Miłość aż po grób · Jilly
Siódma klasa była ostatnią i zarazem najważniejszą dla wszystkich Hogwartczyków. Nic więc dziwnego, że tak porządna uczennica, jak Lily Evans siedziała na jednym z czerwonych foteli w pokoju wspólnym Gryffindoru i powtarzała materiał przygotowujący na egzaminy. Rudowłosa Gryfonka była prymuską, a to, że był to dopiero pierwszy dzień w szkole wcale nie przeszkadzało jej w nauce. Przewróciła kolejną stronę podręcznika, podciągając wyżej czerwony koc, którym się nakryła. Obok niej siedział jej przyjaciel - Remus Lupin, jeden z czterech huncwotów i przy okazji równie pilny uczeń, jak Lily.
- Myślisz, że egzaminy będą łatwe? - spytała go, wertując kartki i przeglądając tematy, które postanowiła powtórzyć.
Chłopak oderwał wzrok od podręcznika i westchnął, zamykając książkę.
- Nie wiem, Lily. Z jednej strony to przecież tylko powtórka tego, co było, ale z drugiej... To materiał z aż siedmiu lat. Mimo wszystko, wydaje mi się, że skoro już zaczęliśmy powtarzać to poradzimy sobie bez problemu. - odparł, przeczesując dłonią swoje miodowe włosy. Widać było, że jest zmęczony po poprzedniej pełni, podczas której, jak co miesiąc, zamienił się w krwiożerczą bestię. O jego tajemnicy Lily dowiedziała się już kilka lat temu, kiedy to Lupin sam postanowił się jej przyznać. Chłopak bał się, że dziewczyna go znienawidzi, ale ta jedynie go wtedy przytuliła, oznajmiając, że to nic nie zmienia. Remus wiedział, że miał naprawdę cudownych przyjaciół, ale to właśnie wtedy utwierdził się w tym przekonaniu. - Może na dziś już skończymy z tą nauką? Jestem naprawdę wykończony całą tą podróżą, ucztą i w ogóle...
- Jak chcesz to idź i się prześpij, Remusie. Ja chyba jeszcze zostanę. - uśmiechnęła się do niego delikatnie i ponownie nakryła się kocem, który zdążył nieco się osunąć.
- Jesteś pewna? - dopytał. Zastanawiał się, czy dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko jeśli zostanie sama. Mieli przecież uczyć się razem.
- Tak, przecież to żaden problem. - odparła spokojnie, patrząc na tlący się w kominku płomień. - Możesz iść, serio.
- W porządku, w takim razie, dobranoc, Lily. - mruknął, podnosząc się z sofy i biorąc ze sobą swój podręcznik.
- Dobranoc, Remusie. - odpowiedziała i spojrzała za nim, gdy wchodził po schodach do swojego dormitorium.
Kiedy drzwi za nim trzasnęły, znów skupiła się na wesoło tańczącym ogniu w kominku. Jeśli miała być szczera też nie miała ochoty na naukę, ale nie chciała wracać do swojego dormitorium. Tam czekałyby na nią jej przyjaciółki, które od razu zauważyłyby, że coś jest nie tak. Ale ona nie miała ochoty na pogaduszki, milion razy bardziej wolała posiedzieć teraz sama, w ciszy i spokoju. Nie chciała nikomu tłumaczyć powodów swojego roztargnienia i przygnębienia. Nie chciała słyszeć pocieszeń, typu 'będzie dobrze' lub 'nie martw się na zapas'. Jak niby miała się nie martwić, skoro w magicznym świecie było coraz niebezpieczniej, największy czarnoksiężnik zbierał coraz liczniejszą armię, a cała jej rodzina była w niebezpieczeństwie? W dodatku dochodził jeszcze zły stan zdrowia jej taty i kłótnia z siostrą, która zdążyła ją znienawidzić. Martwiła się o nich wszystkich bardziej, niż o samą siebie. Wiedziała, że chce walczyć, jak tylko skończy szkołę, nie mogła siedzieć bezczynnie. Wiedziała, że może nie przeżyć tej wojny. Bardziej jednak bała się, że to jej rodzinie coś się stanie, że to ich zaatakują kiedyś śmierciożercy, a oni nie będą mieli żadnych szans w starciu z nimi. Bardziej bała się o siostrę, która jej nienawidziła, niż o samą siebie. Cóż za ironia.
Przeniosła wzrok na zegar stojący na gzymsie kominka i ze zdziwieniem odnotowała, iż wybiła już dwudziesta druga. O tej godzinie pokój wspólny był już opustoszały, a Lily czuła się w nim nadzwyczaj komfortowo i bezpiecznie. Siedząc sama mogła uporządkować wszystkie swoje myśli i odetchnąć. Nie bała się, mimo, że co jakiś czas z korytarza dobiegały dziwne dźwięki. Miała w tym momencie wszystko gdzieś. Była niezwykle silną dziewczyną, ale ona też miewała czasem słabsze chwile, tak, jak teraz. Nie chcąc się jednak rozpłakać, ponownie chwyciła książkę od transmutacji i wczytała się w następny temat.
W takim właśnie stanie zastali ją James i Syriusz, którzy tuż po uczcie powitalnej pożegnali się z Remusem i Peterem, by przejść się po zamku. Nie zdradzili żadnej przyczyny tej nagłej chęci przespacerowania się po szkolnych murach, jednakże Remus od razu stwierdził, iż zwykła wędrówka to nie będzie. A jednak, tym razem się mylił. Przez wakacje, podczas których zaczęło robić się coraz niebezpieczniej James i Syriusz nieco się uspokoili, postanawiając skupić się na nauce samoobrony, gdyż tuż po skończeniu szkoły chcieli zostać aurorami. Oczywiście, nie zaprzestali swoich funkcji naczelnych rozrabiaków, ale można by rzec, że nieco przystopowali. Przynajmniej na czas wojny.
- Ej, co Evans robi tu, o takiej godzinie? - szepnął do niego Syriusz, trącając go łokciem.
- Wydaje mi się, że siedzi, Syriuszu. - mruknął Potter, poprawiając swoje wiecznie nieułożone włosy. - Idź już do góry, zaraz do ciebie dojdę.
Mężczyzna pokiwał głową, wiedząc, że jeżeli w grę wchodziła ruda, jego przyjaciel nie odpuszczał tak łatwo. Nie próbując nawet negocjować i przekonywać go, żeby dał sobie spokój, odszedł do swojego dormitorium.
Tym czasem James, ponownie przeczesując włosy, podszedł już do Lily i zajął miejsce na fotelu, stojącym tuż obok kanapy, na której siedziała dziewczyna. Ta popatrzyła na niego nieco zdziwionym spojrzeniem, ale w końcu powstrzymała od komentarza.
Siedzieli, więc w ciszy, którą zdecydował się przerwać James.
- Widziałaś gdzieś Remusa? - spytał, choć wiedział, ze jego przyjaciel z pewnością udał się już do dormitorium. Jemu jednak najbardziej zależało na przerwaniu panującej między nimi ciszy.
- Tak, poszedł już do góry. - odparła cicho i niepewnie nie przyzwyczajona do takiego Jamesa, jaki siedział teraz przy niej. Spokojnego, cichego, normalnego, takiego, jak każdy zwykły chłopak, który nie próbuje na siłę się popisać. Taka wersja nawet jej odpowiadała. - Był zmęczony. No wiesz, pełnia i te sprawy.
- Tak... - mruknął, skupiając całą swoją uwagę na niej. Podobała mu się od dawna, dlatego często ją obserwował, czy to na lekcjach, czy w Wielkiej Sali... Nie była jak każda dziewczyna. Nie próbowała się do nikogo upodobnić. Była sobą, rudowłosą dziewczyną, która zupełnie nieświadomie zawróciła mu w głowie. - Coś cię martwi, Lily?
Westchnęła. Takie zachowanie totalnie nie pasowało jej do tego Jamesa, którego przez tyle czasu nienawidziła. Zauważyła zmianę w jego zachowaniu już pod koniec poprzedniego roku, jednak nie sądziła, że zostanie mu tak na stałe. Ale nie mogła się dłużej oszukiwać, James dorósł i obecnie nie miała go za co nienawidzić, a i też nie chciała. Nie widziała sensu w robieniu sobie wrogów w momencie, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowali sojuszników.
- Sama nie wiem, James. - choć wcześniej bardzo zależało jej na tym, by zostać sama, tak teraz niezmiernie cieszyła się, że mogła się komuś wygadać. Nawet, jeżeli tym kimś był James. Była pewna, że on przynajmniej nie będzie jej oceniał. - Pokłóciłam się z Petunią, nawet nie wiem już, o co... Zawsze się kłócimy. Z tatą jest coraz gorzej, lekarze mówią, że nadchodzące święta mogą być ostatnimi, które spędzimy wspólnie. No i dochodzi jeszcze ta wojna, która, nie ukrywajmy, jest już blisko. Ja sobie z tym wszystkim nie radzę... Moi rodzice, moja jedyna siostra... Oni wszyscy są narażeni.
Spojrzał na nią, na jej załzawione oczy, a potem, jak gdyby nigdy nic, po prostu wstał z fotela i dosiadł się do niej. Zamrugała kilkukrotnie, nie wiedząc, o co chodzi, ale zrozumiała, gdy tylko jego dłonie oplotły ją w przyjacielskim i pokrzepiającym uścisku.
