Rozdział 11
Następny poranek był jednak ciemny, słońce wspinało się mozolnie po niebie, ale było pokryte cienistymi plamami, przez co okolica była pogrążona w mroku. Freya wiedziała, że pewnie w ciągu dnia się rozjaśni i ociepli, ale na razie gorąca gwiazda idealnie opisywała to, jak się dzisiaj czuła. Była zmęczona, niewyspana i okropnie przeżywała, że jej siostra musiała być świadkiem tak brutalnego ataku na wioskę. Złapała się też na tym, że boi się o Xaviera i jego przyjaciół, o to, czy będą mogli przekroczyć granicę Melifey, a jeśli nie – będzie musiała pomóc im objechać wioskę, skoro to obiecała. Ale nie chciała opuszczać Phemie na kolejny dzień.
Gdy zajęła się wszystkim w domu, zamierzała spędzić trochę czasu ze swoją młodszą siostrą, jednak ta tylko fuknęła na nią, powiedziała że nie jest małym dzieckiem i nie potrzebuje psychologa, a później spytała, czy mogą poćwiczyć walkę na miecze. Freya więc westchnęła, ale całe przedpołudnie zleciało jej właśnie na tym i musiała przyznać, że właściwie odetchnęła wreszcie z ulgą.
– Co się jeszcze działo, gdy mnie nie było? – spytała, gdy siedziały z Phemie na ganku już po treningu.
Obie były zmachane i zaczerwienione po wysiłku, ale był to ten pozytywny rodzaj zmęczenia. W końcu walkę miały we krwi.
– Nic, rada wzmocniła barierę, naradzali się prawie pół nocy w Chacie i stwierdzili, że to pewnie wina obcych albo Tolika. Chcieli iść do niego, ale nie znają terenu, no i nie bardzo im się uśmiechało rozdzielanie po tym ataku i zostawienie wioski. No i nie poszli.
Freya westchnęła.
– Chcą do tego wykorzystać mnie.
To nie było pytanie, ale Phemie i tak skinęła głową.
– Finola to zasugerowała, wtedy powiedziałam, że po pierwsze to Tolika od dawna nie ma, a po drugie to ty się nie zgodzisz.
– I co na to powiedziała?
– Że nie będziesz miała wiele do powiedzenia w tej kwestii – powiedziała cicho Phemie i zacisnęła pięści.
Freya wpatrywała się w pagórek, który zasłaniał jej wioskę i starała się powściągnąć gniew. Ta stara, wredna jędza dobrze wiedziała, jak postawić ją pod murem, znała na to metody. Ale żeby zmuszać ją do zdradzenia swojego przyjaciela... to było naprawdę podłe. Finola nie miała sumienia i to stwierdziła Freya już dawno. Tylko nawet jak na nią takie zachowanie było okropne... Freya jednak się temu nie dziwiła. W końcu staruszka nigdy nie pozostawiała złudzeń odnośnie tego, co sądzi o dziewczynie i zawsze mówiła, że zrobi wszystko dla Melifey. A przecież zdradzone uczucia dwójki Raesiich, których miała gdzieś, nie były dla niej żadną ceną.
– I wtedy na nią nawrzeszczałam, Loi też – dodała cicho Phemie. – No i po tym zabroniła mi wychodzić z domu, a do stajni odprowadzało mnie czterech strażników, żebym mogła zajrzeć do koni.
Freya przyciągnęła Phemie ramieniem i westchnęła głośno.
– Mówiłam ci mała, że nie musisz toczyć za mnie bitw. Poradzę sobie.
– Ale to jest strasznie głupie i nie fair!
– Wiem.
Siedziały tak przez kilkanaście minut, dopóki Pan Rabuś nie stłukł szklanki w kuchni, więc Freya zerwała się, by złapać kota i powstrzymać go przed robieniem kolejnych szkód. Później poprosiła Phemie o zajęcie się ojcem i nieopuszczanie domu, a sama z ciężkim sercem skierowała się w stronę wioski. Chciała dowiedzieć się, jak Finola rozwiąże kwestie czekających za murami handlarzy i podróżnych, a przy okazji zamierzała zrobić jakieś zapasy, bo wczoraj po powrocie wypadło jej to z głowy i razem z Phemie jadły tylko resztki wyciągnięte z chłodziarki.
