Rozdział 21.

Gdyby ktoś kilka miesięcy temu oznajmił Hermionie, że niedługo będzie witana za każdym razem delikatnym pocałunkiem, a wieczory spędzi na długich spacerach, czując ciepło dłoni drugiej osoby w swojej, uniosłaby brwi i spłonęła rumieńcem, po czym wróciła do czytanej książki. I prawdę mówiąc, od tego czasu niewiele by się zmieniło, ponieważ Granger nadal rumieniła się na widok Ronalda Weasleya i nadal dziwiła się, że to akurat ją spotyka coś tak cudownego.

Zresztą — sam Ron nie był lepszy. Bywał zmieszany lub nerwowy, ale kiedy zauważył, że Hermiona jest bardziej nieśmiała, niż by się wydawało, to on przejmował inicjatywę. Pierwszy chwytał jej dłoń, pierwszy proponował wspólne spotkania i pierwszy muskał ustami piegowate policzki.

Hermiona nie miała jednak nic przeciwko. Czuła się bezpiecznie w jego obecności. Lubiła tę świadomość, że jest jej przewodnikiem i choćby chciała, nie da rady się zgubić. Pozwalała zanurzać się w jego ramionach, które wyglądały na chuderlawe, ale potrafiły unieść każdą niepewność oraz wahanie.

Raz w kawiarni, gdy słońce wreszcie wychyliło się zza chmur i przez szybę pozwoliło sobie na dotyk, Hermiona nagle uniosła dłoń, pogładziła delikatnie policzek Ronalda i bardzo cicho powiedziała:

— Jesteś rycerzem.

Roześmiał się tylko, spuszczając wzrok na filiżankę, jednak ona mówiła poważnie. Nadal tak uważała — miała ochotę zrobić mu na drutach zbroję. A potem mocno uścisnąć, dać prowiant na wielką bitwę, zaś na koniec zatrzymać przy sobie.

Hermiona natomiast była dla niego kimś, kto od razu budzi jedynie dobre wspomnienia i wypełnia od środka ciepłem. Kiedy miał gorszy moment w pracy — myślał o niej. Kiedy pokłócił się z rodzeństwem — myślał o niej. Kiedy... tak właściwie, to cały czas o niej myślał. Widok (nawet jeśli tylko w głowie!) brązowych oczu z iskierkami radości oraz brzmienie dobrze znanego melodyjnego głosu były pokrzepiające. Tak bardzo pokrzepiające, że twarz Weasleya od razu rozjaśniał błogi uśmiech.

Uśmiechał się również wtedy, gdy po pracy czekała na niego Hermiona z pudełkiem pączków i kolejną historią do opowiedzenia. Gdy w parku nie było nikogo i mogli śmiać się najgłośniej, jak potrafili. Gdy posyłali sobie znaczące spojrzenia w bibliotece. Gdy w kawiarni brudziła czubek nosa bitą śmietaną. Gdy...

Po prostu przy nim była.

I Ronald mógł spokojnie stwierdzić, że oboje mieli niezwykłe szczęście, poznając się.

A Hermiona tylko pokiwałaby twierdząco głową.

Bycie rycerzem nie jest wcale takie złe!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top