie w sypialni zaglądając niepewnie do łazienki. W jego oczach widziałam dziwne błyski, które działały na mnie jak strzelba na jelenia. Strachliwie przeszłam przez próg czekając na rozwój wydarzeń. Przeszłam z nogi na nogę spoglądając na drzwi.

- To ten... czego chcesz? - zapytałam tylko po to, aby przerwać krępującą ciszę. Wolałam gadać kontemplując swoje rozbebeszone wyrko niż patrzeć na twarz Dymitra.

    Chłopak jakby stracił nagle wątek spodziewając się zapewne innego przebiegu rozmowy, od tego jaki sama nadałam. Ale czego odmiennego mógł ode mnie oczekiwać po tamtej wymianie zdań? Może uścisków czy całusków? Jeszcze czego!

- Sofio ja... Przykro mi, lecz nie jestem w stanie tak od razu się zmienić - przeczesał palcami rozwichrzone blond włosy. Po jego twarzy przemknął wyraz rozłamu między tym co czuł a tym czego się spodziewał po pół zmarłej. - Wygnali nas, bo ożywiłem swojego pradziada, który został zamordowany za brutalne mordy na politykach. Zrobiłem to, ponieważ... ponieważ przez nich zginął mój ojciec. Genialna zemsta, nie uważasz? - wbiłam w niego wzrok, wydawał się zadowolony ze swojego dzieła, zaraz jednak zmarkotniał - Matka o tym wiedziała, sama pomogła mi go ukrywać, tak by nikt nie odkrył, że jeden z Widzących nie został wedle prawa spalony... Znaczy jego ciało nie zostało spalone. Senior mojego rodu zrobił dokładnie to czego chciałem, ale na oczach Elzy... zabił mordercę taty przy mojej małej siostrzyczce. Milo nie zdołała jej upilnować, z mojej winy przestała mówić, także z mojej winy wygnano nas. Dowiedzieli się kto ożywił łaknącego krwi władających, krwiożerczego Ignacego.

     Spojrzał na mnie z bólem w oczach. Spodziewał się potępienia lub też wzroku przepełnionego strachem. Lecz ja zrozumiałam jego pokręcony plan zemsty, podejrzewam że sama podobnie bym uczyniła.

- Rozumiem cię - powiedziałam cicho.

   Uszło z niego całe zdenerwowanie jakie w sobie dusił od momentu zdecydowania się na przyjście do mnie. Nawet zdołał się uśmiechnąć, jakbym miała całkowicie zrozumieć jego zachowanie w związku ze mną. Bez przesady, ale jedyne co uzyskał to przychylniejsze spojrzenie. To on boi się mojego "sekretnego" celu, a nie ja jego. Przecież jedyne co chcę to być z nim! Czy to coś strasznego?

- Wybacz, lecz źle się czuje - powiedziałam na wpół kłamiąc, na wpół mówiąc prawdę. Wskazałam mu nawet klamkę, unikając jego spojrzenia jak ognia.

- Jasne - nagle zmarkotniał i posmutniał. Teraz wreszcie się dowie jak to jest być odrzuconym.

*********

   Całą noc wierciłam się w łóżku próbując zasnąć lub zaznać spokoju, gdyż dosłownie wszystko mnie bolało jak diabli. Zwijałam się do pozycji embrionalnej, lecz to nic nie dawało. Chciałam się poruszyć albo zawołać ciocię, mimo to każdy pojedynczy ruch powodował salwę kolejnego bólu. Jęczałam cicho przyciskając ręce do brzucha.

  To była najgorsza noc mojego życia lub raczej bytowania między życiem a śmiercią. Tym właśnie jest bycie duchem. Bytowaniem pomiędzy.

  Tylko dlaczego mnie tak boli? Czemu nie przechodzi? Mam już dość!

  Najgorsze, jednak było to, że każde pojedyncze wspomnienie, które leciało mi przez głowę ukazywało się w pełnej krasie. Na nowo przeżyłam rozstanie z rodzicami, poznanie Willa, rozmowy z dziećmi, czytanie książek, zaprzyjaźnione się z Tolą czy zobaczenie Milo. Było również wiele innych wzbudzających mój strach czy radość (w tym pierwszy pocałunek z Dymitrem).

