XXV. Sebastian, William, Ciel || gdy jest zazdrosny

Hejka, tym co nadal tutaj są!

Mówiąc skrótowo: ogólnie rzecz ujmując, rozdział pierwotnie miał być dużo krótszy, dużo przyjemniejszy w odbiorze oraz nieedytowany od podstaw trzy razy z rzędu... acz po prostu  nie wyszło XD szczerze, jak już nieraz w tej opowieści.

Niemniej, mimo to wciąż mam nadzieję że mój pot i łzy się opłaciły a scenariusz przypadnie wam do gustu.

~ggoliaa

PS Miłego czytania życzę!

W I L L I A M   T.  S P E A R S

     To, że tej dwójce  się nie układało  zdawał się wiedzieć  już  każdy. William mało kiedy bywał w hospicjum, a jak już był, to unikał [nazwisko] jak mógł, najczęściej  ograniczając ich relacje do krótkiego 'cześć'  lub 'na razie'.
    W związku  z czym nie miał najmniejszego  prawa być zazdrosnym o tę dorosłą, a jednak tak się zdarzyło i za nic w świecie nie potrafił tego ukryć. Jak jednak to się stało?
     Otóż, tego razu wyjątkowo postanowił się udać do jej gabinetu, by móc jej pogratulować sukcesu, bo doszły do niego słuchy, że kilka tygodni temu uzyskała stopień doktorski... W związku z czym od razu uznał, iż 'tak po prostu wypada'.
    Niemniej, bądźmy szczerzy, w istocie chodziło przede wszystkim o to, by móc spędzić z nią dłuższą chwilę.  Tak jest, moi drodzy, T. Spears wciąż nie wyleczył się z tej miłości do [imię], jego własnym zdaniem tak bardzo mu niepotrzebnej.
    Spodziewał się jednak, że będzie sama... lecz zastał ją w towarzystwie zdecydowanie młodszego od niej blondwłosego chłopaka o śniadej cerze oraz oliwkowych oczach. I zapewne nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, jak blisko siebie się znajdowali.
   Stali przed biurkiem, najprawdopodobniej przed tym ulubionym notatnikiem kobiety z uśmiechami na twarzach oraz w żywej oraz zdecydowanie przyjemnej rozmowie. Acz to jeszcze było nic, wkurzenie z czeluści Hadesu, William odczuł dopiero gdy ten gówniarz położył dłoń na plecach [nazwisko] oraz robiąc dodatkowy krok ku niej, pozwolił sobie delikatnie musnąć jej policzek, na co ta rozszerzyła źrenice z zdumienia oraz zaraz od niego odskoczyła.
   Aczkolwiek jej reakcja totalnie uszła jego uwadze, ponieważ dokładnie w tej samej sekundzie co jego usta dotknęły jej nawilżonej skóry,  shinigami mocno nacisnął na klamkę oraz wparował z  hukiem do środka, błyskawicznie ich rozpraszając oraz przykuwając ich uwagę.
   – ...W-Williamie, co ty tu robisz?! – odezwała się [imię], nadal jeszcze nie wracając do siebie po tym co zrobił Simon, jej nowy asystent będący wnuczkiem nikogo innego jak Pani Isabel.
   – Przechodziłem akurat – odparł z zaciśniętymi pięściami, kiedy kolejne fale złości targały jego wnętrzności – i pomyślałem, że przyjdę ci pogratulować dyplomu. Niemniej widzę, iż na ten moment jesteś trochę zajęta. – W jego tonie wyraźnie było słychać te pretensje, których mieć nie powinien, acz wówczas kompletnie nie potrafił nad sobą zapanować.  – Możesz  mi łaskawie wyjaśnić, kim jest ten dzieciak? I co do jasnej cholery, ty najlepszego wyczyniasz?!
   – Wypraszamy sobie, drogi panie! – zabrał głos wyżej wspomniany, natychmiastowo rzucając Williamowi spojrzenie spod byka. – Od trzech lat jestem pełnoletni!
    – W porównaniu do [imię], nadal jesteś niemowlakiem, który jeszcze ma mleko matki pod nosem! – odkrzyknął na jednym tchu, patrząc na niego z góry i wykonując coraz szybsze kroki ku niemu.
  – Wiek nie ma znaczenia w miłości! – bronił się dwudziestojednolatek, nie kryjąc się z swoimi uczuciami do stojącej obok nich nadal zszokowanej [nazwisko].
  – Przestań wreszcie chrzanić i wyjdź już stąd, ty gówniarzu!  – Zatrzymując się tuż przed nim, gwałtownie złapał go za kołnierz oraz za szmaty przyciągnął do swojej napiętej twarzy. – Co ty sobie wyobrażasz?!
     Reagując tak samo emocjonalnie jak i on, Simon ścisnął palce T. Spearsa oraz wytrwale próbował oderwać jego żelazny uścisk od swojego karku.
    – Jak śmiesz–?!  – W wyniku częściowo tracącej się zdolności do swobodnego oddechu, owy młodzian następnie z trudem podniósł brodę i spojrzał z wyrzutem w te intensywnie zielone oczy, Willa jarzące się niczym pioruny w czasie burzy.  – Sam przestałeś kochać [imię] a teraz zachowujesz się jakbyś była twoją własnością!
  – ...Kto powiedział ci, że kiedykolwiek przestałem ją kochać?! – wymsknąło mu  się w efekcie tej nieustannie wirującej wściekłości w jego żyłach oraz tego pośpiesznego bicia serca, jakie dawało się we znaki odkąd zobaczył ich w tej z lekka dwuznacznej pozycji.
   I to jedno zdanie, tak na pozór zwyczajne, sprawiło iż T. Spears zamarł a jego zazdrość przemieniła się w panikę. Wówczas puszczając blondyna, stracił część siły w nogach a ten za to masując swoją szyję,  boleśnie uśmiechnął się pod nosem. 'Czyli faktycznie prawdziwa miłość nigdy nie rdzewieje, ha?' – pomyślał, kiedy główna bohaterka wreszcie odzyskała głos.
   – ...S-Simonie! – zawoła po sekundzie, nadal nie dowierzając w to co właśnie usłyszała.  – C-Czy dasz mi wyjaśnić to z Willem sam sam na sam?!
   Mimo iż miał pełną świadomość, iż właśnie tak to się skończy, ten ostatni raz spróbował zawalczyć o swoją sympatię... sympatię, która stała się jego sympatią w momencie,  w jakim po raz pierwszy ją zobaczył, uśmiechnięta oraz radosną u boku swojej drogiej babci. Już w pierwszych dniach jej pracy w hospicjum, jeszcze gdy był bardzo młodym nastoletnim chłopcem: – ...Kiedy ja naprawdę nie sądzę, że to dobry pomysł, [imię]–!
   Bowiem on  już wtedy wiedział, iż jeśli wyjdzie dokładnie wtedy, wszystko będzie pozamiatane na amen. Jak jednak mógł walczyć z czymś tak oczywistym? Nie mógł dłużej grać ślepego oraz łudzić się, iż kiedykolwiek jego relacja z tą kobietą się zmieni. Ponadto, w sposób taki w jaki od tak dawna marzył... czy nie było to po prostu przykre?
   – ...Proszę cię! – dodała, wchodząc mu w zdanie oraz ostatecznie pojmując co właśnie wydarzyło się pomiędzy nią a dwójką tych, mających do niej uczucia panów. – Przepraszam cię stokrotnie, ale dobrze wiesz, że i tak nigdy by nam nie wyszło! Dzieli nas zbyt wiele!
    Zgadza się, on wiedział. I to bardzo dobrze... lecz mimo tego, to nadal  bolało. Acz koniec końców i tak zrobił to co zrobić powinien i... pokornie uległ, bo cóż więcej mógł począć, będąc na tak przegranej  pozycji od samego cholernego początku?
   Opuszczając gabinet w głowie miał wyłącznie jedno zdanie, mianowicie niemą prośbę wysłaną do świata, mówiąco o tym 'by tylko była z nim szczęśliwa'. Jednakowoż czy było to w ogóle możliwe?
  