Szła szybkim krokiem między kolejnymi straganami, które rozłożyli dzisiaj Melifejczycy i czuła na sobie chłodne spojrzenia. Przyzwyczaiła się już do nich na tyle, by przestać się przejmować, ale nigdy nie przestała ich czuć na skórze. W końcu miała koszyk pełen produktów, zostały jej jeszcze trzy rubinowe monety, które znikały w rekordowym tempie i kilkanaście drobniaków. Zamierzała kupić Phemie coś, co mogłoby ją pocieszyć i rozbawić, ale niestety miejscowi nie handlowali żadnymi przedmiotami, a jedynie żywnością. Miała nadzieję, że znajdzie coś u Tony'ego.
Gdy dostrzegła Finolę i strażników, słońce wznosiło się już wysoko na niebie. Było pozbawione plam, całkowicie czyste i wielkie, przynosiło palący upał. Freya ruszyła za Finolą, która gdy ją tylko dostrzegła, przyspieszyła kroku. No tak, uwielbiała ją przecież.
Po kilku minutach dotarli na kraniec wioski, Finola wyszła za barierę i zaczęła rozmawiać z Tonym, negocjowała warunki przekroczenia barier wioski, aż w końcu udało jej się dojść do porozumienia i stary kupiec z resztą po chwili uśmiechali się do Frei z wnętrza osłony. Sprawa z Figasyjczykami nie wyglądała jednak tak kolorowo, bo Finola od razu wyczuła, że coś jest z nimi nie tak. Nie chciała uwierzyć w historię o podróży na ślub księcia i odmówiła im otwarcia granicy.
– Chyba że... – powiedziała, odwracając się w stronę Frei.
Dziewczyna się zjeżyła. Oczywiście, teraz się zacznie. Czego ta wredna jędza chciała? Freya zdawała sobie sprawę, że teraz Figasyjczycy doskonale ją dostrzegają pod barierą, tak jak ona mogła wczoraj zobaczyć Finolę i resztę, więc pod ich spojrzeniami poczuła się nieswojo. Cholera, Finola na pewno zaproponuje coś głupiego, jak zaprowadzenie ich do Anatolija, a Freya będzie musiała jej odmówić. Nie było mowy, żeby zdradziła przyjaciela – jedynego, jakiego miała. Z drugiej strony nie chciała jednak zawieść Xaviera. Fo loresa.
– Freya za was poręczy, na czas waszego pobytu będzie za was odpowiadać, a poza tym zgodzi się na moje warunki.
Freya uśmiechnęła się krzywo do staruszki.
– Och, to teraz jestem nagle pełnoprawną Melifejką i mogę za kogoś poręczyć? Ciekawe, Finola, jak działają te twoje zasady? Ostatnio jakoś...
– Chyba że jak zawsze nie będzie w stanie się zamknąć wtedy, kiedy należy – przerwała jej chłodno Finola.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie ma mowy, nie dam ci się wciągnąć w żadne gierki, nie zaprowadzę cię do Anatolija i nie dam sobie zrzucić na głowy kolejnych złych spojrzeń za wprowadzenie obcych. Po prostu oprowadzę ich dokoła wioski, tyle mi wolno.
Staruszka uśmiechnęła się przebiegle.
– Wolno, pewnie, ale...
– Zapłacimy za przejazd i możliwość normalnego zostania w okolicy dziesięć diamentowych monet – przerwał jej Xavier.
Finola odwróciła się do niego ze zmrużonymi oczami.
– Czemu chcecie tu zostać?
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Ze względu na gościnność, oczywiście.
– Chłopcze, nie testuj mojej cierpliwości, już ta z tyłu nadwyręża ją za wszystkie czasy.
