XXIII. Alois, Ciel, Sebastian || powrót kontaktu

Witam i o zdrowie pytam.

Rozdział publikowany z lekkim opóźnieniem, częściowo skończony trochę na tzw. 'odwal'.

  Acz sądzę, iż gdybym z lekka się nie zmusiła do pisania, znowu wpadłabym w kryzys oraz rzuciła te opowiadanie w cholerę XD a jak wiadomo, tego nikt z nas nie chce.

Niemniej, myślę iż tragedii nie powinno być. Co nie zmienia faktu, że proszę o szczere opinię oraz wszelkie uwagi.

I także, standardowo życzę wszystkim miłego czytania!

~ggoliaa

A L O I S   T R A N C Y

     Nasza główna bohaterka obudziła się po kilkunastu godzinach w zimnej, pustej celi. Miała doprawdy ciężką głowę, a jej ciało było obolałe. 
    Ponadto jej wzrok był na tyle zamglony, iż  początkowo nie była w stanie rozpoznać któż sprawuje nad nią pieczę.
   Nie wspominając już o tym kto wchodzi do jej więzienia... w związku z czym natychmiastowo przyjęła bojową postawę, gdy poczuła czyjąś rękę na swym czole.
    Planowała się zamachnąć, jednakże wówczas po obu stronach jej twarzy znalazły się się dwie ciepłe oraz delikatne ręce sprawdzające jej temperaturę: – Panienko, to ja.
   Cichy głos kobiecy rozbrzmiał w pomieszczeniu z wyraźną troską. 
   – ...Hannah, czego tu szukasz? – zapytała szeptem, będąc u kresu swoich sił witalnych.
   – Przyniosłam ci koc oraz jedzenie – odpowiedziała, tymczasowo zabierając dłonie i wyciągając z kosza wspomniane rzeczy. – Musisz być wypoczęta przed spotkaniem z paniczem.
   – ...Czy ty teraz sobie ze mnie kpisz? – warknęła, na ślepo odpychając ją od siebie.
   Owa pokojówka od razu uderzyła kością ogonową o kafelki, jednakże udało jej się wygrać z cierpieniem.
   – Dlaczego miałabym? – odpowiedziała spokojnie, z powrotem podnosząc się na kolana.
   Tymczasem trybiki w mózgu [imię] natychmiastowo zaczęły pracować na przyspieszonych obrotach.
   – On jest pozbawionym serca mordercą – syknęła, czując jak kropelka potu spływa po jej czole.
  – Panienko, nie mów tak – rzekła, od razu przyjmując postawę obronną wobec tego niezdrowego na umyśle chłopaka. – Panicz Alois po prostu jest pokrzywdzonym przez świat chłopakiem. Dobrze wiesz, że w młodym wieku stracił swojego brata...
   – Na ten moment jestem w stanie uwierzyć, że on sam zabił Lukę – oznajmiła szorstko. Choć w głębi duszy ta myśl bolała ją niewiarygodne. – Ten człowiek... Nie jest już nawet człowiekiem.
   –  To nieprawda. – Kręcąc głową, pozwoliła sobie ponownie dotknąć dziewczyny. – Uwierz... Panicz Alois nie jest niczemu winny.
   Jej palce trzymały jej ramiona, kiedy ich właściciela przeprowadzała wewnętrzną walkę z swoimi emocjami.
   –  Uśmiechał się tak potwornie, gdy mówił, że ma  na rękach krew moich rodziców.  – Z jakiegoś powodu, w kącikach jej powiek pojawiały się łzy.
  – Ale to nie on zabił, moja panienko... – przysięgała.
   – Nie wierzę, że... kiedykolwiek mogłam pozwolić mu się dotknąć. – Przez  strach, niezupełnie dochodziły do niej słowa lawendowłosej pokojówki. – Hannah... gdybym wtedy nie uciekła, nie wiem czy by mnie nie skrzywdził jeszcze bardziej.
   – Wierzę, że panicz by się opamiętał, nim zrobiłby ci coś czego nie chcesz – poręczała za niego, patrząc głęboko w przestraszone [kolor] tęczówki naszej głównej bohaterki.
   – To niemożliwe... – zaprzeczała, podnosząc dłonie na wysokości swojej twarzy i jak w amoku, kładąc je na swoją głowę. – On jest chory, gdyby mnie kochał jak mówił, nigdy nie wrzuciłby mnie za kartki.
   – To też nie on, moja panienko... – szepnęła, zbliżając swoje liliowe usta do jej delikatnej małżowiny usznej. – To wszystko zrobił– ah, muszę już iść
   Nim zdążyła podzielić się dalszą częścią sekretu z [nazwisko], w odległości obie usłyszały czyjeś zarazem przytłumione  jak niewiarygodne wyraźne kroki.
   – Obiecuje, że wrócę – powiedziała, chcąc odejść.
   Acz w ostatnim momencie, wreszcie odzyskując wzrok i dostrzegając bandaż na jednej z źrenic panny Annafellows, dziewczyna zdążyła złapać ją za nadgarstek:  – Czemu nie mogę dojrzeć granatu twojego drugiego oka, Hannah?
   "...Jesteś jedyną, która może uratować panicza Trancy" – były to ostatnie słowa przed tym jak zniknęła. Natomiast [imię] z powrotem została sama, w ciemności oraz bez jakiejkolwiek wsparcia.
   