- Lily, ja wiem, że wszyscy mówią, że będzie dobrze, dlatego ja tak nie powiem. Ale mogę cię zapewnić, że jesteś jedną z najsilniejszych dziewczyn, jakie znam i z pewnością sobie poradzisz. Tym bardziej, że masz nas. - trochę zaryzykował, mówiąc 'nas', ponieważ tym sformułowaniem nazwał się jej przyjacielem, co jak do tej pory, nigdy nie miało miejsca. Ale, ku jego zdziwieniu dziewczyna nie zaprzeczyła. Uznał to, więc za dobre podłoże do rozmowy, którą chciał z nią przeprowadzić już od dawna. - Lily?
- Mhm...? - mruknęła, dalej się w niego wtulając. Kiedyś pewnie odskoczyłaby od niego jak poparzona, ale teraz nie robiło jej to już zbyt wielkiej różnicy. Po prostu potrzebowała czyjejś bliskości.
- Muszę z tobą, o czymś pomówić. - oznajmił spokojnie, nieco smutniejąc. Wiedział jednak, że nie miał innego wyboru, jeśli chciał mieć jakikolwiek kontakt z dziewczyną.
- W takim razie słucham. - dość niechętnie się od niego odsunęła i uśmiechnęła się w jego kierunku. - Mów, James.
- No, więc... Wiem, że jestem idiotą, gamoniem i jeszcze kilka innych wyzwisk, które zdążyłaś nadać mi przez te lata... I wiem też, że niezbyt za mną przepadasz, mimo, iż z mojej strony wygląda to zupełnie odwrotnie...
- Przestań, James. - mruknęła, nie chcąc, by spokojna jak do tej pory rozmowa znów zeszła na temat tego, jak to chłopak ją uwielbia. Nie lubiła, gdy tak robił.
- Właśnie o to chodzi, Lily. Przestanę.
- Co? - zamrugała kilka razy, czując się w tym momencie kompletnie zagubiona.
- Normalnie. Przemyślałem to, rozpatrzyłem wszystkie za i przeciw... I doszedłem do wniosku, iż moje szanse na to, że w tym roku zgodzisz się ze mną umówić są raczej nikłe... Chciałbym, więc, abyśmy zostali chociaż przyjaciółmi. Co ty na to, Lily? - spytał, nieco zadziwiając rudowłosą. Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy takie coś z ust Pottera.
Uśmiechnął się do niej, choć był to jeden z tych nie do końca szczerych i wesołych uśmiechów.
- Zgoda. Ale będziemy tylko przyjaciółmi, James. - pokiwał głową, w duchu ciesząc się, że dziewczyna się zgodziła.
- Niech będzie. - mruknął nieco smutno.
- W pojęciu 'przyjaciel' rozumiem brak jakichkolwiek durnych tekstów na podryw, zaproszeń na randki, kwiatów i tego typu rzeczy. To ma być czysto przyjacielska relacja. - zastrzegła, wymachując mu palcem przed twarzą.
- Okej, ale w takim razie ty też musisz przestrzegać pewnych norm.
- Norm? To znaczy...?
- To znaczy, że kiedy tylko pojawię się w zasięgu twojego wzroku nie zaczniesz rzucać we mnie czarno-magicznymi zaklęciami, nie będziesz krzyczeć, bić mnie, ani nic z tych rzeczy.
- Okej... Ale wiesz, że to moja ulubiona część dnia... - zaśmiała się lekko, co udzieliło się również okularnikowi.
- Tak, moje podrywy, które tak na marginesie nie są wcale durne, też są jednymi z najlepszych momentów w dniu.
- Cudnie, więc... Zostajemy przyjaciółmi? - wyciągnęła do niego dłoń, którą ten prędko uścisnął.
- Na to wychodzi, przyjaciółko.
- W takim razie - podniosła się z kanapy i stanęła naprzeciw niego. - dobranoc, przyjacielu.
Przytuliła go szybko, odchodząc, po czym nagle zatrzymała się wpół kroku.
- A! Zapomniałabym... Dzięki za poprawę humoru, James.
Uśmiechnęła się do niego, wbiegając na schody i po chwili znikając za drzwiami dormitorium. A on, nieco smutny, został tam sam. Nie wiedząc, co innego mógłby zrobić, również udał się do dormitorium, gdzie czekał na niego Syriusz.
- I jak? - spytał, sugestywnie poruszając brwiami. - Widziałem, jak się przytulaliście.
- Zostaliśmy przyjaciółmi. - odparł cicho, rzucając się na łóżko.
- Och... - pokręcił głową, nieco zawiedziony. - Przykro mi, James. Wiem, jak ci na niej zależy.
- Trudno. Dobrze, że zgodziła się chociaż na przyjaźń. - mruknął. - Przyjaźń też jest okej.
Jednak jego zawiedziona mina kompletnie nie pasowała do jego słów.
🎃
Pierwszy tydzień był dla nich dziwny.
Niby byli przyjaciółmi, ale zarówno Jamesowi, jak i Lily ciężko był się przestawić. Niejednokrotnie zdarzało się, że James rzucił jakimś marnym tekstem na podryw, a Lily zaczynała na niego krzyczeć, jak tylko pojawiał się na horyzoncie. Tak z przyzwyczajenia. Wtedy do akcji wkraczał Syriusz, wołając, że przecież mieli być przyjaciółmi i robiąc więcej zamieszania, niż powinien.
Jeśli dziewczyna miałaby być szczera, teraz, odkąd zostali przyjaciółmi, brakowało jej tych sprzeczek, które zawsze prowadziła z chłopakiem średnio pięć razy na dzień.
Jamesowi zaś, brakowało wieczorów spędzonych z trójką swoich najlepszych przyjaciół, które poświęcali na wymyślanie, coraz to genialniejszych i bardziej wygórowanych, pomysłów na to, jak poderwać Evans.
Cała ich przyjaźń była bardzo sztuczna. Opierała się ona głównie na pokazywaniu tej drugiej osobie, że pamięta o układzie i, że nie robi nic sprzecznego z umową. Większość ich rozmów była przesłodzona, a każde ich słowo musiało być przemyślane i odpowiednio użyte, by żadne nie mogło posądzić drugiego o łamanie regulaminu.
- James, podasz mi masło, proszę? - spytała pewnego ranka dziewczyna, uśmiechając się słodko w kierunku chłopaka.
- Ależ oczywiście, moja droga jedynie-przyjaciółko. - odparł, podając jej maselniczkę wraz z nożem. - Może podać ci coś jeszcze?
- Nie trzeba, ale dziękuję za troskę, przyjacielu. - zaśmiała się delikatnie, smarując tosty masłem.
Nie było więc nic dziwnego w tym, iż żadne z nich nie wytrzymało długo w tym układzie. Oboje mieli dość już po niecałych dwóch tygodniach i postanowili coś z tym zrobić. Oczywiście, żadne z nich nie chciało rezygnować z przyjaźni, ponieważ bardzo im ona odpowiadała. Pragnęli jedynie nieco zmienić jej warunki. Idealna okazja do przeprowadzenia rozmowy na ten temat wydarzyła się akurat podczas ich wspólnego patrolu, gdzie jako dwójka prefektów naczelnych (Lily dalej nie mogła uwierzyć, że to James, a nie Remus nim został) spacerowali po błoniach. Dzień ten był dość chłodny, nawet jak na wrzesień, co szybko odczuła, nieprzyzwyczajona do takich temperatur, Lily.
- Zimno tu. - jęknęła, gdy tylko jej noga przekroczyła zamkowy próg.
- Pożyczyłbym ci moją kurtkę, ale boję się, że weźmiesz to za zachowanie przekraczające przyjacielskie normy. - mruknął, równie co ona, poirytowany zasadami, które sami ustalili. - Lily, czy myślisz, że...
- Moglibyśmy nagiąć te zasady? - pokiwał głową, spodziewając się odmowy. Lily nigdy nie naginała zasad. Obojętnie czego dotyczyły. - Jestem za!
- Za? - zdziwił się, jednocześnie będąc bardzo szczęśliwym z tego powodu. - Cudownie! To, co twoim zdaniem możemy zmienić, przyjaciółko?
- Po pierwsze, możesz przestać mówić 'przyjaciółko' w każdym zdaniu, bo uwierz, niemiłosiernie mnie to wkurza. - zaśmiał się, w duchu się z nią zgadzając. - A po drugie, obgadajmy to wszystko, ale najpierw daj mi tę kurtkę, bo tu zamarznę.
Znów się zaśmiał, pospiesznie ściągając z siebie kurtkę, którą natychmiast przekazał rudowłosej.
- Jeju, dziękuję... - mruknęła, opatulając się nią cała. Przez to, iż James był od niej o wiele wyższy dziewczyna praktycznie w niej tonęła, co nieco go rozbawiło. - Wyglądam w tym jak bałwan.
- Uroczy bałwan. - poprawił ją, natychmiast milknąc, gdy zdał sobie sprawę, że podchodzi to już pod łamanie przyjacielskiego regulaminu.
- Spokojnie, James. Taki tekst jest jeszcze akceptowalny. - zaśmiała się, idąc przed siebie.
- Całe szczęście... A tak poważnie, co możemy zmienić?
- Dużo rzeczy... Uwierz mi.
- Na przykład? - dopytywał.
- Na przykład, ty będziesz mógł rzucić czasem jakimś głupim tekstem, co robiłeś do tej pory, tyle, że teraz zrobisz to bez żadnych konsekwencji. Ja z kolei będę mogła wywołać lekką sprzeczkę. Oczywiście, wszystko odbywać się będzie jedynie w przyjacielskich sferach, to znaczy, że za sprzeczki się nie obrażamy, tak samo jak za te niewinne flirty. Okej?
- Pewnie. - przytulił ją w ramach zgody, na co ta się uśmiechnęła, co on również uczynił. Kiedy jednak chciał się od niej odsunąć, usłyszał ciche 'nie', co nieco go zdziwiło. - Co: nie?
