Rozdział 23
Dobra, guys. Ostatni rozdział, a epilog wieczorem, co Wy na to? ❤️
~~~
Dziewczyna czuła, że rozsadza ją od środka magia, która chciałaby się wydostać na zewnątrz, że jej druga forma czyha pod powierzchnią i chce zaatakować. Ale mimo starań, nie udawało się. Freya skupiła się po raz kolejny, próbując wywołać przemianę albo chociaż niewielki piorun na dłoni, ale nic to nie dawało. Była słaba, jakby ktoś wydrenował ją całkowicie z mocy. Nie miała pojęcia, jakim cudem Basyl tego dokonał. Przecież nie była w stanie użyć przeciwko niemu zbyt dużej aury, miała przecież zapasy magii. Ale on jakimś cudem sprawił, że nie mogła z nich korzystać.
Basyl musiał zablokować w tym pomieszczeniu jej magię. I gdy to sobie uświadomiła, a później spojrzała na wgłębienie na środku, jej serce przyspieszyło, a w oczach stanęły łzy. Zamierzał naprawdę ją tutaj zabić. Jak to określił? „Wykąpać się w jej krwi i magii"? Freya zadrżała, a później opadła na ziemię i tym razem wstrząsnął nią głuchy szloch. Anatolij jej nie znajdzie, skoro Basyl zablokował moc, nie ma szans na odnalezienie jej. Poza tym nawet gdyby takie miał, nie był w stanie pokonać brata. Freya nie była pewna, czy ktokolwiek był.
Wtedy w jej głowie jakiś cichy głosik powiedział, że Xavier mógł dać radę. Xavier był na tyle silny, by przeciwstawić się Basylowi. Ale Xaviera tu nie było, w tej chwili pewnie kierował się z powrotem do swojej jednostki i dał sobie dawno spokój z głupią dziewczyną z Międzyświata.
Więc będzie musiała walczyć sama.
Nie da rady Basylowi, wszystkim jego bestiom, a także Dagmie i pewnie innym Magom, których zatrudnił. Ale nie podda się przecież tak po prostu. Jeśli Basyl liczył na prosty finał, bardzo się zdziwi. Freya nie zamierzała tak po prostu dać mu tego, czego chciał. Może słowa po jej trupie nie byłyby adekwatne, ale właśnie tak w tej chwili myślała.
Dlaczego była taka głupia i gdy Anatolij proponował jej ucieczkę, nie skorzystała? Naprawdę krew dziadka i to, co dawno temu zrobił, było jakąś wymówką, ale ostatecznie kto w tej chwili o tym pamiętał po tylu latach? I może ojcu też udałoby się przejść przez granicę, w końcu gdy był w pełni sił, był naprawdę potężnym Magiem. A teraz jego moc nie zmalała, on po prostu nie potrafił po nią sięgnąć. Czemu, do cholery, zawsze musiała być takich tchórzem? Gdyby posłuchała Anatolija od razu, zaryzykowałaby i... i może Phemie i tata byliby bezpieczni.
Freya zamknęła oczy i oparła się o zimną ścianę. Ale przecież będą bezpieczni. Dziewczyna wiedziała, że Anatolij się nimi zajmie, że zrobi wszystko po jej śmierci, żeby im pomóc. Wiedział, jacy są dla niej ważni. I sam też przecież się troszczył o Phemie. Freya odetchnęła głęboko, a potem otarła łzy. Tak, właśnie tak się stanie. Może i umrze, ale przecież jej siostra, ojciec i Anatolij będą bezpieczni. Tylko to się liczyło.
Drżenie jej rąk i kołaczące w piersi serce mówiły, że tak naprawdę nie była tak spokojna, jakby chciała. Ale kto w obliczu rychłej śmierci pozostawałby spokojny? Przecież, do cholery, miała zaraz zostać złożona w jakiejś ofierze albo w innym śmiesznym rytuale, więc jak mogłaby być spokojna?
Gdy drzwi otworzyły się ponownie, Freya drgnęła, ale nie podniosła wzroku. Myślała, że to Dagma, więc nawet nie zamierzała patrzeć na dziewczynę, bo jedyne, na co miała ochotę, to rozerwać ją na strzępy. Jednak osób było więcej, Freya dostrzegła kilka sylwetek, które ustawiły się tuż obok jej celi. Dwójka mężczyzn celowała do niej z kusz, pozostała czwórka miała wyciągnięte miecze. Do sali weszły także cztery arrittu, które węszyły teraz przy ścianach.