    Noce mijały z godzin na godziny, a po kobiecie, która  ją ostatnio odwiedziła oraz częściowo obdarowała pomocą nie było ani śladu. Prawdę mówiąc, główna bohaterka traciła już rachubę czasu ile tam była.  I z każdym kolejnym dniem... Coraz bardziej słabła, zatracając siebie samą.
   Zastanawiała się wielokrotnie, "czym tak zgrzeszyła?", lecz odpowiedź praktycznie nigdy nie nadeszła.  Zamiast tego,  pojawiały się kolejne pytania. Nie zawsze dotyczące jej samej... czy robiła dobrze, stale myśląc o Jimie oraz zastanawiając się czy wszystko z nim w porządku?
   – ...Jak podoba ci się twoje nowe lokum, [imię]? – Podły ton niespodziewanie rozbrzmiał w jej celi, wkrótce z cieni ukazując jego obrzydliwego właściciela.
  – Claude, czego tu szukasz? –  zabrała głos, z jakiegoś powodu nie czując niepokoju. Może to dlatego, iż wówczas nie widziała już dla siebie żadnych nadziei?
   Przecież była niedożywiona, zmarznięta oraz opuszczona przez każdego. Włącznie z tą jedyną osobą, która przysięgała ją chronić... czemu Jim do tej pory jej nie przyszedł zobaczyć?
  – Tylko odwiedzam moją ulubioną panienkę – odpowiedział z uśmiechem, niebezpiecznie blisko zbliżając się do jej osoby. – Hej, [imię], powiedz czy nie chciałabyś podpisać ze mną umowy?
   Z tęczówkami błyszczącymi złotem, klęknął przed nią i  bez ostrzeżenia złapał jej brodę, podnosząc ją na wysokości jego nosa.
  – O jakiej ty umowie mówisz, łajdaku? – syknęła, będąc częściowo obojętna na większość czynników  zewnętrznych.
   – Mogę spełnić każde twoje życzenie, za odpowiednią cenę – wyjaśnił Faustus, jakoś ciesząc się z tego, iż stawiała mu opór.
   Tak różniło ją to... od  tego żałosnego dzieciaka, z którym od już tak dawna musiał się nieustannie użerać.
  – Ah,  tak? – Podnosząc jedną z brwi, zaczęła z niego kpić. – Więc jesteś w stanie przywrócić życie moim rodzicom?
  – Tego akurat nie mogę zrobić. – Nachylając się nad [nazwisko], zwiększył siłę swojego uścisku oraz prawie że dotknął swoimi ustami jej.
  – ...Więc czego tu jeszcze szukasz? – Mimo iż milimetry dzieliły ją od pocałunku śmierci, nadal zdawała się pozostać niewzruszona. – Wynoś się.
  – A gdybym przywrócił twojego Jima Maeckena? – zagadał, nie chcąc porzucić swojego planu zdobycia jej duszy. – Wiesz, tego dobrodusznego oraz nieskazitelnego niczym anioł?
  – ...Błagam, przestań w końcu pieprzyć farmazony. – Zapewne gdyby nie to, iż była pozbawiona energii, wówczas zaśmiałaby się gorzko. Lecz dlaczego, wraz z tym zdaniem, głęboko w jej sercu poczęła kiełkować nadzieja...? – Co raz zostało utracone, nigdy już nie wróci.
  – Gdyż ja naprawdę jestem w stanie to uczynić, piękna [imię] – zapewnił, zabierając od niej swoje odziane w białe rękawiczki łapy, tak niepasujące do jego demonicznej, brudnej natury. – Wystarczy jedno słowo.
   To mówiąc, patrzył jej prosto w  twarz, jakby rzucając jej wyzwanie... W istocie jednak, wtedy chodziło mu cały czas tylko o to, by sprowokować ją do popełniania grzechu.  Grzechu niepojętego, jaki w odpowiednim czasie, miał ją sprowadzić do czeluści piekielnych.
  – ...A czy jesteś w stanie mi to udowodnić, Claude? –  zabrała ostatecznie głos, zdając się złapać haczyk.
  – Dla ciebie wszystko – odpowiedział zadowolony kamerdyner,  z powrotem podnosząc się na równe nogi i kierując się w stronę wyjścia. – Musisz tylko zaczekać... Pewien okres.
   Wówczas  w jej umyśle pojawiła się tylko jedna myśl, '...ile jeszcze muszę przeżyć na tym przeklętym świecie? Mamo, tato, pomóżcie' i z tą niemą prośbą, nasza [imię] zapadła w sen.
   Ten długi i koszmarny sen, który zdawał się zmienić  ją nie do poznania.