- Nie odsuwaj się. Tak jest mi cieplej. - mruknęła, odwracając wzrok. Chłopak zaśmiał się, ale posłusznie wykonał jej polecenie, ponownie ją przytulając.
- Jesteś strasznym zmarzluchem, Lily.
- A ty idiotom, a jakoś ci tego nie wypominam.
Zaśmiali się oboje, niezwykle szczęśliwi ze zmiany, jaką wprowadzili.
Od tego czasu byli o wiele lepszymi przyjaciółmi.
🎃
Kolejne dwa miesiące minęły im praktycznie na tym samym, czyli nauce do egzaminów. I choć Lily, była na to przygotowana i wiedziała, z czym wiąże się siódma klasa, nie można było powiedzieć tego samego o Jamesie. Chłopak nie uczył się za wiele w poprzednich latach, lecz, jak zastrzegła Lily, to musiało się teraz zmienić. Rudowłosa dodała również, że to ona, jako najlepsza przyjaciółka, na jaką mógł trafić, osobiście dopilnuje tego, by zdał te egzaminy na najlepszą ocenę.
- Lilyyyy - jęknął okularnik, waląc głową w blat stołu w bibliotece, za co został skarcony przez bibliotekarkę. - Ja mam dość, nie napiszę tych egzaminów. Trudno.
- James, masz jeszcze kilka miesięcy na naukę, dasz radę. Wierzę w ciebie. - zaśmiała się dziewczyna, dając mu kuksańca w bok. Chłopak nawet nie zareagował, przez co zmusił dziewczynę do ostateczności, czyli lekkiego szantażu. - Zresztą, bez tych egzaminów i to zdanych, nie zostaniesz aurorem. Czy to nie jest to, o czym marzysz już od kilku lat, James? Chcesz z tego tak zrezygnować? No dobrze, skoro tak to...
- Nie cierpię cię, ruda jędzo. - mruknął, z powrotem chwytając podręcznik od zielarstwa. Celowo odwrócił się do niej plecami, ale dziewczyna była pewna, że ten tylko się zgrywa. Skoro udało jej się go namówić do kontynuowania nauki, to poprawienie mu humoru, było pestką. - I nawet nie próbuj mnie denerwować, ani przekupić. Nie. Ja chyba kończę tę przyjaźń. Nie chcę mieć z tobą do czynienia. Nie będę się zadawał z takimi jędzami i...
- Ej, zobacz! - szepnęła, wskazując na jeden z regałów. Mimo zapewnień Jamesa, iż nie chce on mieć z nią nic wspólnego, spojrzał tam, jednak nie zauważył tam nic wartego uwagi.
- Co? - spytał głupio, marszcząc brwi w geście niezrozumienia. Odwrócił się w jej stronę, zauważając szeroki uśmiech na jej twarzy, który udzielił mu się samoistnie. Mimo tego, iż zawarli pakt, o jedynie-przyjaźni, on nie mógł pozbyć się uczuć, co do niej. Wpadł po uszy i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nic. Chciałam jedynie, abyś przestał psioczyć. - zaśmiała się. - I chyba mi się udało.
- Ja wcale nie psioczyłem. - burknął, ciągnąc całą tą 'kłótnie' tylko po to, by się z nią podroczyć.
- Mhm, a ja jestem świętym Mikołajem.
- Święty Mikołaj nie był rudy. I na pewno nie tak wredny. - stwierdził, bezczelnie wcinając jej się w zdanie, za co oberwał po głowie.
- Jesteś głupi. - parsknęła. James, przyzwyczajony już do takich tekstów, pokiwał głową, chwytając swoją różdżkę w dłoń i błyskawicznie zmieniając kolor swoich włosów na rudy. Kilka osób, które były świadkami tej sceny zaśmiały się głośno.
- Idiota, kretyn, gumochłon, nieuk, a w dodatku arogancki i bezczelny. W życiu nie umówię się z tobą na rankę, James. Nie! Nie! I jeszcze raz nie! - mówił, patrząc prosto na nią i próbując naśladować jej głos. Dziewczyna, widząc całą tą scenkę zaśmiała się głośno, wyciągając dłoń w jego stronę, zdejmując mu z twarzy okulary, a następnie nakładając je sobie na nos.
- Ale, Lily, zgódź się! No proszę, wykupię dla ciebie cały pub 'Pod trzema miotłami' - zaśmiała się, przyciągając uwagę coraz to kolejnych osób, zgromadzonych w bibliotece. James również się zaśmiał, wiedząc do czego zmierza dziewczyna. Kłótnia, którą próbowała teraz zainscenizować była chyba najspektakularniejszą w całej ich karierze. Zdecydował się pociągnąć to dalej.
- Nie, James! Jesteś skończonym kretynem i nie zamierzam iść z tobą nigdzie, nawet jeśli chcesz wykupić dla mnie ten pub. Wykup go dla Blacka i reszty kumpli, a mnie zostaw w spokoju! - krzyczał, jednocześnie starając się jak najbardziej do niej upodobnić.
- Ale, błagam, Lily... - jęknęła, parskając śmiechem, co nie było w planach. Opanowała się jednak tak szybko, jak tylko mogła i wróciła do swojej roli. - Lily, no, nie daj się prosić!
- Nie, James. - warknął, odwracając głowę, tak, jak kiedyś zrobiła to Lily. - Nie będę umawiać się z takim idiotom. I lepiej zostaw mnie w spokoju, bo inaczej oberwiesz czymś ciężkim.
- Ale, Lily...
- Nie, Potter. - oznajmił ostro, wstając z miejsca, by demonstracyjnie odwrócić się od 'Jamesa' i odejść. Nie przewidział jednak, że wkurzona ich głośnym zachowaniem bibliotekarka już zmierzała w ich kierunku, a on, zupełnie nie patrząc na to, co robi, zbyt skupiony na swojej grze aktorskiej, po prostu na nią wpadł i przewrócił na ziemię.
- Potter! Evans! - krzyknęła, podnosząc się z podłogi i patrząc na nich z mordem w oczach. - Wyjdźcie z tej biblioteki, zanim wlepię wam szlaban. Po prostu zniknijcie mi z oczu, ale już!
Pokiwali głowami, wybiegając z biblioteki, odprowadzani gromkimi oklaskami i śmiechami gapiów.
Policzki Lily pokryły się czerwienią, a kiedy tylko opuściła bibliotekę odetchnęła z ulgą. James z kolei przyzwyczajony był już do takich sytuacji, to też nic sobie z tego nie zrobił. Uśmiechnął się jedynie na widok spiętej i wyraźnie zawstydzonej rudowłosej.
- Świetna z ciebie aktorka, Lily. - zaśmiał się, obejmując ją ramieniem i odbierając jej swoje okulary. Następnie przywrócił sobie naturalny kolor włosów i zaczął kierować się w stronę schodów. - Chodź, coś ci pokażę.
- Super. - powiedziała, ale brak było w tym entuzjazmu. - Ale się wygłupiliśmy, James.
- Przestań, Lily. - mruknął, zatrzymując się wpół kroku, co uczyniła również, nieco zdziwiona, dziewczyna. Stanął naprzeciw niej, kładąc dłonie na jej ramionach. - Było fajnie, w życiu potrzeba trochę rozrywki.
- Tak, ale, James, jestem prefektem naczelnym. Zresztą, ty też nim jesteś! - rudowłosa zaczęła lekko panikować, na co okularnik jedynie przewrócił oczami.
- Jestem i co z tego? Czy prefekt nie może się czasami zabawić? Nie zdetonowaliśmy szkoły, Lily. Jedynie narobiliśmy nieco hałasu w bibliotece, to nic takiego. - uśmiechnął się do niej, co ona odwzajemniła, nieco się uspokajając. Nie wiedziała czemu, ale ten chłopak miał na nią dziwny wpływ. Już jakiś czas temu zauważyła, ze przy nim zachowywała się nieco inaczej. Potrafiła się wyluzować, co świetnie przed chwilą pokazała, potrafiła się mu wygadać, co kiedyś nie przeszłoby jej przez myśl. - Lily, naprawdę nic się nie stało.
- Może i masz rację... - westchnęła, przymykając oczy. - Ale jest jeszcze jeden problem.
- Hm?
- Prawie nic dziś nie powtórzyliśmy. - oznajmiła, na co chłopak jedynie pokiwał głową. Mógł się tego spodziewać.
- Okej, zróbmy więc tak. Zaufasz mi teraz i pójdziesz ze mną w pewne miejsce. Nie zawiedziesz się.
- A co to ma wspólnego z nauką? - zdziwiła się.
- Tam się pouczymy. - mruknął, znów zaczynając iść i pociągając ją za sobą.
Przez chwilę szli w milczeniu. Nie był to jednak jeden z tych niezręcznych momentów, a wręcz przeciwnie. Ta cisza była bardzo przyjemna. Dała ona czas, by oboje nieco się uspokoili po chwilowym szaleństwie.
- Już prawie jesteśmy. - szepnął do niej chłopak, wskazując jej na jeden z kilku obrazów, znajdujących się niedaleko wejścia do pokoju wspólnego Puchonów. - Zapraszam.
- Co? - zaczęła się rozglądać, nie wiedząc, o czym mówi chłopak. Przestała jednak, zauważając jak okularnik łaskocze gruszkę na obrazie, a ten otwiera im przejście do jakiegoś, nieznanego jej wcześniej, pomieszczenia. - Wow... Gdzie my jesteśmy?
- W kuchni. - zaśmiał się, co i jej się udzieliło. Powiedział to tak, jakby przebywał tam bardzo często, a patrząc na jego zachowanie Lily doszła do wniosku, że faktycznie tak musiało być. - Dwie gorące czekolady, poproszę!
