Rozdział 14

Freya obudziła się następnego ranka w parszywym humorze i z bólem głowy. Jej nastrój pogarszał też fakt, że Phemie wczoraj wróciła z jarmarku i przekazała jej wiadomość od Finoli – staruszka chciała, by Freya przyszła na spotkanie mieszkańców wioski przy Starym Stawie i to z Figasyjczykami. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, nigdy wcześniej nie pozwalano jej nawet pomyśleć o wzięciu udziału w tych zebraniach, bo po nich zwykle odbywały się też rady starszyzny, więc była to dla niej nowość. No i czemu z Figasyjczykami?

Krzątała się po domu, mamrocząc pod nosem przekleństwa i co chwilę przepraszając za nie ojca, który siedział jak zwykle w swoim wózku z wzrokiem wbitym w widok za oknem. Freya była niewyspana, wkurzona, a na dodatek wiedziała, że wczoraj przesadziła z alkoholem i powiedziała Xavierowi za dużo. Była głupia, że mu się zwierzała. No bo po co? Powinna wiedzieć, że uzna ją za idiotkę i tchórza. Czy właśnie nim nie była? Przecież już od tylu osób słyszała o rozpoczęciu nowego życia...

Ale w Międzyświecie to nie byłoby możliwe, wszędzie, gdzie dowiedzianoby się o jej prawdziwej naturze, nie zostałaby zaakceptowana. A żeby przekroczyć granicę i udać się do któregoś z królestw, musiałaby mieć pewność, że ojciec i Phemie mogą to zrobić bez żadnych konsekwencji. Nie miała błękitnej krwi, nie miała tylu pieniędzy i nie udałoby jej się to bez pomocy. Anatolij twierdził, że jest w stanie jej ją ofiarować, ale przecież on sam był wygnańcem. Na ile mógł niby ją wesprzeć? To naprawdę nie było takie proste, ale... no właśnie, ale. Zawsze mówiła, że chce dla Phemie jak najlepiej, a ostatnimi czasy w Melifey zrobiło się niebezpiecznie. Jeśli w którymś z królestw byłoby bezpieczniej...

Gdy nadeszło południe, zostawiła ojca pod opieką siostry i udała się w stronę wzgórza. Wiedziała, że Figasyjczycy powinni pojawić się za chwilę w tym miejscu, bo mieli razem dostrzeć na naradę i denerwowała się trochę spotkaniem. Nie miała ochoty przebywać w towarzystwie Xaviera, ani odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Zrobiła z siebie kompletną kretynkę wczorajszego wieczoru, a poprzedni wcale nie był lepszy.

Słońce było już całkowicie pomarańczowe, paliło ją w plecy i wiedziała, że będzie tak zapewne do wieczora, ale jej pocieszeniem była myśl, że nad Starym Stawem, gdzie zwykle odbywały się narady, upał będzie mniej doskwierał, dzięki cieniom drzew otaczających to miejsce. Mały staw był głównym źródłem wody w Melifey, zaraz po pobliskiej rzece, jego woda była czystsza od kryształu, a to wszystko za sprawą magii – bo to miejsce było jednocześnie wioskowym źródłem. Małym, ale działającym dokładnie tak, jak wielki dąb w sercu lasu, to znaczy pochłaniało magię każdego i nakładało się na nią, przez co pojedyncze sygnały aur były nie do odróżnienia.

Xavier nadszedł z Raulem, Ioną, Tori i Ervinem kilka sekund po tym, jak Freya pojawiła się na wzgórzu. Wszyscy Figasyjczycy mieli dość nietęgie miny i dziewczyna się nie dziwiła, bo domyślała się, że taka sytuacja była dla nich naprawdę niecodzienna. W końcu pozostawali arystokratami, pewnie nie nawykli to bycia wzywanym na jakieś głupie, wiejskie narady, no i nie mieli też pojęcia, dlaczego zostali wezwani. Mina Tori wyrażała to najlepiej, bo kobieta wyglądała na wściekłą i żądną krwi.

Dopiero teraz Freya przyjrzała jej się uważniej, w blasku dnia, i dostrzegła, jak niezwykle regularne ma rysy, jak idealnie złote włosy i zero śladów jakichkolwiek niedoskonałości na skórze. Może oprócz niewielkich zadrapań, które nieco zaskoczyły dziewczynę. Iona była dokładnie taka sama, z tym że włosy miała minimalnie krótsze od Tori.