    Trzy pełne, cholerne tygodnie spędziła w tym przeklętym więzieniu. Były to pierwsze słowa, jakoś wypowiedział do niej Alois Trancy, po tym jak w końcu pojawił się za kratami jej celi i co zabawne... Płakał przeogromnie.
   Niby że szczęścia, iż w końcu zdołał ja zobaczyć... jakby naprawdę zupełnie nic o tym nie wiedział.  Tak ciężko było jej w to uwierzyć, lecz pozwoliła mu się objąć.
    Z racji tego, że nie mogła zaprzeczyć... iż gdzieś głęboko w sobie wciąż za nim tęskniła. Lub raczej, tęskniła za tymi sielankowymi chwilami, jakie to właśnie on jej zapewnił, tuż po śmierci jej rodziców.
    '...Jacy zginęli z właśnie jego ręki' – dokończyła jej podświadomość. A przynajmniej, tak myślała dotychczas.  Tego czy to była rzeczywiście cała prawda, za wszelką cenę chciała się dowiedzieć.
   Jednakże nie w stu procentach mogła zapanować nad targającymi ja mrocznymi uczuciami... oraz przede wszystkim, chęci zemsty. Acz na kim miała jej dokonać,  tak właściwe?
    – ...Tak mi ciebie brakowało, moja najukochańsza! – lamentował blondyn, mocno przytulając ja do swojej klatki  piersiowej. – Przysięgnij mi, przysięgnij, iż już nigdy tak nie znikniesz bez słowa!
   – ...P-Przysięgam – zastosowała się, zatapiając się jego dawno nieodczuwanym zapachu. – Tylko czy ty, już nigdy więcej nie pozwolisz mnie zranić?
   – Oczywiście! – krzyknął, radując się z powodu szczęścia, jakim obdarował go Claude. Jego najwierniejszy sługa... który wreszcie zdołał odnaleźć jego miłość. Po wszystkich tych rozmowach. Tak samo zniszczę tego, kto cię na to skazał!
   Tutaj dotykając jego miękkiej szyi rękami, [imię] [nazwisko] nagle zaczęła się zastanawiać... Czy rzeczywiście ludzką skórę szło tak łatwo zranić ostrym narzędziem?

