(10)
Tōru uśmiechnął się lekko i nachylił powoli, zbliżając wargi do jej ust. Dziewczyna podniosła się na przedramieniu i rozchyliła delikatnie usta, czekając na szatyna. Oikawa musnął jej wargi swoimi. Obdarował ją najlepszą nagrodą, jaką mogła dostać. Cudownym, czułym pocałunkiem. Smakującym malinami i czekoladą. Smakującym Tōru.
I przez tę jedną cudowną chwilę nie liczyła się ani ona, ani jej choroba. Nie liczył się ten kilogram więcej, nie liczyły się pielęgniarki za drzwiami, ani nawet jej matka, czekająca na nią w domu. Wszystko straciło na znaczeniu, a w jej małym świecie istniał tylko Tōru. I przez tę jedną cudowną chwilę, widziała siebie, zdrową, piękną, i widziała jego, cudownego tak jak teraz. Oboje szczęśliwi, bezpieczni i bezgranicznie w sobie zakochani.
Oikawa nie chciał, żeby się odsuwała, jednak to zrobiła. Uśmiechnęła się do niego szczerze.
— Dla takich pocałunków, mogę jeść ile wlezie — powiedziała i delikatnie splotła ich palce. Oikawa odwzajemnił uścisk i oparł czoło o jej. Oboje przymknęli oczy i siedzieli tak, trwając w milczeniu. Oboje nie wiedzieli, co dalej ze sobą począć. Nie chcieli się od siebie oddalać na więcej niż metr, a jednak Tōru musiał kiedyś wyjść. Przeciągał tę chwilę, jak tylko mógł, jednak i jego czas w końcu nadszedł.
Delikatnie pocałował ją w usta i puścił jej dłoń, podnosząc się z miejsca.
— Przyjdziesz jutro? — zapytała jak zwykle, chociaż wiedziała jak będzie brzmiała odpowiedź.
— Oczywiście, Hi-chan.
***
Brunetka skubała bransoletkę, a Oikawa wpatrywał się w okno. Był zły. Na nią. Na siebie. Jak mógł być tak naiwny? Jak mógł wierzyć, że jest lepiej? Jak mógł myśleć, że wystarczył tydzień, by zaczęła normalnie jeść?
— Przepraszam — mruknęła, po raz kolejny. — Tōru, proszę nie bądź zły.
Oikawa westchnął ciężko i przetarł twarz w dłonią.
— Po prostu boli mnie to, że mnie okłamałaś — westchnął. — Ale byłem głupi.
— Nie... Tōru, przepraszam, ale... Byłeś taki szczęśliwy. Ja naprawdę się staram, ale nie mogę. Po prostu nie.
— Hi-chan musimy być ze sobą szczerzy — powiedział, podchodząc do jej łóżka i siadając na materacu. — Zero kłamst i zero tajemnic. Musimy sobie ufać, tak?
— Naprawdę nie chciałam cię okłamać, Tōru — westchnęła. Szatyn pokręcił głową z uśmiechem.
— Naprawdę jesteś w stanie wypić cały litr wody przed ważeniem? — zapytał, a brunetka pokiwała lekko głową. — A te ciężarki w staniku... Nie wpadłbym na to — mruknął i położył dłoń na jej ręce. — Ale nie rób tak więcej.
— Obiecuję — uśmiechnęła się, skubiąc bransoletkę. — Wiesz... Mam wrażenie, że to wszystko przez nią — mruknęła, a gdy Tōru spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, wskazała głową czerwony sznurek na nadgarstku. — Cały czas przypomina mi o tym, że miałam być silna i walczyć do końca. Zawsze gdy na nią patrzę...
— Zdejmij ją — powiedział szatyn. — Albo zmień. Na taką, która będzie ci przypominała, że teraz masz inny cel.
Dziewczyna milczała przez chwilę.
— Niby na jaką? — spytała, a Tōru uśmiechnął się lekko.
