Rozdział 7


Tymczasem gdy reszta czekała na Arisę, April siedziała przy fontannie w ogrodzie. Cieszyła się spokojem do czasu. Nagle pojawił się Maxwell z różową chryzantemą w ręku.

-Cześć April-rzekł.

-Cześć Maxwell-odparła.

Chłopak siadł obok niej wpinając jej we włosy kwiat chryzantemy. Ale April to wcale się nie podobało tylko ją peszyło. Jednak nic nie powiedziała. Maxwell przysunął się bliżej niej.

-Chciałabyś już wrócić do domu?-spytał.

-No pewnie, że tak-odpowiedziała.

-Nie podoba ci się tutaj?

-Podoba, ale... to nie moja rzeczywistość. Nigdy nie poczuję się tutaj normalnie.

-Rozumiem cię.

-Najbardziej to brakuje mi przyjaciół.

-Ale... gdybyś stąd odeszła, niektóre osoby mogłyby za tobą tęsknić.

-Kto niby?

-Na przykład ja.

Tymczasem przyjaciele wyszli z pałacu i ruszyli w stronę ogrodu.

Maxwell nadal rozmawiał z April.

-Nie odchodź, zostań-mówił.

-Nie mogę-odpowiedziała.

Zauważyła, że chłopak zaczyna zbliżać się do niej. Wiedziała, że powinna się odsunąć od niego, ale nie potrafiła. Zamknęła oczy całując Maxwella czule w usta. Wtedy właśnie zauważył to Donnie. Skamieniał i stał jak słup soli.

-Donnie?- pytał Leonardo pstrykając mu przed nosem palcami.

Ale on nawet nie drgnął. Karai jako druga zobaczyła szokujący widok.

-No to kanał-rzekła.- Leo, patrz.

Żółw popatrzył w kierunku, który wskazała ukochana jak i cała reszta. Otworzyli szeroko oczy niedowierzając. Arisa zamarła.

-Maxwell?-powiedziała.

-April?-rzekł Donatello przytomniejąc.

Dwójka odsunęła się od siebie patrząc na przyjaciół.

-To wy?-zdziwiła się nastolatka.- Jednak udało się wam tu dotrzeć.

-Tak, ale najwyraźniej marnowałem tylko czas, stając na głowie i myśląc jak się do ciebie dostać-rzekł Donnie zły i odszedł.

-Donnie?-zawołała rudowłosa podbiegając do przyjaciół.- O co mu chodzi?

-Naprawdę jesteś taka głupia, że jeszcze się nie domyśliłaś?-syknęła na nią Karai.- Biegnij za nim!

Dziewczyna zdziwiona odpowiedzią żółwia pobiegła za przyjacielem.

-Arisa, ja...-mówił Maxwell rozmawiając z księżniczką.

Ale ona była tak rozwścieczona, że nie chciała go słuchać. Uderzyła go tylko z liścia w policzek krzycząc:

-Ty oszuście! Ja ci zaufałam!

Uciekła, a chłopak pobiegł za nią.

-Ale melodramat-westchnął Raph.- Chodźmy stąd.

Wziął Monę za rękę idąc z nią do pałacu. Leo i Karai podążyli za nimi. Mikey został w ogrodzie przy fontannie.

-Szkoda, że Renet tego nie widzi-zaśmiał się.- Swoją drogą ciekawe kiedy wróci?

Całą sytuację widziała z ukrycia Alopex. Zawarczała sama do siebie i pobiegła spotkać się z Ninjarą.

-Ach, co ten pajac narobił?!-wkurzaną się ruda lisica.- Ta April zawróciła mu w głowie i przez niego cały plan wziął w łeb! A do tego przypałętała się tu cała zgraja żółwich mutantów! Teraz nie ma co liczyć, że to ukryjemy!

-Chybna pozostało nam już tylko się modlić, żeby Ari i Maxwell się pogodzili-rzekła Alopi.- A te żółwie i ich dziewczyny trzeba jakoś wykurzyć.

-Albo ich skłócić ze sobą i pozabijać.

-Jak skłócić?

-Rusz głową. Użyj swego kobiecego uroku. Dobrze wiemy, że z nas dwóch ty masz go więcej. „Zainteresuj" sobą któregoś z nich. Ja zastawię w tym czasie pułapki.

-Ale którego ma sobą „zainteresować"?

-Tego, który najbardziej jest zżyty ze swoją dziewczyną i widać to na kilometr.

-Raphael i Mona Lisa.

-Do dzieła, kochana!

Alopex uśmiechnęła się złośliwie i poszła realizować ich plan.

Tymczasem April znalazła Donniego na dużym korytarzu z balkonami. Ale wtedy żółw nie był już wkurzony tylko przygnębiony. Dziewczyna podeszła bliżej niego pytając:

-Donnie, o co chodzi?

-O nic-rzucił szybko patrząc cały czas na zachodzące słońce.

-Nie rozumiem. Dlaczego tak przejmujesz się tym pocałunkiem?

-Naprawdę... naprawdę tego nie rozumiesz? Nie widzisz?

Donatello westchnął ciężko, spuścił głowę po czym, popatrzył na nią.

-Zaraz, zaraz-zaczynała sobie uświadamiać.- Ty... ty jesteś o mnie zazdrosny...

Donnie popatrzył znowu na słońce, zamknął mocno powieki i nieśmiało skinął głową. April wreszcie zrozumiała. Myślała, żeby odejść, a raczej uciec, ale nie umiała. Odeszła kawałek zacierając dłonie.

-Kochasz mnie, prawda?-spytała.

Nastała chwila ciszy. Donnie bał się to wyznać, ale w końcu miał okazję i nie mógł już jej przepuścić.

-Kocham cię, odkąd zobaczyłem cię pierwszy raz... Wtedy, co Kraangowie chcieli porwać ciebie i twojego ojca. Kochałem cię, gdy szukaliśmy sposobu by go uratować. Kochałem cię, gdy został zmieniony w nietoperza. Kochałem cię, gdy nadeszła inwazja pierwsza, druga, trzecia... Kochałem cię w Nowym Jorku, w North Champion, w kosmosie. W Rositill też cię kocham. Kocham cię z każdym dniem mocniej. Ale... chcę się poddać. Casey... ty wolisz jego.

-Nie, Donnie!-zawołała podbiegając do niego.- To nieprawda! Lubię go, ale nic poza tym! Nie możesz się poddać! Przepraszam, że nie chciałam niczego widzieć.

Donatello spojrzał na nią po czym odwrócił w jej stronę. April nie chciała zwlekać. Zamierzała mu pokazać, że naprawdę jej na nim zależy. Zbliżyła się do niego łącząc ich wargi w jedno. Żółw objął ją w tali czując pełnię szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top