C I E L   P H A N T O M H I V E

   Pierwsze oznaki wiosny zdecydowanie wyglądały dużo ładniej w wiejskich okolicach, niż w tych miejskich – to było coś, do czego nasza główna bohaterka doszła już po pierwszych dniach swojej przeprowadzki z Londynu na jego spokojne zamieście.
   Stojąc przy tarasie obok recepcji, w jakiej udało jej się zatrudnić stopniowo niedawno, z uśmiechem obserwowała jak pozostałości po lodzie odbijają promyki słoneczne, trochę nieśmiało wychodzące zza chmur.
   Była tak zapatrzona w ten krajobraz, iż nie zdołała rozpoznać od razu pewnej karety zatrzymującej się tuż przed owym motelem. W związku z czym musiała przetrzeć oczy i się uszczypnąć, by upewnić się czy przypadkiem nie śpi, gdy zobaczyła jak jej szefowa wita dwójkę nowoprzybyłych gości w drzwiach.
    I zapewne nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to iż był to nikt inny jak Sebastian wraz z swoim hrabią... Cielem Phantomhive'm, z którym kontakt ją tak wyniszczył oraz złamał jej serce. W obecnej sytuacji, zdecydowanie można byłoby uwierzyć w istnienie toposu thatrum mundi*.
    To był naprawdę nieśmieszny żart. Z wszystkich arystokratów oraz angielskich szlachciców, dlaczego to musiał być akurat on? Dlaczego akurat ten zajazd musiał wybrać? Jeszcze przed sezonem letnim, gdzie nie było aż tak wiele pracy... Na jak wiele  czasu razem, los zdecydował się ich tym razem skazać?
   W każdym razie, młodzian w pełni podzielał jej niechętne uczucia w odniesieniu do tej sytuacji. Zwłaszcza gdy po pierwszym szoku, zaczął dostrzegać jak dziewczyna dojrzała od ich ostatniej wymiany zdań. Znaczy, wówczas również była śliczna, jednakże teraz promieniowała pewnością. Aż ciężko było uwierzyć, iż nie widzieli się zaledwie cztery miesiące...
   – ...Moja droga [imię] – odezwała się Caithly Stones, właścicielka lokalu, zaraz po tym jak doprowadziła do głównej bohaterki jej wieczną słabość wraz z jego najbardziej zaufanym sługą. – Oto hrabia Phantomhive i Sebastian, czy–
   – Ależ urokliwa pani, akurat my wszyscy mieliśmy już przyjemność się poznać – odezwał się Sebastian, jak zwykle z czarując uśmiechem.
   Co  wiadome,  zadziałało na te wysoką blondynkę w warkoczach, o grubszej posturze i piegowatej twarzy z ciemnymi tęczówkami. Acz cóż jej się dziwić, kiedy od kilku lat trwała w małżeństwie dla pieniędzy, z sporo starszym od siebie mężczyzną z dorobkiem.
  – ...Ah, tak? – Szczerze zaskoczona, zadała pytanie. –  Jak to możliwe?
  – Jakiś czas temu poprosiłem ojca [imię] o stworzenie kilku mebli do swojej rezydencji – mruknął Ciel, częściowo wbijając wzrok w podłogę.
    – 'Kilku mebli?' – Tego razu cicho rozbrzmiał głos [nazwisko], jaka także niezupełnie wiedząc jak się zachować, miała założone ręce za plecami. – Właściwe to był cały pokój...
   – Tak czy inaczej, rozumiem iż [imię] została nam przydzielona jako główne wsparcie podczas pobytu tutaj? – Jakby ignorując naszą główną bohaterkę, ponownie odezwał się dziedzic Phantomhive'ów.
  – W rzeczy samej – odparła dorosła, skinąc głową i na jego życzenie, przestając bagatelizować te sprawę. Nie wykluczało to jednak jej wrodzonej skłonności do ploteczek. – Gdyby coś się działo, ona jest waszym pierwszym kontaktem.
    Tutaj nachyliła się jeszcze nad [nazwisko] i kładąc rękę na jej ramieniu, wyszeptała z lekkim jadem: – ...Mam nadzieję, iż mnie nie zawiedziesz.  
   A następnie jeszcze raz zwracając się  ku drugiej stronie, ukłoniła się na odchodne oraz szczerze pozdrowiła te ważne osobistości:   – Do  zobaczenia, hrabio, Sebastianie.
   Czego ta kobieta nie była w stanie zrobić, by uniknąć odpowiedzialności...
   Koniec końców z jakiegoś powodu, panicz Ciel nawiązał  spojrzenie z [imię] i tak trwali zapatrzeni w siebie... dopóty nie usłyszeli  odkrząknięcia demonicznego kamerdynera, który stale im towarzyszył.
   – ...P-Proszę za mną! – pisnęła dziewczyna, z czerwonymi uszami pospiesznie kierując się w ku schodom ma piętro. – Pokaże państwu pokoje możliwe do dyspozycji!

