Prolog

Dziadek Ridon siedział w swoim ulubionym fotelu na ganku. Mała, na oko ośmioletnia, dziewczynka wbiegała właśnie po trzech schodkach, by dotrzeć do niego w rekordowym tempie, jakby każda sekunda była warta miliona diamentów. Jej jasne włosy, rozczochrane przez dłonie i wiatr, który dzisiaj był naprawdę nieznośny, okalały delikatną, jasną twarz w kształcie serca.

– Freya. – Ridon uśmiechnął się do dziewczynki. – Jesteś dzisiaj wcześniej.

Mała skinęła głową i już po sekundzie siedziała na kocu, który był na deskach rozłożony dla burego kota przygarniętego przez Ridona trzy lata temu. Pan Rabuś jednak zniknął już dawno za rogiem chatki, więc Freya skorzystała z jego siedziska i umościła się wygodnie z błyszczącymi, zielonymi oczami.

– Chcę usłyszeć resztę o czterech królestwach! – powiedziała swoim wysokim, aksamitnym głosem.

Ridon domyślał się, że jego wnuczka nie odpuści tak łatwo okazji do nauczenia się kolejnej ciekawej rzeczy, zwłaszcza że wczoraj zakończył lekcję w najmniej odpowiednim momencie. Jego syn, Anthony, przyprowadzał swoją pierworodną do niego już od kilku lat na nauki i właściwie Ridon był z tego bardzo zadowolony. Był już starszym człowiekiem i twierdził, że w całym swoim życiu przeszedł już tyle mil, że na starość może jedynie siedzieć w swoim fotelu i po prostu odpoczywać. Ale z takim podejściem, oraz przez to, że uważano go za starego gbura, nie miał zbyt wielu znajomych i odwiedziny syna oraz wnuczki były jedyną rozrywką w jego życiu. Jednak uwielbiał uczyć małą Freyę, dzielił się z nią swoją wiedzą na temat wszystkiego, co sam poznał podczas swoich wypraw do wszystkich czterech królestw, rok wcześniej zaczął ją uczyć nawet dwóch języków, którymi posługiwano się poza Międzyświatem. I był zadowolony z tego, że dziewczynka jest taka pojętna. Anthony nigdy nie miał tyle cierpliwości, żeby słuchać jego nauk i jeszcze cokolwiek z nich wynosić, chociaż Ridon nie zamierzał na to narzekać. Ostatecznie jego syn wyrósł na wspaniałego mężczyznę, najlepszego stolarza i wynalazcę w okolicy.

– A na czym skończyliśmy? – zapytał Ridon.

Freya podskoczyła na miejscu, tylko czekając, aż dziadek zada to pytanie.

– Mówiłeś o Międzyświecie. Że on jest pomiędzy, ale wtedy przerwała nam mama i kazała mi wracać.

Ridon udał zamyślenie.

– Ach tak, rzeczywiście. Od czego by tu... Widzisz, mała, nasz Międzyświat jest usytuowany pomiędzy czterema ogromnymi królestwami. Mieszkamy w samym centrum krainy, otoczeni przez te cztery potężne i wrogo do siebie nastawione państwa, które jednak nie zapuszczają się często do Międzyświata. Bo widzisz jakieś trzysta lat temu, gdy nadeszła Piąta Wojna Kontynentu, która zabrała ze sobą miliardy istot, te cztery państwa zawarły pakt i stworzyły neutralny grunt, żeby oddzielić swoje ziemie od siebie. Dlatego jeśli ktokolwiek chce przejść z jednego królestwa do drugiego, najczęściej musi podróżować Międzyświatem. Gdybyś chciała zobaczyć to na mapie, nasz kontynent byłby kwadratem, a Międzyświat byłby ogromnym iksem, oddzielającym cztery królestwa od siebie...

– A Melifey jest w samym centrum Międzyświata? – przerwała mu Freya.

Dziadek uśmiechnął się do niej delikatnie.