Jak na zawołanie pojawił się przed nim jeden ze skrzatów domowych, kiwając swoją małą główką, a następnie zabrał się do pracy.
- Chodź, usiądziemy gdzieś. - zaproponował, a ona jedynie kiwnęła głową, nie będąc w stanie powiedzieć nic racjonalnego. - Culina zaraz zrobi nam czekoladę.
Usiadła w wyznaczonym miejscu, rozglądając się dookoła.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam. - przyznała w końcu, decydując się podjąć jakąś rozmowę.
- Bo bardzo mało osób wie, o tym pomieszczeniu. - odparł z lekką dumą, iż on znajdował się w garstce wtajemniczonych. - Kilku Puchonów, Syriusz, Luniek, Peter i nauczyciele.
- Och... - wymsknęło się rudowłosej. - W takim razie... Dlaczego postanowiłeś mi je pokazać?
- To proste. Jesteś dla mnie ważna i ci ufam. - stwierdził bez cienia skrępowania.
Policzki Lily automatycznie pokryły się różem, co próbowała zakryć pod burzą rudych włosów. Odchrząknęła, odwracając od niego wzrok.
- To miłe. - mruknęła cicho, w dalszym ciągu będąc nieco zawstydzoną. Nie wiedząc, co miałaby ze sobą zrobić, wyciągnęła kilka podręczników, rozkładając je przy stoliku. - Zacznijmy od transmutacji. Co ty na to?
- Pewnie. - potargał włosy, zdając sobie sprawę, że chyba nieco przesadził ze swoim wyznaniem. Lily chciała tylko przyjaźni. - O, zobacz!
Wskazał na skrzata, który szedł już w ich kierunku z tacą z dwoma, parującymi napojami. Lily natychmiast poderwała się z miejsca, by mu pomóc, na co ten, szeroko się uśmiechnął, zaczynając dziękować jej tak, jakby co najmniej uratowała mu życie.
- Pyszne. - mruknęła, upijając łyk, kiedy tylko pozbyła się wdzięcznego skrzata i na powrót zajęła miejsce przy stoliku obok Jamesa. - Fajnie, że tu przyszliśmy.
- Też się cieszę.
Uśmiechnęła się, chwytając podręcznik. Tym razem to James zaczął tłumaczyć jej niektóre zagadnienia, ponieważ to on był lepszy z transmutacji.
A Lily czuła, że nauka nigdy nie była przyjemniejsza niż w tej chwili. Z kubkiem gorącej czekolady i Jamesem przy boku.
🎃
Był początek grudnia, kiedy James zastał Lily śpiącą w pokoju wspólnym. Dziewczyna zasypała się książkami przygotowującymi do OWTM'ów z astronomii i widocznie musiała usnąć podczas nauki. Obok niej stał jeszcze pusty kubek po gorącej czekoladzie, którą jej wczoraj przyniósł. Gorąca czekolada do nauki stała się już dla nich prawdziwym rytuałem.
Uśmiechnął się na ten widok. Uwielbiał ją w każdym momencie, a teraz, kiedy ujrzał jej twarz zastygłą w uśmiechu, uznał, iż wiele zrobiłby, by w przyszłości móc się budzić obok niej. Niestety, były to tylko jego marzenia, których nie dało się spełnić.
Usiadł obok niej, biorąc do ręki jeden z podręczników i postanawiając samemu się trochę pouczyć. I tak musiał czekać na Lily, ponieważ chciał obgadać z nią pewną kwestię związaną ze spotkaniem prefektów, którymi oboje byli, a nie chciał jej budzić.
Początkowo miał ochotę zaśmiać się z samego siebie. Uczył się z własnej woli. Kiedyś nawet nie przeszłoby mu to przez myśl.
- Co ty ze mną zrobiłaś, kobieto... - pokręcił głową, zerkając na rudowłosą, która akurat chrapnęła. Zaśmiał się. - Z dnia na dzień kocham cię coraz bardziej. Szkoda, że wiem, że nigdy nie będziemy razem...
Odwrócił wzrok, usiłując się skupić na materiale, który postanowił przerobić. Gwiazdozbiory, gwiazdy, meteory, planety, księżyce... Od tylu informacji mieszało mu się w głowie. Jakim cudem miał to wszystko opanować? Westchnął przeciągle, przewracając stronę, gdzie znalazł kolejne informacje na temat gwiazdozbioru raka.
Jeśli okularnik myślał, że tego dnia naprawdę dane mu będzie się w spokoju pouczyć to był w błędzie. Już po dziesięciu minutach jego nauki do pokoju wspólnego wpadł rozweselony Syriusz, po czym gwałtownie zatrzymał się na jego widok i dosłownie zamarł.
- Co ty masz w ręku? - spytał głośno, chwytając się za głowę.
- Chodzi ci o książkę?
- Tak! Czy ty się dobrze czujesz? Uczyć się w grudniu do egzaminów, które będą w czerwcu! No, że Luniek się uczy to już przywykłem, ale, że jeszcze ty! Chcesz mnie chyba do palpitacji serca doprowadzić. - zawołał, wymachując rękoma niczym wariat. James zaśmiał się głośno. - Zdrada!
- Uspokój się, Syriuszu. Nikt nikogo nie zdradza, ja po prostu chcę być odpowiedzialny.
- Jasne. - prychnął. - Od początku mówiłem, że ta ruda wariatka namiesza ci w głowie i co? Nikt mi nie wierzył! A teraz proszę!
- Nie jestem wariatką, Łapo. - mruknęła Lily, przyglądając się im, ale w dalszym ciągu leżąc.
- O, Lily, wstałaś już. - stwierdził James, kompletnie tracąc zainteresowanie wcześniejszą rozmową. Black prychnął, ostentacyjnie ich wymijając i ruszając do dormitorium.
- Ciężko było nie wstać. Strasznie się darliście. - zaśmiała się, podnosząc się do siadu i usadawiając wygodniej obok Jamesa. - Moje plecy... Mogłam pójść do łóżka, gdy zrobiłam się śpiąca...
- Ano mogłaś... - pokiwał głową chłopak, otaczając dziewczynę ramieniem, na co jej policzki pokryły się delikatnym odcieniem purpury. - Mam do ciebie sprawę.
- Och, a co to za sprawa?
- Chodzi o bal. - oznajmił, patrząc na nią uważnie. Tak, jak się spodziewał na jej twarzy wymalowało się niezrozumienie.
- Jaki bal? O czym ty mówisz, James? - dopytywała dziewczyna, która na wzmiankę o balu zdążyła się rozbudzić.
- Bal bożonarodzeniowy. Organizuje go dyrektor razem z McGonagall. Kazali nam pomóc w przygotowaniach i ogłosić to dziś w naszym pokoju wspólnym.
- A kiedy się odbędzie? James, ja muszę być na święta w domu. Mój tata... To mogą być nasze ostatnie święta, James. - szeptała gorączkowo, a do jej oczu natychmiast napłynęły łzy, co nie uszło uwadze chłopaka.
- Ciii... Spokojnie, Lily. - on również szeptał, od razu przyciągając ją do siebie i mocno przytulając. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, ukrywając twarz we włosach i zaczęła cicho łkać. James już wiedział, że musiało stać się coś jeszcze, skoro rudowłosa tak łatwo się rozkleiła. - Cii... Lily, jestem tu. Spokojnie, weź głęboki oddech i powiedz mi, co się stało, dobrze?
Pokiwała głową, dalej łkając. Dał jej czas, w którym zdążyła nieco się uspokoić. Lily była mu wdzięczna, że zawsze był przy niej, gdy go potrzebowała. Był niczym jej osobisty anioł stróż i już nie raz się o tym przekonała. Z dnia na dzień lubiła go coraz bardziej i żałowała, że wcześniej się nie zaprzyjaźnili.
- Teraz mi powiesz? - mruknął, gdy przestała płakać i spojrzała na niego swoimi pięknymi, zielonymi oczami.
- Mama do mnie pisała. - odparła cicho, jej głos dalej drżał. - Z tatą jest coraz gorzej. Lekarze nie są nawet pewni, czy dożyje tych świąt. James, on umiera.
Znów zaczęła płakać, chowając twarz w dłoniach. Jamesa dobijał fakt, że nie mógł jej pomóc. Ona sama musiała się z tym uporać, nie było innej opcji. On mógł jednie być przy niej w takich momentach i zapewniać ją, że nigdy nie zostanie sama.
- Lily?
Nie zareagowała, dalej płacząc. Za każdym razem, gdy próbował ją przytulić, odtrącała go.
- Lily, na Merlina! Dosyć tego. Ja wiem, że ci smutno. Owszem, masz do tego powód. Ale nie możesz się tak załamywać! Pojedziesz do domu, staniesz przy tacie i zaczniesz płakać? - zapytał, a dziewczyna wreszcie na niego spojrzała, kręcąc przecząco głową. - No właśnie. Lily, jesteś silna, dasz radę.
Zapanowała cisza, podczas której Lily przemyślała jego słowa kilkukrotnie. W końcu pociągnęła głośno nosem i przetarła załzawione oczy.
- Masz rację, James. Jestem głupia, skoro się tak rozkleiłam.
- Tego nie powiedziałem. Jesteś najmądrzejszą czarownicą, jaką znam. A uwierz mi na słowo, że znam ich dużo.
Zaśmiała się delikatnie, już w nieco lepszym humorze. Chyba tego było jej trzeba. Popłakania chwilę przy Jamesie, który zawsze umiał ją pocieszyć i doprowadzić do porządku.
- To co z tym balem? - mruknęła, wracając do głównego tematu ich rozmowy.