  – ...Czy to co przed chwilą powiedziałeś, to prawda? – zadała pytanie, opierając się plecami o drzwi z smutkiem w duszy. Tuż po tym jak ostatecznie udało jej się wyprosić Simona z gabinetu.
   – Nie mam pojęcia o czym mówisz. – Unikając choćby spojrzenia w jej stronę, jak zwykle początkowo udawał, że nie wie o co chodzi.
   – ...Czy ty naprawdę dalej coś do mnie czujesz? – Wyjaśniła na spokojnie, robiąc kroki ku niemu a następnie powoli dotknęła jego ramienia oraz delikatnie ścisnęła go palcami.
   W jednej sekundzie William poczuł, jak w podbrzuszu pojawia się to znajome uciskanie... te które praktycznie zawsze czuł, gdy była w bliskiej odległości od niego.
   Czy było to możliwe, że im bardziej jej unikał, jego miłość do potęgowała się coraz bardziej? Wówczas, pozostawiając go w otarciu o szaleństwo.
  – Obawiam się... – Ściskając zęby, odsunął się od niej oraz poprawił okulary na nosie. Niemniej ten jeden wyjątkowy raz rzeczywiście był szczery i mimo temu, iż było mu z tego powodu głupio, świadomie wypowiedział prawdę na głos. –  Że gdyby było inaczej, to nigdy nie chciałbym tego dzieciaka wyrzucić przez okno.
  – ...Ale mówiłeś–
  Zacięła się znowu nie wierząc w to, co właśnie słyszy z jego ust. I z jakiegoś powodu ten fakt jeszcze mocniej rozdrażnił Williama a cała resztka jego pozorów opadła kompletnie: – Nic nie mówiłem, [imię], to ty zdecydowałaś o naszym rozstaniu!
  – Mogłeś się nie zgodzić! – Broniła się, ponownie za nim goniąc oraz tego razu zajmując miejsce tuż naprzeciw niego.
   I właśnie ta konsultacja będąca dosłownie  twarzą w twarz była punktem kulminacyjnym jego ostatnich, jakże bezsensownych zagrywek. Targany emocjami, jakie tłumił w sobie od tak dawna, koniec końców faktycznie podniósł na nią głos oraz wyładował frustrację, w istocie będąca efektem przede wszystkim jego działań. Czyżby wreszcie nadszedł  czas, w którym T. Spears przestał bać się uczuć? Niestety, nadal nie mogłoby być tak pięknie:  –  Jak mogłem się nie zgodzić, gdy cała twoja osoba wprowadza taki zamęt w moim życiu?!  Gdy jestem blisko ciebie, [imię], nie myślę jasno. Przez ciebie tak samo nie potrafię się nigdy skupić!
   Wszystko to wypowiedział na jednym tchu, odruchowo minimalnie się do niej zbliżając i tym oto sposobem ta dotąd  trzymająca w ryzach swoją złość,  tak samo dała się ponieść oraz tak samo jak on, zaczęła gestykulować  rękoma.
   – To nie jest wytłumaczenie, Williamie! Zraniłeś mnie, rozumiesz? – Wskazując na niego palcem wskazującym, bez oporów wyjaśniła w czym tkwiła  rzecz. – I od tego czasu nadal to robisz, ciągle taktując mnie jak powietrze!  Jakbym była jakimś cholernym skażeniem!
   – Bo taka jest prawda, ty nieustannie skazujesz mnie na porażkę! – Wplątując  opuszki do włosów,  pociągnął  je ku górze.
  – W takim razie, w końcu rzeczywiście porzucić mnie całkowicie!  – Zabrzmiała  z lekka jak dziecko, ponieważ  dłużej  nie potrafiła  udawać, iż tak naprawdę jego postępowania nigdy jej nie przeszkadzało oraz nie miało na nią żadnego wpływu. – Zresztą, zdaje się że i tak nigdy nie wiedziałam kim tak naprawdę jesteś!
  – O co ci teraz chodzi, do cholery?! – Początkowo  nie rozumiał  do czego nawiązuje,  z racji tego że już dawno wyparł z umysłu możliwość, iż wtedy to faktycznie mogła  być ona. Bez względu na to, jak silne dowody miał ku temu.
  – Widziałam cię, Williamie! – wytłumaczyła,  powoli zaczynając  się zapowietrzać. – Wtedy w tej cholernej uliczce z tym czerwonowłosym mężczyzna!
   – ...Masz na myśli–?!