    A teraz, autorka pozwoli sobie nieco przenieś historię w czasie... dokładniej, odnosi się do dyskusji jaka miała miejsce po dokonaniu wszelkich formalności, w pomieszczeniu który wybrał sobie do pobytu nasz panicz Phantomhive.
     Siedział akurat przy oknie, z założonymi rękami, naburmuszony jak małe dziecko.
     Jeśli natomiast chodzi o to, cóż takiego on robił, to mianowicie delikatnie mówiąc, opieprzał swojego lokaja.
   –... Naprawdę z wszystkich gospód na całym terenie Wielkiej Brytanii, wybrałeś akurat tę, w której pracuje [imię]?! – podnosił głos niezadowolony.
     Tylko w istocie, tym co najbardziej go drażniło był fakt, iż zaraz po ponownym zobaczeniu [nazwisko], w rzeczy samej jego organy odżyły. Serce przyspieszyło swojego tempa, krew w żyłach zaczęła przepływać szybciej a jego policzki, jak na złość piekły za  każdym razem, gdy tylko przypominał sobie jak szybko i intensywnie przykuła jego spojrzenie. Jeszcze, po upływie całego tego  okresu.
        – ...I jeszcze masz czelność wmawiać mi, że to zupełny przypadek?! – zdawał się zapowietrzać z tej agresji. – Jak śmiałeś mnie tak okłamać, przecież obiecałaś, że–?!'
    – Ale drogi paniczu, ja nic takiego nie zrobiłem – tłumaczył się na spokojnie Sebastian, w głębi siebie mając lekko ubaw z tego, jak jego młody szlachcic reaguje. – Nie okłamałam cię, jak już to zaledwie zataiłem prawdę.
  – Czy ty sobie żartujesz w tym momencie?! – Ponownie ten mocno się uniósł.
  – To wyłącznie dla twojego dobra, paniczu–
  – Jakiego dobra, do diaska! – Niemalże  tupnął nogą, przed tym jak gwałtownie podniósł się z fotela.  – Dobrze wiesz, że jestem zaręczony z Lizzie i muszę ją poślubić, jak najszybciej to możliwe!
    – Akurat do waszego ślubu, mój paniczu, jeszcze szmat czasu – odpowiedział, będąc w pełni przekonany o swojej racji co do tej dwójki. – Wszystko stopniowo da się naprawić.
   – ...Sebastianie – syknął, zaciskając pięść na parapecie. – Proszę, strać mi się z zasięgu wzroku.
  Doprawdy ciężko było mu powrócić do spokoju ducha.
    – Lecz–
   – NATYCHMIAST!
   Oh, jakże to był ciężki oraz druzgocący okres zarówno dla niej, jak dla niego. Aczkolwiek określając to ładnie i poetycko, po burzy zawsze wychodzi słońce. Niemniej, jak wielka szansa była na wzejście światła w tejże właśnie opowieści...?

