Rozdział 18.

Od tamtego zdarzenia minął już tydzień, a Ron nadal czuł się, jakby miał skrzydła i latał kilka centymetrów nad ziemią. Nie był w tym jednak osamotniony, ponieważ Hermiona Granger również chodziła cały czas z lekko zaróżowionymi policzkami, błyszczącymi oczami i niezawiązanym szalikiem, luźno zwisającym na ramionach.

A kiedy Hermiona przekraczała próg księgarni, Ronald zdawał się odlatywać pod sam sufit i nie tylko, zaś ona zaczynała uśmiechać się bez powodu, nerwowo nawijać kosmyki włosów na palec i bardzo dyskretnie spoglądać na Weasleya. Ale jemu nie w głowie była dyskrecja — wodził za Granger rozmarzonym wzrokiem, wzdychając co chwila i bezwiednie kreśląc zawijasy w rogach brulionu.

Stwierdziła w myślach z rozbawieniem, że nie mógłby być szpiegiem, przenikać od oddziałów wroga i stawać się jednym z bohaterów książek, które czytała nocą przy świetle słabej lampki. Lubiła w nim to. Nawet bardzo. Zawsze sądziła, że zainteresuje ją tylko ktoś, kto będzie przypominał niezwyciężonych herosów, szelmowsko uśmiechniętych buntowników czy rebeliantów o stalowym spojrzeniu, a tu proszę. Chuderlawy księgarz z rozkojarzonym wzrokiem, rudymi włosami i nerwowymi dłońmi.

Przewyższał ich jednak o stokroć.

Bo to on właśnie podawał Hermionie historie o pięknych bohaterach ratujących świat i wciąż dostarczał nowe.

— Cześć — znajomy głos wyrwał Granger z rozmyślań, a kiedy uniosła głowę, zobaczyła iskrzące się niebieskie oczy oraz pełen nadziei uśmiech. — Prawdę mówiąc, to powinien teraz siedzieć przy kasie, ale załóżmy, że pomagam ci coś znaleźć.

— Nie powinieneś lekceważyć swych obowiązków — odparła, przekrzywiając głowę i odwzajemniając uśmiech.

— Myślę, że czasami trzeba zrobić wyjątek.

— Skoro już wstałeś, sięgnij mi po tamtą książkę. Nie, nie ta, dalej. O, tak, dziękuję — Ron podał Hermionie gruby tom w zielonej okładce i poprawił rude pasmo, opadające centralnie na oczy. — Muszę zabierać cię chyba na każde zakupy.

— Do usług — ukłonił się teatralnie, po czym w przepraszającym geście wzruszył bezradnie ramionami i podszedł do kobiety w rogu księgarni, czekającej wyraźnie na pomoc.

Hermiona przez moment patrzyła, jak cierpliwie wysłuchuje klientki i zaczyna buszować w regałach. Nie sądziła, że aż tak dobrze zna się na książkach. Jego dłonie z prędkością światła przemierzały kolejne grzbiety, co jakiś czas zatrzymując się dłużej na jednym z nich. Wreszcie znalazł to, czego szukał, uśmiechnął się ciepło do kobiety i podał jej książkę. Rozmawiali jeszcze przez chwilę i tak przyjemnie patrzyło się na przepełnionego słońcem Ronalda, że Granger niemal nie zauważyła, że już skończył i teraz był zainteresowany wyłącznie nią.

— Zanim zapomnę i będę musiał pisać to na czole... mam w sobotę urodziny. I, no, może chciałabyś przyjść? To znaczy, jeśli masz czas. Ostrzegam, że będzie tam moja rodzina, a oni to szkoda gadać, naprawdę — wykrztusił to na jednym wdechu z wzrokiem wbitym w buty, ale drgający prawy kącik ust zdradzał wielkie nadzieje, które usiłował trzymać na uwięzi.

— O której godzinie? I gdzie?

Weasley podskoczył, klasnął w dłonie i nie zważając na klientów, rzucił się na Hermionę, żeby przytulić ją najprawdopodobniej najmocniej na całej kuli ziemskiej.

I, o dziwo, Hermionie bardzo się to podobało.

Udało ci się, Weasley, udało!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top