- Będzie dwudziestego trzeciego, zdążysz na nim być, a z samego rana w wigilię pojedziesz do domu. Mamy pomóc go zorganizować.
- Ekstra. - ucieszyła się. Uwielbiała planować takie imprezy, choć nie do końca lubiła w nich uczestniczyć.
- A, zapomniałbym! Na balu wszyscy muszą mieć partnera lub partnerkę. McGonagall powiedziała, że to obowiązkowe, bo będziemy tańczyć.
Pokiwała głową.
W duchu już wiedziała z kim chciałaby pójść na ten bal, jednak nigdy nie powiedziałaby tego na głos.
🎃
W dormitorium dziewczyn siedziały jedynie Alicja i Marlena, obie były zajęte nauką. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie głośnymi westchnieniami. Nic nie zapowiadało, by coś miało zakłócić tą spokojną atmosferę, dopóki drzwi gwałtownie się nie otwarły, ukazując im rozemocjonowaną Lily.
- Stało się coś? - spytała Marlena, uważnie przyglądając się rudowłosej.
- Nie, no coś ty. - zaśmiała się, siadając na łóżku. - James zaprosił mnie na bal!
Wszystkie trzy dziewczyny pisnęły radośnie, a Alicja i Marlena natychmiast podbiegły do niej, mocno ją przytulając.
- To będzie randka?
- Randka? - zamyśliła się dziewczyna. Czy chciała, aby była to randka? Ostatnio James bardzo się zmienił, nie mogła nazwać go aroganckim dupkiem i nawet nie miała na to ochoty. Ale... Czy byłaby gotowa pójść z Jamesem na randkę? Skarciła się w myślach za takie rozmyślanie. Byli przyjaciółmi. - Nie, to zwykle przyjacielskie wyjście.
- To, dlaczego się tak cieszysz, co? Gdy ja idę gdzieś z przyjacielem, nie zachowuje się, jakbym miała zaraz zejść na zawał. - mruknęła Alicja. Dziewczyna już od kilku miesięcy była w szczęśliwym związku z Frankiem Longbottom'em i dobrze znała pierwsze objawy zauroczenia.
- Mówię ci, to zwykłe przyjacielskie wyjście. Nic więcej.
- To czemu się tak szczerzysz? - Marlena dołączyła do Alicji, próbując udowodnić Lily, że między nią a Jamesem już dawno jest coś więcej, niż przyjaźń.
- Zabronicie mi się cieszyć? - jej głos brzmiał pewnie, ale zdradzały ją zaczerwienione policzki. - Ja po prostu bardzo lubię bale, ot co.
Dziewczyny westchnęły równocześnie, poddając się. Nie miały siły, by przemówić rudowłosej do rozsądku. Były pewne, że prędzej, czy później sama zorientuje się, co czuje do okularnika.
Lily jedynie prychnęła głośno, zupełnie tracąc całą swoją radość. Zasłoniła kotary swojego łóżka, postanawiając uciąć sobie drzemkę. Leżąc, rozmyślała, o tym, co powiedziały jej dziewczyny. Przecież nie chciała, aby to była randka. Chyba. A może chciała? Sama nie była pewna. Westchnęła głośno, przecierając twarz dłonią. Mieli być przyjaciółmi, dlaczego więc teraz to wszystko wydawało jej się być takie skomplikowane?
Zamknęła oczy, po raz kolejny wzdychając. Bez względu na wszystko miała ochotę dobrze się bawić i tyle.
Jej plany miały zrealizować się już tydzień później, kiedy to odbywał się bal.
Wchodząc do przystrojonej Wielkiej Sali nieco się stresowała. Było to spowodowane tym, iż to ona i James byli współodpowiedzialni za całe przedsięwzięcie i to na nich spoczywała odpowiedzialność za wystrój sali. Lily liczyła, iż uczniowie będą zadowoleni z ozdób, które wybrała wspólnie z chłopakiem. Większość była w kolorze białym, ponieważ jak się okazało miała z okularnikiem bardzo podobny gust. O dziwo, obecność Jamesa, jako jej partnera w ogóle jej nie krępowała. Czuła, jakby wszystko było na swoim miejscu. Ona, Wielka Sala, tłumy gości i on - James, jej...przyjaciel.
- Wyszło nam rewelacyjnie. - okularnik uśmiechnął się do niej, obejmując ją w tali. - A ty co uważasz?
- Mi też się podoba. - zapewniła go z uśmiechem, ciągnąc go w stronę bufetu. - Zjedzmy coś, jestem głodna.
- Okej, dla mojej księżniczki wszystko. - zaśmiał się, a na policzkach Lily pojawiły się urocze rumieńce.
- Nie jestem twoją księżniczką. - mruknęła, odwracając wzrok i czym prędzej ruszając do bufetu.
- Ależ jesteś, Lily. A ja będę dziś twoim księciem. - zaśmiał się chłopak. - Wyglądasz jak księżniczka, więc będę cię tak traktować.
James miał rację. Kreacja Lily jak najbardziej pasowała do księżniczki. Ubrana w piękną, zieloną suknię, sięgającą ziemi, swoje rude włosy, upięła w lekko potarganego koka i wpięła w niego kilka kwiatów. Naprawdę wyglądała ślicznie, zwłaszcza dla Jamesa.
- Zapewniam, że nie trzeba. - uśmiechnęła się do niego. Na jej policzkach dalej widać było rumieńce, które z każdym momentem robiły się coraz intensywniejsze. Jeśli na początku w ogóle nie czuła się zestresowana obecnością chłopaka, tak teraz było zupełnie odwrotnie.
- Przestań, to fajna zabawa. A teraz, kiedy przekąsiła pani już tą babeczkę - mruknął, wskazując na papierek w dłoni dziewczyny. - zapraszam do tańca, Madame.
Podała mu rękę i ruszyli na parkiet. Wokół nich tańczyło dużo innych par, w tym ich znajomi. Roześmiana Alicja tańcowała z równie zadowolonym Frankiem, a kawałek za nimi wypatrzyła Marlenę i Remusa, którzy również poszli tam jako zwykli przyjaciele. Jeszcze dalej odnalazła nawet Syriusza, który nie do końca dopasował się do rytmu muzyki, widocznie woląc coś szybszego. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
- O, posłuchaj, Lily. Chyba puszczają teraz coś wolniejszego. - okularnik przyciągnął ją bliżej siebie i zaczął poruszać się w rytm muzyki. Lily musiała przyznać, że chłopak tańczył naprawdę dobrze. - Hej, stresujesz się czymś?
- Nie, skąd ten pomysł? - zaśmiała się nerwowo. Czy aż tak było widać, jak niekomfortowo czuła się tańcząc z Jamesem wśród tylu zakochanych par?
- Jesteś czerwona i to strasznie. - pokręcił głową z uśmiechem. Już dawno wiedział, co stresuje dziewczynę, ale najpierw wolał się z nią podroczyć. - To tylko taniec, księżniczko.
- Wśród samych zakochanych par. Remus i Marlena dawno zeszli z parkietu.
- No i co? To, że tańczymy wśród zakochanych par nie znaczy, że my też jesteśmy zakochani. Jesteśmy tu jako przyjaciele. - wyjaśnił spokojnie, obracając Lily i ponownie przyciągając ją do siebie. - Wyluzuj trochę, bo zaraz zemdlejesz.
- Nie śmieszne, James. - szepnęła, ale też się uśmiechnęła. Trochę jej ulżyło.
Potańczyli jeszcze trochę, a później ponownie poszli do bufetu. Lily widziała, jak chłopak starał się, by czuła się jak najbardziej komfortowo i była mu za to naprawdę wdzięczna. Mało tego, James, tak, jak zapewnił ją wcześniej, traktował ją niczym prawdziwą księżniczkę. Podawał jej wszystko, dolewał napojów (tych dozwolonych i tych nieco mniej), rozśmieszał, opiekował się, a na koniec poszedł z nią na spacer po błoniach, kiedy powiedziała mu, że jest jej duszno.
- Lepiej? - spytał, ściągając swoją marynarkę i przykrył nią dziewczynę. Siedzieli teraz na ławce pod jednym z drzew niedaleko jeziora, nie przeszkadzał im padający z nieba śnieg, ani niska temperatura.
- O wiele. - przyznała z uśmiechem. - Ej, James, o czym teraz myślisz? - spytała, widząc jego zamyśloną minę.
- Może i nie uwierzysz, ale... Zastanawiam się teraz, jak to będzie, gdy skończymy Hogwart. Będziemy utrzymywać kontakt?
- No jasne, głupku. - zaśmiała się, a jej policzki znów pokryły się rumieńcami. Zdecydowanie za dużo się rumieniła. - Oczywiście, jeśli chcesz.
- To chyba oczywiste, że chce, Lily. - objął ją. Oboje spojrzeli do góry, na niebo, pokryte milionami gwiazd. - Dzięki za dziś, była świetna zabawa, przyjaciółko.
Uśmiechnęła się nieco smutno.
Czy wciąż chciała być jego przyjaciółką?
🎃
Kiedy zaczął się nowy semestr w Hogwarcie znów zapanował gwar. Nauczyciele nie odpuszczali ani na chwilę, ciągle powtarzając, iż egzaminy są już blisko, a uczniowie muszą wziąć się za naukę. W takich momentach Lily zazwyczaj wzdychała głośno. Ona i James uczyli się już od dawna i na dobrą sprawę testy mogliby napisać już teraz, będąc wystarczająco przygotowani. Chłopak zaś zawsze śmiał się z jej przesadnych reakcji, ściągając na siebie srogi wzrok nauczycieli. Po balu jego przyjaźń z Lily przybrała na sile. Wszędzie chodzili razem, cały czas o sobie myśleli. Wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że tam, gdzie Lily, tam i James, i odwrotnie.