– Dokładnie. Twoja wioska jest sercem Międzyświata, dlatego jeśli ktokolwiek chce podróżować z Relandu do Olortu, albo z Figasji do Ivarry, musi przejść dokładnie przez sam środek naszego świata. Pamiętasz, kto sprawuje władzę w Ivarrze?

Freya z ożywieniem pokiwała jasną główką.

– Ród Zmiennych – powiedziała szybko i zmarszczyła brwi. – Kotołapów?

Ridon roześmiał się.

– Kojotołaków – poprawił ją. – Król Ivarry, Daniel, potrafi zmienić się w kojota. Jego ród od setek lat włada tą częścią kontynentu.

– Ale to nie znaczy, że mieszkają tam tylko Zmienni – dodała Freya, przypominając sobie co zawsze powtarzał jej Ridon.

– Właśnie. We wszystkich królestwach mieszkają najprzeróżniejsze istoty, a to, że Ivarrą rządzą akurat Zmienni nie oznacza, że ich kraju nie mogą zamieszkiwać inne istoty. A kto rządzi Relandem?

– Nocni, a na ich czele stoi Sayala, pani Nocy, królowa wampirów – wyrecytowała Freya.

– Świetnie, widzę że sporo zapamiętałaś. Dzisiaj po lekcji pożyczę ci książkę, którą będziesz mogła przeczytać, żeby uzupełnić resztę wiedzy.

Zielone oczy Frei zapłonęły jeszcze jaśniej, a ten widok kompletnie rozczulił Ridona. Gdyby każde dziecko miało taki głód wiedzy, jak ta mała... Wiedział, że bardzo łatwo byłoby mu zasiać w niej także chęć przygody, podróżowania, bo Freya wykazywała się ogromnym entuzjazmem, jeśli chodziło o cztery królestwa. Ale nie chciał tak wcześnie nastawiać na coś dziewczynki, bo wiedział również jak na tę sprawę zapatrywał się jego syn.

– A Figasja i Olort? – zapytał jeszcze.

– W Figasji nie ma rodu królewskiego, tam wybierają władcę, który ma najpotężniejszą magię, jest niepokonanym wojownikiem i nieustraszonym, jedynym...

– No, już, już. – Roześmiał się Ridon. – Nie przesadzajmy. Wybierają tam króla przez głosowanie, ale rzeczywiście, kandydat musi być potężnym magiem i wojownikiem. I może pochodzić z jakiegokolwiek gatunku.

– Byłeś kiedyś na takich wyborach? – spytała Freya.

Ridon skinął głową.

– Kiedyś, gdy byłem niewiele starszy od ciebie, mój ojciec zabrał mnie do Figasji akurat w trakcie elekcji.

– Elekcji?

– Elekcja, czyli wybór króla przez zgromadzenie. W każdym razie widziałem jak na tron wstępowała Rigaya. Była... cóż, była przedziwną istotą.

– Dlaczego?

– Bo nie była Nocną, Zmienną, Magiem ani Człowiekiem.

Freya otworzyła szeroko usta.

– A kim była?

– Takich jak ona nazywali wtedy Raesii, co znaczyło w języku Figasji tyle co Mieszaniec, Odmieniec.

Freya chciała jeszcze raz zapytać dlaczego, ale w myślach nie potrafiła ogarnąć teraz wszystkiego, czego właśnie się dowiedziała. Dlatego Ridon próbował jej to uporządkować:

– Bo widzisz mała, gdy Nocny i Zmienny zawierają małżeństwo, ich dziecko może być albo jednym, albo drugim. Tak samo jest w przypadku mieszania się jakiejkolwiek innej rasy, nigdy nie było niczego pomiędzy, a przynajmniej do czasu, gdy pojawili się Raesii. Bo Raesii to istota, która posiada nieznaną magię, taką będącą połączeniem więcej niż magia jednego gatunku.

– Na przykład Zmiennych i Magów?

Ridon skinął głową.

