JESTEM SKOMPLIKOWANA 1/2
Po powrocie z pracy faktycznie nie zastałam Kuby w swoim mieszkaniu. Właściwie to wszystko wyglądało tak, jakby nigdy go tutaj nie było, aż przez moment zaczęłam się zastanawiać, czy może mi się to tylko przyśniło. W końcu w moim przypadku każda opcja wydawała się prawdopodobna...
Zjadłam lekki podwieczorek, wzięłam prysznic i zaczęłam przygotowania do pierwszej od tygodni randki. Zawierucha za oknem nie sprzyjała wieczornym wycieczkom do centrum, a w głowie wciąż kołatała mi się myśl, że może powinnam wszystko odwołać, bo jakoś wcale nie czułam się jeszcze na to gotowa, lecz gdy coś stuknęło w korytarzu, po czym przez wizjer dostrzegłam, że wystrojony Solski dokądś się wybierał, odpuściłam.
Helka, nie bądź tchórzem. Dupa w troki i jazda!
Ułożyłam włosy, zrobiłam mocniejszy makijaż, jakiego na co dzień unikałam, następnie wcisnęłam tyłek w wieczorową sukienkę i wsiadłam do taksówki. Zamierzałam dziś zmienić swój los.
***
Jedyne, co zmieniłam, jak się szybko okazało, to zdanie na temat mojego doktorka. Liczyłam na to, że mężczyzna zapewni mi tę rozrywkę, którą tak obiecywał, niestety chyba pomylił romantyczną schadzkę z rozmową o pracę.
Na początku zapowiadało się całkiem interesująco. Kiedy dotarłam na miejsce, posłał w moją stronę ze dwa komplementy, zamówił dla nas ostrygi na przystawkę, jednak podczas dłuższej interakcji nie radził już sobie tak dobrze. Wprost nie mógł przestać ględzić o otwarciu prywatnej praktyki, liczbie dyplomów, zagranicznych szkoleniach i tego typu niuansach. Najgorsze było to, że gdy próbowałam skierować pogawędkę na inne tory, nie wyczuwał aluzji, więc skończyło się na tym, że raz za razem opychałam się kolejnymi przysmakami, byle tylko jakoś to przetrwać. Najchętniej upoiłabym się alkoholem, ale dla osób po przeszczepie było to niewskazane. Mój doktor pilnował, bym nie łamała tej niepisanej zasady.
– Na wyjeździe z Lekarzami bez Granic poznałem wielu światowych... – Bla, bla, bla!
Z racji tego, że i tak już spisałam ten wieczór na straty, a o wyciągnięciu mnie na drugą randkę facet mógł sobie tylko pomarzyć, poszłam na całość. Kiedy on wymieniał nazwy następnych zdobytych certyfikatów, ja bez skrępowania zarzucałam go imionami swoich byłych chłopaków albo dawkowaniem łykanych leków, a gdy jemu zebrało się na przytaczanie branżowych anegdot, opowiedziałam mu – ze szczegółami – o kodzie aplikacji, nad którą aktualnie pracowałam. Taki mały rewanż.
Po kolacji byłam na tyle bezczelna, że nawet nie sięgnęłam po portfel, by poudawać, że zamierzam zapłacić za swoją część rachunku. Ostatecznie coś mi się należało za prawie dwugodzinną zabawę w psychoterapeutkę.
Takie rzeczy nie są, kurde, tanie!
Zniesmaczona i umęczona do skraju możliwości pożegnałam się z nudziarzem pod restauracją, potem czym prędzej rozejrzałam się za taksówką. Żywiłam nadzieję na ekspresową ewakuację, nim pan doktor uzna, że może zwlekam, bo liczę na coś więcej. W promieniu kilku metrów nie dostrzegłam wolnej taryfy, więc postanowiłam wrócić do domu na piechotę. Nie miałam wcale daleko, musiałam tylko przejść niecałe trzy kilometry, co dawało maksymalnie półgodzinną wędrówkę. Mimo iż na dworze panował ziąb, irytacja na tyle rozgrzała mój organizm, że nie czułam nieprzyjemnego zimna, raczej orzeźwiający chłodek. Poprawiłam płaszcz, żeby ochronić się przed podmuchami wiatru, i ruszyłam przed siebie.
Po drodze mijałam roześmianych ludzi, knajpy zapraszały do siebie kolorowymi neonami oraz dudniącymi wewnątrz basami, hostessy wciskały ulotki upoważniające do darmowego drinka. Nocną porą wrocławski Rynek zawsze tętnił życiem. Szłam dalej. Przecięłam plac Dominikański i wydostałam się na mniej oblegane uliczki, ale wciąż na tyle oświetlone i ruchliwe, że nie czyhało tam na mnie żadne zagrożenie.
Trasa upływała mi wyjątkowo sprawnie. Chociaż wysokie obcasy nie sprzyjały stawianiu szybkich kroków, pogrążona w myślach oraz zamroczona roztrząsaniem różnorodnych spraw ocknęłam się już prawie u celu, gdy coraz mocniej doskwierała mi niska temperatura.
Zegarek na nadgarstku wskazywał, że do północy jeszcze sporo brakowało, dlatego zdecydowałam się zajrzeć do jakiegoś całodobowego sklepu, aby jednak kupić butelkę wina i uraczyć się nim do dna w domowym zaciszu. Rozejrzałam się za czynnymi delikatesami, a kiedy żadnych nie wypatrzyłam, ostatecznie weszłam do znajomego klubu bilardowego. Był to jeden z tych lokali, do którego zaglądało się na piwo i pogawędkę z kumplami, nie na zabawę do bladego świtu. Znajdował się tutaj co prawda parkiet, aczkolwiek mało kto z niego korzystał. Bywalcy stanowczo woleli pograć w darta czy snookera, niż wirować w tańcu.
Przy drzwiach przywitało mnie przyjemne ciepło. Rozpięłam guziki płaszcza, zdjęłam szalik i przecisnęłam się obok niedużego tłumu, by dotrzeć do baru. Usiadłam na jednym z wolnych hokerów, od razu prosząc barmana o swojego ulubionego orzechowego shota (smakował jak Monte, mniam), po czym opróżniłam go jednym łykiem i zamówiłam następnego. Nie planowałam tu zostawać na długo ani się upijać. Kwadrans, góra dwa, aż rozgrzeję się na tyle, żeby nie zamarznąć podczas dalszej drogi do mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top