Freya nie mogła się nadziwić, że wszyscy przyjezdni byli tak idealni, to przecież nie było możliwe. Jasne, bogini mogła kogoś hojnie obdarzyć, ale dziewczyna odnosiła wrażenie, że Figasyjczycy zabrali każdy okruch łaski, jaki się pojawił. Dopiero, gdy kobiety zbliżyły się do niej, mogła dostrzec, że jednak ich twarze pokrywają małe blizny, których z daleka nie dostrzegała przez warstwę nałożonego na twarz makijażu.

Och, a więc tylko o to chodziło. Spojrzała na Ervina, którego oblicze również było idealnie przykryte jakimś specyfikiem, a później przeniosła wzrok na Raula i Xaviera. Nie, tej dwójce rumieńce wyraźnie odznaczały się na twarzach, nie mieli nałożonych żadnych sztucznych upiększaczy, jakie stosowano w Figasji. Trochę to Freyę zawiodło, bo miała nadzieję, że jeśli zobaczy u nich jakąś skazę, poczuje się choć odrobinę lepiej – że oni też są jakimiś oszustami – ale niestety, przeliczyła się w tym wypadku.

– No, gdzie to wasze wioskowe naradzanie się odbywa? – zapytała wyniośle Tori.

Xavier posłał jej długie spojrzenie.

– Tori oczywiście chciała zapytać, czy będziesz tak miła i wskażesz nam drogę – powiedział, spoglądając w jej stronę.

Freya nie odwzajemniła jego wzroku.

– Nie bywam miła – odmruknęła. – Ale jak pójdziecie za mną to kto wie, może wam się poszczęści i traficie.

Iona zachichotała, a Raul posłał jej szeroki uśmiech.

– Wobec tego prowadź, moja pani – powiedział, kłaniając delikatnie głowę.

Freya przewróciła oczami.

– Nie jestem twoją panią. I lepiej skończ z tym szczerzeniem się, bo Finola zastrzeli cię na miejscu. Te narady to naprawdę poważna sprawa dla Melifejczyków.

Raul zmarszczył brwi i otworzył usta, a Xavier poklepał go po ramieniu.

– Czyli plan uwiedzenia staruszki ci się nie powiedzie – powiedział do niego wesoło. – Widać, że Melifejki są odporne na twój czar. Przynajmniej one jedne.

Raul zrzucił jego dłoń, a później uniósł podbródek.

– Cóż, wymyślę coś nowego.

Freya wbrew sobie roześmiała się, ale od razu musiała powściągnąć dobry humor, bo dotarli właśnie na szczyt wzgórza i od razu trafili pod obstrzał spojrzeń. Droga nad staw zabrała im kilka minut, w ciągu których mijali wielu mieszkańców Melifey, obserwujących ich marsz. Freya czuła na sobie nienawistne spojrzenia, ale szła wyprostowana i nie zamierzała pokazać tego, jak obawia się spotkania. Czego Finola i rada mogli chcieć?

Całe miejsce znajdowało się pod ostatnim ze wzgórz, które otaczało wioskę. Dalej znajdował się tylko las, jeszcze dzikszy niż ten od strony domu Frei i Phemie, który jednak łączył się z nim. Za nim ciągnął się jedynie długi trakt i dzikie równiny, bo najbliższa wioska znajdowała się o dzień drogi od Melifey.

Staw znajdował się przy zboczu, był niewielki, ale bardzo głęboki, z tego, co wiedziała Freya. Woda była tu niemal przezroczysta, ale mimo to nie dało się dostrzec dna, bo ciągnęło się ono wiele metrów w dół, jak mówił jej dziadek. Wokół znajdowały się najstarsze drzewa i kwiaty, jakie rosły w Melifey, a może i w całym Międzyświecie. Całe miejsce było rodzajem magicznego zagajnika, to tutaj wznoszono modły do wszystkich bogów, odprawiano śluby, pogrzeby i witano nowych członków wioski.

Raz na kilka dni zbierała się tu też starszyzna, by naradzać się odnośnie przyszłości wioski i mieszkańców. Teraz też ośmiu starszych Melifejczyków i trzy Melifejki siedzieli wokół dużego ogniska rozpalonego przy wschodnim brzegu stawu. Finola stała obok, w towarzystwie pięciu strażników. Za plecami miała zbocze góry, a po jej prawej stronie znajdował się duży, ceglany budynek, który używany był zimą do wszelkich rytuałów oraz jako schronienie.