 *najprościej rzecząc, 'wszyscy jesteśmy aktorami na scenie życia', a także marionetkami w rękach Boga.

S E B A S T I A N   M I C H A E L I S

    Mijał dzień za dniem, słońce coraz bardziej oddalało się od orbity ziemskiej, a pierwsze kolorowe liście coraz żwawiej zdawały się spadać z koron drzew... tymczasem nasza główna bohaterka, teraz znana jako [pseudonim] stała przy dużym oknem, co jakiś czas wyglądając zza zasłon.
   Tego razu jej nowy 'partner' spodziewał się gości... cytując jego osobę, mieli to być 'bardzo młody hrabia oraz  jego najwierniejszy sługa'. Chyba autorka nie musi wspominać do kogo tenże opis tak idealnie zdawał się pasować? Niemniej, nie wypadało też od razu dochodzić do konkluzji.
   To dlatego, starała się zachować pokój oraz profesjonalizm. Zwłaszcza, gdy została poproszona o przygotowanie wszystkiego idealnie na to nadchodzące tak dużymi kropami spotkanie... nie potrafiła jednak zapanować nad tym, jak co jakiś czas przyspieszało jej serce.
   Prawdę mówiąc, szczerze ją to bawiło. Dokładnie  dwa i pół miesiąca temu została przez niego zdradzona oraz wydana prawu, a mimo to w głębi duszy wciąż pragnęła kiedykolwiek jeszcze go spotkać. Miłość w rzeczy samej była najmniej logicznym oraz praktycznym dla niej uczuciem. Lecz cóż mogła poradzić?
   W każdym razie, skierowała się właśnie do kuchni by przygotować kruche ciasteczka oraz herbatę, kiedy u drzwi zadzwonił dzwonek ogłaszający nadejście wyżej wspomnianych person:  – [Pseudonim], pamiętaj by przynieść także mój ulubiony dżemik!
   Lord Clarson był nieco grubszym mężczyzną po pięćdziesiątce z monoklem na jednym oku, brązowymi włosami sięgającymi do ramion oraz z lekka zsiwiałej brodzie. Praktycznie zawsze z zieloną muszką pod kołnierzem oraz w eleganckim fraku, ponadto w wysokich butach jeździeckich – gdyby przypadkiem coś pilnego musiał załatwić w centrum miasta. A raczej... zdobyć niezupełnie legalne produkty do jego sesji wieczornych w wybranym towarzystwie.
   W zasadzie nie był złym człowiekiem, lecz miał specyficzne upodobania. Główna bohaterka spotkała go pewnego razu w tawernie, porozmawiała z nim trochę przy alkoholu a już po kilku dniach on ponownie się pojawił i zaproponował jej mieszkanie w jego rezydencji na obrzeżach miasta, oznajmiając jej iż 'zakochał się w niej obłędnie'.
   I [nazwisko] będąc w totalnej sytuacji bez wyjścia, szukana praktycznie wszędzie, zwyczajnie w świecie nie mogła przepuścić takiej okazji koło nosa. Zwłaszcza, że nie byłby to pierwszy raz, gdzie musiałaby udawać zainteresowanie oraz co jakiś czas wykorzystywać swoje ciało, by móc dalej w miarę normalnie funkcjonować... czasy wiktoriańskie w rzeczy samej nie były wobec kobiet jak ona zbyt łaskawe.
   – ...Serdecznie was witam i zapraszam, proszę się rozgościć – radosny głos właściciela posesji rozbrzmiał w pomieszczeniu, poprzedzając kolejne odgłosy stąpania po podłodze. – [Pseudonim], choć już do nas!
   Zgodnie z jego poleceniem, szybko zbierając na tackę potrzebne rzeczy, wyżej wymieniona pozornie swobodnym krokiem wróciła do salonu. Starała się zbytnio nie przyglądać gościom, lecz już w ułamku sekundy gdy poczuła na sobie czujny, ponadto rubinowy wzrok, zadrżała widocznie. W końcu znała tylko jedna osobę o tej jakże charakterystycznej barwie tęczówek... i zbyt wiele razy widziała je z bliska, by móc teraz je pomylić z czyimiś innymi.
   – ...Dzień dobry, drodzy goście, mam nadzieję że droga minęła bez problem. – Wykładając filiżanki, sztućce oraz inne niesione produkty, czuła jak jej stres wzrasta. Tak szybko oraz mocno, iż była to tylko kwestia czasu aż jej palce zatrząsnęły się, a na dywan osypał się  cukier wraz z cukierniczką. – Oh, najmocniej hrabię przepraszam, już to sprzątam! Proszę dać mi chwilę!
   I z tymi słowami, nasza bohaterka nieco spanikowana pospiesznie wróciła do kuchni i opierając się o jeden z blatów, zaczęła głęboko oddychać. "Cholera jasna" – siarczyście zaklęła w myślach. – "Nie wiem czy bardziej jestem wściekła, czy chcę mi się płakać!"
  A jeśli chodzi o odpowiedz, ona naturalnie przyszła niemalże od razu. Ponieważ tenże demon  za nic nie mógł zostawić jej w takim stanie, zaraz chcąc zaoferować 'swoją pomoc'. Tylko nie temu komu powinien, oczywiście: – Jeśli pomogę pannie [pseudonim], to na pewno pójdzie szybciej.