Xavier uniósł brwi.
– Jesteśmy tylko podróżnymi, nie zrobimy żadnej szkody, możemy wręcz pomóc, gdyby zdarzył się jakiś kolejny atak. Słyszeliśmy, że straciliście sporo ludzi, więc jesteście osłabieni w razie napadu. My zapłacimy i jeszcze pomożemy w pracy i w ochronie. To dobra umowa, mes raio Finola, dobrze o tym wiesz.
Freya miała ochotę prychnąć, gdy Xavier określił Finolę jako „wielmożną i potężną". Była jednak pod wrażeniem tego, że znał starą mowę Międzyświata, Finola jak widać także, bo nie zdarzało się do tej pory, by którykolwiek obcy mówił w ich języku, a co dopiero w starym dialekcie. Kim, do cholery, był ten Xavier? Bo w to, że zwykłym ochroniarzem, Freya przestała wierzyć już jakiś czas temu.
– Jeszcze raz jak się nazywacie? – mruknęła niechętnie Finola.
– Jestem Xavier Gero, moi przyjaciele to Raul Gios, Tori i Iona Ravendes oraz Ervin s'Orioh.
Freya dopiero teraz usłyszała ich pełne nazwiska i jeśli były jakieś kryteria, określające jak powinni nazywać się arystokraci, to Figasyjczycy, no, oprócz Ervina, zupełnie się w nie nie wpisali. Freya nie była pewna czy po prostu nie podali fałszywych danych, bo przecież na kilometr dało się wyczuć ich wysokie pozycje, a jednak żadne z nich nie było z wielkiego rodu, o którym opowiadał jej dziadek. Musiała sprawdzić je w książce o rodach Figasji, ciekawe czy takie istniały. Chociaż książka nie była pewnie już aktualna, ale jeśli którekolwiek z nich było z wielkiego rodu, ona się dowie. Miała jednak dziwne wrażenie, że niczego nie znajdzie.
– Jestem stara – powiedziała powoli Finola. – Ale nie głupia, chłopcze, i wiem, że coś ukrywacie. Ale od kilku dni nasza wioska stoi, rzeczywiście nie jesteśmy w stanie rozwiązać kilku kwestii. Tylko pytanie, czy możemy wam zaufać.
Xavier uśmiechnął się krzywo.
– Jaki mielibyśmy cel w zaszkodzeniu wam?
Finola zaśmiała się cicho.
– Uwierz mi, że bywali tacy, którzy nie mieli celu, a próbowali. Ale ostrzegam was, że to nie jest takie łatwe, jak by się wydawało. Nie wiem, czy będziemy mieć z was pożytek przy pracy, skoro nie wiecie pewnie co to praca...
– Sprawdź nas, mes raio Finola.
Staruszka westchnęła i odwróciła się do Frei, która ze zdumieniem przysłuchiwała się całej rozmowie. Nigdy nie sądziła, że Finolę da się tak łatwo przekonać, w końcu kobieta była naprawdę nieufna i nigdy nie przyjęłaby pomocy obcych. Ale z drugiej strony wioska naprawdę była osłabiona, a Raul i Xavier zdawali się zdolni powstrzymać armię. Tylko czy na pewno Finola potrafiłaby zaakceptować zło konieczne? Frei jakoś do tej pory nie potrafiła. I wtedy Freya dostrzegła przedmiot w dłoni Finoli, mały kwadrat ze szkła, który świecił jasnym, zielonym blaskiem. Zacisnęła dłonie w pięści, bo zdała sobie sprawę z tego, co robiła staruszka.
– Och, uwierz – powiedziała głośno Freya. – Już was sprawdziła, co, staruszko?
Finola odwróciła się do niej, a później wyjęła zza pleców szklany kwadrat. Freya nie miała pojęcia jakim cudem przedmiot nie zajarzył się fioletem, przecież Xavier był Raesii, a w ten sposób własnie działało lustro magii. Potrafiło odczytać gatunek z dużej odległości i o ile w jej wypadku zawsze wskazywało mętną zieleń, bo nie była przemieniona, miała pewność, że Xavier przecież był pełnym Raesiim. Jakim cudem więc udało mu się oszukać magiczny artefakt?