Freya i Figasyjczycy dotarli do stawu pod bacznymi spojrzeniami Melifejczyków, ale nikt nie odważył się podejść bliżej. Stanęli przed starszyzną w półkolu, z Freyą delikatnie odsuniętą na bok. Finola patrzyła na całą szóstkę przybyłych istot i w końcu z westchnieniem pokiwała głową. Jeden ze strażników zniknął wtedy na chwilę w domu, a później pojawił się z powrotem, niosąc małe, wąskie naczynie.

Freya zamarła.

Zamierzali użyć wody ze źródła zmieszanej z ziołami, by wydobyć od nich prawdę. Co, do cholery się działo? Bardzo dobrze znała działanie tego specyfiku, który był specjalnością Finoli. Nie spodziewała się jednak, że się do niego ucieknie, w końcu w zbyt dużej ilości mógł spowodować nawet śmierć.

– To konieczne? – spytała, zanim była w stanie się powstrzymać. – O co w ogóle chodzi?

Czuła, jak po jej lewej stronie Iona i Tori przestępują z nogi na nogę, Ervin wzdychał ciężko ze skrzyżowanymi ramionami, a Raul i Xavier przyglądali się nieufnie poczynaniom Finoli i strażników.

– A macie coś do ukrycia, że serum cię tak zdenerwowało? – odpowiedziała pytaniem staruszka.

Freya usłyszała poruszenie za plecami i zorientowała się, że większość Melifejczyków przyszła obejrzeć próbę, której zaraz mieli zostać poddani, więc zjeżyła się. Jakby byli bydłem na targu, które ludzie przyszli pooglądać.

– Nie. Dlatego nie widzę sensu użycia prawdoserum ani całego tego spotkania. O co chodzi, Finola?

Xavier zamarł na sekundę, tak samo jak reszta jego kompanów, a później prychnął cicho pod nosem.

– Prawdoserum? – warknął Ervin. – Jestem pod wrażeniem, że w takim...

Łokieć Xaviera w brzuchu mężczyzny przerwał tę wypowiedź, więc nie dane było się im dowiedzieć, co takiego chciał powiedzieć Ervin, ale Freya domyślała się, co miał na myśli. I cieszyła się, że Xavier zareagował.

– Radzie udało się ostatnio zbadać jedną z bestii, które zaatakowały wioskę – zaczęła Finola. – To nie były zwykłe arrittu, te zostały wzmocnione magią, obcą i potężną magią, której źródło miało swój początek w Figasji.

Freya uniosła brwi, zaskoczona.

– A wiecie to skąd dokładnie?

Finola zignorowała jej pytanie.

– Ten, kto sterował bestiami, zaatakował naszą wioskę. Udało nam się z nim skontaktować, ale nie mówił naszym językiem, więc zdołaliśmy dowiedzieć się tylko, że kogoś szuka. Kogoś obcego, bo czegoś od niego potrzebuje.

Freya zmarszczyła brwi, a później pokręciła głową. Oczywiście, więc skoro napastnik szukał obcego, ona i Figasyjczycy byli w tej chwili jedyną opcją, bo handlarze wyjechali już dzisiejszego ranka.

– Obiecał zostawić wioskę w spokoju, jeśli mu to damy – dodał Remo, staruszek siedzący po prawej stronie Finoli. – A my podejrzewamy, że nasi goście wiedzą więcej, niż mówią.

Freya zjeżyła się.

– Okej, ale nadal nie widzę, po jaką cholerę mnie tu wezwaliście – warknęła.

Finola rzuciła jej ostre spojrzenie.

– Siedź cicho, dziecko, dopóki nikt cię o nic nie pyta.

Później zrobiła krok w kierunku Figasyjczyków z naczyniem w rękach.

– Jeśli nie jesteście tymi, których szuka ten szaleniec i nic o nim nie wiecie, próba pójdzie szybko i bez problemów.

Staruszka uniosła brwi, a Freya kątem oka dostrzegła, jak Raul i Xavier wymieniają spojrzenia.

– Zgadzacie się na test?

– Jakbyśmy mieli wyjście – warknął ten pierwszy.