   Nie chciał skończyć  tego zdania, bo one było decydujące w związku z przebiegiem ich całej relacji.
   – Dobrze wiesz co mam na myśli!  – wrzasnęła  z łzami w tęczówkach , patrząc  mu w oczy... Co ona zrobiła nie tak, iż tak to wszystko się potoczyło? Czemu przez cały ten czas on ją tak perfidnie okłamywał? – To oczywiste, że mnie tam nakryłeś, patrzyłeś w moją pieprzona stronę, gdy uciekałam– a mimo to nawet nie próbowałeś mi tego wyjaśnić! – Tutaj była już na granicy swojej wytrzymałości  psychicznej. – W kim ja tak rzeczywiście się zakochałam, do diaska?!
   Wyobraźcie  sobie jak okrutne to może być uczucie, kiedy każda  mniejsza czy większa sprawa staje się  nieprawda. Gdy okazuje się, iż osoba za którą  bylibyście w stanie umrzeć... Nie jest tym za kogo dotychczas nieustannie się podawała.
    Pytanie tylko, czy w przypadku naszej głównej bohaterki to było wszystko? Co jeśliby w jakiejś części swojej podświadomości ona była zazdrosna o Grella Sutcliffa, tak jak William był o owego Simona? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
    Wiedząc,  iż ostatecznie wchodzą na tematykę ostatniego, największego oraz najbrutalniejszego dna, będącego zdolnym ich podzielić na zawsze... A także widząc, iż z każdym kolejnym zdaniem jego ukochaną coraz  mocniej ociera się o amok, Bóg  Śmierci  złapał ją  za łokcie oraz spróbował postawić do pionu:  – ...Uspokój się, [imię]!
  – Byłam już wystarczająco spokojna przez cały ten czas! – Gwałtownie odpychając  go od siebie, złapała go za marynarkę  oraz poszarpała z całej  siły, jednocześnie  przyciągając go do siebie. – Chciałeś ze mną spać, ale nie chciałeś mnie kochać?! Co to ma być, jakaś pochrzaniona gra 'Mrocznych Żniwiarzy'?!
   – ...Mów ciszej! – Spróbował ją  opanować, czując jej gorący oddech na sobie oraz słysząc powoli jak głośno jej tętnice  pompują jej krew... prawie jak przed zawałem. Mimo to, w tam kryzysowym momencie ponownie w jego głowie pojawiła się wątpliwości. Przede wszystkim w związku z jego pracą – co będzie jak ktoś  przypadkiem usłyszy  ich  kłótnia i także odkryje  jego prawdziwą  naturę?
     Czy wtedy, gdy główna centrala zarządu się o tym dowie,  to już nigdy więcej nie będzie jej w stanie zobaczyć? Nie  mówiąc już  o tym... iż zabronią mu ją kochać? Byłoby to doprawdy potworne, bo ostatecznie  faktycznie zdołał zaakceptować  swoją miłość do niej.
  – Bo co, osądzisz mnie jak wtedy i skażesz na śmierć–
    Dokładnie wtedy, gdy [nazwisko] ledwo już trzymała się prosto z tych wszystkich emocji o sile słonecznej, przez jej umysł przeszły skrawki wspomnień... wspomnień, które jej organizm z bezpieczeństwa  zdawał się wyprzeć wieki temu.
     Dzień sprzed miesięcy,  kiedy to do późna  siedziała  w swoim gabinecie, pracując  nad składem lekarstwa.
   Dzień sprzed miesięcy,  kiedy za jej palcami pojawił się  osobnik... pewien przystojny mężczyzna  w okularach, ciemnych rękawiczkach oraz garniturze.
     Dzień  sprzed miesięcy,  kiedy William T. Spears miał przeciąć  jej cinematic records.
   Dzień sprzed miesięcy, który miał być jej końcem a w istocie stał  się początkiem.
   Dziś sprzed miesięcy,  w którym miała umrzeć.
   – ...Aaaa, moja głowa! – Ciemność spowijała jej powieki, gdyż doszczętnie traciła siłę w ciele a jej osobowość wpadała w paraliż. – Co się dzieje, Williamie, d-dlaczego tracę świadomość...?
  – B-Bo właśnie przypomniałaś sobie to, czego nigdy nie miałaś! – wrzasnął  przerażony wyżej wymieniony, rozpaczliwe łapiąc  ją w swoje ramiona.
   Niemniej, to nadal nie było wszystko.