   Próbowałam zamknąć się przed wspomnieniami, ale jedyne co mi się udało to to, że bombardowały mnie jeszcze szybciej. Na szczęście nad ranem wszystko odeszło, pokryło się cienką mgiełka odizolowując mnie od nich. Mimo to odetchnęłam z ulgą i otworzyłam oczy. Byłam całkowicie zaplątana w kołdrze, ale oddychałam z prawdziwą przyjemnością. Z uśmiechem powitałam słońce, promieniami oblewające moją twarz. Omiatam spojrzeniem pokój szukając Toli, kobieta nadal spala więc postanowiłam się przebrać i chociaż opłukać twarz.

  Nie patrząc w lustro założyłam przewiewna, cienką, kwiecista sukienkę na ramiączkach z wysokim stanem. Nuciłam przy tym pod nosem wspominając dziwny sen o Miłości, którą pokochał pirat. Co prawda skończył się na ich pocałunku kiedy to wykrzyczała mu w twarz, że umiera i jest za późno na cokolwiek, ale zaraz po całusie jej skóra zalśniła, a ona sama jakby odżyła. Wiem mam pokręcone sny, lecz ten był tak realistyczny jakby był prawdziwy, jakby cała miłość istniejąca na świecie miała umrzeć przez błąd ludzi. Mimo to zwiastunce Miłości, udało się przeżyć i tym samym triumfować.

- Sofio? - Tola zastukała we drzwi. - Jesteś tam?

- Tak! - otworzyłam wrota i uśmiechnęłam się do pani kapitan - I jak? Myślisz, że tak ubrana mogę wyjść?

   Lecz kobieta patrzyła na mnie z otwartymi na oścież oczami i to nie koniecznie na moje ubranie. Parę razy dotknęła mojej skóry, ale uznałam to za oznakę niewyspania niż niekompetencji umysłowej. Wzruszając ramionami skierowałam się na korytarz, by udać się na pokład.

  Jak zawsze było tam mało osób, niektórzy zajęci swoimi polówkami, inni spoglądali co rusz na swoje bawiące się dzieci, a jeszcze inni wbijali wzrok w horyzont oddając się swoim przemyślenia. Ich cienie kładły się na deskach pokładu lekko falując w świetle poranka. Niedługo i ja będę mogła się chwalić czymś takim. Wreszcie, po tylu dekadach wrócę do zmienionego świata jako inna osoba.

  Tylko co ja będę robić? Mogłabym uczyć historii i dorywczo zarabiać na szyciu, o ile czegoś nie spieprzę.

  Z westchnieniem oparłam łokcie na barierce wbijając wzrok się w dal na horyzont. Mogłabym popłynąć promem dalej aż tam za linię morza łączącą się z niebem. Albo zostać tutaj jeśli naprawy potrwają dłużej.

  Zachichotałam kiedy wiatr porwał moje białe włosy do przodu. Mój chichot również porwał jak i coś jeszcze, tylko nie miałam pojęcia co. Uśmiechnęłam się do stojącej nieopodal siedmioletniej, rumianej dziewczynki, która odwzajemniła uśmiech nim pobiegła do równie ciemnowłosej matki. Ją też pozdrowiłam podobnie.

- Widzisz jesteś tak grzeczna, że nawet tamta pani cię chwali - powiedziała całując córeczkę w czoło.

  Ruszyłam dalej jadąc palcami lewej ręki wzdłuż metalowej barierki. Napotkani ludzie najczęściej szczerzyli zęby w uśmiechu, rzadziej kiwali głowami. Każdy każdego pozdrawiał jak umiał, gdyż utknęliśmy tutaj na jakiś czas.

   Chyba że...