    I tak oto, po parunastu sekundach stanie przy meblu w samotności, wkrótce kobieta poczuła
czyjś chłodny oddech na swoim karku. A raczej... Dokładnie ten oddech.
  Natychmiastowo przeszyta emocjami,  planowała się zamachnąć i uderzyć  w krtań nieproszonego osobnika, kiedy jej dłoń jednym zwinnym ruchem została złapana w nadgarstku: – Panienkom nie przystoi taki poziom agresji.
   – ...Kamerdynerowi nie przystoi dostawianie się do kobiety, jaką dopiero co zobaczył – odwarknęła, wracając do swojej dobrze wyuczonej twardej postawy, błyskawicznie rozpoznając głos winowajcy. – Zwłaszcza, gdy ta kobieta zdaje się być w związku, czyż się mylę?
   – Ahh, czyli to naprawdę ty – westchnął z ulgi na tę tak charakterystyczną dla niej, kąśliwa uwagę. –  Powoli zaczynałem wątpić, że jeszcze cię znajdę–
  – Ty zacząłeś wątpić w swoje zdolności? – zapytała z ironią w głosie, ten jeden z nielicznych razu nie widząc sensu by grać głupią. – Niemożliwe!
    W odpowiedzi ten najpierw zaśmiał się krótko, zaraz pozwalając sobie złapać za jej biodra i przyłożyć  swoją klatkę piersiową do jej pleców: – Zdecydowanie mi ciebie brakowało.
    – ... Doprawdy masz tupet, mówiąc mi takie rzeczy – oznajmiła, czując już pierwsze pocałunki Sebastiana na swoim karku. – Zważając na to, iż skazałeś mnie na wieczne potępienie.
  – Ależ ja tylko uratowałem cię od życia w kłamstwie – odrzekł jakby gdyby nic, nie do końca  rozumiejąc dlaczego wciąż nie reaguje, jak tego oczekiwał. Dlaczego nadal nie tańczyła jak jej grał?
   – ...Błagam,  nie rozśmieszaj  mnie – parsknęła, nie dowierzając, iż w tamtej chwili zdecydowanie z nim walczyła. Wówczas zdawało się... że rzeczywiście w końcu potrafiła mu się oprzeć.  – Jedyne co zrobiłeś to wrzucenie mnie w jeszcze większe bagno.
  –  Nie jesteś zadowolona z faktu, że już nie musisz niańczyć 'tego bachora'? – Michalies mimo wszystko ani trochę nie wydawał się być przyjęty jej postawą, cytując jej tak częste słowa że przeszłości. – Jak to zawsze mawiałaś–
   – ...A czy ty, kretynie, chciałabyś przez tygodnie żyć w ukryciu i nieustannie posługiwać się fałszywymi danymi? – wypowiedziała to z przekąsem, zaciskając pięści. A następnie odwracając się w jego stronę, wściekła spojrzała mu prosto w twarz.
     Te tak samo przystojną, jak i bardzo przeklętą.
   – Widzę, że przez ten czas naszej rozłąki nabrałaś jeszcze większej odwagi, panienko [imię].
    To mówiąc, z uśmiechem zechciał złapać jej delikatnie zaczerwienione ze złości policzki.
   – Przyznaję, że w pewnym stopniu mnie to fascynuje–
     Nim jednak zdążył dodać coś więcej, [nazwisko] zamachnęła się i z siłą odepchnęła jego palce.
   – Doprawdy myślę, że powinieneś przestać mnie wreszcie dotykać, Sebastianie. – Zażyczyła sobie przez złączone zęby, odrywając się od niego i natychmiastowo opuszczając jego ramiona.
      Jednakże oczywiście, jak to ona miała w zwyczaju, musiała wkrótce dolać jeszcze więcej oliwy do ognia.  – ...Bo wiesz, wolałabym by Betto przypadkiem tego nie zauważył.
   I z tymi słowami wypowiedzianymi szeptem, zaczęła od niego odchodzić.
    Acz nim sięgnęła po miotłę oraz szufelkę, jeszcze pozwoliła sobie położyć dłoń na jego ramieniu... przy tym mocno wbijając w niego swoje paznokcie:   – Także nigdy więcej już nie nazywaj mnie [imię].
   Jej oddech otoczył  jego małżowinę uszną, tak kusząco jak jego niegdyś jej odpowiedniczkę praktycznie bez przerwy: –  Dla ciebie jestem 'panią'... przyszłą panią Clarson.
    I co było pewne, [imię] osiągnęła w ten sposób zamierzony cel. Piekielnie dobry lokaj... poczuł się z lekka rozdrażniony.