Freya spięła się, gdy Basyl wykonał kilka gestów dłonią i drzwi jej celi stanęły otworem. Uniosła wzrok, by napotkać jego pozbawione jakichkolwiek ciepłych uczuć spojrzenie, a później dostrzegła trzy gojące się ślady pazurów i uśmiechnęła się mimowolnie.
– Regeneracja nie ta sama, gdy wyniszcza cię pagga, co, wujku?
Basyl uśmiechnął się do niej szeroko.
– W rzeczy samej. Ale od czego ma się rodzinę, prawda? Zaraz mi w tym pomożesz, moja droga.
Później skinął głową w kierunku czwórki Magów, którzy weszli do jej celi i sięgnęli w kierunku jej ramion. Freya udawała zrezygnowaną, pozbawioną sił, ale mimo to żaden z nich nie opuścił nawet na milimetr trzymanego w dłoniach miecza. Gdy postawili ją na nogi, zaatakowała. Mimo zmęczenia poruszała się jak błyskawica, której nie mogła przywołać. Najpierw schyliła się pod ramieniem pierwszego Maga i uderzyła go mocno w mostek. Dzięki sile Raesii mężczyźnie uciekło powietrze, wypuścił z dłoni miecz i złapał się na klatkę piersiową, a Freya momentalnie przejęła jego broń i odwróciła się z nią w stronę pozostałych przeciwników. Nie zamierzała ich atakować, chciała dotrzeć do Basyla, ale oni blokowali jej drogę.
Bardziej usłyszała, niż poczuła, jak pierwsza strzała wbija się w jej udo. Krzyknęła, noga zgięła się pod nią nagle, ale w ostatniej chwili chwyciła się krat i nie upadła. Gdy podszedł do niej następny Mag, machnęła ostrzegawczo mieczem, ale nie potrafiła walczyć, jednocześnie przytrzymując się celi. Wiedziała, że tak czy siak nie ma szans, była zbyt zmęczona, w głowie nadal jej huczało i nie miała magii. Ale musiała próbować.
Gdy mężczyzna wytrącił jej miecz z rąk, skoczyła w jego kierunku. Strzała wystająca z jej uda zdawała się rozżarzonym do czerwoności gwoździem, który z każdym ruchem palił ją coraz mocniej, ale mimo to dopadła pierwszego Maga i zwaliła go z nóg swoimi pędem i siłą. Ból, jaki przy tym poczuła, był nieznośny. Miała wrażenie, jakby coś wyrwało jej właśnie kawałek nogi, którą zostawiła pewnie kilka kroków za plecami. Sięgnęła drżącymi dłońmi w stronę szyi mężczyzny, ale nie zdążyła zrobić niczego więcej, gdy dwie pary rąk porwały ją szybko z ziemi. Jeden Mag wbijał czubek ostrza w jej plecy, drugi przyłożył takie samo do jej szyi.
– Rozumiem to, naprawdę – powiedział Basyl. – Nie chcesz odejść tak po prostu, wolałabyś zginąć w chwale, w walce. Ale naprawdę nie masz z nami szans, jesteś tylko małą, żałosną istotką, która nigdy nie poznała swojej mocy. Dlatego zrób sobie i nam przysługę i po prostu współpracuj.
Freya warknęła w jego kierunku, a później zerknęła na miecz, który przewrócony przez nią Mag właśnie skierował w kierunku jej brzucha. I to był moment, w którym uświadomiła sobie, co musi zrobić. Nie mogła pozwolić, by Basyl dostał jej moc. Był potężny już teraz, gdy większość jego magii zżerała choroba, więc co by się stało, jeśli rzeczywiście mógłby zabrać jej moc? Nie mogła do tego dopuścić. Przecież gdyby pochłonął jej magię, co powstrzymałoby go przed odnalezieniem Anatolija i zabiciem go? Wszedłby do wioski, która stawiała mu opór i zmiażdżył ją. Nie oszczędziłby jej ojca i siostry.