– Zgadzamy się – powiedział w tej samej chwili Xavier.

Freya zamarła, gdy usłyszała odpowiedź mężczyzny i zrobiła krok w jego stronę.

– Xavier... – zaczęła, ale Raul złapał ją za nadgarstek i pociągnął delikatnie do tyłu.

– Spokojnie. On wie, co robi.

Freya potrząsnęła głową, bo wiedziała, jak sama reaguje na prawdoserum, które próbowało wyzwolić na zewnątrz jej drugą naturę. A skoro działało tak na nią, obnaży też przed zgromadzeniem, kim jest Xavier, co może skończyć się naprawdę źle. Czy mężczyzna tego nie wiedział? I czemu Raul był taki pewny siebie? Przecież to naprawdę nie były przelewki, wszyscy wioskowi strażnicy się tutaj pojawili, źródło było blisko, więc każdy był w pełni sił, a ich była tylko piątka... Cholera, jeśli Xavier się zmieni, zastrzelą go na miejscu.

Próbowała powiedzieć to Raulowi, ale ten tylko ścisnął delikatnie jej ramię i pokręcił głową. W jego oczach widziała coś dziwnego, jakby chciał jej powiedzieć „spokojnie, mamy to pod kontrolą. Zaufaj mu". Musiała więc odpuścić i z niepokojem obserwowała, jak Xavier uśmiechnął się szeroko, drapieżnie, a później ruszył w stronę Finoli.

Mężczyzna podszedł do staruszki, zabrał naczynie z serum z jej rąk, a później opróżnił je jednym haustem. Freya czekała w napięciu na jego przemianę, ale ta nie nastąpiła przez kolejnych pięć uderzeń serca, więc dziewczyna zaczęła normalnie oddychać. Spojrzała na Raula, który przyglądał jej się z rozbawieniem oraz uniesionymi brwiami. Wyglądało to, jakby chciał zapytać: „coś nie tak?". Potrząsnęła głową.

Jaki cudem? Co się właśnie stało? Przypomniała sobie, jak artefakt nie zadziałał też na Xaviera i zaczęła się zastanawiać dlaczego. To już drugi taki przypadek, a przecież ani jedno, ani drugie to nie był zwykły rekwizyt magika ulicznego. To były potężne narzędzia w rękach potężnej Magini.

Kim, do cholery, był tak naprawdę Xavier?

W jakiś sposób oparł się działaniu serum, ale nie miała pojęcia, jak to zrobił. Nawet jeśli użył magii, przy źródle nie można było tego wyczuć. To było sprytne, jeśli rzeczywiście oparł się działaniu napoju, mógł spokojnie ukryć przed zgromadzeniem prawdę o sobie. Z drugiej strony zaczęła w niej narastać podejrzliwość... co miał do ukrycia, że zamierzał ryzykować i okłamać całą wioskę, nawet jeśli znał konsekwencję, gdyby się o tym dowiedziano?

– Zaczniemy od czegoś prostego. Podaj nam swoje prawdziwe imiona...

Pytanie Finoli urwało się w połowie, gdy głośny huk przetoczył się po wiosce i wszyscy odczuli, jak coś mocnego, ogromnego uderzyło w barierę otaczającą Melifey. Dźwięk się powtórzył, Melifejczycy zaczęli gorączkowo rozglądać się po okolicy, a po chwili dotarł do nich wszystkich głośny dźwięk rogu z północnej strażnicy.

Freya odwróciła się natychmiast, napotkała spojrzenie Finoli oraz Xaviera, a później ruszyła pędem w kierunku swojego domu. Jedyną jej myślą było dotarcie do niego i Phemie. Panika, która zaczęła w niej narastać, była paraliżująca, więc nie miała pojęcia, jakim cudem udaje jej się poruszać i to tak szybko. Mijała przerażonych ludzi, którzy biegli w stronę schronienia przy stawie, innych wymijała przy spichrzu, który także mógł być schronieniem, bo oba miejsca miały osobne, jeszcze mocniejsze bariery ochronne. Widziała też grupy strażników, biegnących w kierunku Finoli, która wykrzykiwała kolejne rozkazy.