- Nie gap się tak na niego, Lily. - szepnęła Alicja, trącając rudowłosą przyjaciółkę. - Wypalisz mu dziurę w plecach.
- Wcale się nie gapię. - burknęła dziewczyna, odwracając wzrok w stronę tablicy. - Może trochę.
- Nie oszukuj się, kochana. Gapisz się, rumienisz... Nie wiesz czego to objawy? Mogę cię zdiagnozować. - zaśmiała się dziewczyna. Ilekroć Lily zaprzeczała, mówiąc, że między nią, a Jamesem jest jedynie przyjaźń, coraz bardziej była pewna, że wcale tak nie jest. Nie była zresztą jedyną, która to zauważyła.
- Nie chce wiedzieć, nie potrzebuje diagnozy. - westchnęła, a następnie przymknęła oczy. Ona również zauważyła różnicę między tym, co było, a co jest teraz. Jej myśli cały czas wędrowały wokół Jamesa, jej wzrok cały czas uciekał w jego stronę, śnił się jej po nocach... Stał się częścią jej życia, a ona nawet nie wiedziała kiedy to się stało. Dalej jednak nie pozwoliła, aby w jej głowie uformowała się ta jedna myśl... Nie mogła być zakochana w Jamesie, bo... To niemożliwe.
- Nie chcesz, więc nie. Nie zapominaj jednak, że nie możesz oszukiwać się w nieskończoność. - Alicja zakończyła rozmowę, zostawiając ją z wielkim mętlikiem w głowie.
O jej słowach Lily myślała do końca lekcji, ocknąwszy się dopiero po wybiciu dzwonka.
- Wszystko okej? Całą lekcję byłaś jakby nieobecna... - okularnik podszedł do niej jak gdyby nigdy nic, następnie obejmując ją w tali. - Idziesz?
- Tak idę, daj mi się tylko spakować, James. - mruknęła, odwracając od niego wzrok. Przez rozmowę, którą przeprowadziła z Alicją czuła się nieswojo w jego towarzystwie. - A u mnie dobrze. Po prostu się zamyśliłam.
- To dobrze.
Alicja wyminęła ich, poruszając sugestywnie brwiami.
- A... Jak twój tata?
- Och, jest z nim...średnio. - westchnęła, zakładając torbę przez ramię i ruszyła w stronę wyjścia. - Żyje, lekarze podali mu jakieś nowe leki, licząc, że pomogą. Ponoć są najlepsze ze wszystkich...
- To dlaczego nie podali mu ich wcześniej? - spytał, patrząc na nią z troską. Kiedy Lily chciała ruszyć w stronę Wielkiej Sali, James przekierował ją bezpośrednio do kuchni. Widząc jej pytające spojrzenie, odparł: - No, co? Na stołówce będzie masa osób, wydawało mi się, że łatwiej ci będzie się wyżalić, gdy będziemy sami.
- Tak, masz rację, chodźmy.
Resztę drogi przeszli w milczeniu, a temat ponownie rozpoczęli dopiero, kiedy zajęli miejsca przy stoliku.
- To... Dowiem się, czemu lekarze nie mogli podać twojemu tacie tych leków wcześniej?
- Bo są strasznie drogie, James. Moja mama pracuje, by utrzymać nas wszystkich. Tata musiał zrezygnować, kiedy zachorował. - westchnęła, nieco przygnębiona.
- Moi rodzice mają dużo pieniędzy. Możemy wam pomóc, Lily. - odparł od razu i bez zastanowienia. Był pewny, że jego rodzice nie odmówią, że ojciec Lily z tego wyjdzie, że... Jej odmowa sprowadziła go na ziemię. - Jak to: nie?
- Po prostu, James. Nie i koniec. Nie będę wykorzystywać ciebie i twoich rodziców, nawet jeśli wizja wyleczenia mojego taty jest bardziej niż kusząca.
- Ale, Lily, to nie problem!
- Ja wiem, że dla ciebie może i faktycznie nie jest to żaden problem, ale ja nigdy nie będę w stanie zwrócić ci tych pieniędzy, a nie mogę zostać ci dłużna na wieki. - stwierdziła spokojnie. Jej głos był opanowany, choć widać było z jakim trudem przychodzi jej powiedzenie tego, co chce.
- Nie musisz mi nic oddawać. Lily, to nie jest pożyczka, my wam po prostu damy te pieniądze i...
- I nie. James, nie zgadzam się i przestań mnie namawiać. Sumienie nie pozwoliłoby mi zasnąć, gdybym zgodziła się na tę nieuczciwą umowę. Nie zgadzam się i to moja ostateczna decyzja. Zrozum ją, proszę. - zadrżała, a chłopak myślał przez chwilę, że Lily zaraz wybuchnie głośnym, spazmatycznym płaczem. - Zrozum i mi tego nie utrudniaj. Już i tak mi ciężko.
Zamilkł, nie chcąc, by ta się rozpłakała. Nie chciał widzieć jej łez. Odpuścił i wstydził się, że nie nalegał bardziej. Może i nie byłoby to do końca fair, ale Lily w końcu musiałaby odpuścić i dać pomóc jej ojcu. A tak...
- Spokojnie, będę już cicho. - mruknął. - Nie namówię cię, skoro tak bardzo tego nie chcesz. Po prostu chciałem pomóc.
- Ja wiem, James. - przytuliła go mocno, zapominając o wcześniejszej niezręczności. Potrzebna jej była jego bliskość, on jako jedyny na świecie dawał jej takie poczucie bezpieczeństwa, stabilności. - Ja wiem, ja wiem... Dziękuję, że jesteś.
Uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk. Mając ją przy swoim boku był najszczęśliwszy na świecie.
- Napijemy się czekolady? - spytała, delikatnie pociągając nosem. - Proszę.
- Pewnie. Culina! - zawołał, a przed nim od razu pojawił się mały skrzat. - Zrobisz nam dwie czekolady?
Skrzat skinął swoją małą główką, teleportując się, by wykonać powierzone zadanie.
- Jesteś kochany. - mruknęła, wyciągając z torby podręcznik. Chłopak spojrzał na nią z miną, mówiącą "Znowu ta nauka?" i westchnął. - Pijemy czekoladę, nie możemy popsuć naszego rytuału. Musimy się nieco pouczyć.
- Och, no dobrze... - jęknął. - Ale ja wybiorę, czego będziemy się uczyć!
- Niech będzie.
- W takim razie... Obrona przed czarną magią! - zawołał, odkładając podręcznik z transmutacji, który zdążyła już wyciągnąć, z powrotem do jej torby. - Nawet wiem, co możemy powtórzyć.
- Więc? - spojrzała na niego wyczekująco, ale ten milczał jak zaklęty, wyraźnie czekając, aż zacznie zgadywać. - Nie licz na to, James. Jeśli nie podzielisz się ze mną swoim 'wielkim planem' to nici będą z tej nauki.
- Jesteś okropna... Chciałem zaproponować patronusy. Ominęłaś o nich lekcje, byłaś wtedy chora.
- Byłam, ale to nie znaczy, że nie umiem go wyczarować. - pociągnęła łyk gorącego napoju, który przyniósł im skrzat już kilka minut temu. - Ćwiczyłam sama, trochę to zajęło, ale się udało.
- O, nie miałem pojęcia. Gratulacje, Lily. Ile razy próbowałaś?
- Oj, dużo... Trenowałam kilkanaście dni... Miałam problem z doborem odpowiedniego wspomnienia, ale się udało. No, ale skoro oboje to umiemy, nie zaszkodzi nam powtórka. Ja powiem teorię, ty wyczarujesz patronusa, czyli zaliczysz praktykę, może być?
- Pewnie, mogę zacząć, jak chcesz. - zaśmiał się, a gdy potwierdziła skinieniem głowy, wstał, chwytając różdżkę.
Pomyślał o swoich przyjaciołach, pozostałych huncwotach, quidditchu, rodzicach i o niej, o Lily. O wspólnie spędzonych chwilach, o tym co do tej pory przeżyli. O wszystkich kłótniach, które w tym momencie były jedynie okazją do śmiechu i żartów, o wszystkich uśmiechach i nieudanych flirtach, skierowanych w jej kierunku. O wszystkich momentach, w których ją widział, a na jego twarzy samoistnie pojawiał się uśmiech. O dniu, w którym się pogodzili. O pierwszym wspólnym patrolu. O wszystkich żartach i chwilach, które razem przeżyli. O tym wszystkim, co go otaczało. Co mu po tym, że na świecie panuje strach i panika z powodu Voldemorta i jego popleczników. Całym jego światem była Lily, niezmiennie od kilku lat. Nic innego się już nie liczyło.
Machnął różdżką, z uśmiechem na ustach. Krzyknął inkantację zaklęcia, a chwilę później pojawił się przed nimi srebrny jeleń. Patronus Jamesa.
Na sam jego widok Lily zbladła i dostała nagłego napadu kaszlu, którego nie mogła zatrzymać. Chłopak od razu przestał się popisywać i podbiegł do niej, dając jej nieco wody do popicia (uprzednio wyjął ją ze swojej torby).
- Lily, co ci jest? - spytał, podtrzymując ją, ponieważ dziewczyna wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Jej dłonie się trzęsły, a jej skóra dalej była nienaturalnie blada.
- Nic, po prostu trochę mi się słabo zrobiło. - mruknęła cicho. Co jakiś czas brała większy oddech, jakby bojąc się, że po którymś razie zapomni, jak się to robi. - To nic wielkiego.
- Może chcesz iść do toalety? - zaproponował, patrząc na nią zmartwionym wzrokiem.
