XVIII. Ciel, William, Sebastian, Undertaker, Soma || rozmowa powiązana z nim
Witam wszystkich.
Prawdę mówiąc, trochę czasu minęło odkąd pisałam litanie tutaj i zdaje się, że z lekka wyszłam z wprawy XD ale bądź co bądź, moim głównym zamiarem były przeprosiny wynikające z mojego miesięcznego spóźnienia z tym scenariuszem.
[Niestety tak jest, jak pakuje się na wyjazd, który szansę udania od początku miał dość nikłą XD]
Tak więc, proszę o wybaczenie. I mam nadzieję, iż ilość słów jaka tu sie znajduje oraz fakt, że nie jest rozdzielony na części jak zazwyczaj, zreperuje te straty.
Co więcej, jestem w miarę zadowolona z tego co mi wyszło, nie licząc takich wad jak:
– nadamiar porównań i desperacja opisu u Ciela,
– Undertaker miał być śmieszny, a wyszedł żenująco i najgorzej z całości,
– częściowo wzięta z dupy przeszłość reader u Williama,
– kwestie seksualne u Somy i Sebastiana [choć powtarzałam sobie by przystopować XDD].
Także, bawcie się dobrze czytając!
~ggoliaa
PS Wattpad z jakiegoś powodu uniemożliwia mi zmianę kolejności postaci w tytule, w związku z czym lepiej się nim ślepo nie sugerować.
U N D E R T A K E R
Panna [nazwisko] chodziła niespokojnie w te i we w te po salonie swojej rezydencji, z założonymi rękami na piersi. Oczekiwała akurat przybycia swojej babci od strony matki, jaka zaledwie trzy dni temu wysłała krótki list do jej skrzynki pocztowej, z podpisem 'do mojej jedynej wnuczki'.
I to właśnie z tego powodu nasza główna bohaterka była taka zestresowana. Czas jaki miała na przygotowanie wszystkiego oraz ukrycie najmniejszych poszlak, mogących wskazać na to, iż ponownie jest w związku, był zdecydowanie za krótki na tenże ogromny metraż.
Aczkolwiek odmówienie gościnności było jeszcze gorszą opcją... W związku z czym wówczas nie pozostało jej nic, poza walką z samą sobą by przypadkiem nie zacząć obgryzać paznokci, jak w dzieciństwie podczas tego typu sytuacji miała w zwyczaju, i cierpliwe czekać.
Jej rodzina naturalnie nie była zła, aczkolwiek miała tendencje do plotek oraz wytwarzania żenujących chwil. Szczerze, do tej pory nie rozumiała, jak Rayvis tak dobrze potrafił się z nimi porozumiewać, tak płynnie za każdym razem odwracając wszystko w żart... Zwłaszcza jeśli chodziło o coś tak obszernego jak relacje romantycznie, o seksualnych już nawet nie wspominając.
I to dlatego zaraz po tym jak otrzymała ową korespondencje, była zmuszona do przedwczesnego zakończenia swojego, jakże uroczego, wieczoru z Undertakerem. Z czego wiadomo, że nie była ani trochę zadowolona, lecz ładnie to ujmując, tą jedną informacją jej ręce całkowicie zostały związane.
Księżyc wówczas świecił w pełni, kiedy owa dwójka ciesząc się swoim towarzystwem, znajdowała się na balkonie komnaty kobiety z pełną butelką czerwonego wina stojącym na balustradzie.
Patrząc sobie głęboko w oczy, akurat unieśli pełne kieliszki go góry i już mieli stuknąć nimi o siebie by uczcić ich kolejny miesiąc razem. Jednakże to wtedy do uszów pani gospodarz dobiegł dźwięk pukania i naturalnie, tymczasowo oddając szkło, błyskawicznie udała się by sprawdzić o co może chodzić: – ...Zaczekaj tutaj, zaraz wrócę i dokończymy co zaczęliśmy!
I choć w rzeczy samej panna [imię] wróciła po zaledwie kilku sekundach, cała jej radość oraz ten śliczny uśmiech z powodu tejże 'mięsięcznicy', z każdym jej krokiem oraz kolejno przeczytaną linijką ustawał.