    Niedługo po tym,  nasza [imię] ponownie wylądowała w szpitalu, w dokładnie tym samym łóżku co wcześniej... Lecz teraz bez wstrząsu mózgu, a bardziej z powodu anemii oraz odwodnienia organizmu.
   W śpiączce leżała  pełne cztery dni, kiedy to cała jej rodzina, pani Isabel oraz Simon odwiedzali  ją regularnie. Jeśli natomiast chodziło o T. Spearsa... on trzymał  się z daleka, obwiniając przede wszystkim  siebie o to co się stało i nie chcąc najmniejszej konfrontacji z jej bliskimi. 
    Nie mógł jednak nie przyjść do niej, po tym jak dowiedział  się, iż wreszcie  obudziła się ze snu oraz nic poważnego już jej nie jest. Problem leżała  w tym, iż... wówczas jego [nazwisko] nie była już  tą samą [nazwisko], która  znał dotychczas.  Była oschła oraz zimna, jak nigdy dotąd jej się nie zdarzyło, acz wciąż pamiętała co ich łączyło, to co on uczynił oraz przede wszystkim, kim był tak naprawdę.
   – ...Jak długo planowałeś to przede mną ukrywać? – zapytała bez wyrazu, mocno trzymając kubek z gorącym  kakałem od swojej mamy. – Jak długo planowałeś przemilczeć fakt, iż już dawno nie powinno mnie być na tym świecie? Odpowiedz szczerze, Williamie.
  – Dobrze wiesz, że musiałem to zrobić.– Siedząc  obok niej, próbował się tłumaczyć na swój własny sposób.  – Inaczej miałbym przez to problemy w pracy a centrala zabrałby mi kosę śmierci–
   – ...Haha, nawet w tej chwili jedyne czym się martwisz jest twoja praca?  – zakpiła odruchowo, przeczesując wolną dłonią swoje włosy do tyłu. – Wyjdź stąd, Will.
   – Ale–
   – Powiedziałam już raz...  – To rwało paskudnie, acz nie było  już odwrotu. – Natychmiast zostaw mnie w świętym spokoju i już nigdy mnie nie odwiedzaj. W końcu i tak zawsze ci wadziłam, czyż nie?
    Wtedy T. Spears podjął decyzję,  jedną z tych nielicznych, które w jego wykonaniu była dobra... Mianowicie, zapragnął ją odzyskać oraz obiecał sobie, że to uczyni, bez względu na wszystko.  W końcu  był nieśmiertelny, miał dużo czasu.

