JESTEM ZACIEKAWIONA 2/2
W połowie listopada zakończyliśmy kolejny firmowy projekt. Tym razem ogromny, nad którym ślęczeliśmy od miesięcy. Brało w nim udział wiele zespołów, a całość zajęła naszej korporacji prawie półtora roku. Była to gra RPG stworzona na podstawie popularnych komiksów. Mieliśmy z nią mnóstwo roboty, ale wysiłek się opłacił, bo apka robiła furorę w swojej kategorii i od tygodnia nie spadała z pierwszych miejsc w rankingach najlepszych fabularnych czasoumilaczy.
To oznaczało rytualne świętowanie!
Po powrocie z pracy wzięłam szybki prysznic. Przebrałam się w spodnie z wysokim stanem, dzięki którym mogłam wyeksponować figurę, założyłam do nich luźną koszulę w stylu crop top i rozpuściłam długie włosy. Gruby płaszcz oraz szalik lekko zepsuły efekt, ale wiedziałam, że szybko się ich pozbędę, jak tylko dojadę do klubu. Od dawna nie czułam się tak pozytywnie nakręcona. Jakby nagle cały ciężar spadł mi z piersi.
W knajpie trwał właśnie festiwal kubańskich rytmów. Odstrojone w gangsterski styl charleston dziewczyny sprzedawały cygara z dużych, zawieszonych na szyjach pudeł, odbywały się rozgrywki w domino, DJ zaś puszczał szybkie kawałki, przy których można było zatańczyć mambo, rumbę, salsę czy cza-czę. Uwielbiałam ten klimat, bo przywodził mi na myśl stare mafijne filmy.
Na początek standardowo wjechał szampan, po nim drinki i lejąca się strumieniami wódka. Nie piłam za dużo, ponieważ od przeszczepu było to raczej niewskazane, po prostu pozwoliłam sobie na tyle, aby chociaż zamoczyć usta w alkoholu i poczuć na języku jego smak. To przecież nie tak, że najmniejsza dawka procentów mogła mnie zabić. Po prostu nie zalecano ich nadużywać, bo w połączeniu z lekami immunosupresyjnymi mogły prowadzić do nadmiernej toksyczności zawartych w nich substancji, a to z kolei do różnych powikłań. Nigdy nie miałam mocnej głowy, więc wolałam z tym uważać, ale kilka łyków raz na parę miesięcy to nie zbrodnia. Popadanie w takie skrajności też nikomu nie wychodziło na zdrowie.
Po dziesiątej w klubie rozpoczęło się zaplanowane show. Przyciemniane światła zmieniły barwę, spowijając wnętrze bladą czerwienią, rozbrzmiała klimatyczna muzyka, tymczasem na usytuowanym w rogu podwyższeniu pojawiły się skąpo ubrane kobiety. Odziane w pióra i gorsety tancerki kusiły publiczność erotyczną burleską. Za atrybuty służyły im krzesła, z którymi wprost wyczyniały cuda, poruszały się w seksowny, ale niewulgarny sposób, do tego miały w sobie tyle magnetyzmu, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Były fenomenalne.
Po występie przy naszym stoliku zapanował kocioł. Chłopaki co rusz przyprowadzały zgarnięte z parkietu panny, kelnerki donosiły trunki, a Majka obściskiwała się w kącie z nowym facetem. Nawet ja poszalałam i zaprosiłam do nas poznanego w tłumie mężczyznę, niestety już po krótkiej wymianie zdań dałam sobie z nim spokój. Nie dość, że nie miał nic ciekawego do powiedzenia, to jeszcze jego ręka szybko wylądowała na moim kolanie, na dodatek bez zbędnych ceregieli przeszedł do całowania mnie po szyi. Nie lubiłam śliskich typów. Ewidentnie było widać, że szukał taniej rozrywki, więc go spławiłam i wyciągnęłam Ola do tańca. Mimo iż żadne z nas nie znało kroków do kubańskich układów, przynajmniej się pośmialiśmy, co chwilę depcząc sobie po stopach.
Kiedy wróciliśmy do loży, czekała na mnie ciekawa niespodzianka.
– Patrz, kogo spotkałam przy barze. – Uradowana i totalnie zadowolona z siebie Majka zrobiła mi miejsce, bym mogła usiąść między nią a Danielem z kadr.
Na jego widok szeroko się uśmiechnęłam. Parokrotnie widziałam, jak przemykał gdzieś po firmie, ale jakoś ani razu nie zdołałam zamienić z nim słowa od naszego spotkania w bistro. Wyglądał dzisiaj interesująco dobrze. Zamienił wieloczęściowy garnitur (taki nie tylko z marynarką, lecz również kamizelką, spinkami do mankietów, poszetką i te pe, jaki nosił na co dzień) na ciemne dżinsy oraz dopasowany sweter, który uwydatniał jego mięśnie.
– Cześć. – Wcisnęłam się na sofę obok Zakrzewskiego. – Jak mija wieczór?
– Miło – oznajmił i upił łyk piwa z kufla. – A tobie?
– Też całkiem nieźle.
Przysunęłam się bliżej. Dudniąca muzyka oraz echo rozmów zagłuszały wszystko dookoła.
– Tak w ogóle kanapka z gruszką w czekoladzie była genialna. – Pochylił się. – Miałaś rację.
– Byle czego bym ci nie poleciła – powiedziałam z udawanym oburzeniem. – Możesz mi zaufać.
– Ufam – mruknął, zbliżywszy usta do mojego ucha.
