Miłosna gorączka

Dopiero kiedy zaczęłam sprzątać strych babci, w pełni zrozumiałam, dlaczego na jej pogrzebie było tak niewiele ludzi.

– No i co tak jak ta żona Lota? – prychnęła mama, popychając mnie głębiej, bo stałam w przejściu. – Tak, wiem, nie tego spodziewałaś się po stukniętej staruszce, miejmy to już za sobą, a teraz rusz się, bo koniec świata nas tu zastanie, a ty podobno masz jutro kolokwium i musisz się uczyć.

Myśl o wiszącym nade mną kolokwium nieco mnie zdopingowała i zmusiłam wreszcie nogi do oderwania się od podłogi. Problem w tym, że strych w domu babci był zupełnie inny od tego, jak wyobrażałam sobie typowy strych – nie żebym na wielu bywała w trakcie mojego dwudziestotrzyletniego życia. Strych babci nie był zakurzony ani zagracony, nie był też ciemny, bo przez sporych rozmiarów mansardowe okno wpadało dużo światła. Wszystkie znajdujące się tam rzeczy były idealnie poukładane i zorganizowane, a czystość sugerowała, że babcia niegdyś często odwiedzała to pomieszczenie. Jasne, zdążyło nieco się zakurzyć przez ostatnie trzy miesiące od jej śmierci, ale nadal nie przypominało tego stereotypowego strychu, jakiego obraz nosiłam w głowie.

Zadziwiło mnie co innego – jego zawartość. Ciekawe, co mama zamierzała z nią zrobić?

– Babcia miała jedną znajomą... znachorkę – wyjaśniła, jakby czytając mi w myślach. – Powiedziała, że zaopiekuje się wszystkim, co uznamy za... nie do końca normalne. Jak widzisz, jest tego trochę.

Babcia odeszła nagle, na zawał, pewnie dlatego sama nie miała okazji zatroszczyć się o swoje skarby z poddasza. A było tego sporo: stojące rządkiem w regałach stare księgi, wiszące nad sufitem suszone zioła, jakieś fiolki poustawiane w sekretarzyku, pudełka pełne tajemniczych składników – te ostatnie dokładnie opisane na opakowaniach starannym, nieco staroświeckim pismem. Podeszłam bliżej, przeczytałam etykietę na jednym z pudełek – bylica zebrana podczas pełni księżyca – potem na drugim – kwarc dymny – i wreszcie zwerbalizowałam swoje podejrzenia.

– Babcia była wariatką – oznajmiłam, a na zgorszone spojrzenie mamy wzruszyłam ramionami. – No co? Wiem, że o zmarłych nie mówi się źle, ale to prawda. Dlatego ludzie się jej bali i nie przyszli na pogrzeb.

– Twoja babcia nie była wariatką – zaprotestowała mama natychmiast. – Po prostu... nieco inaczej postrzegała świat.

Aha. Jak dla mnie był to niezły eufemizm, ale na wszelki wypadek jej tego nie powiedziałam.

– Więc co? Bali się, że po śmierci rzuci na nich klątwę?

– Tak, twoja babcia rzeczywiście wierzyła, że jest czarownicą – westchnęła, lokując się przy sekretarzyku z największym kartonem. – Nigdy tego nie pochwalałam, ale przecież nie miałam nic do gadania. Dlatego próbowałam cię od niej separować.

– No właśnie. Jak mówiłam, była wariatką.

Mama otworzyła sekretarzyk, zbywając moją ostatnią uwagę milczeniem – doprawdy nie rozumiałam dlaczego, skoro była tego samego zdania. Odruchowo rzuciłam się do pomocy, gdy zaczęła zbierać wszystkie flakoniki i przenosić je do kartonu, ostrożnie, jakby znajdowało się w nich coś cennego, a nie rozcieńczona naparami z ziół woda .

– Możesz sobie myśleć, co chcesz – powiedziała po chwili – ale okaż jej trochę szacunku. Twoja babcia mimo wszystko była niezwykłą kobietą.