Właściwie jednak to nie było ważne, istotniejsze było to, że Finola rozmawiała z Figasyjczykami swobodniej, bo wszyscy jej zdaniem byli Magami. Jasne, sprawdzała w ten sposób wszystkich podróżnych i zwykle była to zieleń dla Magów albo czerwień dla Zmiennych, bo to oni najczęściej przecinali trakty Międzyświata, ale używanie lustra było ogromną nieuprzejmością, zwłaszcza w ukryciu. Tak samo jak pytanie kogoś o jego rasę, ale to już inna kwestia.
– Jesteśmy w stanie zrozumieć twoją ostrożność – powiedział cicho Xavier, patrząc na Finolę. – Ale jednak wolelibyśmy wiedzieć, jeśli używasz na nas artefaktu.
Finola pokiwała głową, a później dała znak dłonią.
– Wchodźcie, zanim zmienię zdanie. Tylko dzięki temu artefaktowi z wami jeszcze rozmawiam. I dzięki temu, że znasz starą mowę, chłopcze. Kto cię jej nauczył?
Figasyjczycy weszli wreszcie pod barierę ochronną razem ze swoimi końmi i widać było, jak zniecierpliwienie i irytacja w końcu ustępują na ich twarzach uldze.
– Ojciec – odpowiedział Xavier. – Dawniej często przemierzał te szlaki i miał przyjaciela, który urodził się w Międzyświecie.
– Jak się nazywał ten z Międzyświata?
– Bronson Elions, mieszkał w Rittu.
Finola spojrzała na Xaviera z nowym zaciekawieniem, wręcz z szokiem. Freya zresztą się temu nie dziwiła, Bronson Elions był w końcu wielkim człowiekiem. Gdy żył, był przywódcą Rittu i wszyscy w Międzyświecie znali go jako człowieka mądrego, sprawiedliwego i przede wszystkim dbającego o swoich. Poza tym był najsłynniejszym wojownikiem w Międzyświecie, a że Rittu leżało blisko bagien i Kamiennej Pustyni, ten tytuł naprawdę był znaczący. Stamtąd wychodziło jeszcze więcej straszydeł, niż z ich lasów.
– Ciekawe – mruknęła Finola. – Nie mamy dla was miejsca na nocleg w wiosce – dodała po chwili.
– Macie, ale nie chcecie go dać – sprostował Xavier.
Finola zaśmiała się.
– Może i tak. Ale Freya ma dom do wynajęcia, prawda, Freya?
Dziewczyna, która szła teraz kilka kroków od nich, nie wiedząc jak zachować się w nagłym przymierzu Figasyjczyków i Finoli, po prostu skinęła głową. Staruszka pożegnała się z nimi chwilę później, skręciła w stronę Chaty i Starego Stawu, a Freya z podróżnymi ruszyła w kierunku swojego domu. Nie miała pojęcia co sądzić o tym, że Figasyjczycy chcą tu zostać, o tym że Finola ich zdaje się zaakceptowała, miała w głowie mętlik i mieszaninę dziwnych, złych przeczuć. Podejrzewała, że coś pójdzie nie tak, jak by chciała, a tak, jak pragnęła Finola.
*
Następnego dnia, gdy tylko się obudziła, usłyszała hałas dobiegający z pokoju ojca, więc pędem ruszyła w tamtą stronę. Tata gorączkowo grzebał po szufladach, mamrocząc coś pod nosem, a gdy weszła, zupełnie nie zwrócił na nią uwagi. Freya zaklęła, bo skoro tata miał jedno ze swoich przebudzeń, ktoś powinien go nieustannie pilnować, a ona miała mnóstwo pracy, bo przecież nie było jej w domu prawie dwa tygodnie. Ale to mogło jeszcze chwilę poczekać, powinna zająć się ojcem, by Phemie miała chwilę oddechu.