Spojrzała w jego zimne oczy, gdy Mag stojący za nią naparł końcem miecza na jej plecy, zmuszając do zrobienia kroku. Wtedy w jej spojrzeniu błysnęło postanowienie, które Basyl odczytał o sekundę za późno. Skoczył w jej kierunku z krzykiem na ustach:
– Powstrzymajcie ją!
Ale było za późno. Freya, z przerażeniem, patrząc prosto w jego oczy, zrobiła gwałtowny ruch do przodu i wtedy ostrze, które miało ją powstrzymać przed głupimi zagraniami, wyrosło z jej pleców, a z wygiętych w szyderczym uśmiechu ust buchnęła krew. Gdzieś pomiędzy ogromnym bólem, strachem i wykrzywioną we wściekłości twarzą Basyla Freya usłyszała krzyk.
Później jednak uderzyły w nią ciemność i cisza.
*
Xavier biegł jak najszybciej mógł. Już jakiś czas temu musieli rozdzielić się z Raulem i Anatolijem, gdy okazało się, że jaskinie pod wodospadem mają aż cztery odnogi. Każdy z nich miał sprawdzić inną, a w razie pudła wrócić z powrotem. I Xavier właśnie w tej chwili wbiegał już do drugiej jaskini, bo pierwsza okazała się ślepą uliczką. Przeklinał na bliskość źródła, przez które nie potrafił wyczuć gdzie może znajdować się Freya i Basyl. Miał złe przeczucia.
W jaskiniach panowała zadziwiająca cisza. Od razu po tym, jak weszli do środka niezauważeni przez nikogo, poczuli się dziwnie. Mimo że na zewnątrz wodospad nadal głośno uderzał o skały, tutaj, w środku zdawało się, jakby znajdowali się od niego o wiele kilometrów. Słyszeli jedynie delikatny szum, niby szept wody, muskającej kamienne ściany, a poza tym była cisza. Gęsta, niedobra cisza, która od razu zjeżyła im włosy na ramionach.
Bez słowa podzielili się między przejścia. Nikt do tej pory nie wyszedł i nie znalazł zabitych przez nich tak łatwo strażników, ale mimo to poruszali się ostrożnie, cicho. Każdy krok mógł zabrzmieć tutaj, zwielokrotniony echem, jak huk wystrzału. Dlatego stawiali stopy z rozwagą, ale kierowali się do przodu pewnie i z uporem, bo musieli jak najszybciej odnaleźć Freyę i Basyla.
Xavier dotarł właśnie do końca drugiego korytarza, który także był pusty, gdy usłyszał ryk bestii i szczęk stali. Błyskawicznie wystrzelił z powrotem w kierunku wejścia i już po chwili dostrzegł Raula, mocującego się z kilkoma arrittu oraz czekających za bestiami trzech Magów. Jedna z nich, rudowłosa kobieta, strzelała właśnie kłykciami, szykując się do walki.
– Pilnują tamtych drzwi – warknął Raul, przecinając powietrze swoim ostrzem.
Arrittu cofnęły się o krok, jakby czekając na kolejny jego ruch.
– Więc własnie tam musimy się dostać – stwierdził Xavier.
Później zaatakował najbliższą bestię, rejestrując po drodze pojawienie się Anatolija. Raesii także usłyszał pewnie walkę Raula i skierował się do nich. W trójkę wycinali sobie systematycznie drogę między bestiami. Xavier czuł, że te arrittu są zacieklejsze, niż poprzednie, z którymi walczyli. Już po kilku chwilach jego kamizelka była przemoczona od czarnej, ale i czerwonej – jego – krwi. Zaciskał zęby, próbując odrzucić od siebie piekący ból z ran i zaatakował ponownie. Jego dwa miecze szalały w niewielkiej przestrzeni, napotykając opór cielsk bestii i ich kości, ale przechodziły w końcu przez obie przeszkody, jakby te nie stanowiły większego problemu.