— Na miętową — odparł. Brunetka zmarszczyła brwi.
— Dlatego że to twój ulubiony kolor? — zapytała.
— Tak — odparł. — I dlatego będzie ci się kojarzyć ze mną i moimi słodkimi całusami — powiedział i wyszczerzył wesoło śnieżnobiałe zęby. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
— Dobrze — odparła. — Niech będzie miętowa.
***
Dziewczyna obracała w rękach właśnie zaplecioną bransoletkę w kolorze jasnej zieleni i z utęsknieniem patrzyła na drzwi. Tōru miał dzisiaj trening, więc z niecierpliwością czekała na niego kilka godzin dłużej niż zwykle.
— Jak się czujesz, Hikaru? — spytała pielęgniarka, wchodząc do sali z tacą w dłoniach.
— Okay — mruknęła, lekko zmartwiona widokiem kolacji. Kobieta wyłapała jej wzrok i westchnęła ciężko.
— Spróbuj coś zjeść, nawet jeśli go tu nie ma — uśmiechnęła się lekko, stawiając porcję na stoliku obok łóżka. Hikaru sięgnęła po herbatę z toną cukru i upiła łyk, krzywiąc się lekko.
— Nie ma szans, żebym dostawała łyżeczkę cukru mniej, prawda? — spytała z nadzieją. Odzwyczaiła się od słodkiej herbaty, a ta, którą właśnie trzymała w dłoniach, prawie wywoływała u niej cukrzycę.
— Przykro mi, skarbie — pielęgniarka wzruszyła ramionami. — Zarządzenie odgórne.
Hikaru pokiwała głową i ponownie upiła łyk.
— A ja dostanę kolację? — usłyszała głos Oikawy, kiedy pielęgniarka już wychodziła. Uśmiechnęła się lekko, gdy przepuścił ją w drzwiach.
— Nic z tego, kochasiu — odparła i uniósła palec wskazujący. — I ani mi się waż ruszać porcji Hikaru!
— Jak bym śmiał! — obruszył się Oikawa, teatralnie kładąc dłoń na piersi. Dziewczyna zaśmiała się lekko, sięgając po talerz. Pielęgniarka posłała szatynowi porozumiewawcze spojrzenie i wyszła z sali.
— Daj mi gryza — uśmiechnął się Oikawa, patrząc na kanapkę w dłoni dziewczyny. — Uwielbiam tę szpitalną szynkę.
Brunetka zaśmiała się i wsunęła chleb w otwarte usta szatyna.
— Nieładnie tak okłamywać pielęgniarkę — skarciła go i powoli ugryzła kolejny kęs.
— Daj spokój — mruknął z pełnymi ustami. — To tylko pół kanapki.
— A miał być gryz — przypomniała i sięgnęła po herbatę.
— Ile ci brakuje? — zapytał Oikawa, gestem dłoni każąc jej się przesunąć, po czym usiadł na łóżku, opierając się o ścianę za nimi. Objął ją w talii i pogładził wystającą kość biodrową.
— Dwa kilo — mruknęła, lekko przygnębiona tą myślą. — Boję się, że nie dam rady. Faszerują mnie takim tuczącym gównem...
Oikawa westchnął cicho i pocałował ją w czubek głowy.
— Kiedy już stąd wyjdziesz, zabiorę cię do mojego dietetyka i ustalimy ci cały jadłospis, żebyś czuła się lepiej, co ty na to? Przytyjesz zdrowo, ale tak, żeby zbytnio nie zmieniać sylwetki, okay? — zaproponował, opierając brodę na jej głowie.
— Dobra — mruknęła. — Ale robię to tylko dla ciebie.
Oikawa uśmiechnął się, po czym delikatnie złapał za jej podbródek, unosząc jej twarz do swojej.
— Kocham cię — uśmiechnął się, a brunetka spłonęła rumieńcem, onieśmielona nagłym wyznaniem.
— Ja ciebie też — wyszeptała, tuż przed tym jak ją pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top