Freya przyglądała się przez chwilę nerwowej krzątaninie ojca, słuchając jego niewyraźnego mamrotania. Wydawało jej się, że rozróżniała słowa „pracować", „terminy" i „nakarmić dzieci", ale nie była pewna. Westchnęła, czując jak zaczyna w niej narastać smutek i ból, towarzyszący jej za każdym razem, gdy tylko ojciec był w takim stanie. Ale nie mogła nic poradzić, miejscowi uzdrowiciele byli bezradni, a ci z innych wiosek zupełnie nie znali się na leczeniu. Żadne leki, które przywozili też handlarze z Figasji czy Olortu się nie sprawdzały, więc po prostu opiekowała się ojcem jak najlepiej potrafiła i miała nadzieję, że pewnego dnia przełamie blokadę, która podobno spadła na jego umysł.
Zmusiła go do zjedzenia śniadania, bo wiedziała, że w takim stanie jest to bardzo trudne i Phemie nie dałaby sobie rady, a później już wybiegała za nim z domku, gdy ruszył w stronę stajni. Deptała mu po piętach, gdy dopadł do drzwi i wpuścił do środka chłodne, poranne powietrze. Ojciec wypuścił konie na pastwisko, było ich więcej, bo wczoraj wprowadzili tutaj także wierzchowce Figasyjczyków, a potem biegiem wrócił do swojego warsztatu po narzędzia. Freya przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami, bo nawet jak na swoje przebudzenie zachowywał się jakoś dziwnie. Był zbyt nerwowy, ruchliwy, jak na tak długą bezczynność, którą ostatnio wykazywał. Może i na niego ostatnie wydarzenia miały wpływ? Bo Freya wiedziała, że chociaż się nie odzywał, nie znaczyło że nie słyszy i nie rozumie.
Przez kilkanaście minut obserwowała, jak ojciec mocuje się z drzwiami do stajni i nie była pewna, czy zareagować. Przecież były dobre, nie trzeba było ich jeszcze wymieniać. Co on wyprawiał? Z drugiej strony i tak nie docierałyby do niego żadne argumenty, więc Freya zwyczajnie podeszła do niego, chwyciła drzwi z drugiej strony i razem udało im się ściągnąć je z zawiasów.
– Poranne prace? – zagadnął wesoło Raul.
Freya odwróciła się i zobaczyła blondyna, który z założonymi rękami lustrował spojrzeniem barierę, rozciągającą się nad stajnią. Wydawało jej się, że czuje lekkie naciski jego mocy, jakby badał siłę zaklęcia, ale nie zamierzał w żadnym wypadku go przerywać. Może chciał tylko sprawdzić, czy byłby w ogóle w stanie to zrobić?
– Mhm – mruknęła.
Dostrzegła jeszcze, że Raul był ubrany w jakieś ciemne, opinające nogi spodnie i jasną kamizelkę, przez co wyglądał teraz na tle ciemnego lasu w oddali jak na obrazku. Przystojny, uśmiechnięty, postawny – praktycznie nierealny widok w tej okolicy. I jego twarz naprawdę miała w sobie jakiś taki jednocześnie słodki i męski wyraz, przez co zdawał się być aniołem i demonem w jednym. Raul po prostu wydawał się kimś, kto uwielbia pogrywać z ludźmi, a zwłaszcza z kobietami, a po spojrzeniach i tekstach, które rzucał Frei, domyślała się, że obrał sobie następny cel.
– Może potrzebujecie pomocy?
Ha, czarujący, uśmiechnięty i pomocny diabeł. Czego chcieć więcej, co? Pokręciła głową, a w tym czasie ojciec wydał z siebie bliżej nieokreślony pisk, po którym rzucił wszystkie narzędzia na ziemię i ruszył w kierunku warsztatu. Raul zmarszczył brwi i przyglądał mu się ze zdziwieniem. No tak, w końcu żaden z przyjezdnych nie wiedział niczego o jej tacie i jego chorobie.
