72|72

Horror

Spojrzałem na Geno i Dream'a. Dust w tej chwili przebywa u Cross'a, a Error i Nightmare jeszcze nie wrócili.

— Więc... Gdzie Killer, Reaper i mały? — spytałem, by jakoś wybrnąć z niekomfortowej ciszy.

— O-Oni się ukryli... — ...

— Gdzie..? — to dosyć podejrzane.

— Gdzieś blisko rezydencji... Ch-chyba... — ....

— Słuchaj... — wstałem — Masz powiedzieć prawdę, bo jakbyś nie wiedział mówisz o moim kumplu i o rodzinie Geno. Jeśli będziesz kłamał nie będziesz nam potrzebny, więc cię zabije — uśmiechnąłem się, a jego żółte ślepka zaczęły drżeć.

— Wyduś to z siebie Dream... Nie możesz ukrywać prawdy. Tu chodzi o mojego syna i męża — podwójny nacisk. Musi w końcu pęknąć.

— J-Ja... — czyżby już?

— Dream chodź tu szybko! — i poszedł. Kurwa Dust!

Dust

Dream wszedł do pokoju i spojrzał nieufnie na Cross'a.

— On cie nie ugryzie... — zaśmiałem się — Ma kilka ran... niektóre są poważnie niektóre nie. Uleczysz go? —

— Ale on jest zdrajcą... — he?

— O czym ty gadasz? Poza tym... Czy ty nie jesteś tym dobrym? No wiesz... Tym, który nawet wrogów, by przytulił — prychnął na moje słowa.

— Nie przytulam wrogów... — 

— Jak nie uleczysz mojego kumpla to przytulisz kaktusa — Dream niechętnie podszedł i usiadł przy nas.

— J-Jeśli chcesz, by poszło sprawniej wyciągnij swoją duszę... — ooo. Zobaczę duszę Cross'a.

Krzyżyk lekko się zawahał, ale po chwili namysłu zrobił to co kazał mu Dream. Ten jasny rozpoczął leczenie, a ja mając jedyną w tym życiu okazję zacząłem się przyglądać dwukolorowej duszy. Jest super.

— Pobrudziłeś sobie dusze Cross..? — spytałem, gdy ogarnąłem, że przy jego "sercu" porusza się coś mniejszego. Zaraz...

— T-Ty też jesteś w ciąży!? — z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Dream'a — Czy wy na serio nie macie co robić w takich sytuacjach?! — .....

— Nie drzyj się tak... — westchnąłem spoglądając na Cross'a. Nie patrzył na nas. Tylko w dal. Chyba za bardzo go to nie obchodzi, czy wiemy czy nie... 

— Jak mam się nie drzeć? Porwali Blue, Killer'a, Reaper'a, Goth'a i nie wiemy do cholery gdzie jest Ink! Jak mam być spokojny, gdy wszyscy moi przyjaciele zniknęli?! — po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Nie wiedziałem co powiedzieć. Tak, ja nie wiedziałem co powiedzieć.

— Wiem gdzie jest ich baza... — w jednej chwili spojrzeliśmy na Cross'a.

— W-Wiesz..? — Dream dalej ryczał.

— Byłem u nich... przez... kilka chwil... I pamiętam drogę, którą szliśmy... — więc uratujemy Killer'ka!

— Nie ufam ci! To przez ciebie to wszystko się stało! — coooo?

— Czyli to wina Cross'a, że tamci zaczęli nas porywać? — westchnąłem.

— N-Nie wiem... Nie wykluczam tego! — czy tylko mnie on irytuje..?

— Nie chciałem skrzywdzić Ink'a... — he? 

— Ale to zrobiłeś! Zdradziłeś go! — halo! Zgubiłem się! 

— Nie chciałem. Kocham go... — oł... czyli ship Crossmare nie wyszedł... 

— I co? Te dziecko jest Ink'a? — Cross odwrócił wzrok. Czuję się jak w trudnych sprawach... — Czyli go nie kochasz skoro masz dziecko z innym! — ....

— Zamknij się już — warknąłem na niego — Zanim zaczniesz osądzać poznaj najpierw prawdę — spojrzałem na przyjaciela — Lepiej z ranami? — szkielet skinął głową — To dobrze. A ty Dream już stąd spierdalaj — heheheh. I poszedł. Ahhh, jakie to piękne...

— Dzięki... — uśmiechnąłem się.

— Nie ma za co stary. Nie mam bladego pojęcia co odjebałeś, chociaż ze słów Dream'a troszkę sobie zaszkodziłeś — wstałem — Ale wiesz... Jednak jesteś moim kumplem... Więc nie martw się! Nie pozwolę mu cię tknąć! — krzyż uśmiechnął się lekko — A teraz wstawaj i idziemy do nich! — chciałem przywołać jedną z moich kości, ale... Nie mogłem... — Chyba się popsułem... — em...

— Prawdopodobnie trafili cię jednym ze swoich pistoletów... Color powiedział, że zabierają naszą magię na kilka godzin... — oj... no to jestem w miejscu gdzie powinienem mieć dupę...

— Ciebie też trafili? Miałeś podobną ranę — pokręcił głową.

— Przyjąłem pocisk, który miał trafić Nightmare'a... Nie wiem co było w nim wyjątkowego, ale... Nie czuję się osłabiony... — hmmm. 

— W takim użyję czegoś innego, by uwolnić twoją nogę — rozejrzałem się. Nic tu nie ma... — W takim razie go prostu cie odwiążę. Uśmiechnąłem się i wziąłem jego nogę na kolana. Złapałem za sznur i powoli zacząłem go rozwiązywać. Po krótkiej chwili był wolny!

— ....jak..? — heheheh.

— Moje raczki służą do wielu rzeczy! — spojrzał na mnie dziwnie — Tak. O to też chodzi zboku — uśmiechnąłem się szeroko wstając — A teraz chodźmy i poczekajmy na szefa — wyciągnąłem do niego dłoń, którą po krótkiej chwili przyjął. Pomogłem mu wstać i razem wyszliśmy z pomieszczenia.

***

Pozdrawiam chemie
i biolcie na których mogę
pisać rozdział  bo nic kompletnie
na tych zajęciach nie robię

Hehehehhehehehe

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top