S E B A S T I A N   M I C H A E L I S

    'Jak już jest beznadziejnie, to musi być jeszcze  bardziej beznadziejnie' – była to zasada, jaką znał praktycznie  każdy z nas. A najgorsze w niej było to, iż miała ona praktycznie  sto procent sprawdzalności. Lecz cóż można było zrobić?
   Tak również było w tym przypadku.  Pomijając oczywiście fakt, że [nazwisko] samodzielnie wplątała się w kolejną zbrodnię, to jeszcze musiała jednoznacznie prowokować Sebastiana i w teorii szkodzić sobie jeszcze bardziej, bo czemu nie?
     Aczkolwiek nie można oceniać jej postępowania, z racji tego, iż tak niestety często było z miłością... Ona praktycznie zawsze sprawia, że człowiek z biegiem czasu przestawał postępować rozsądnie.  Zwłaszcza, gdy  miało się tu do czynienia z 'czymś'  tak zgubnym, już z samej natury.
   Niemniej przechodząc do rzeczy... nasza główna bohaterka była właśnie w trakcie zmywania krwi z podłogi, kiedy przypadkiem kopnęła w wiadro z chłodną wodą, jaka ta natychmiastowo rozlała się na jej strój.
   Z charakteru się nie chrzaniła, więc zirytowana bez większych oporów wypuściła z rąk miotłę i łapiąc  za materiał swojej sukni, natychmiastowo zaczęła go drzeć.
   Acz cały problem zaczął się dopiero, gdy rozpruła całkowicie górną część stroju, a skrawki opadały na jej ramiona... w ten sposób automatycznie odsłaniając stosik czerwonych malinek na jej dekolcie.
   Naturalnie, coś takiego automatycznie przykuło wzrok demona. Tak samo przestając nagle sprzątać, zmarszczył niezadowolony brwi oraz błyskawicznie zbliżył się do [imię].
   Stał centralnie przed nią, kiedy rozebrała się  do samego gorsetu oraz tej długiej koszuli w barwie lilii, co tak sprytnie ukrywała wszelkie jej oparzenia na ciele... oraz przede wszystkim, tej którą zdjęła przed nim tylko raz, podczas ich ostatniej wspólnej nocy i z jakiegoś powodu na to wspomnienie poczuł nostalgię.
    Jednakowoż zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła, gdy tylko w pełni uświadomił sobie co to za plamy oraz źródło tego, skąd one wzięły się na ciele [imię]. Naturalnie, ani trochę go to nie zadowoliło.
   W efekcie czego mimowolnie zacisnął mocno pięści, czując znikąd wszechogarniającą go złość. Do jasnej cholery, jakim prawem ona mogła pójść z tą świnią do łóżka? – myślał sobie, podczas gdy [nazwisko] czujnie obserwowała jak jego rubinowe oczy ciemnieją coraz bardziej z sekundy na sekundę.
   – ...Coś nie tak, Sebastianie? – Początkowo kompletnie nie rozumiała o co mu chodzi, cierpliwie czekając na cokolwiek następnie mógłby zrobić. Kiedy jednak jakiś naiwny głos szepnął jej do ucha, iż 'Michaelis jest zazdrosny', wybuchła krótkim śmiechem. Szansa na to była tak nikła, że jakby nigdy nic zdecydowała się zadać kolejne pytanie:   – ...O mój świecie, czyżbyś nie lubił się dzielić zdobyczą z swoimi wyznawcami–? Hahaha!
    Usłyszawszy jej chichot, demon błyskawicznie wrócił na ziemię i krzywo się ku niej uśmiechając z powodu tego, iż zdawała się  z niego kpić, ostrzegawczo złapał jej brodę oraz przyciągnął jej twarz ku swojej na tyle gwałtownie, iż bohaterka musiała stanąć na palcach: – ...A co jeśli tak?
   Czując jego zimny oddech na swoich ciepłych ustach, zapragnęła by ją pocałował a nadzieja na powrót rozpaliła się wewnątrz niej. Aczkolwiek nim przekroczyli te kilka milimetrów, jej tęczówki rozproszył pewien ozdobny mebelek znajdujący się za nimi a kolejna prowokacja pojawiła się w jej umyśle: – ...A co jeśli powiedziałabym ci, że robiłam to z nim, za każdym cholernym razem, na tamtym ołtarzyku? I było mi bardzo, bardzo dobrze?
   – ...Obawiam się, iż wtedy musiałbym zabrać cię na tamten ołtarzyk dokładnie w tej chwili i przypomnieć ci, czym tak naprawdę jest to 'bardzo, bardzo dobrze' – odparł bez wahania, szeptając tak kusząco jak pamiętała.
    Tak namiętnie oraz emocjonalnie, że przez chwilę zdawało jej się, iż znowu znajduje się z nim sam na sam w tym pokoju, tej gospody co zawsze.
     Tymczasem z jakiegoś powodu Sebastian przestawał się złościć, coraz intensywniej chcąc to faktycznie z nią zrobić. Było to tak diabelsko nielogiczne, ponieważ do tej pory powtarzał sobie, że była zaledwie 'zadaniem wyznaczonym mu przez jego panicza'.
  – ...Więc na co czekasz, demonie? – rzekła zachrypnięta, kiedy suchość pojawiła się w jej gardle a kroplówki potu zaczęły pojawiać się na jej zaczerwienionej oraz już wtedy rozgrzanej cerze.  – Przecież zawsze byłeś tym, który bez pytania bierze wszystko co chce, gdzie chce oraz kiedy tylko chcę.
   Pozwalając sobie wreszcie położyć ręce na jego klatce piersiowej, poruszała nimi ku górze aż zahaczyła o kołnierz jego koszuli oraz opuszkami poczęła rozpinać jego guziki.
    I choć jego następne słowa przeczyły tym czynom, wargi Michaelisa natychmiastowo znalazły się na jej szyi.  Natomiast jego dłonie, nadal odziane w biel symbolizującą czystość, tak nieadekwatną do tamtejszych dziejących się pomiędzy nimi zdarzeń,  zachłannie zsunęły się wzdłuż jej ciała oraz znalazły się na jej udach: – ...Jesteś świadoma, że tak naprawdę tego nie potrzebuje, prawda?
     Sebastian jednak nie czekał na jej odpowiedź, błyskawicznie podnosząc ją z podłogi oraz zahaczając jej nogi o swoje biodra, zmusił ją do puszczenia jego ubrań i mocnego złapania go za kark: – ...Twoje rękawiczki za moją koszulę.
    A ich usta już moment później, po raz pierwsze od miesięcy, spotkały się jak dawniej.
   '...Jeden raz' – powtarzała w umyśle, obiecując sobie, iż nigdy więcej już mu nie ulegnie.  Bez względu na to co przyniesie przyszłość. – 'Ostatni, przeklęty raz'.
    Choć nie był to czas ani miejsce na tego typu rzeczy, autorka częściowo musi przyznać temu rację... ponieważ nie dało się ukryć, iż miłość praktycznie nigdy nie była bezgrzeszna.
     Zwłaszcza gdy spojrzy się przez lupę na te dwójkę, która moralnie.... Była co najwyżej obojętna.