  Sennym krokiem wróciłam do kajuty. Toli nigdzie nie było więc wyjęłam dwie przedpotopowe torby i zaczęłam się pakować. Nie było sensu czekać, mogę zacząć nowe życie równie dobrze i tutaj. Przecież na moim landzie nikt już o mnie nie pamiętał, moi rodzice zginęli, a przyjaciół tam nie miałam.

- Szkoda, że opuścili mnie tak przedwcześnie - westchnęłam. - Mogliby pożyć jeszcze trochę... Gdyby nie ta zaraza...

  Porządnie składając włożyłam wszystko co ze sobą wzięłam na tę podróż z domu, w którym zapewne mieszka już ktoś zupełnie mi obcy. Na koniec uporządkowałam moje łóżko, aby nie kłopotać tym pani kapitan i rozejrzałam się po dobrze mi znanym pokoju. Będzie mi go brakowało - pomyślałam przyglądając się starym, rozklekotanym meblom.

- Sofio? Spóźnisz się na... - Tola urwała widząc moje torby oraz mnie sięgającą po nie.

- Serdecznie dziękuję pani, że zabrała mnie ze sobą kiedy siedziałam nie wiedząc co ze sobą zrobić, w porcie - potrząsnęłam jej dłonią. - Zapłaciłabym, ale zostało mi niewiele pieniędzy... Mam nadzieję, że moja pomoc wystarczyła na spłatę zaciągniętego długu.

- Ależ tak... - urwała zamyślając się następnie po jej twarzy przemknął cień, wyraz czegoś co starała się ukryć przede mną - Twoje towarzystwo było dla mnie zaszczytem.

  Uściskałam ją nim zabrałam torby i wyszłam. Na pokładzie dziesięć metrów od trapu wpadłam na jakiegoś młodzieńca o blond włosach oraz błękitnych, prześlicznych oczach. Wydawał mi się dziwnie znajomy choć nie miałam pojęcia dlaczego. Złapał mnie za dłoń, którą odziałam w jedwabną rękawiczkę, powstrzymując przed upadkiem.
Jego miodowa cera kontrastowała z czarnym zawijasem na czole ukrytym w połowie pod włosami.

- Bardzo panu dziękuję - uśmiechnęłam się z wdzięcznością zbierając z podłogi torby. - Jestem taka niezdarna...

- Mogłabyś powtórzyć? - zapytał zdezorientowany marszcząc brwi.

- Że jestem niezdarna? - zapytałam płochliwie. Czyżbym powiedziała coś nie tak?

- Nie, to wcześniej - coś w jego oczach wskazywało na to, że stracił wewnętrzny grunt pod nogami.

- Och! - uderzyłam się dłonią w czoło - To, że dziękuję panu...

- Panu? Przecież my... - urwał zupełnie jak Tola i zbladł śmiertelnie.

- Coś się panu stało? Źle się pan czuje? - spanikowana powachlowałam mu przed twarzą dłonią, ale jedynie pogorszyłam sprawę uderzając go przez wypadek z rozmachem w pierś załadowaną po brzegi sakwojażem. Potoczył się do tyłu - O matko! Tak bardzo mi przykro!

  Pomachał ręką, żebym się nie zbliżała. Zaczerwieniłam się wstydliwie. Moja niezdarność właśnie podskoczyła o stopień lub dwa w górę. Tym samym zrobiłam z siebie idiotkę.

  Chłopak wygładził zielone, wojskowe spodnie i granatowy podkoszulek nie spuszczając ze mnie wzroku. Zapewne bał się, że go znienacka zaatakuję. To sprawiło, iż moja twarz przybrała kolor czerwonego, dorodnego pomidora.

- Ja... Ja muszę już iść! - powiedziałam szybko skacząc wzrokiem to w tę, to w tamtą. - Jeszcze raz dziękuję i przepraszam.

  Pośpiesznie odwróciłam się niemal frunąc w stronę trapu. Przed nim odwróciłam się i zauważyłam z miłym trzepotem serca, że ów młodzieniec nadal za mną patrzy. Pomachałam do niego z uśmiechem.

  Schodząc wiedziałam, iż czeka mnie nowe życie. Czysta karta, którą właśnie zaczęłam zapisywać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top