Rozdział 2.
Tym razem, gdy wchodziła, to on coś powiedział. Pierwszy raz.
— Cześć.
— Witaj, Ronaldzie.
Ciepły uśmiech objął całą jej twarz, nawet oczy, które teraz wesoło błyszczały.
Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, poprawiła spadający smętnie szalik i wolniej niż zwykle ruszyła do regałów. Może czekała aż Ron powie coś jeszcze, może miała dziś gorszy dzień, a może po prostu zawsze tak chodziła, a Weasley tego nie zauważał.
Opadł na krzesło, westchnął i już chwytał za kubek, kiedy dziewczyna podeszła do niego i niepewnym głosem zapytała:
— Czy mógłbyś znaleźć dla mnie pewną książkę?
Skinął szybko głową i potykając się na swoich wyjątkowo chudych oraz długich nogach, wyszedł zza lady.
— Szukam Kradzieży Mony Lisy Loshburga.
Bez wahania Ron zaczął energicznie krążyć przy półkach, przestawiając książki i stawając na palcach. Jak na złość, Kradzieży nigdzie nie było. Przeszedł jeszcze raz wokół regałów, skupiając wzrok na każdej okładce.
— Bardzo mi przykro, ale chyba jej nie mamy.
— Och—
— Ale nie martw się, zamówimy ją dla ciebie, obiecuję! — zawołał z entuzjazmem tak wielkim, że wszystkie jego rude pasma zatrzęsły się, a golf pomarszczył. — Kiedy będziesz wychodzić... wypiszę zamówienie. Albo zrobię to teraz. Tak, teraz będzie najlepiej.
Pobiegł jak oparzony do lady, prawie wywracając się o sznurówki, na co dziewczyna stłumiła śmiech w rękaw i zaczęła przeglądać kubki pełne długopisów. Wcale nie chciała nowego. Musiała zająć czymś dłonie, bo miała wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, wszystkie jej wnętrzności zaraz wybuchną, a ona pokryje się jeszcze większymi rumieńcami.
Spojrzała na Rona, który bardzo uważnie i szybko pisał coś na kartce, ani na moment nie podnosząc wzroku. Jego czoło prawie dotykało papieru, usta były zaciśnięte, a dłoń lekko drżała. Był niesamowicie skupiony. Tak skupiony, że nie zauważył, jak dziewczyna podchodzi do lady i kładzie na niej pięć ołówków.
— Och, Ronaldzie, przepraszam, ale—
Ron uniósł szybko głowę, wytrzeszczył niebieskie oczy i w odruchu upuścił długopis na ziemię. Schylił się, cały czerwony, pospiesznie go podniósł i nie patrząc na klientkę, zaczął podliczać produkty.
— Um… czy… czy mogłabyś napisać tu swoje imię i nazwisko, i numer telefonu? No wiesz, jakby książka już przyszła to… — wydusił na jednym oddechu, po czym odchrząknął i nieśmiałym gestem podsunął jej kartkę.
— Oczywiście.
Pisała dość szybko, ale schludnie — jakby chodziła na zajęcia z kaligrafii, złapała za ołówki i uśmiechając się bardzo ciepło, wyszła z Miłego dnia, Ronaldzie! na ustach.
Hermiona Granger.
Imię z Szekspira.
To musiało coś znaczyć!
Weasley wygładził kartkę i delikatnie włożył ją do szuflady.
Chciał do niej zadzwonić już teraz.
Ogarnij się, Weasley.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top