Rozdział 14
Arisa wpadła w krzaki bujnie rosnących zieleni. Wstała powoli strzepując z siebie liście. Ubrana była w dwuczęściowy niebieski strój. Podrapała się po głowie rozglądając dookoła.
-Nie wiedziałam, że te przejścia jeszcze istnieją - rzekła sama do siebie. - Tylko gdzie ja jestem?
Nagle zobaczyła na drzewie wyżłobiony napis "Atlantyda".
-No świetnie - powiedziała. - Zaraz, jak się z tych wymiarów wracało?
Rozmyślała przez chwilę. Moment później usłyszała jakieś Ryki wskoczyła przerażona na drzewo.
-Niezbyt odpowiednie miejsce dla Księżniczki, ale trudno - powiedziała cicho.
Siedziała bez ruchu patrząc na zbliżające się stwory. Były to cztery duże lamparty. Ari czuła jak serce jej wali i jak sama się trzęsie. Jednak za nic nie chciała by koty ją usłyszały.
-No idźcie sobie - szepnęła.
Nagle coś wyleciało zza liści. Dziewczyna krzyknęła, ale urwała ten krzyk zakrywając sobie usta. Lamparty usłyszały ją szczerząc kły.
-Ari, przypomnij sobie jak wychodziło się z tych Międzywymiarów - mówiła do siebie.
Koty ruszyły na drzewo.
-Przypomnij sobie i to szybko! - krzyknęła.
Zeskoczyła z drzewa po czym zaczęła uciekać. Po drodze znalazła długą gałąź, która próbowała się obronić. Chciała uderzyć lamparta, ale on złamał kij zostawiając niewielką jego część.
-No to wpadłam- rzekła.
Przerażona cofała się do tyłu. W końcu potknęła się upadając na ziemię. Zakryła twarz rękami oczekując na śmierć, ale nagle usłyszała czyjś głos.
-Stop!
Dziewczyna popatrzyła do góry i zobaczyła młodego mężczyznę. Wydał gustownie kilka rozkazów a lamparty odeszły z podkulonymi ogonami. Arisa wstała patrząc na nieznajomego.
-Dzięki - powiedziała.
On nic na to. Odwrócił się tylko i poszedł w stronę lasu.
-Hej, powiedziałam dzięki - powtórzyła.
Nagle obok niej otworzyło się przejście. Księżniczka wzruszyła ramionami patrząc ponownie na mężczyznę i weszła do środka.
Tymczasem Maxwell wylądował we Francji. Ubrany był w czerwono - białą bluzkę w pasy, czarne spodnie. Na twarzy charakterystyczne francuskie wąsy a na głowie beret. Chodził bez celu po mieście od kilku godzin. Wreszcie wszedł na Wierzę Eiffla obserwując widok. Zastanawiał się nad całą tą sytuacją.
-Tych mutantów, dziewczyny i Arisę mogły wysłać do tych wymiarów, ale mnie już powinny zostawić - mówił.
Nagle obok niego pojawił się portal, z którego wyszła Alopex.
-No wreszcie - rzekł chłopak.
-Po co stanąłeś obok nich - odparła lisica. - Jakbyś się odsunął, nie siedziałbyś teraz w Paryżu.
-Dobra, mniejsza o to. Jak z tymi Międzywymiarami?
-No właśnie mamy problem. Pułapki nie zostały dobrze dopracowane i wszyscy wychodzą z nich bez szwanku. Ale ta Karai to jako jedyna raczej nie wyjdzie. Już Ninjara o to zadba.
Alopex i Maxwell uśmiechnęli się szyderczo po czym weszli do przejścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top