Siłą powstrzymałam ponowne wzruszenie ramion. Tak, to z pewnością dlatego wizyty u niej mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Mama wcale a wcale nie obawiała się wpływu babci na moją psychikę.

Z nudów zaczęłam przeglądać również etykietki na chowanych do kartonu flakonikach, by po chwili stwierdzić, że to całkiem interesujące. Eliksir ochronny, eliksir na wzmocnienie więzi, eliksir leczniczy; tego ostatniego było zresztą całkiem sporo. A potem chwyciłam do ręki buteleczkę z napisem eliksir miłosny.

Przyjrzałam się przelotnie zawartości; bezbarwny płyn w środku szklanego pojemnika zdawał się mrugać do mnie w promieniach wpadającego przez okno słońca. Zerknęłam kątem oka na mamę – była bardzo zajęta pakowaniem – a potem wyćwiczonym ruchem magika niepostrzeżenie wsunęłam flakonik do tylnej kieszeni dżinsów.


***


– Impreza! Zuza, nie mów, że zapomniałaś o imprezie!

Westchnęłam i rzuciłam torbę na łóżko, obiecując sobie, że z początkiem nowego roku akademickiego znajdę wreszcie jakąś stałą pracę, mieszkanie i wyprowadzę się z akademika. Póki co jednak nie zanosiło się na to, żeby udało mi się uniknąć imprezy.

Zwłaszcza że moja współlokatorka, Regina, snuła się za mną jak duch i nie chciała odpuścić, utrzymując, że absolutnie, ale to za żadne skarby nie pójdzie sama.

– Błagam, Inka, mam jutro kolokwium. Zaliczeniowe – jęknęłam, chociaż wiedziałam, że to i tak nic nie da. – Jestem na nogach od siódmej rano, przeniosłam dzisiaj jakieś dziesięć ton starych gratów, bolą mnie ręce i kręgosłup, chcę tylko to odespać, a w międzyczasie może powtórzyć materiał, więc daj sobie na wstrzymanie.

Regina jednak nie przyjmowała odmowy. Tylko dlatego zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy trafiłyśmy do jednego pokoju w akademiku już na pierwszym roku – ja bardzo nie chciałam, ona zaś uparła się, że zostanie moją BFF. Kiedy w końcu zgodziłam się, by pójść na dosłownie pół godziny, zaczęła męczyć mnie o mój strój – naprawdę nie rozumiałam, co złego widziała w dżinsach i koszulce. Ponieważ absolutnie nie zamierzałam zmieniać spodni – nie miałam na to siły – udało jej się tylko wepchnąć mi inną bluzkę i na tym jej sukcesy się skończyły.

Imprezy w akademiku mają to do siebie, że bywają głośne. Nawet bardzo. W końcu można na nich spotkać połowę nie tylko akademika, w którym się mieszka, ale także kilku sąsiednich, znajomych ludzi, mieszkających w tychże akademikach, a czasami jeszcze bardziej przypadkowe osoby. Na ostatniej na przykład najlepiej bawił się gość od pizzy, który miał tylko ją przywieźć, a został do rana. Poza tym, wbrew temu, co mówi się o pustych kieszeniach studentów, jakoś zawsze znajdą się w nich ostatnie grosze na alkohol. I zioło. Łatwo więc sobie wyobrazić, co zastałyśmy, kiedy w końcu wkroczyłyśmy do salonu wspólnego, w którym odbywała się impreza. Było tam gęsto od ludzi, dymu i oparów alkoholowych. A także głośno od kiepskiej muzyki i podniesionych głosów osób, które nadaremnie starały się ją przekrzyczeć.

Wkrótce okazało się jednak, że to był dopiero początek naprawdę kiepskiego wieczoru.