– Radzimy sobie – powiedziała krótko Freya. – Tato, zostaw fotel, naprawiałeś go w zeszłym miesiącu!
Zabrała z rąk ojca mebel, który oglądał uważnie, przez co westchnął sfrustrowany, ale w końcu dał za wygraną i wrócił posłusznie do stajni. Freya za to zorientowała się, że do Raula, który przyglądał się tej scenie, dołączył Xavier i teraz oboje obserwowali jej ojca i ją z nieodgadnionymi minami.
– Jest chorym człowiekiem – warknęła w końcu w ich stronę. – A nie atrakcją cyrkową. Moglibyście z łaski swojej zająć się swoimi sprawami?
Raul uniósł dłonie i wycofał się powoli, a Xavier tylko skrzyżował ramiona.
– Co mu się stało? – spytał cicho.
Freya wykrzywiła wargi, naprawdę nie lubiła wspominać dnia ataku.
– Miał wypadek – odparła krótko. – Zaatakowało go jakieś magiczne świństwo i nie chce się odczepić, a uzdrowiciele są bezradni.
Xavier pokiwał powoli głową.
– Widziałem już tę chorobę – powiedział powoli.
Freya zatrzymała się wpół ruchu, bo właśnie odbierała ojcu zamek, którym uderzał o ziemię bez wyraźnej przyczyny i bała się, że zrobi sobie krzywdę. Spojrzała na Xaviera.
– Gdzie?
Wzruszył ramionami.
– W moim rodzinnym mieście – odparł Xavier. – Pewna kobieta rzuciła klątwę na swojego męża, bo dowiedział się o jej zdradzie. Strzaskała mu umysł, więc przez miesiące nie było z nim żadnego kontaktu.
Serce Frei nagle przyspieszyło.
– I co się z nim stało?
– Jego synowa, no, tak naprawdę nie jego, bo przecież syn był owocem zdrady... W każdym razie bardzo przejmowała się losem ojca, więc wezwała w tajemnicy najlepszego uzdrowiciela, który akurat odwiedzał okolicę. Wyleczył go, mężczyzna w końcu doszedł do siebie i oskarżył żonę o próbę morderstwa.
Freya zasłoniła usta dłonią. Więc Anatolij mówił prawdę, gdy twierdził, że jednak uzdrowiciele z królestw mogliby pomóc ojcu? Może to rzeczywiście było możliwe? Poczuła nagłą nadzieję, która wypełniła jej ciało aż po czubki palców, ale dość szybko zgasła. Przecież żaden uzdrowiciel z Figasji nie przyjedzie na jej wezwanie do Międzyświata, tym bardziej że nie miałaby mu niczego godnego do zaoferowania jako zapłatę. Zacisnęła usta.
– Została skazana? – spytała cicho, odwracając się z powrotem do ojca.
– Tak.
Freya pokiwała głową.
– To dobrze.
Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. W okolicy roznosił się jedynie rytmiczny stukot młotka jej ojca, który rozmontowywał zamek stajni. Poza tym w okolicy robiło się wreszcie jaśniej, więc Freya przynajmniej nie musiała obawiać się o pogodę.
– Wiesz, że jeśli wpuścisz mnie pod barierę, nie zabiję was i nie ukradnę koni, a mogę pomóc? – spytał po chwili Xavier. – Mogę przysiąc, że będę grzeczny.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Ach tak? I nie będziesz próbować mnie znowu denerwować?
– No wiesz? Ja?
Roześmiała się cicho, a później wykonała nieznaczny gest dłonią. Nie była pewna, czy dobrze robi, ale właściwie zaufała Xavierowi już jakiś czas temu, gdy ruszyła z nim w stary las, zupełnie go nie znając. Skoro wtedy nie zawiódł jej zaufania, może w końcu powinna zacząć traktować go normalniej, a nie jak wroga? Wiedziała w końcu, jak strasznie nieprzyjemne jest takie zachowanie, doświadczała go codziennie.