      A teraz przechodząc już do ostatniego akapitu tej części, czyli tego co działo się te kilka godzin po dokonaniu  transakcji pomiędzy lordem a hrabią Phantomhive... W sporym skrócie, ta noc zdecydowanie była jedną z tych gorszych dla wytrzymałości naszej głównej bohaterki.
   Znajdując się obok nagiego mężczyzny w łóżku, w zaledwie cienkiej podkoszulce po skończeniu któregoś z rzędu stosunku, miała totalnie dość. W związku z czym, z trudem powstrzymała się od westchnięcia  z ulgi po usłyszeniu tejże wypowiedzi z jego warg: – Wybacz mi, [pseudonim], ale niedługo będę dużo bardziej zajęty i nie będę miał czasu cię pieścić.
    '...Eureka!'  – pomyślała szczerze, obracając się na jeden bok i ukrywając buzię w miękkiej poduszce z puchu, zdegustowana całowieczornym udawaniem satysfakcji.
   W istocie, Betto Clarson nie był najlepszy w tego typu rzeczach. Być może nigdy nie miał do tego talentu albo po prostu... był na to już trochę za stary.
     Niemniej, trzeba też wziąć pod uwagę fakt, iż przez ostatni czas sypiała wyłącznie z Sebastianem...  a różnica pomiędzy tymi dwoma była wręcz druzgocąca. Zaczynając już od tego, iż tamtego kochała prawdziwie.
     Stąd też, żal nieco zżerał ją od środka, gdy przypominała sobie swoje wcześniejsze słowa. Z drugiej zaś strony, Michaelis zdecydował się ją zdradzić z wyboru... I to właśnie ta świadomość do tej pory bolała ją tak niemiłosiernie. Jednocześnie sprawiając jej ogromne cierpienie.
    Choć na zewnątrz nie było tego widać, w istocie od środka była w rozsypce... prawie takiej samej, jak wtedy, gdy została znaleziona przy tej szopie za miastem. Świeżo po... gwałcie.
   Patrząc wówczas w sufit, pytała siebie 'czemu nie mogła spokojnie umrzeć już wtedy'? To naprawdę oszczędziłoby jej trudu.

[ok. 3700 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top