    – ...Nigdy nie pokazałaś Clarsonowi swoich blizn, zgadza się?
   W odpowiedzi  ta jedynie pokręciła  przecząco  głową,  gdy ten coraz wyraźniej się do niej dobierał a części ich garderoby regularnie spadały na podłogę.
   Nie zrobili jednak tego na parterze, na ołtarzyku jak pierwotnie miało się zdarzyć... zrobili to na piętrze, w pierwszym  lepszym pokoju dla gości przygotowanym przez lorda Betto, tak wówczas  istnie już martwego.

C I E L   P H A N T O M H I V E

    Panicz Ciel za cholerę nie potrafił się cieszyć swoim zasłużonym urlopem za miastem. A to z jakiego powodu? Odpowiedź była oczywista. Otóż, praktycznie zawsze w drogę wchodziła mu [imię].
   Oczywiście rozumiał doskonale, iż tu pracowała oraz przydzielono mu ją jako jego główną pokojówkę. Niemniej wpadanie na siebie przy każdej możliwej okazji, kiedy jedynie decydował się opuścić swoją sypialnię, zdecydowanie było przegięciem.
   Ktoś w rzeczy samej musiał mieć ubaw z ich zmagań, kiedy to praktycznie bez przerwy ich profesjonalizm mieszał się z ich osobistymi uczuciami. A nieustannie walka z tym, by nawiązać krótką rozmowę lub  uciec od tego dosłownie gdziekolwiek, stała się ich 'chlebem powszednim'.
   Acz miarka w przypadku hrabi przebrała się dopiero po kilku dniach od przyjazdu, gdy to miał się udać z Sebastianem na spacer po górach dla 'oczyszczenia myśli'. Tego razu zastał naszą [nazwisko] w recepcji w towarzystwie jakiegoś wysokiego chłopaka, z ciemniejszą karnacją i brązowymi włosami, ubranego w zielony frak.
   Z jakiegoś powodu automatycznie poczuł złość wewnątrz  siebie, kiedy dostrzegł jak swobodnie rozmawiała z nim dziewczyna i to jak z tym swoim słodkim uśmiechem na ustach, patrzyła na niego tymi swoimi błyszczącymi tęczówkami.
   Wówczas miała na sobie założona prostą lawendową sukienkę, a jej delikatna dłoń spoczywała na blacie... Tuż obok tej chłopaka, jaką ten wyraźnie chciał objąć swoją własną.
     Ponadto, kątem oka dostrzegł, iż z jego spodni delikatnie wystawał bogato zdobiony kartonik z etykietką mówiąco 'czy wyjdziesz za mnie?'
   Zaciśnięcie jego zębów oraz  napięcie w jego posturze, naturalnie niemalże błyskawiczne zaobserwował Sebastian: – ...Paniczu, czy mam zapytać [imię] czy zechce do nas dołączyć?
   Zadał pytanie z zadowoloną mina, pochylony i tuż przy uchu młodego  Phantomhive'a, częściowo zakrywając wargi swoimi odzianymi  w białe rękawiczki opuszkami.
   – A co mnie to obchodzi? – warknął hrabia w odpowiedzi, natychmiastowo znów ruszając oraz przyspieszając swojego kroku. – Ta szaraczka jest dla mnie już zakończonym rozdziałem. Jeśli chce być z tym cwaniakiem, ma do tego pełne prawo!
  – Nigdy nie zasugerowałem, iż coś musi ich łączyć – szepnął lokaj, acz posłusznie ruszył za swoim panem. – Muszę przyznać, iż zazdrość człowieka jest doprawdy ciekawym oraz nieunikalnym zjawiskiem... Nawet przez kogoś takiego jak mój drogi panicz.
   I tak oto, owa dwójka jakby gdyby nic opuściła zajazd. Natomiast jeśli chodziło o samą naszą główna bohaterkę...

   "Ta szaraczka jest dla mnie już zakończonym rozdziałem" – te słowa usłyszana przez nią przypadkiem, odbijały się w jej głowie echem, totalnie obdzierając ją ze zdolności dalszego słuchania Stefensa.
   Był to chłopak dość dobrze urodzony, mieszkający nieopodal jej miejsca pracy, często dostarczającymi im potrzebnych produktów do funkcjonowania oraz, mający dziewiętnaście lat.  I co najistotniejsze, wyraźnie już szukający żony.
   Powód, dla którego zdecydował się wybrać do tego właśnie nią był stosunkowo prosty. Była ładna, pracowita oraz co najważniejsze, młodsza od niego. Zdecydowanie byliby ładnym małżeństwem, który dobrze by się prezentował na jego różnorakich spotkaniach rodzinnych.
   I co więcej, z pewnością wywarłoby to dobre wrażenie na innych, ponieważ chłopak na językach jawiłby się jako 'ten, który dał zwykłej dziewczynie szansę na lepszą oraz bogatą przyszłość'.  Doprawdy, jakby pieniądze były najważniejsze.
   To było coś co do tej pory tak piekielnie ją odrzucało. Oczywiście, była to dobra oferta, lecz ona zawsze chciała wyjść za mąż z miłości. Jednakowoż niestety, ta jej miłość do tej pory była dla niej nieosiągalne i wtedy właśnie, uzyskała ku temu stuprocentowy dowód.
   Dlaczego więc tak czy inaczej, zdecydowała się ostatecznie odmówić temu młodzieńcowi oraz jedynie szczerze przeprosić go za wszystko? Mianowicie... mimo wszelkich starań oraz wynikających z tej relacji cierpień, ona nadal była absolutnie zakochana w Cielu Phantomhive.

