Rozdział 14.

Ron miał wrażenie, że zaraz padnie trupem wprost na stosy książek, czekających na ułożenie. Zamartwiał się niemiłosiernie o poprzednią telefoniczną rozmowę z Hermioną.  Próbował sobie wmawiać, że po prostu nie miała czasu akurat w tamtej chwili, ale żadne argumenty nie docierały do jego zagmatwanej głowy, pełnej kłótni między samym sobą. A może Hermiona wiedziała, że Weasley łga, bo jest tak żałosny i nie potrafi winny sposób nawiązywać kontaktów międzyludzkich? Swoją drogą, mógł wymyślić coś lepszego. Jakąś wielką obniżkę na książki lub zlot molów książkowych.

Westchnął, tak jak to Ronald, a następnie oklapł na stare, skrzypiące krzesło i krzywiąc się strasznie, zaczął odznaczać to, co już wylądowało na półce.

I gdyby ktoś tak spojrzałby na niego w tamtym momencie, najpewniej uznałby, że spotkało go wielkie nieszczęście. Minę miał smętną, z lekka zaspaną i marudną, a wichura rudych włosów na głowie potęgowała dekadencki efekt. Powyciągany, musztardowy sweter odznaczał się wyjątkowo od sylwetki Weasleya, przypominającej patyk, a dłonie, które zawsze się czymś zajmowały, wyglądały jakoś niemrawo. Jeśli znalazłby się ktoś empatyczny, najprawdopodobniej od razu wcisnąłby mu kubek herbaty i poklepał po plecach. Mówiąc w skrócie — Ron Weasley nie czuł się najlepiej.

Niepodważalnym faktem było, że lubił swoją pracę. Księgarnia jest idealnym miejscem dla ludzi pokroju Ronalda. Ale ludzie pokroju Ronalda miewali ponure dni pod każdym względem, co odbijało się, rzecz jasna, na pracy.

Nawet gdy zadzwonił księgarniany telefon, chłopak, choć zwykle uśmiechający się do słuchawki, odebrał dość gwałtownym ruchem i warknął:

— Proszę zadzwonić jutro. Albo za tydzień. Albo najlepiej za rok.

Po czym rzucił nim, prychnął i zacisnął długie palce we włosach, mając je ochotę wyrwać co do jednego (czego oczywiście nie zrobił). Tak, zdecydowanie miał dość.

Kawa dawno mu wystygła, zapach cynamonowych bułek wywietrzał, a ze swetra wyswobodziła się kolejna nitka. Wstał, otrzepał się (tak dla zasady) i ruszył w stronę drzwi, by przewiesić tabliczkę na ZAMKNIĘTE, ale właśnie wtedy, gdy z prędkością światła odrzucił niesforne kosmyki, zasłaniające mu pole widzenia, zobaczył, jak zaaferowana Hermiona Granger biegnie ku księgarni, powiewając bordowym szalikiem.

Miała zarumienione policzki, jeszcze bardziej niż zwykle potargane włosy i zarzucony byle jak płaszcz na szczupłe ramiona. Wypchana książkami torba niebezpiecznie zsuwała się z przedramienia, jednak dziewczyna nie za bardzo zwracała na to uwagę. Pomachała do Rona, odrzuciła splątane loki na plecy i zatrzymała się tak gwałtownie, że przechyliła się lekko do przodu, a torba spadła na ziemię. Podniosła ją szybko, wzięła głęboki wdech i powiedziała:

— Miłego dnia, Ronaldzie. I, nawiasem mówiąc, przecież ty mi już oddałeś tę nieszczęsną Kradzież.

A Ron tylko stał, wpatrywał się w nią i miał ochotę zapaść się pod ziemię.

Chyba potrzebuję lekarza. Ewentualnie grabarza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top