I gdy Freya znalazła się już w połowie drogi do swojego domu, nastąpiło kolejne uderzenie, a bariera rozpadła się z trzaskiem, posyłając wszystkich obecnych w wiosce na ziemię. Freya upadła, boleśnie raniąc sobie kolana i czuła, jakby jej głowa zaraz miała eksplodować z powodu całej tej magii, która została uwolniona przy rozbiciu bariery. Obraz przed oczami miała zamglony, a kołaczące szybko w piersi serce sprawiało wrażenie, jakby chciało uciec z jej piersi.

Z trudem zerwała się na nogi, a później jednym poleceniem zmieniła swoją bransoletę w miecz. Nie miała czasu na zastanawianie się, czy ktokolwiek dostrzegł, że wniosła ze sobą broń na posiedzenie rady, bo zobaczyła pierwszego arrittu, który demolował stragany, słupy, wozy, które dzieliły go od niej. Za nim pojawiły się kolejne bestie, tak samo wielkie, włochate i rozwścieczone, jak te, które zaatakowały wioskę wcześniej.

Jej ostrze zawirowało, Freya okręciła się w mgnieniu oka i podcięła łapy pierwszego stwora, jednocześnie posyłając impuls do Jorny. Miecz przekształcił się we włócznię, którą przy zakończeniu obrotu wbiła w pierś drugiego stwora. Wyszarpnęła ją z siłą, o jaką się nie podejrzewała, a później Jorna znowu zmieniła się w ogromny, ale lekki miecz, który zalśnił w blasku słońca, gdy opadał na łeb pierwszego arrittu leżącego na ziemi. Ostrze przecięło cielsko, ścięgna, kości, aż w końcu ogromna głowa potwora odpadła od ciała, nadal wymachującego pazurami w powietrzu.

Ale Freya się nie zatrzymywała, bo kolejna bestia już stała przy niej i sięgała w jej kierunku. Za późno dziewczyna zorientowała się, że z jej lewej strony nadciąga inny arrittu. Nie miała jak zrobić uniku, by nie zostać zranioną.

Wtedy nagle dostrzegła Xaviera, który taranował sobie drogę do niej, tnąc po drodze bestie, jakby zupełnie ich nie zauważał. Jego ostrze przecinało gładko skórę potworów, wywołując ryki bólu i wściekłości, którym towarzyszył miękki, ohydny chlupot krwi. Xavier pojawił się obok niej i ciął bestię, która stała przy jej prawym boku, więc Freya odskoczyła szybko w drugą stronę. Pazury drugiego arrittu minęły jej twarz, ale dosięgły włosów, które związane w warkocz, zaplątały się w łapę bestii. Freya poczuła mocne pocignięcie, a później upadała już na ziemię tuż pod ogromne łapy potwora, który z triumfalnym okrzykiem wyszczerzał w jej kierunku zęby.

Wtedy Freya zamknęła oczy i czekała na cios, tyle że ten nie nadszedł. Poczuła za to potężną wiązkę mocy, która wystrzeliła z ciała Xaviera i zmiotła każdą bestię, która okrążała do tej pory ich dwójkę. Arrittu padły na kolana, unieruchomione aurą Xaviera, a Freya zerwała się na nogi i patrzyła na to z otwartymi ustami.

Bestie były odporne na magię, ile mocy trzeba było, żeby udało się... Potrząsnęła głową, jej serce znowu zaczęło bić. Nie miała pojęcia jak bardzo potężny był Xavier, ale gdy odwróciła się do niego i dostrzegła, jak z gracją i lekkością poruszał się od jednej bestii do drugiej, przebijając ich karki mieczem, jakby zupełnie przed chwilą nie rzucił zaklęcia, po którym powinien się już nie podnieść, zadrżała.

– Wszystko w porządku? – zapytał, odwracając się do niej z troską wypisaną w brązowych oczach.

Momentalnie zapomniała o ich wczorajszej kłótni, nie było teraz czasu na takie głupoty. Pokiwała szybko głową, niezdolna do wypowiedzenia żadnego słowa. Tyle mocy...

– Moja siostra – powiedziała w końcu. – Muszę się dostać do Phemie.