Jednocześnie wszyscy trzej mężczyźni musieli odpierać swoimi tarczami ataki Magów, stojących pod ścianą i przyglądających się temu starciu. Przez to nie mogli zaatakować bestii swoimi aurami, a to wydłużało tylko czas, którego Freya mogła nie mieć. Dlatego gdy Xavier napotkał spojrzenie Raula, bezgłośnie pokazał mu, co mają zrobić. I gdy następna bestia skoczyła w kierunku blondyna, Xavier błyskawicznie odwrócił się, ciął ją przez bok, później przez szyję i już był z powrotem na swoim miejscu, przy arrittu, który ruszał na niego. A Raul w tym czasie skoczył w prawo, w kierunku stojącej najbliżej Magini, która próbowała najzacieklej przebić się przez ich tarcze. Kobieta zdążyła tylko krzyknąć, a później padła na ziemię z rozpłatanym gardłem. Raul nawet się nie zatrzymał, zmierzał do kolejnego Maga, Xavier osłaniał jego plecy przed bestiami.
Rozprawili się z nimi po nieznośnie długim czasie. Cała trójka oddychała ciężko, Anatolij utykał na prawą nogę, a jego lewa ręka zwisała bezwładnie z ramienia. Raul był pokryty krwią w całości, jakby się nią oblał, poza tym krzywił się przy każdym kroku, bo jedna z bestii prawdopodobnie uderzyła nim o ścianę na tyle mocno, że mógł mieć złamanych kilka żeber. Xavier też miał mnóstwo ran od pazurów, i jedną głębszą, w okolicy barku, gdy nie był na tyle szybki, by uniknąć łapy potwora, a ten zagłębił szpony niemal do kości. Ale nie mieli czasu na odpoczynek, została jeszcze dwójka Magów, która strzegła nadal wejścia.
Do tej pory dwóch mężczyzn, jak się zdawało również Magów, obserwowało ich walkę tak, jak pozostali przeciwnicy na początku, dopóki nie padły już wszystkie bestie. Teraz jednak postawni, wysocy szatyni, którzy mieli niemal identyczną żądzę krwi widoczną w oczach, wyciągali miecze i szczerzyli w ich kierunku zęby. Xavier ruszył do nich jako pierwszy, ale nie dotarł do żadnego. Jakaś niewidzialna bariera zagrodziła mu przejście. Po prostu nagle przed nim wyrosła przezroczysta ściana, której nie dało się ominąć.
– Bariera – mruknął Anatolij. – Oczywiście. Dajcie mi chwilę.
Dwaj przeciwnicy obserwowali, jak stary Raesii podchodzi do miejsca, w którym stał Xavier, a potem rozpościera ręce i zaczyna nucić coś pod nosem. Zmarszczyli brwi, patrząc po sobie, a zanim zdążyli spojrzeć znowu na Anatolija, ten szybkim ruchem wypuścił dwie maleńkie strzałki z mini-kuszy, którą trzymał między palcami. Gdy strażnicy padli na ziemię, zapora zniknęła.
– Skąd wiedziałeś? – zapytał Xavier, kierując się w kierunku drzwi.
Anatolij uśmiechnął się krzywo.
– Stali zbyt nieruchomo, musieli się bardzo koncentrować. Nie zniszczylibyśmy tej bariery magią, krwią ani żadnym eliksirem, póki żyli, byli z nią związani. Tak właśnie działał Basyl.
Raul pokręcił głową z niedowierzaniem, a później ruszył biegiem za Xavierem. Dotarli do kolejnego skalnego pomieszczenia, tym razem mniejszego, niż to, w którym walczyli. Było jednak puste, a z niego wychodziły kolejne trzy odnogi. Anatolij zaklął, ale właśnie w tym momencie do ich nozdrzy dotarł metaliczny, ostry zapach krwi.
– Freya – warknął Xavier i rzucił się w stronę najbliższego korytarza.
Nawet nie zauważył dwójki Magów, którzy próbowali zablokować mu drogę, odrzucił ich swoją aurą ognia, a oni nie zdążyli nawet krzyknąć, nim zmienili się w popiół. Wtedy Xavier wbiegł do dużego pomieszczenia, na środku którego dostrzegł dziwny wklęsły okrąg. Jego spojrzenie jednak przyciągnął klęczący w rogu Basyl, trzymający dłonie nad nieruchomą i zakrwawioną Freyą.
– Nie stójcie tak, kretyni! Odsuńcie się i sprawdźcie, co się stało z barierą...