Pokiwała głową, a chwilę później, w eskorcie chłopaka, znalazła się już przed drzwiami damskiej toalety. Jeszcze raz zapewniając go, że wszystko już okej, weszła do środka, zostawiając go na zewnątrz.
Podeszła do zlewu, a widząc swoje odbicie nieco się przestraszyła. James nie żartował mówiąc, że jest blada, niczym trup. Przemyła twarz wodą, następnie podchodząc do ściany, na której się oparła, zjeżdżając na niej do siadu. Ukryła twarz w dłoniach.
Ich patronusy były dopasowane.
🎃
W marcu Lily przestała się w końcu oszukiwać, przyznając przed samą sobą, że James jej się podobał. Nie było innej opcji, miała wszystkie 'symptomy zakochanych', o których opowiadały jej Marlena i Alicja, w dodatku dochodził fakt dopasowanych patronusów...
Przyłapywała się na tym, że jej wzrok cały czas uciekał do Jamesa, tak samo zresztą działo się z jej myślami, które non-stop zajmował chłopak. Śniła o nim jeszcze więcej niż przedtem, marzyła, jakby było, gdyby byli razem...
Była zakochana w Jamesie i teraz była już tego pewna.
Oczywiście nie powiedziała, o tym ani jemu, ani nawet swoim przyjaciółką. Wiedziała też, że dziewczyny i tak są, o tym przekonane, lecz nie chciała potwierdzać ich domysłów. Czy nie była na to gotowa? Nie wiedziała. Po prostu strasznie dziwne było dla niej to, że jej serce zapałało miłością akurat do chłopaka, którego jeszcze dwa lata temu nienawidziła z całego serca.
- Nauka bez czekolady, hm? - uśmiechnięty od ucha do ucha okularnik przysiadł się do niej, wyrywając ją z jej marzeń, które, o ironio, dotyczyły nikogo innego, jak jego samego.
- Tak jakoś wyszło. - mruknęła, nawet na niego nie patrząc. Odkąd przyznała sama przed sobą, co czuje do chłopaka, starała się go unikać. W jego towarzystwie uważała na słowa, by nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego i cały czas zakrywała policzki włosami, by nie zauważył jej rumieńców.
- Całe szczęście, że o tym pomyślałem i mam przy sobie dwie gorące czekolady. - zaśmiał się, a Lily dopiero wtedy odważyła się na niego spojrzeć. Faktycznie, w dłoniach trzymał dwa kubki.
- Dzięki, James. - pochwyciła od niego jeden z kubków, a następnie pociągnęła spory łyk. - Pyszne, jak zawsze zresztą.
- To co, czego dziś się pouczymy? - spytał, zerkając jej przez ramię na okładkę podręcznika. - Znowu astronomia?
- Tak... Z większości przedmiotów wiem, że jakoś sobie poradzę, ale astronomia jest straszna. W dodatku trzeba wstawać tak późno w nocy...
- Oj, Łapa cały czas marudzi na godzinę tych lekcji. Na nic się zdają tłumaczenia Remusa, że nie można ich zrobić kiedy indziej. Wiesz co wtedy odpowiada?
- Że sam jest gwiazdą?
- I to najjaśniejszą. - zaśmiał się, a Lily zawtórowała mu. Bardzo starała się nie okazywać, że coś się między nimi zmieniło, ale chłopak najwyraźniej sam zdawał sobie o tym sprawę. - A korzystając z okazji, że nasi przyjaciele są właśnie na obiedzie... Możemy porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy. - liczyła, że okularnik wyczuje, iż chce go zbyć i przestanie, ale on kompletnie się tym nie przejął. Zależało mu na wyjaśnieniu tej sprawy.
- Nie w taki sposób, Lily. Ja chcę wiedzieć, dlaczego ostatnio mnie unikasz. I nawet nie próbuj zaprzeczać. Ostatnio zbyłaś mnie argumentem, że spieszysz się na lekcje. Szkoda, że zapomniałaś, że jesteśmy w tej samej klasie.
- To przez tą naukę... Ja czasami żyję we własnym świecie i... - jej policzki pokryły się rumieńcami. Było jej wstyd, ale wolała unikać rozmów i kontaktu z Jamesem. Była teraz zbyt skrępowana całą tą sytuacją, tym co sobie uświadomiła. - Tak jakoś...
- Przestań, Lily. Dobrze wiem, że nie o to chodzi. Denerwuję cię już? A może masz już dość mojego towarzystwa? Znów stałem się aroganckim gnojkiem? Staram się być dla ciebie jak najlepszy. Uczę się razem z tobą, choć nie mam na to ochoty. Chodzę z tobą na patrole i zawsze oddaje ci moją kurtkę, bo tobie jest zimno. Pomagam ci, opiekuję się tobą, jak na przyjaciela przystało.
- Ja wiem, James, że jesteś świetnym... Przyjacielem. To nie o to chodzi. - zaprzeczyła szybko. Było jej głupio, że przez jej unikanie i strach przed rozmowami, chłopak pomyślał, że robi coś nie tak. A była to nieprawda. Jedyną rzeczą, która jej nie pasowała było to, że teraz traktował ją tylko i wyłącznie jak przyjaciółkę. Jednak winić za to mogła jedynie siebie. - Ja po prostu...mam mały problem i nie obraź się, ale nie mogę ci o nim powiedzieć. Sama się z tym uporam. Mam nadzieję...
- Lily? Co to za problem? Może jednak mógłbym ci jakoś pomóc, może...? - jego głos od razu złagodniał, a sam chłopak spojrzał na nią z troską.
- Nie, poważnie, James. Poradzę sobie. I obiecuję, że przestanę cię unikać.
Uśmiechnął się, przytulając ją.
Gdyby tylko wiedział, co właśnie działo się wtedy w jej głowie.
🎃
Kolejne tygodnie mijały w zastraszającym tempie. Zazwyczaj na nauce. Większość siódmoklasistów nie spostrzegło się nawet, kiedy minęła połowa kwietnia, a potem zaczął się maj. Nauczyciele przedłużali lekcje, chcąc powiedzieć im jak najwięcej, a uczniowie wkuwali do nocy. Większość popadła w przykrą i nużącą rutynę pobudka-lekcje-obiad-wkuwanie-spanie i tak cały czas. Jedynie Lily, oprócz nauki, głowę zaprzątał jeszcze James i jej uczucia, co do niego. Zaczynała się bać, że dostała na jego punkcie jakiejś obsesji. Nie mogła skupić się na lekcjach, kiedy tylko ją przytulał marzyła, o tym, by trwało to jak najdłużej, chciała z nim być, widzieć go po pobudce i całować na przywitanie. Totalnie sfiksowała.
- Hej. - mruknęła, przytulając go na powitanie. Alicja i Marlena posłały jej znaczące spojrzenia. Dziewczyny już na końcu kwietnia urządziły damskie pogaduszki, tylko po to, by wymusić na niej przyznanie się do tego, że zakochała się w Jamesie. Potem hucznie to świętowały. Tak hucznie, że przyłączyli się do tego nawet huncwoci, mimo, że kompletnie nie wiedzieli, co świętują. Lily myślała, że spali się ze wstydu.
- Cześć. - odwzajemnił uścisk i poklepał miejsce obok siebie. Byli teraz w Wielkiej Sali, a na stole leżała masa jedzenia. Kiedy tylko dziewczyna chciała sięgnąć po coś z jednego z półmisków, James ją wyręczył. - Nie patrz tak na mnie. Wiem, że w piątki zawsze jesz frytki. Lata obserwacji.
Zaśmiał się, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
- Ty za to w każdy wtorek na śniadanie jesz naleśniki. - szepnęła tak, by nie mógł jej usłyszeć. Głupio jej było się przyznać, że zwariowała na jego punkcie tak bardzo, że wiedziała nawet, co jadał na śniadania. Zwariowała z miłości.
- Smacznego, kochana. - zaśmiał się, wkładając jej widelec w dłoń. Była tak zamyślona, że nawet nie zaczęła jedzenia. - Chyba, że mam cię nakarmić.
- Obejdzie się bez tego. - mruknęła. Już chwilę później wzięła pierwszego kęsa. Jej policzki praktycznie zlały się z jej rudymi włosami. Alicja i Marlena szeptały coś do siebie, po czym pociągnęły ją za rękę, wyprowadzając z Wielkiej Sali, ku zdziwieniu jej i kilku osób, które się temu przyglądały (w tym Jamesa).
- Co się dzieje, o co chodzi? - spytała, kompletnie zaskoczona.
- Spokojnie. Chcemy ci tylko coś poradzić. - zaczęła Alicja. - Coś z Jamesem.
Nie odezwała się, dając im milczącą zgodę na kontynuację. Musiała być naprawdę zdesperowana, by słuchać sercowych rad, skoro zawsze ich unikała.
- Więc... Ustaliłyśmy, że powinnaś mu powiedzieć, co czujesz.
- Co? To jest najgorsza rada jaką kiedykolwiek usłyszałam. - przerwała im, nieco za bardzo się unosząc. - On mnie już nawet nie kocha.
- A skąd możesz to wiedzieć, Lily? Moim, a raczej naszym, zdaniem dalej masz u niego szansę. - ciągnęła dalej Alicja.
- Są dwie opcje. - dodała Marlena. - Albo powiesz mu to i nieco się wygłupisz, choć to i tak prawie koniec roku, więc nie jest tak źle. Może przez lato zapomni. A druga, bardziej optymistyczna to taka, że powiesz mu, że go kochasz...
- Ciszej! - wtrąciła się rudowłosa, nie chcąc, by ktokolwiek je usłyszał.
- ...a on cię pocałuje i będziecie razem. - dokończyła, nie zwracając na nią uwagi. - My jesteśmy jednak za drugą opcją. Bo zobacz, czy James wygląda na takiego, co by się odkochał?