Spojrzał na mnie w taki sposób, że poczułam łaskoczące ciepło przepływające wzdłuż kręgosłupa. Kurczę, podobał mi się ten gość, a fakt, że moje ciało żywo na niego reagowało, stanowił idealny powód, aby poznać go trochę bliżej. Był przystojny, nie dało się ukryć, i chociaż może nie do końca wpasowywał się w mój gust (nie dostrzegłam w nim genu „słodkiego drania", przypominał raczej grzecznego chłopca z wyższych sfer), coś mnie do niego przyciągało. Nazwijmy to nieznanym.
Przegadałam z Danielem mnóstwo czasu. Opowiadał o sobie, ale również starał się dowiedzieć czegoś na mój temat, co od razu uznałam za dobry omen. Dotąd mieszkał w Warszawie, przeprowadził się do Wrocławia raptem niecały miesiąc temu, gdy zaproponowano mu pracę w naszej korporacji. Wcześniej, na studiach, był zatrudniony w rodzinnej agencji headhunterskiej, która zajmowała się rekrutacją dyrektorów oraz managerów dla dużych zagranicznych koncernów. Znał ten biznes od podszewki. Przeniósł się tutaj, żeby nabrać praktyki z dala od domu i rozkręcić coś własnego lub w przyszłości przejąć firmę po rodzicach.
Po dłuższej pogawędce wyszło na jaw, że w swojej ocenie Zakrzewskiego niewiele się pomyliłam. Daniel faktycznie miał uprzywilejowane korzenie. Jego dziadek był polskim ambasadorem w USA, przez co mężczyzna uczęszczał do najlepszych uczelni i od dziecka obracał się wśród ważnych osobistości. Był jedynakiem, bardzo zresztą rozpieszczanym, a także przyzwyczajonym do życia w luksusie. Przyznał w żartach, że aktualnie próbuje rozwikłać, jak nauczyć się odpowiedzialności oraz funkcjonowania bez gosposi, która jeszcze do niedawna we wszystkim go wyręczała. Było to dość dziwne, bo nie wydawał się rozpuszczonym bachorem, doszukałabym się w nim prędzej cech szlacheckich (czasem używał zawiłych słów albo poruszał się w dystyngowany sposób), jednak zachowałam te przemyślenia dla siebie. Nie chciałam, by poczuł się nieswojo.
Rozmawiało mi się z nim tak dobrze, że zanim się obejrzałam, minęła druga w nocy. Potańczyliśmy chwilę z chłopakami na parkiecie, potem opuściliśmy lokal i poszliśmy zaspokoić głodne żołądki tanim żarciem z naszej ulubionej budki z zapiekankami. Stała w jednej z bocznych uliczek na Rynku, odkąd pamiętam. Zaglądałam do niej jeszcze w liceum. Nie mieli stolików, dlatego jadło się, przysiadając na chłodnym murku, plastikowe sztućce łamały się wpół przy pierwszej próbie nabicia na nie kawałka czegokolwiek, ale za to serwowali najlepsze mięsne knysze w mieście. Coś za coś.
– Mmm. – Daniel wydał z siebie przeciągły odgłos zadowolenia, pochłaniając gryz za gryzem. – Hela, bez dwóch zdań zostajesz moim gastronomicznym guru. – Starł serwetką odrobinę sosu z ust. – Zajebiste.
Cóż, minusem Zakrzewskiego było właśnie to, że niekiedy sprawiał wrażenie człowieka z innej galaktyki.
Chciałam mu odpowiedzieć, lecz ubiegł mnie Borut.
– Nie pieprz, że w Warszawce nie ma food trucków, bo nie uwierzę – zagadnął.
– Są, ale jakoś omijałem je z daleka. Wizja smażonych na starym oleju frytek mnie odstraszała – powiedział lekko zawstydzony, po czym wziął kolejny kęs. – Wiem, głupi byłem – dodał ze śmiechem.
– Ach, te bananowe dzieci i ich bezstresowe wychowanie. – Paweł przewrócił oczami, na co Majka dała mu kuksańca w ramię.
– Ej, nie bądź chamem – zrugała go.
– Spoko, nie jestem obrażalskim typem. – Daniel machnął ręką.
Obok nas przeszła roześmiana para. Wyglądali już na nieźle podchmielonych, bo z trudem utrzymywali się na nogach. Śpiewali jakąś niezrozumiałą piosenkę, której wtórował pogłos basów dobiegających z jednej z otwartych dyskotek. Zerknęłam na zegarek w komórce – wybiła prawie trzecia.
– Będę się już zbierać – oznajmiłam. Pochłonęłam resztki swojej porcji, zgniotłam papierek i wyrzuciłam go do stojącego obok kosza na śmieci. – Dzięki za dzisiaj. – Ziewnęłam.
– Idę z tobą. Weźmiemy jedną taksówkę – wtrąciła Majka. Czasem tak robiłyśmy. Przyjaciółka mieszkała jakiś kwadrans drogi ode mnie, więc kierowca najpierw stawał pod moim adresem, później jechał dalej, żeby ją odwieźć. Rachunek dzieliłyśmy na pół i obie na tym korzystałyśmy.
Podeszłam do kumpli, aby się z nimi pożegnać. Uściskałam ich i ucałowałam w policzki, nie pomijając też Zakrzewskiego, chociaż jego tylko przytuliłam. Darowałam sobie buziaki, coby nie zrobiło się niezręcznie, gdyż ostatecznie nie znaliśmy się za dobrze.
Mężczyzna bez skrępowania przyjął ten gest. Przyjemnie pogładził moje plecy i szepnął mi na ucho, że ucieszył się z naszego nieplanowanego spotkania. Posłałam mu ciepły uśmiech. Naprawdę zaczynałam go lubić. Był odrobinę oderwany od rzeczywistości, aczkolwiek gdzieś w tym wszystkim odnajdowałam między nami nić porozumienia.
Ciekawiło mnie, czy on także to czuł.
Zamierzałam niebawem to sprawdzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top