– Ale ludzie bali się Raesiich przez długi czas. Każdą inną rasę i jej możliwości już znano, ale Raesii byli nowością. Nie dało się przewidzieć ich zachowania ani potęgi, bo byli mieszanką czasem więcej niż dwóch ras. I nikt nie wiedział jak sobie z nimi radzić.

– Ale królowa Rigaya to zmieniła?

Ridon pokręcił smutno głową. Nie zamierzał opowiadać ośmioletniej dziewczynce, jak Rigaya została zamordowana we własnym łóżku przez radę Figasji, która obawiała się jej rządów. Na to, na uświadomienie dziewczynki o brutalności tamtego świata, jeszcze przyjdzie czas.

– Niestety, jej rządy były zbyt krótkie. Później nastąpił czas buntu, Raesii rozpoczęli wojnę, która na szczęście nie rozrosła się na wszystkie kraje, ale mało brakowało. I podobno nikt nie był tak okrutny jak Raesii, próbujący wywalczyć dla siebie prawa. Dlatego bardzo długo się ich obawiano. Dopiero po kolejnej elekcji, gdy na tronie zasiadł Evon Wilgardczyk, udało mu się powoli przekonać ludzi do tego, że Raesii nie są odmieńcami, a Raesii się trochę uspokoili. Wprowadzono wiele dekretów, które umożliwiały im wreszcie wyjście z ukrycia i normalne życie. Ale nie wszędzie tak jest, tutaj, w Międzyświecie... ludzie nie są tak skłonni do akceptowania zmian.

– I nie lubią obcych – dodała Freya.

Ridon skinął smutno głową.

– Niestety. A to trudne, bo wielu wędrowców tędy przechodzi.

– Ciebie też na początku nie lubili? – spytała Freya.

Ridon roześmiał się.

– Mnie nadal nie cierpią – odparł prosto. – Ale jakoś się do mnie przyzwyczaili, zwłaszcza że ożeniłem się z babcią, która mieszkała tu od urodzenia.

– A tata z mamą, która też tutaj mieszka od zawsze.

Ridon poklepał dziewczynkę delikatnie po głowie.

– Dokładnie tak, mała. Ale gdyby okazało się, że któreś z nas nie jest Magiem, jak niemal wszyscy mieszkańcy Melifey, nie byłoby z tym tak łatwo.

Freya skinęła poważnie główką, jakby doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W myślach porządkowała sobie każdą informację, którą usłyszała dzisiaj od dziadka, gdy ten zapytał ją jeszcze o władców Olortu, którymi byli Magowie, a później przeszedł do powtarzania z nią figasyjskiego, jego ojczystego języka.

Ich lekcja jak zwykle trwała dopóki Diane, matka Frei, nie pojawiła się na ścieżce, wypatrując córki. Freya z niechęcią przestała głaskać Pana Rabusia, który wrócił godzinę temu ze swojego spaceru i położył się jej przy nogach, co chwilę trącając ją łapką, zwłaszcza gdy jadła przygotowaną przez dziadka kanapkę. Dziewczynka wracała do domu żwawym krokiem, a Ridon obserwował, jak znikała za wzniesieniem, za którym leżało Melifey. Dopiero po jej odejściu odpalił swoją fajkę i zaciągnął się głęboko leczniczymi ziołami, które do niej pakował. Wiedział, że nie zostało mu już zbyt wiele czasu, a miał jeszcze tyle rzeczy do przekazania tej małej... Zwłaszcza, że jego druga wnuczka także była już w drodze i zapewne będzie kiedyś pragnęła dowiedzieć się tego, co nauczył jej siostrę. Ich malutka szkoła w Melifey, w której uczyła miejscowa znachorka i jakiś wiejski kretyn, jak nazywał ich Ridon, nie dawała Frei niczego przydatnego, więc pewnie i jej siostrze w niczym się nie przyda. Dlatego sam dbał o edukację wnuczki, która zaraz po lekcjach w małej chatce tego wiejskiego błazna przybiegała do Ridona.