Xavier przytaknął, a potem ruszył do Frei sprężystym krokiem, nie było śladu po żadnym wyczerpaniu. Był rześki, lekki, jakby ten atak przed chwilą nigdy nie miał miejsca, jakby nigdy nie został zraniony. Roztaczał dokoła siebie tę aurę pewności, mocy i siły, której Freya mu cholernie zazdrościła. Też chciała tak umieć, też chciała, żeby inni postrzegali ją jako mocną, pewną siebie, jako osobę, której nie wolno lekceważyć. Bo Xaviera nie dało się zlekceważyć, miał w sobie coś takiego, przez co od razu zwracał na siebie uwagę. Przyciągał swoją mocą i samą swoją obecnością, a jego wygląd jeszcze głośniej krzyczał o tym, że należy się go bać, ale też szanować. Freya naprawdę nie wiedziała, jak można było osiągnąć taki efekt. Może w Figasji prowadzili z tego kursy? Powinna się zapisać? Hej, ludzie, którzy chcą odzyskać szacunek i udawać silnych gnojków niech wypełnią formularz. Nie, rubryka czwarta może zostać pusta, w końcu każdy wie, jakie z was niebezpieczne dranie.

– Chodźmy – mruknął i pociągnął ją delikatnie na łokieć.

Ruszyli przez wioskę, która teraz była całkowicie opustoszała. Tylko za ich plecami, daleko przy stawie, słychać było jakieś odgłosy walki, które jednak docierały do Frei jakby przytłumione. Nadal odczuwała efekty przełamania bariery, a przecież to nie ona ją postawiła. Nie miała pojęcia jakim cudem Finola, w którą zaklęcie uderzyło najmocniej, stała w ogóle na nogach. Freya wiedziała też, że przecież nie tylko staruszka musiała założyć tak ogromną osłonę na wioskę, pewnie cała rada, a może i strażnicy pomagali we wzmocnieniu tarczy. Więc jak wiele magii trzeba było do tego, by ją zburzyć?

Przyspieszyła, czując jak strach i adrenalina w jej organizmie narastają równomiernie. Błagała w duchu, żeby Phemie i tata byli w domu, cali i zdrowi. Gdy minęli z Xavierem wzgórze i jej oczom ukazał się mały domek kilka metrów dalej, stojący niewzruszenie, jakby to, co działo się w wiosce, zupełnie go nie obchodziło, zalała ją ulga tak ogromna, że niemal obezwładniająca. Jedynie dłoń Xaviera, która właśnie musnęła delikatnie jej ramię, sprawiła, że nie upadła, tylko biegła dalej. I wtedy dostrzegła trzy arrittu, które stały przy granicy kręgu jej domu, wyciągając ogromne pyski wykrzywione w złości. Stały tuż za warsztatem, więc nie zauważyła ich, dopóki nie zbiegli ze zbocza.

Gdzie była Phemie z tatą? Skoro bariera stała, to znaczy że wszystko z nimi w porządku? Freya, która nigdy nie była zbyt religijna, zaczęła modlić się do bogini, żeby jej siostra w czasie pojawienia się bestii znajdowała się z ojcem w domu. Jej błaganie musiało chyba zostać wysłuchane, bo gdy dotarli z Xavierem do ścieżki przy jej domu, dostrzegła Phemie, stojącą w oknie, mierzącą z kuszy w kierunku bestii. Nic jej nie było, dzięki bogom.

– Od lasu nadciągają kolejne – mruknął Xavier.

Freya wbiegła pod osłonę swojego domu, zupełnie zapominając o tym, by otworzyć ją także dla Xaviera, którego bariera odrzuciła do tyłu. Zaklęła, a później wykonała szybki gest dłonią i wyciągnęła ją w kierunku mężczyzny. Uśmiechnął się do niej krzywo.

– Zabolało? – spytała Freya.

Zaśmiał się. Teraz, gdy wiedziała, że jej rodzinie nic nie było, ona też mogła nawet wydusić z siebie kilka słów i cichy chichot.

– Tylko odrobinkę.

Freya pokiwała głową. Po sekundzie Xavier stał już obok niej, czekając aż bestie zorientują się w sytuacji. Arrittu nie zwracały jednak na nich uwagi, pochłonięte badaniem siły bariery, która otaczała dom.

– Freya, co się dzieje? – zapytała Phemie, która stanęła teraz przy boku siostry, nadal mierząc z kuszy w kierunku potworów.

– Znowu zostaliśmy zaatakowani – odpowiedziała Freya. – Idź do domu, młoda. Mamy z Xavierem wszystko pod kontrolą.

Phemie pokręciła głową.

– Nie zostawię...

