Rozdział 10
Madellin
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego nieufnie.
- Mate? Co to niby jest to mate?- po chwili jednak machnęłam ręką.- Zresztą nie ważne, muszę natychmiast udać się w dalszą drogę. Ruszyłam w jego stronę i nacisnęłam klamkę nie bacząc na niego. On jednak złapał mnie za rękę i delikatnie odciągnął.
- Nie możesz odejść. Muszę ci wszystko wytłumaczyć.- załamałam ręce.
- A jak już mi wytłumaczysz będę mogła odejść?
- Najpierw mnie wysłuchaj.- westchnęłam ciężko i usiadłam na fotelu, on usiadł niedaleko mnie.- To może wydać ci się niemożliwe i ciężkie do przyjęcia jednak muszę ci o tym powiedzieć. Jestem wilkołakiem.- powiedział czekając na moją reakcje.
- Czym?
- Wilkołakiem. To ja byłem tym szarym wilkiem.- jak na potwierdzenie tych słów podciągnął rękaw koszuli a ja otworzyłam usta ze zdziwienia. Miał ranę na ramieniu.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.- zaprzeczyłam. Nie chciałam przyjąć do wiadomości czegoś tak absurdalnego.
- Pokaże ci coś, tylko nie krzycz.- spojrzałam na niego kpiąco. Po chwili jednak mój uśmiech zgasł. Przed mną stała bestia z lasu. Krzyknęłam i wskoczyłam na łóżko. Złapałam pierwsze co stało na nocnym stoliku, a był to świecznik. Uniosłam go w górę.
- Nie podchodź!-krzyknęłam przestraszona. Nagle wielki potwór przemienił się znów w człowieka. - Co to było?!
- Uspokój się proszę. Chciałem ci wytłumaczyć. Potrafię przemieniać się w wilka.
- Jest was więcej?- spytałam przerażona.
- Cała wataha. - odparł.- Jesteś moją mate. To znaczy przeznaczoną, drugą połówką, wybranką z którą połączył mnie księżyc.-powiedział i patrzył się na mnie zachwycony.- Moi medycy cię opatrzyli. Naprawdę nie chciałem żeby coś ci się stało... ja... jestem Alfą. Jestem najwyżej w hierarchii. -odparł- Na prawdę nie musisz się mnie obawiać.
- Ja...- mówiłam po woli cofając się.- Myślę że najwyższy czas bym udała się do Nuages Venteux.- gdy tylko wypowiedziałam te słowa warknął przez co podskoczyłam.
- Nigdzie nie pójdziesz. - po chwili ciszy która między nami zapadła znów się odezwał.- Proszę wybaczyć mi moje maniery, pani pozwoli że się przedstawię markiz Aleksander O' Connor.- skłonił się przy tym wytwornie.- Czy mogę poznać panienki imię?
- Madellin.- powiedziałam cicho wciąż wystraszona.
- Madellin- powtórzył miękko.- Piękne imię, zresztą jego właścicielka również. Czy teraz powiesz mi dlaczego wybrałaś się w taką podróż.
- Jechałam do narzeczonego-odparłam z dumnie podniesioną głową. Zauważyłam że jego oczy zrobiły się czerwone.
- Do kogo?!
Wiem dawno nie publikowałam rozdziału. Nie bijcie proszę :D Mam nadzieję że rozdział się spodobał. Postaram się jak najszybciej napisać następny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top