- No właśnie! Przecież od piątej klasy, czyli od kiedy za tobą lata, nie miał ani jednej dziewczyny! Teraz też. A jestem pewna, że gdyby tylko chciał to znalazły by się na niego chętne. - Marlena uśmiechała się szeroko, jej słowa nieco się zlewały, ponieważ mówiła bardzo szybko. Była wyraźnie podekscytowana wizją przyjaciółki, będącej z Jamesem. Byliby idealną parą.
Lily zamyśliła się. Czy było to opłacalne? Nie była do końca przekonana. Z drugiej strony, nawet jeśli zdecydowałaby się na ten krok, nie wiedziała, czy byłaby w stanie stanąć twarzą w twarz z Jamesem i powiedzieć mu, co do niego czuła.
- Przemyślę to, dziewczyny. - westchnęła, nie wiedząc, co zrobić.
🎃
Tydzień później szła po zmroku (i nielegalnie) na wieżę astronomiczną. Miała odbyć tam rozmowę z Jamesem. O dziwo, to nie ona poprosiła o spotkanie, a chłopak. Jego list doszedł do niej akurat wtedy, gdy ona skończyła pisać swój.
Nieco bała się, co może ją tam zastać. Co chciał powiedzieć jej James? Miało to być coś dobrego? A może zupełnie odwrotnie, coś złego? W końcu tyle mówiło się, o tym, co Voldemort wyprawiał poza murami Hogwartu...
Kiedy przekroczyła próg wieży astronomicznej cała się trzęsła. James już tam na nią czekał, stojąc oparty o barierkę. Też był zdenerwowany. Lily od razu to zauważyła.
- Hej. - mruknęła cicho. Zazwyczaj przytulała go na powitanie, ale tym razem zbyt się stresowała, by to zrobić. Zresztą, nie wiedziała, co chciał jej przekazać. Może chciał zakończyć ich przyjaźń?
- Cześć, Lily. - szepnął, stając naprzeciw niej. - Musimy porozmawiać. Nie mogę tego dłużej znieść, muszę ci to powiedzieć, bo dostanę szału.
- James, co się stało? - przełknęła ślinę, bojąc się co zaraz usłyszy. - Mów.
Przeczesał dłonią włosy, po czym westchnął.
- Lily, ja wiem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi - zaczął, a jego niepewna mina zdradzała, ze chyba sam nie wierzył, że wreszcie się na to zdecydował. - ale ja muszę ci to powiedzieć, bo inaczej oszaleję.
Nieco się powtarzał, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Byli zbyt zestresowani.
- W takim razie, mów, James. - mruknęła, bojąc się, że zaraz zemdleje z nerwów. Kochała go i nie wiedziała, co zrobiłaby, gdyby chłopak chciał teraz zakończyć ich znajomość. Dodatkowo zrobiło jej się głupio, że cały czas odrzucała chłopaka, nie dając mu nawet szansy. Teraz już wiedziała, jak się wtedy czuł.
James spojrzał jej w oczy i zaczął mówić, bardzo cicho i powoli.
- Więc, wiem, że mieliśmy być przyjaciółmi i, że teraz najprawdopodobniej to wszystko zaprzepaszczę, ale nic nie poradzę. Zaraz kończymy szkołę, napiszemy egzaminy, a ja nie wybaczyłbym sobie, jeśli stracilibyśmy kontakt i nie powiedziałbym ci tego, co chcę.
Dziewczyna patrzyła mu w oczy z nieskrywanym zaciekawieniem, jednocześnie bojąc się, że jej głośne bicie serca zaraz usłyszą w Hogsmeade.
- Nie przedłużając, powiem to prosto z mostu. Kocham cię, Lily. - oznajmił, a jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem. W jej głowie zapanował istny chaos. Miała ochotę krzyczeć, piszczeć, płakać i skakać ze szczęścia. Wzięła głęboki oddech, gotowa dodać coś od siebie, ale chłopak ponownie zaczął mówić. - I nie obchodzi mnie, co sobie o mnie w tej chwili myślisz. Kocham cię, nigdy nie przestałem i nigdy nie przestanę. Możemy zapomnieć o tej rozmowie i żyć, jakby nigdy się nie odbyła, a ja i tak będę cię kochać. Możesz mnie znienawidzić po tym wyznaniu, ale mojego uczucia do ciebie to nie zmieni. Nienawidź mnie, jeżeli chcesz. A jeżeli...
- A jeżeli powiem, że ja cię nie nienawidzę? Jeżeli...powiedziałbym, że ja...czuje do ciebie coś podobnego? - wydusiła, nie mogąc uwierzyć, że wreszcie się na to zdobyła. James chyba też nie spodziewał się tego wyznania, ale szybko opanował się i spojrzał na nią z nieukrywaną nadzieją.
- W takim razie...byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Potem pewnie bym cię pocałował, a następnie zostalibyśmy najlepszą parą na świecie. Po skończeniu Hogwartu bym ci się oświadczył, ty byś się zgodziła, zaczęlibyśmy planowanie naszego ślubu. Potem wyznalibyśmy sobie dozgonną miłość, zakupilibyśmy domek i dorobili się psa, kota, chomika i gromadki dzieci. A kiedyś, gdy bylibyśmy już bardzo starzy, siedzielibyśmy w naszym domku w górach na bujanych fotelach, trzymając się za ręce i wspominając czasy, kiedy mnie jeszcze nienawidziłaś i śmiali się z nich do rozpuku. - powiedział, patrząc prosto w jej zielone oczy, w których tliły się szczęśliwe iskierki. Ona również patrzyła w jego oczy, czując, że zaraz eksploduje z nadmiaru emocji.
- Okej. - wypaliła jedynie, zadziwiając chłopaka. Zanim jednak ten zdążył zapytać, co miało to oznaczać, dziewczyna zrobiła to, czego pragnęła przez ostatnie miesiące. Wspięła się na palce i złączyła ich usta w długim, namiętnym pocałunku.
🎃
Już następnego dnia cały Hogwart wiedział, że Lily Evans i James Potter nareszcie są razem. Dużo osób im gratulowało, choć znalazło się i kilka takich, co byli temu przeciwni (głównie dziewczyny, które liczyły, że chłopak się z nimi umówi).
Sama para zaś była ogromnie szczęśliwa. Przez pierwsze kilka dni oboje jeszcze przyzwyczajali się do nowej sytuacji, nie całowali się publicznie i na pierwszy rzut oka dalej wyglądali, jakby łączyła ich tylko przyjaźń. Cały czas uczyli się razem, Lily dalej chodziła mocno zarumieniona, a James starał się jej nie kłopotać. Jedyną różnicą było to, że bardzo często tuż po nauce znikali nawet na kilka godzin, spacerując po Zakazanym Lesie i błoniach Hogwartu, trzymając się za ręce. Potrafili chodzić w ciszy, wsłuchując się jedynie w ciche bicie ich serc oraz szum drzew.
Tak samo było też w jedno czerwcowe popołudnie, tuż po napisaniu ostatniego z egzaminów.
- James?
- Hmm? - mruknął, zerkając na nią. Był naprawdę szczęśliwy, że miał ją teraz przy boku i mógł nazwać ją swoją dziewczyną.
- Co teraz? Skończymy Hogwart w przyszłym tygodniu... - mówiła, idąc między drzewami w zakazanym lesie. Chciała jeszcze coś dodać, ale nie zdążyła, gdyż przerwał jej James.
- Zamieszkaj ze mną. - wypalił chłopak, nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówi. - Tak, zamieszkajmy razem, Lily.
Zatrzymała się, przyglądając mu się z uwagą, jakby chciała wypatrzeć coś potwierdzającego fakt, iż chłopak zwariował.
- Co? James, jesteśmy razem około miesiąca, góra dwóch! Zwariowałeś?
Podszedł do niej, całując ją w usta.
- Już dawno. Na twoim punkcie. - odparł, a Lily zauważyła w jego oczach iskierki ekscytacji. Wtedy wiedziała już, że James nie spocznie, dopóki nie postawi na swoim. - Zresztą, to, że chodzimy razem krótko nic nie znaczy. W końcu znamy się siedem lat!
- Przez ostatnie sześć nienawidziłam cię! - krzyknęła, patrząc mu w oczy.
- A czy to ważne? Lily, błagam zgódź się.
Westchnęła, sama nie wiedząc co teraz. Czy chciała z nim zamieszkać? Bardzo. A czy to było rozsądne? W ogóle. Z drugiej strony, czy ona też nie mogła kiedyś zaszaleć i zrobić coś spontanicznego? Z Jamesem dogadywała się świetnie, nawet ich patronusy były dopasowane, co było rzadkością. Byli sobie pisani.
- A jeśli bym się zgodziła... Co na to twoi rodzice?
- Nie przejmuj się, moja mama jest cudowną kobietą i na pewno nie będzie się sprzeciwiać. A tata jeszcze mi pogratuluje, że wreszcie jesteśmy razem.
- Jesteś głupi i szalony... Nie wierzę, że to mówię, ale... Zgadzam się.
Ponownie ją pocałował, będąc chyba najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
- To ty jesteś szalona. Zgodziłaś się zamieszkać z takim palantem, jak ja.
- Może i jesteś palantem, ale moim, James. Kocham cię.
- Ja ciebie też, Lily. - odparł.
- Miłość aż po grób?
- I jeden dzień dłużej. - potwierdził, chwytając ją za rękę i idąc dalej z ogromnym uśmiechem na ustach.
Słowa dotrzymali.
🎃
Koniec
Wznieśmy różdżki za Jamesa i Lily Potterów!
/*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top