   – ...Nadal nie potrafisz zapomnieć o tym szczenięcym szlachcicu? – zapytał Stefens, patrząc na nią swoimi bystrymi oczami, mając zraniony wyraz twarzy.  – Moja miłościwa [imię], zasłużyłaś na coś dużo lepszego. Dobrze wiesz, że traktowałbym cię jak damę z  najwyższych sfer a moja dojrzałość nigdy nie sprawiłaby ci takiej przykrości, jak swoim postępowaniem sprawił ten dzieciak.  – Ostatecznie pozwalając sobie wziąć jej dłoń w swoją, uniósł ją ku górze oraz przybliżył usta do jej miękkiej niczym jedwab skóry. – Ja nigdy... Nie złamałbym ci serca. Proszę, uwierz w moje wyznanie i weź ze mną ślub.
  – Ja... najmocniej cię za wszystko przepraszam, ale nie mogę – wahając się, podkręciła przecząco głową. – Z jakiegoś powodu chce nadal wierzyć, iż on kiedykolwiek odwzajemni moje uczucia.
   – ...Problem w tym, że po tym jak ten młokos cię zranił, nie powinien mieć nawet prawa z tobą rozmawiać  – rzekł z wyrzutem, wolną ręką ściskając kieszeń, w jakiej znajdował się pierścionek zaręczynowy w pudełku. – Dlaczego nie chcesz spróbować prawdziwego szczęścia?
   – Bo jaki jest sens przysięgać miłość przed Bogiem,  jeśli ta miłość nie istnieje? – odparła spokojnie, delikatnie ściskając jego palce swoimi. – Stefensie, jesteś cudownym chłopakiem oraz moim drogim przyjacielem, jaki wiernie mnie słuchał przez te wszystkie tygodnie... i to właśnie dlatego przede wszystkim pragnę dla ciebie szczęścia, którego ja nigdy nie będę w stanie ci dać.
  – ...To doprawdy twoja ostateczna decyzja? – powiedział z smutno zmarszczonymi brwiami, coraz bardziej świadom swojej przegranej pozycji. – I w rzeczy samej, nic a nic nie będzie w stanie jej zmienić?
   W odpowiedzi ta skinęła głową: – ...Nic a nic.
   Wówczas koniec końców już w stu procentach akceptując jej wybór, Stefens ukłonił jej się na pożegnanie i tak samo jak przed momentem hrabia wraz z Sebastian, wyszedł z pomieszczenia.
   Tymczasem [nazwisko] zaraz jak zniknął, spuściła brodę i westchnęła ciężko. Acz w głębi siebie wiedziała, że postąpiła słusznie. Bo przecież nie można było bawić się czyimś uczuciami oraz nieustannie łudzić się, że z dnia na dzień przestanie się kochać kogoś zupełnie innego.

