3|3

Cross

─ Potrzebujesz czegoś Cross? ─ cofnąłem się lekko do tyłu. Odwróciłem wzrok i z przerażeniem odkryłem, że miejsce gdzie trzymamy latarki jest dokładnie tam gdzie stoi ta osoba ─ Wiesz, że nie lubię być ignorowany... ─ przełknąłem ślinę.

─ Wybacz szefie... ─ zaczął iść w moją stronę, więc szybko go ominąłem i podszedłem do szafki z latarkami. 

─ Co czytasz? ─ wyrwał mi książkę z dłoni i zaczął czytać tył okładki. Jak najszybciej wziąłem jedną z latarek i zabrałem moją własność z jego rąk ─ Czemu jesteś dla mnie taki niemiły? ─ uśmiechnął się i położył jedną dłoń na moim policzku ─ Wyglądałeś na zadowolonego w moim gabinecie... ─ odsunąłem jego dłoń. 

─ Nie chciałem tego... ─ wyszeptałem i odsunąłem się.

─ Nieeee? To czemu odwzajemniałeś każdy mój pocałunek? W takim razie dlaczego jęczałeś, gdy się w tobie poruszałem? ─ znów się zbliżył na zbyt bliską odległość. 

─ Bo mi kazałeś... ─ popchnąłem go i zacząłem iść w stronę wyjścia. Chciałem otworzyć drzwi, ale te mnie nie posłuchały.

─ Ktoś chyba dzisiaj się nie wymknie ─ odwróciłem się, Nightmare machał w jednej z macek kluczem ─ Chcesz je prawda? ─ zaczął się do mnie zbliżać. Niepewnie skinąłem głową na co ten złapał mnie za szyje i przygniótł do drzwi, nie próbowałem się wyrywać, bo to i tak bezcelowe ─ Więc okazuj mi szacunek. I. Masz. Mnie. Słuchać ─ puścił mnie i rzucił w moją stronę klucze, które uderzyły mnie w głowę ─ Przez ciebie nie wykonałem dzisiaj czegoś ważnego... Jutro o siódmej wszyscy mają być w salonie ─ złapał się za głowę i szedł, przed siebie ─ Mamy mało czasu na omówienie strategii... ─ wstałem i jak najszybciej otworzyłem drzwi wychodząc z wielkiego domu w lesie. 

Szybkim krokiem szedłem znaną mi już na pamięć ścieżką. Zrobiło się już ciemno, więc zaświeciłem latarkę, by czasem się nie przewrócić. Czuję się zupełnie jak ta kobieta z mojej książki... wykorzystywany... Tyle, że mi nikt nie przybędzie na ratunek. Nie mam nikogo kogo kocham... Czuję się z tego powodu gorszy...

Error

Chodzenie po pustym mieście jest odprężające. Nikogo się nie spotyka, a nawet jeśli to nikt nie zobaczy twojej twarzy, bo jest zbyt ciemno. Ale jak zawsze znajdzie się jedna rzecz która cały urok mroku zepsuje. A chodzi tutaj o jedyną w okolicy świecącą latarnię. Ktoś pod nią stał, pewnie dlatego świeciła. 

Wolnym krokiem zacząłem zmierzać w stronę tej postaci, jednak wciąż trzymałem się cienia.

─ Nie wiesz, że teraz jest czas morderców? ─ spytałem głośno, by ta osoba mnie usłyszała. Niestety nie widziałem twarzy tej osoby, bo powiem szczerze mam słaby wzrok. 

─ A ty wiesz, że moim zadaniem jest ich zadowalać?~ ─ sylwetka postaci zaczęła kręcić się wokół lampy.

─ Nie słyszałem, by okoliczny gang zamawiał dziwki na noc ─ westchnąłem oczekując odpowiedzi.

─ Bo nie zamawiał, ale ja wciąż czekam, aż to zrobią! ─ czy on chce umrzeć?

─ Jesteś masochistą czy co? ─ chyba mnie zauważył pomimo mroku, bo zaczął zbliżać się w moją stronę.

─ Jestem tylko zwykłym szkieletem... Którego podniecają takie gagatki ─ zatrzymał się nadal będąc w świetle lampy i niecałe trzy kroki przede mną, ale w końcu mogę mu się przyjrzeć. Jest on białym szkieletem o wysokich turkusowych butach, czarnych spodniach i bluzce z niebieskim sercem, na to wszystko miał jeszcze fioletową kamizelkę z futerkiem... Wyglądał jak dziwka.

─ Zwykły szkielet spoczywa w grobie, więc nie jesteś "zwykłym" szkieletem ─ westchnąłem po raz kolejny.

─ Czy to sugestia, że jestem niezwykły? ─ jego oko zabłysnęło pożądaniem. Pora się zwijać.

─ Nawet jeśli to nie jesteś, aż tak niezwykły, by mi dorównać ─ teleportowałem się do swojego pokoju. Mogłem go zabić... Darmowy LV poszedł się jebać... Dosłownie...

***

I kolejny!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top