Regina coś mi polewała, więc piłam, chociaż po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to mógł być kiepski pomysł. Potem trochę tańczyłam, a kiedy zrobiło mi się za duszno, moja samozwańcza przyjaciółka wywlekła mnie na zewnątrz i oświadczyła, że najlepsza część imprezy przeniosła się do jakiegoś pokoju na ostatnim piętrze. Zwinęła po drodze butelkę wódki i pociągnęła mnie wąskim korytarzem akademika, w którym, mimo późnej pory, aż roiło się od ludzi. W pewnej chwili zakręciło mi się w głowie, postanowiłam więc usiąść na ziemi, co oświadczyłam jej tonem stanowczym, aczkolwiek nieco bełkotliwym, a kiedy coś dziabnęło mnie w tyłek, podskoczyłam i jęknęłam.

– Hej, co to? – zainteresowała się moja przyjaciółka, gdy wyciągnęłam z tylnej kieszeni dżinsów zapomniany flakonik. – Eliksir miłosny? Ty, skąd to masz?!

– Jak się okazuje, moja babcia bawiła się w czarowanie – wyjaśniłam i nagle wydało mi się to bardzo zabawne. – Ogarniasz? Mama twierdzi, że babcia była czarownicą! Zwinęłam to, jak sprzątałyśmy jej strych. Nie pytaj mnie po co, to był odruch. Cała reszta poszła do jakiejś jej znajomej znachorki, to przynajmniej tyle ze spuścizny ocaliłam.

Regina przez chwilę przyglądała się pojemnikowi z namysłem, nadaremnie próbując zogniskować na nim wzrok, a potem ożywiła się i poderwała głowę tak gwałtownie, że jej czarne, pokręcone niczym sprężynki włosy aż zafalowały, jakby żyły własnym życiem. Regina ostatnio obcięła je do wysokości szczęki, przez co zaczęła wyglądać bardzo zabawnie, niczym ostrzegawczy znak drogowy.

– Już wiem! Czekaj, otworzę butelkę! – Bez problemu odkręciła zakrętkę wódki, a potem podsunęła mi butelkę z okrzykiem: – Lej!

Zmarszczyłam brwi.

– Ale po co?

– A wiesz, kto jest w tamtym pokoju, do którego idziemy? No? – Kiedy nie odpowiedziałam mimo kuksańca, zniecierpliwiła się i sama sobie odpowiedziała: – Maks. I co ty na to? Jeśli odrobina eliksiru miłosnego mu nie pomoże, to już nie wiem co!

Skrzywiłam się brzydko, czując nagły przypływ irracjonalnego zdenerwowania. Wcale nie chciałam oglądać Maksa i wcale nie dziwiło mnie, że Regina właśnie do tego próbowała mnie namówić. Zawsze taka była – pchała się z butami w cudze życie, czy jej tam chcieli, czy nie. Nie miałam siły przebicia, żeby jej powiedzieć, że ja akurat wcale nie chciałam. I nie potrzebowałam żadnej pomocy, jeśli chodziło o moje nieistniejące życie miłosne.

– To nie jest żaden eliksir miłosny – prychnęłam. – To tylko... nie wiem, pewnie woda z jakimiś ziołami. W niczym mi nie pomoże.

Nawet złota rybka by nie pomogła, dopowiedziałam w myślach. Ale Regina tylko uśmiechnęła się psotnie i odparła:

– Więc na pewno też nie zaszkodzi, nie?

Przyjrzałam się flakonikowi. Bezbarwny płyn w środku iskrzył się dziwnie, jakby drwiąc ze mnie. Głupia Zuza, która nigdy nie potrafiła zrobić ani jednego odważnego kroku. Zawsze żyjąca bezpiecznie, na pół gwizdka. Bojąca się cokolwiek zaryzykować...

Zanim zdążyłam samą siebie przekonać, że to był głupi pomysł, odkorkowałam naczynie i całą jego zawartość wlałam do wódki. Regina zaśmiała się triumfalnie – podobnie w sumie do tego, jak wyobrażałam sobie stereotypowy śmiech czarownicy – i zakręciła butelkę, po czym porządnie wymieszała zawartość.

Znając moje szczęście, jeszcze tym wszystkich otruję.

– A teraz chodź! – Pociągnęła mnie ponownie w stronę pokoju Maksa, chociaż bardzo chciałam protestować.

