Marzenie... #14
Marinette
Siedziałam w swoim pokoju rysując rysunki. Nie wiem kiedy, ale na mojej kartce pojawił się szkic Adriena. Tylko dlaczego on?
- O, widzę, że wciąż o mnie myślisz Moja Pani.
Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam twarz w masce. Nasze usta były za blisko siebie.
- Czarny Kocie, co tu robisz?
- Nie mogę odwiedzić Mojej Biedronsi?
- J.ja nią nie jestem! Coś ty wymyślił?!
- Oj Mari, głupiutka Mari. Podobam ci się, prawda? - zapytał zerkając na szkic.
- Pomarz sobie. Tymbardziej, że to Adriena narysowałam, ale ja nic do niego nie czuję.
- Okłamujesz samą siebie Biedroneczko. Kochasz go, więc kochasz i mnie.
- Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Plagg, chowaj pazury.
Zrobił to tak spontanicznie, że nie zdążyłam się zorientować co się działo.
- Adrien?! Ty jesteś Czarnym Kotem?!
- Twoim Czarnym Kotem
- Marinette, ktoś po ciebie! - z tego dziwnego snu obudził mnie głos mamy. Jakie szczęście, że to nie było naprawdę. Przecież nie mogłabym się zakochać w Adrienie, tymbardziej on nie był moim Czarnym Kotem. Agh, Czarnym Kotem, nie moim!
Usłyszałam otwieranie klapy. W moim pokoju pojawiła się Alya.
- Dziewczyno, co ty robisz?!
- Co co ja robię?
- Dlaczego nie jesteś gotowa do wyjścia?
- Mam jeszcze godzinę do lekcji.
- Dzisiaj masz turniej siatkarski, mieliście być pół godziny szybciej! Zapomniałaś?
- O nie! - wyleciałam z łóżka by po chwili z bólu wylądować na ziemi.
- Mari, coś spadło?! - spytała rodzicielka.
- Książka pani Cheng! - odpowiedziała za mnie mulatka. - Mari, zapomniałam, że masz zranioną nogę. Nie pozwolę ci tak grać. Pomogę ci z jakąś wymowką. Pójdę do trenerki o powiem...
- Nic nie powiesz, bo to będzie podejrzane. Muszę zagrać.
- Ale Marinette...
- Żadne ale. Codziennie ćwiczyłam, myślisz, że trenerka pomyśli, że z dnia na dzień przed moim jednym z najważniejszych dni coś jest nie tak? Domyśli się, że to nie jest choroba, tymbardziej, że rodzice na pewno potwierdzili rano moje uczestnictwo.
- No dobra. Nie wierzę, że ci na to pozwalam.
- Żeby tylko Tikki się nie dowiedziała. - spojrzałam w stronę śpiącego Kwami. - Będę musiała ją zostawić w szatni.
~§~
- A cię co wzięło na długie leginsy? - spytała Alix.
- Zimno tu jakoś.
- Yhm... Na pewno o to chodzi?
- Nie czas na pogaduszki, chodźcie się rozgrzewać. - uratowała mnie mulatka.
~§~
Adrien
Siedziałem na trybunach razem z Ninem i Kim'em. Dziewczyny rozgrzewały się do meczu, a my rozmawialiśmy na różne tematy.
- Napoje, popcorn, hot dogi!
Przed nami stanęła wysoka dziewczyna.
- Trzy razy wszystko proszę.
- Daj spokój Adrien, sami sobie kupimy. - powiedział mulat.
- To dla mnie pikuś. Za taką sumę to sobie skarpetki kupuję.
Odebrałem zamówienie i rozdałem chłopakom.
- To ty jakieś Gucci skarpety kupujesz. - zaśmiał się Kim.
- Można tak powiedzieć. Ojciec karze mi kupować tylko z tych wyższych sfer, nawet jeśli mi się nie podobają ubrania. No, ale cóż. Takie życie modela.
- Przynajmniej ci niczego nie brakuje.
- Ta...
Jasne, że brakuje. Brakuje mi bliskiej osoby, która nie unika mnie całymi dniami, spędza ze mną każdy dzień, pociesza, gdy jest mi smutno. Brakuje mi osoby, która pokocha prawdziwego mnie. Jedyne szczęście, jakie mnie dotąd spotkało po śmierci matki to Marinette. Jest inna niż reszta dziewczyn. Nie leci na mnie za hajs, nawet wcale. Chcę to zmienić, dlatego jestem inny niż zazwyczaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top