Usiadł obok niej na trawie, patrząc na jej ojca. Freya czuła jak badał go delikatnie aurą swojej mocy i miała nadzieję, że skoro potrafi leczyć otwarte rany, będzie w stanie też pomóc tym niewidocznym na pierwszy rzut oka, ale gdy pokręcił zrezygnowany głową, westchnęła. Po co robiła sobie nadzieję? Przecież wiedziała, że uleczenie jej ojca nie jest łatwe i może nie być w ogóle możliwe.
Xavier dotknął jej dłoni, jakby tym gestem próbował ją w jakiś sposób pocieszyć, i posłał w jej stronę delikatny uśmiech. Był to pełen współczucia, sympatii i otuchy uśmiech, który zdołał dotrzeć do jej wnętrza i delikatnie poprawić jej humor. Nie wiedziała jakim cudem mu się to udało, ale była wdzięczna za chociaż taki okruszek pomocy, bo w żaden inny sposób nikt nie mógł jej ofiarować choćby tego. I nawet nie chciał, więc gest Xaviera naprawdę wiele dla niej znaczył.
Kilkanaście minut później nadal siedzieli i obserwowali ojca, który na każdą próbę pomocy reagował teraz złością, więc trzymali się na uboczu. Freya jakiś czas temu zniknęła na chwilę w domu, bo jej żołądek głośno dopominał się o śniadanie, co wywołało śmiech Xaviera. Przestał się jednak śmiać, gdy podała mu jedną zrobioną na szybko kanapkę, zaskoczony jej gestem. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że normalnie, gdy ktoś wynajmował gościom dom, zapewniał im też podstawowe produkty, zwłaszcza jeśli byli odcięci od jakichkolwiek źródeł. A ona całkowicie o tym zapomniała. Xavier zapewnił ją jednak szybko, że przecież mieli jeszcze swoje zapasy, więc na razie wszystko było w porządku i nie powinna się czuć głupio, w końcu miała sporo na głowie. Później wyjął z kieszeni płaszcza niewielkie pudełko i podsunął je w jej stronę.
– Widzisz? Mamy zapasy.
– Jesteście tyle dni w drodze, więc pewnie nie na wiele się już nadają.
Uśmiechnął się szeroko.
– Wręcz przeciwnie. Używamy magii, żeby przechowywać odpowiednio żywność, więc nie psuje się tak szybko. Zresztą mamy tylko taką, która jest w stanie znieść długie podróże oprócz właśnie kilku rzeczy, jak te.
Otworzył pudełko i oczom Frei ukazało się wnętrze wypełnione czerwonymi, małymi owocami. Uniosła brwi.
– Marnujecie magię na przewiezienie owoców? Arystokracja, oczywiście.
Xavier roześmiał się.
– Przecież warto, nie mów, że nie lubisz truskawek.
Freya pokręciła głową i skrzywiła się.
– Nie wiem, jak można to jeść.
Xavier spojrzał na nią z szokiem wymalowanym na twarzy. W jego brązowych oczach był on jeszcze bardziej widoczny.
– Jak można jeść...? Co?
– No te truskawki. Kiedyś przywieźli takie do wioski i Phemie przyniosła mi jedną. Były twarde i strasznie kwaśne, nie wiem jak można je jeść.
Usłyszała jego głośny, dźwięczny śmiech, który rozniósł się po okolicy. Nawet jej ojciec odwrócił się na chwilę i spojrzał w tamtą stronę, ale potem szybko wrócił do pracy.
– Nie przyniosła ci czasami zielonych?
Freya wzruszyła ramionami.
– Nie pamiętam, jest jakaś różnica?
Xavier przymknął na chwilę oczy, a później pokręcił głową. Wziął jedną z truskawek do ręki, a później wyciągnął ją w stronę Frei, nadal z rozbawieniem w brązowych oczach.
– Spróbuj.
Potrząsnęła głową.
– Nie, naprawdę nie mam...
– No dalej.