Zatrzymałyśmy się dopiero pod drzwiami na ostatnim piętrze. Ponieważ kondygnację schodów przebyłyśmy biegiem, potrzebowałam chwili, żeby odsapnąć. Natychmiast obiecałam sobie, że po sesji zacznę znowu ćwiczyć i biegać. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że przecież byłam leniwą bułą i zawsze na obietnicach się kończyło.

– Nie chcę tam iść – wyrwało mi się, zanim Regina zdążyła otworzyć drzwi, zza których dobiegały mnie jakieś śmiechy i muzyka. Impreza najwyraźniej trwała w najlepsze. – I nie chcę widzieć się z Maksem.

Rzuciła mi zamyślone spojrzenie.

– Dlaczego? Czy coś między wami... zaszło?

– Czy zaszło... Hmmm... – To chyba resztki alkoholu krążące w moich żyłach zmusiły mnie do szczerości, bo inaczej nigdy bym się do tego przed nią nie przyznała. – Ze dwa miesiące temu, na jednej imprezie, wyrwało mi się, że chyba się w nim zakochałam. W rozmowie z nim, oczywiście.

– I co? – Regina wybałuszyła na mnie oczy tak bardzo, że przez chwilę miałam obawę, że jej wypadną i będziemy musiały je z powrotem wciskać do oczodołów.

– I nic – dokończyłam ponuro. – Nie pamiętam dokładnie, co stało się później, ale następnego dnia Maks totalnie udawał, że nic nie powiedziałam. To było... naprawdę żenujące, wiesz? Więc od tamtej chwili unikam go, jak tylko mogę. Na początku był nieco zdziwiony, ale potem najwyraźniej uznał, że nie zależy mu na kontakcie ze mną, bo odpuścił.

Nie chciałam, żeby to wyznanie wyszło tak żałośnie, jak wyszło. I żeby moja przyjaciółka patrzyła na mnie z takim współczuciem.

– Zuza, bardzo mi przykro... A ja tyle razy żartowałam na jego temat... Trzeba było coś powiedzieć...

– Wiesz, to nie tak, że chcę się chwalić, że facet, na punkcie którego mam fioła od roku, ma mnie totalnie gdzieś – weszłam jej natychmiast w słowo – po prostu... naprawdę nie mam teraz ochotę na imprezę z nim.

Ku mojemu zdziwieniu, Inka uśmiechnęła się paskudnie i zamachała w powietrzu butelką z wódką.

– Więc co ty na to, żeby dzisiaj trochę się na nim zemścić? Musimy go tym napoić, żeby sam umierał z miłości do ciebie!

Nie mogłam nie zawtórować jej, gdy się roześmiała; przy Reginie nie potrafiłam pozostać na tyle poważna, żeby dalej się nad sobą użalać. A zresztą... prędzej czy później musiałam przecież stawić czoła swoim problemom.

Poszłyśmy więc na imprezę do pokoju Maksa.


________________________________________


Dobry wieczór, kochani!

Pokazałam Wam właśnie sam początek mojego opowiadania (inspirowanego trochę Na psa urok!, przyznaję), które już niebawem ukaże się w antologii MDS. Miłosne rewolucje dzięki wsparciu grupy literackiej Ailes, do której należę. W zbiorze będziecie mogli znaleźć różnorodne opowiadania o miłości, z dodatkiem erotyki, kryminału, fantasy - czyli wszystkiego, co dobre! A tym lepsze, że zysk ze sprzedaży antologii zostanie przekazany fundacji Hospicjum dla Kotów Bezdomnych.

Jeśli to jeszcze Was nie przekonało, wiedzcie, że w antologii bierze udział wielu popularnych twórców, których z pewnością znacie z Wattpada: Agitag, Queen_of_Wolves, AnnaTuziak, dorotaEf, MegMeganLove i wielu, wielu innych! Premiera już w maju, a ja już teraz bardzo Wam polecam!

A więcej informacji znajdziecie tu:

https://www.wattpad.com/story/140263729-mds-mi%C5%82osne-rewolucje-antologia-tematyczna


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top