Sześciu Magów, którzy go otaczali, odwróciło się jednocześnie, ale gdy napotkało spojrzenie Xaviera, zamarło. Basyl popatrzył przez ramię z furią w oczach, która nie mogła się jednak równać tej w brązowym wzroku Xaviera. Mężczyzna ruszył w kierunku strażników, niemal nie dostrzegając podążających za nim Raula i Anatolija.
Xaviera wypełniała przerażająca wściekłość. Gdy dostrzegł nieruchomą, bladą Freyę, która leżała bez życia na marmurowej posadzce, poczuł, jakby ktoś rozrywał go kawałek po kawałku od środka.
Za późno. Nie zdążył. Zawiódł ją.
Miał ochotę krzyczeć, rozszarpać kogoś, rozwalić tę całą jaskinię ze wszystkimi w środku. Już dawno się przemienił, żeby móc biec jeszcze szybciej i lepiej wyczuwać magię, ale teraz miał wrażenie, jakby jego pazury i kły się wydłużały, twardniały i jaśniały jego aurą i gniewem. A potem odepchnął to wszystko i słyszał w uszach przeraźliwie ogłuszającą ciszę. Widział, że Basyl krzyczy coś jeszcze do strażników, ale jedyne, co do niego docierało, to mordercza fala spokoju, która nagle zalała jego żyły.
Ruszył do przodu szybciej, niż powinien. Jego pokaleczone i zmęczone ciało protestowało przeciwko czemuś takiemu, ale mężczyzna nie zważał na to, po prostu parł naprzód, a z jego sylwetki wylewały się płomienie. Pierwszego Maga przebił wiązką ognia, nim ten był w stanie unieść broń. Drugi padł po jego prawej stronie, zapewne trafiony strzałką Anatolija, a trzeci zwalił się na kolana przez aurę Raula. Pozostałych pokonali równie łatwo, jakby byli nic nieznaczącymi kukiełkami, które tylko stały im na drodze.
– Tylko ja mogę ją jeszcze uratować – warknął Basyl, obserwując uważnie całą ich trójkę.
Odrzucił jednym gestem wypuszczoną w swoim kierunku strzałkę, a później wbił spojrzenie zielonych oczu w Anatolija.
– Naprawdę? – spytał z kpiną.
Anatolij nie odpowiedział, odrzucił maleńką kuszę, a później wypuścił pochłaniającą wszystko dokoła falę aury, która zalała nawet postacie Xaviera i Raula. Teraz słychać było dziwny pisk i szum, jakby tuż przy ich uszach znowu ktoś odkręcił kurek i wodospad przypomniał sobie o tym, że powinien spadać z łoskotem. Xavier poczuł ogromny nacisk w piersi, jakby aura Anatolija próbowała wedrzeć się do jego ciała i zatrzymać bicie jego serca oraz krew pompowaną do żył.
I po chwili to wszystko zniknęło, nagle, jakby nigdy nie istniało, a Basyl wstał i roześmiał się głośno.
– Tylko na tyle cię stać, stary głupcze? Tyle uciekałeś, żeby przygotować coś tak marnego?
– Uratuj Freyę – warknął Anatolij, nawiązując kontakt z Xavierem. – Spowolniłem dla niej czas, ale nie utrzymam tego zaklęcia za długo. Uzdrów ją.
Basyl spojrzał zaskoczony na brata, a potem odwrócił się w kierunku Frei.
– To niemożliwe, nie masz tyle mocy, żeby...
Raul zaatakował błyskawicznie, wyprowadzając cios w splot słoneczny, ale Basyl w ostatniej chwili zrobił unik i uderzył pięścią w szczękę mężczyzny. Próbował kopnąć go i posłać na ścianę, ale wtedy pojawił się przy nim Anatolij z gotową kolejną falą mocy. Zaatakował szybko od boku, jego miecz ze świstem przeciął powietrze w miejscu, gdzie przed sekundą znajdowała się głowa jego brata. Potem Anatolij odskoczył, zrobił unik i znowu zaatakował.
Ich moce co chwile prześcigały się w próbach złamania tarczy drugiego, ale żaden jak do tej pory nie zamierzał rezygnować i żaden nie wydawał się zmęczony. Dopóki Raul nie przebił się w końcu po szóstej próbie i nie posłał Basyla na kolana, zdawało się, że będą tak walczyć wieczność.