   A dopełnieniem tego całego zdarzenia był późny wieczór jeszcze tego samego dnia, kiedy to dwójka naszych głównych bohaterów zbiegiem okoliczności spotkała się na tarasie, w swoich piżamach. Bowiem nie potrafili zasnąć.
    Młody Phantomhive udał się tam, by zaczerpnąć świeżego powietrza a [imię] za pomocą odgłosów natury chciała uspokoić swoje skołatane serce: – Oj, proszę o wybaczenie! Nie sądziłam, iż hrabia akurat będzie!
  – ...I tak właśnie miałem wychodzić, m-możesz się rozgościć!
    W tamtejszej sytuacji, naturalnie każdy z nich początkowo chciał rozejść się bez większej dyskusji oraz odesłać całe to zamieszanie w niepamięć. Niemniej tuż przed ich wyjściem, każdy z nich zatrzymał się w pół kroku.
     – Albo i nie – zaczął Ciel,  jako pierwszy zbierając się na odwagę.  – Nie rozumiem dlaczego,  lecz mocno chcę to wiedzieć... – Łącząc wargi w wąska linie, zamilknął na kilka sekund.
   Jednakowoż ona była cierpliwa, czekając na jego kontynuację i w tym samym czasie, bawiąc się swoimi paznokciami na uspokojenie nerwów.
     – ...Czy udały się twoje zaręczyny? – wypowiedział to ostatecznie, w celu zachowania spokoju opierając głowę o zimne szkło prowadzących do tego miejsca drzwi.
   – M-Moje zaręczyny? – powtórzyła, rozszerzając źrenice z szoku i samowolne podnosząc wzrok ku niemu.
   Skąd on o tym wiedział? Wydawało jej się  iż z Stefensem rozmawiali dość cicho.
   – Ten chłopak, z którym kilka godzin temu stałaś przy recepcji... – wyjaśnił, mając wrażenie iż z każdym kolejnym otworzeniem ust wchodzi na coraz cieńszy lód. –  Oświadczał ci się, prawda?
    Po czym dodał nieprzyzwyczajony do jej ciągłej ciszy, wreszcie zdając się bezbłędnie zrozumieć źródło jej zdziwienia: – ...Widziałem pierścionek w jego kieszeni, [imię]!
      – A-Ah, tak! – delikatnie pisnęła, budząc się z pierwszego zastoju. – Haha, nie sądziłam, iż miał pierścionek!
   Zaśmiewając się krótkim, bolesnym śmiechem z powodu tego, iż jej już dotychczas ciążąca na niej decyzja, stała się jeszcze cięższa z tą wiadomością, posłała mu blady uśmiech oraz zbierając z czoła rozkosmane przez wiatr włosy, zgarnęła je do tyłu. A wszystko to... było wyłącznie w celu ukrycia tego, jak było jej ciężko: – W k-każdym r-razie, to już bez znaczenia! I tak odrzuciłam jego propozycję.
   – ...A-Ale jak to? – Za wszelką cenę starał się ukryć te niepoważna nadzieję rosnąca bezsensu w jego klatce piersiowej. – W-Wydawaliście się razem dość radośni!
  – Tylko, że j-ja... nigdy nic do niego nie czułam. – Była niepewna, stale obawiając się, że w końcu powie coś czego nigdy nie powinna mieć prawa.  – A ja odkąd pamiętam, zawsze chciałam stanąć przed ołtarzem z osobą, którą kocham.
  – To...  doprawdy godne podziwu, [imię]. – Pozytywnie poruszony jej wyjaśnieniem, poczuł suchość w gardle i przez moment oczarowany jej osobowością, zapatrzył się na to jak blask księżyca oświetla jej nieco napuchniętą buzię. Czyżby przed przyjściem tutaj kogoś opłakiwała? Lub może raczej fakt, iż musiała komuś złamać serce? 
   Tak czy inaczej, cała ta dobroć płynąca z niej w tamtej chwili, sprawiła iż Ciel został ku niej przyciągnięty i niezupełnie świadomie prawie złapał ją za rękę.
   Nim jednak ona zdążyła to zauważyć, ten wybudził się z tego oczarowania i całkowicie zarumieniony, natychmiastowo odwrócił się do niej plecami oraz odszedł kawałek dalej, przy tym głośno odkaszlnac: – E-Ekhem, w końcu p-praktycznie każda inna dziewczyna w twoim położeniu przyjęłaby taką ofertę bez zawahania!
   Młody hrabia jednak nie wiedział, iż była to jedna z najgorszych rzeczy jakie mógł wówczas jej  powiedzieć. Bo w końcu... najprawdopodobniej gdyby obydwoje byli z tej samej klasy społecznej, cała ta sytuacja nigdy by nie zaistniała.
   To jedno zdanie wypowiedziane z ust jej miłości było niczym sztylet w jej serce, tak bardzo słabe oraz  już tak bardzo zranione. Mimo to, jakimś cudem udało jej się zachować spokój oraz trzeźwy umysł.
   – Sęk w tym, że ja nigdy nie byłam jak 'każda inna' – zabrała głos, ściskając materiał swojego szlafroka oraz pospiesznie go dogoniła.  W mózgu mawiała sobie bowiem 'teraz albo nigdy'. – I ośmielę się stwierdzić, iż ty zawsze to wiedziałeś. Tak samo... tamtego poranka, jeszcze w twojej rezydencji, musiałeś pojąć, że 'te moje uczucia do ciebie' wykraczają poza tym co powinnam czuć do zleceniodawcy mojego ojca, haha. – Zrównując z nim wzrok, patrzyła na niego zza zaszklonych tęczówek i ze swoimi palcami splecionymi z tyłu. – Powiedz tylko, czy rzeczywiście za wysoko postawiłam swoje nadzieję?
   W zasadzie jednak niespecjalnie czekała na jego reakcje, moment później boleśnie unosząc kąciki swoich ust i pozwalając by jedna z słonych łez wymknęła się spod jej powieki. – Pewnie tak. W końcu jesteś hrabią, a ja 'zwykłą szaraczką z miasta'.
   Zacytowała jego słowa z lekka brutalnie, stopniowo coraz mocniej się  rozklejąc: – ...Nie jest to jednak nic dziwnego, że ktoś taki jak ja za cholerę nie potrafi przestać kochać kogoś takiego jak ty, czyż nie? Tak czy tak, życzę dobranoc.
   Po tych słowach na pozór zwyczajnie, tym razem to ona opuściła scenę oraz zniknęła za kotarą, po raz pierwszy od dawna rozpłakując się na amen.
   Jednakowoż tego razu, co prawda z nieco spóźnionym zapłonem, Ciel Phantomhive zdecydował się za nią pobiec. Acz to czy udało mu się ją odnaleźć bądź nie, było kompletnie inną historią.

[ok. 5000 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top