– Damy sobie radę, a tata nie! – warknęła Freya. – Powiedziałaś, że się nim zajmiesz, więc co tu robisz?

– Tata jest zamknięty...

– To nie ma znaczenia, masz go ochraniać. Już.

Freya wiedziała, że ta uwaga była okropna, ale chciała jak najszybciej pozbyć się siostry z zasięgu bestii. Gdyby przełamały i jej barierę, nie mogłaby jednocześnie walczyć i chronić Phemie. Zresztą jej argument trafił do dziewczynki, która zacisnęła zęby i pobiegła z powrotem do domu. Freya odetchnęła.

– Nie wyglądają, jakby chciały zaatakować – mruknął w końcu Xavier.

Pokiwała głową.

– Bardziej jakby tylko badały możliwości – odparła cicho Freya.

– Co mog...

Przerwał w pół słowa, bo bestie nagle uniosły łby, a później zerwały się pędem w stronę wioski. Freya obserwowała to ze zdumieniem, przestępując z nogi na nogę. Nie rozumiała niczego z tego, co się właśnie działo. Ktoś odwołał bestie? Więc po co w ogóle się tu pojawiły? I jakim cudem nadchodziły z obu stron wioski, i od lasu przy jej domu, i od boru od północy? No i najważniejsze: czego chciały? Bo nie wyglądało na to, jakby atakowały bez celu, wszystkie bestie, które pojawiły się w wiosce zdawały się czegoś szukać, rozglądać za czymś. Nawet te, które przed chwilą stały pod jej kręgiem barierowym. O co im chodziło?

– Zniknęły z wioski – powiedział Xavier. – Nie wyczuwam już żadnej z nich.

Freya pokręciła głową. Nawet nie do pomyślenia dla niej było, że mógł z takiej odległości wyczuwać magię arrittu, która swoją drogą potrafiła się maskować, poza tym przecież w wiosce było źródło.

– A przedtem wyczuwałeś?

Skinął głową.

– Niektóre tak. Ale teraz właściwie miałem na myśli, że już ich nie słyszę.

– Na jaką odległość jesteś w stanie słyszeć...?

Uśmiechnął się szeroko.

– Na wystarczającą.

Zmarszczyła brwi. Wypił serum prawdy, powinien odpowiadać na każde jej pytanie bez wykrętów i szczerze. Naprawdę musiał w jakiś sposób pokonać działanie specyfiku. Tylko jak?

– Jakim cudem serum na ciebie nie działa?

Xavier spojrzał na nią z nieprzeniknioną miną.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Westchnęła, zirytowana.

– Jasne, nie chcesz, to nie mów. Przecież mogłabym jeszcze wykorzystać jakąś informację o tobie, żeby ci zaszkodzić, jak to robiłam do tej pory, nie?

Później zwinęła Jornę z powrotem w krótki miecz i ruszyła w kierunku domu. Phemie stała już na ganku, Pan Rabuś był tuż przy jej nogach.

– Wszystko w porządku? – zapytała Freya siostrę.

Phemie przytaknęła, a później wpadła w otwarte ramiona Frei i przez chwilę po prostu tak stały, nie mówiąc już niczego więcej. Musiały uspokoić przyspieszone tętna i dopuścić do siebie myśl, że już było po wszystkim.

– Wypuść tatę, ale nie wychodźcie poza barierę – mruknęła Freya, gdy Phemie się od niej oderwała.

Dziewczynka pokiwała głową.

– A ty musisz wrócić do wioski?

Freya westchnęła.

– Na to wygląda.

– Chcę iść z tobą...

– Nie – przerwała od razu siostrze. – Bariera została zniszczona, jest tam teraz niebezpiecznie. Lepiej będzie dla ciebie i taty, jeśli zostaniecie tutaj.

– Ale...

– Phemie, proszę.

Phemie westchnęła, ale w końcu dała za wygraną. Freya z ciężkim sercem ruszyła w kierunku ścieżki, po drodze przelewając więcej mocy do bariery, otaczającej dom. Musiała ją wzmocnić, chociaż wiedziała, że tak naprawdę nie miałaby szans z przeciwnikiem. Skoro rozbił osłonę wioski, stworzoną przez tylu Magów, jej delikatna bariera nie była dla niego pewnie żadnym wyzwaniem.

Xavier ruszył za nią w milczeniu z nieprzeniknioną miną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top