– Nie pokonacie mnie – warknął ciężko Basyl, próbując się poruszyć. – Mam magię źródła i...
– Na nic ci magia źródła, gdy stracisz głowę – warknął Anatolij.
Później jednym, płynnym ruchem wyprowadził cios. Ale Xavier nie tracił czasu na obserwowanie ich potyczki, odwrócił się i przypadł do Frei, ogarniając wzrokiem całą jej sylwetkę. Brzuch, krew wypływała z rany na brzuchu. Teraz jedynie sączyła się nieznacznie, a ciało dziewczyny drżało delikatnie, rzeczywiście jakby spowolnione przez zaklęcie Anatolija. Xavier sprawdził jej puls, który także był powolny, ale nadal silny. Oddychał szybko, gorączkowo próbując sięgnąć do swoich uzdrowicielskiej magii, jednak wiedział, że to za mało. Rana była zbyt poważna, żeby ją zaleczył.
Freya mogłaby ją zregenerować, gdyby odzyskała magię. Xavier w mig pojął, że bariera, z którą złączeni byli tamci strażnicy, nie chroniła tylko od wejścia. Blokowała też magię, przez co Freya nie zdrowiała, jej rana nadal pozostawała otwarta. A im dłużej tak było, tym mniej miała sił, więc gdy w końcu osłona padła, nie była już w stanie odnowić swojej magii i uleczyć rany. Dlatego Raesii uniósł lekko jej głowę i położył ją na kolanach, a potem zamknął oczy i skupił się. Widział tylko jedno wyjście.
Naciął dłoń, jego magia wypłynęła z rany razem z krwią. Wziął głęboki oddech, zrobił płytkie nacięcie na dłoni dziewczyny, a później złapał ją mocno. Niewielka, delikatna wiązka magii Frei uszczypnęła jego skórę, a później złączyła się z jego własną mocą. Xavier wypowiedział kilka słów w starym języku tak cicho, że nawet przy idealnym spokoju nikt nie byłby w stanie go usłyszeć, a później pchnął swoją aurę w kierunku Frei.
Dziewczyna drgnęła, gdy zalała ją potężna fala mocy Xaviera, jej ciało wygięło się w łuk, a oczy otwarły szeroko z bólu i strachu. Jednak to szybko minęło, po chwili Freya oddychała szybko, czując jak przepełnia ją potęga, jakiej nigdy nie czuła. Odruchowo dotknęła rany na brzuchu, która jednak w ciągu sekundy się zasklepiła, a potem poderwała się, niemal uderzając głową pochylającego się nad nią Xaviera.
– Co ty zrobiłeś? – spytała słabo, czując jak jej oczy lśnią mocą jego aury.
Xavier uśmiechnął się drżąco. Freya dostrzegła kropelki potu na jego czole i to, jak bardzo był blady. Myślała też, że drży, ale okazało się, że to jednak ona cała się trzęsła. Wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny, jakby chciała jakoś przekazać mu tę siłę, którą czuła jeszcze przed sekundą, ale kończyny odmawiały jej posłuszeństwa.
– Przekazałem ci swoją moc – mruknął cicho Xavier.
Złapał ją, zanim uderzyła głową w twardą skałę, a później wsunął ramiona pod jej kolana i plecy. Wstanie było dla niego ogromnym wyzwaniem, bo oddanie Frei swojej mocy pozbawiło go sił, ale zacisnął zęby. Musiał ją stąd wynieść, jak najdalej od Basyla i źródła, które próbowało pochłonąć ich moce i przysięgę, którą jej właśnie złożył.
– Jesteś głupi? – spytała słabo Freya. – Przecież to mogło cię zabić.
– Ja, głupi? To nie ja nadziałem się na miecz jak ostatni kretyn.
Freya zaśmiała się, ale jej śmiech szybko przeszedł w dławiący kaszel, więc musiała się uspokoić. Oparła głowę o jego ramię i zamknęła oczy. Powieki miała takie ciężkie.
– Nie myśl sobie nawet, że skoro mnie uratowałeś, między nami wszystko okej.
Xavier zaśmiał się cicho, a później wyszedł do pierwszego korytarza z szerokim uśmiechem na ustach.
– Nawet o tym nie marzyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top