Pan Rabuś zamiauczał głośno, domagając się jego uwagi, więc Ridon poklepał swoje kolana i po chwili kot mościł się już na nich wygodnie. Głaskał jego bure futro i patrzył na chowające się za wzgórzem czerwono-złote słońce. Przypominał sobie, jak patrzył na nie z tylu innych miejsc na świecie i zastanawiał się, czy Freya, gdy dorośnie, pójdzie w jego ślady. Co prawda on miał lepszy start, zaczynał z Figasji, a nie z Międzyświata, który był jednak w porównaniu z resztą królestw dość zacofanym miejscem, ale wierzył, że jego maleńka wnuczka byłaby na tyle uparta, żeby jej się udało.

Było już całkiem ciemno, gdy powoli zwlókł się z bujanego fotela i ruszył do chatki. Jego krok nie był tak stanowczy, jak dawniej. Brakowało mu sił, ale przeżył już swoje sto dziewięćdziesiąt wiosen, więc nie miał na co narzekać, nawet jeśli inni Magowie byli w stanie czasem dobić do trzystu. Ród Ridona nigdy nie należał do tych długowiecznych i mężczyzna musiał się z tym pogodzić.

Ledwo zamknął drzwi za sobą, a już rzucił się na ogromne, twarde łóżko, stojące w rogu pokoju. Jego chatka leżała poza Melifey, na całkowitym uboczu, ale właśnie to mu pasowało. Oprócz Rosharda, dziwacznego botanika, który mieszkał po drugiej stronie wzgórza, nie miał żadnych sąsiadów i to mu odpowiadało. W swoim życiu spotkał już wystarczającą liczbę istot, teraz wolał już od nich odpoczywać.

Miał wrażenie, że jego powieki zamknęły się tylko na chwilę, ale gdy obudziło go głośne pukanie do drzwi, czerwono-fioletowe słońce zdążyło się wspiąć już bardzo wysoko. Pan Rabuś miauczał żałośnie, jakby i jego denerwowało to walenie w drzwi, więc Ridon w końcu zebrał siły i udało mu się podnieść. Powinien zaraz zapalić zioła, jeśli chciał dzisiaj jakoś się normalnie poruszać. Zwykle zaraz po przebudzeniu sięgał po fajkę i czekał, aż mieszanka doda mu trochę mocy, ale tym razem czuł, że stało się coś złego, skoro ktoś dobijał się do niego już w południe.

– Tato! Otwieraj, proszę!

Gdy usłyszał głos swojego syna, przyspieszył kroku i chociaż jego kości protestowały przeciwko takiemu obrotowi, dotarł do drzwi bardzo szybko. Na ganku stał Anthony razem z Freyą. Dziewczynka była zapłakana, na jej twarzy malowały się rozpacz i przerażenie, a Tony nie wyglądał nawet odrobinę lepiej.

– Co się stało? Diane rodzi?

Anthony wprowadził Freyę do środka i zamknął za nimi drzwi, a potem odwrócił się do ojca, nadal blady, ze wściekłością w brązowych oczach, takich samych jak jego matki.

– Freya, idź z Panem Rabusiem na poddasze.

Dziewczynka, mimo roztrzęsienia, posłusznie wykonała polecenie ojca i po chwili zniknęła z niezadowolonym kotem w ramionach. Ridon spojrzał na syna z pytaniem wypisanym na twarzy. Musiał usiąść, żeby odsapnąć. Kiedyś przemierzał setki mil, a teraz ledwie pięć kroków do drzwi całkowicie pozbawiało go tchu.

– O co chodzi? Co się stało? – spytał.

Anthony pokręcił głową i schował twarz w dłoniach. Ridon dał mu czas, bo widać że syn tego potrzebował, ale z każdą chwilą czuł coraz większe zdenerwowanie. Co jeśli Diane i jego drugiej wnuczce się coś stało? Miał głowę pełną czarnych myśli.

– Coś się stało z Phemie?

Anthony odetchnął głęboko.

– Nie, z ciążą wszystko w porządku. Chodzi o Freyę... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top