Trzymał owoc tuż przed jej ustami, więc w końcu z westchnieniem rozchyliła wargi i ugryzła małą, czerwoną truskawkę. Od razu słodki, delikatny sok z owocu rozlał się w jej ustach. Spojrzała zdziwiona na Xaviera, który uśmiechał się szeroko i przyglądał się jej z jakimś dziwnym, nieprzeniknionym spojrzeniem.
– Dobre? – spytał.
Pokiwała szybko głową.
– To na pewno są truskawki?
Xavier przytaknął, a później wyciągnął pojemnik w jej stronę. Zawahała się na chwilę, a później sięgnęła po kolejny owoc, tyle że tym razem, mimo ogromnej chęci, nie zjadła go.
– Muszę pokazać Phemie jak to powinno smakować – stwierdziła, a później wysłała w stronę domu wiązkę mocy.
Jej siostra pojawiła się kilka minut później, rozczochrana, ale w dobrym humorze i Xavier zaśmiewał się do łez, obserwując jak wyjadała mu wszystkie truskawki z pojemnika. Nawet upomnienia Frei na niewiele się zdały, zresztą Xavier sam zachęcił Phemie do zjedzenia owoców, więc dziewczynka w ogóle się już nie krępowała.
– Jeszcze lepsze są z roztopioną czekoladą – powiedział Xavier.
Oczy Phemie zaświeciły.
– Z czekoladą? – spytała z jakimś rozmarzeniem w głosie.
Na to nawet Freya się zaśmiała.
– Phemie, proszę cię, zachowujesz się jakbyś jadła pierwszy raz od miesiąca. Xavier pomyśli, że w ogóle cię nie karmię.
– Bo nie karmisz, nie czekoladą! – powiedziała Phemie, wystawiając jej język.
Xavier zaśmiał się.
– Ostatnio dostałaś od Tolika cały kubek i kilka pasków, nie narzekaj.
Droczyły się z sobą jeszcze przez chwilę, aż w końcu Freya wstała z miejsca i powiedziała, że musi w końcu zacząć pracę, zanim za godzinę pójdzie do wioski na targ, więc jej siostra obiecała zająć się ojcem. Xavier ruszył za Freyą.
– Dokąd wyjechał ten wasz przyjaciel? – zapytał Freyę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, nigdy nie mówi mi, dokąd się wybiera. Po prostu znika bez pożegnania, a potem pojawia się kilka tygodni później.
– To od niego masz broń z uranitum?
Frei nie podobało się to zadawanie pytań, zdawało jej się, że Xavier za bardzo interesuje się Anatolijem, a nie chciała wpakować przyjaciela w kłopoty, więc uśmiechnęła się tylko do Xaviera i ruszyła szybciej ścieżką.
– Freya! To ważne.
Pokręciła głową, a gdy wyciągnął dłoń, żeby złapać jej ramię, wyślizgnęła się zręcznie spod jego ręki i dotarła pod barierę swojego domu.
– Do zobaczenia za godzinę, Xavier – powiedziała. – Jeśli nadal chcesz iść do wioski? To naprawdę nie najlepszy pomysł.
Mężczyzna westchnął.
– Chcę, mamy tu zostać kilka dni, jak chciały Tori i Iona. Poza tym zawsze chciałem poznać Międzyświat taki, jakim znał go mój ojciec i Bronson.
Freya potrząsnęła głową.
– Nadal nie wierzę, że znałeś Bronsona – mruknęła. – Szczęściarz.
Xavier uśmiechnął się szeroko.
– Więc naprawdę jest tu taką legendą?
Gdy przytaknęła, kontynuował:
– Ciekawe, bo zawsze miał się za takiego zwykłego, szarego Maga.
Tak, gdy zabijał ogromnego smoko-pająka też? Albo gdy razem z zaledwie trójką innych Magów obronił wioskę przed napadem ucieknierów z Olortu, których było trzydziestu?
– Za godzinę, Xavier. I... nie zdziw się, jeśli nie będą cię witać fanfarami, nawet jeśli chcesz pomóc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top