Był to widok, który oczywiście zmartwił mężczyznę, w związku z czym uważnie odkładając szklanki na reling, szybko się do niej zbliżył: – ...Wszystko w porządku?
Delikatnie łapiąc ją za nadgarstek, w pełni okazał jej swoje wsparcie.
W efekcie czego, nie widząc sensu w owijaniu w bawełnę, nieco wyżej wymieniona pokręciła głową na 'nie' oraz od razu wyjaśniła o co chodzi: – Za trzy dni przyjeżdża do mnie moja babcia i za nic nie może się dowiedzieć o tym, że jesteśmy w związku. A w szczególności... że ze sobą sypiamy.
– ...Rozumiem, że twoja rodzina jest z tych tradycjonalistycznych i nie akceptuje jakichkolwiek randek bez przyzwoitki, dopóki nie podpiszecie dokumentów małżeńskich? – zadał pytanie, tłumiąc swój śmiech, ponieważ wtedy nie był najbardziej wskazany.
– Niezupełnie – zaprzeczyła, już czując stres z powodu tak bliskiej przyszłości. – Po prostu nie potrafi trzymać języka za zębami, a ja nie chcę by praktycznie obcy ludzie chodzili mi po rezydencji, składając gratulację. – Zaciskając paznokcie na kartce, zdenerwowana spuściła wzrok. – Dobrze wiesz, że od szlachty jest wymagane by określała się natychmiastowo, z góry ogłaszając, iż jest to na wieki wieków. Ja po prostu... chcę jeszcze się tobą nacieszyć, jak wolna osoba.
Szeptając swoje uczucia, zarumieniła się tak bardzo, iż Undertaker zauroczony tym, wyraźnie się zaśmiał i odruchowo wyciągnął ku niej wolną dłoń.
A następnie odgarniając niesforne kosmyki z jej czoła, lekko się ku niej nachylił i czuło ucałował czubek jej głowy: – Haha, w takim razie, odwiedź mnie w zakładzie pogrzebowym, jak tylko będziesz mogła!
Kończąc swoją refleksję, [nazwisko] odruchowo dotknęła opuszkami miejsce, jakie zostało ucałowane przez jej obecną miłość życia. Po czym wzięła głęboki oddech, chcąc jak najbardziej zapanować nad tym harmidrem emocji, toczącym bój w jej kruchym niczym ciastko sercu.
Co prawdę rzecząc, działało, ale tylko do momentu aż wyciszanie jej duszy zostało przerwane przez nagle uderzenie laską o drzwi. A po krótce, wyraźnym odgłosem ich otwierania, kiedy babcia Mathilda wparowała do środka, niczym do siebie samej.
W ten oto sposób, natychmiastowo doprowadzając nasza bohaterkę do stanu kompletnego zawstydzenia. Zabierając swoje palce jak poparzona, przyjęła najbardziej obojętny wyraz twarzy na jaki było ją stać i wyprostowany niczym agrafka wyszła jej na przeciw.
– ...B-Babciu! – Mając w zamiarze ukryć pieczące policzki przed jej czujnym spojrzeniem, najpewniej jak mogła wzięła ją w swoje ramiona i mocno ją przytuliła. – J-Jakże miło cię widzieć!
– Moje kochanie, moja kruszynko, mój cukiereczku, już tak długo chciałam cię odwiedzić! – Oddając uścisk, prawie zmiażdżyła jej kręgosłup. A następnie, złapała w swoje kościste palce jej brodę. – Niech dobrze ci się przyjrzę! Hm, hm...? – Stale obracając jej twarz w prawo i lewo z zmarszczonymi brwiami, swoim blado niebieskim spojrzeniem analizowała jej mimikę, dochodząc do pewnej konkluzji. – A więc to prawda! Naprawdę znowu zgłupiałaś z miłości!
Tym razem także czując gorąc na koniuszkach uszu, [nazwisko] zrobiła szeroki krok do tyłu i oddaliła się od staruszki na dwa metry, teatralnie odwracając wzrok: – B-Babciu, ja wcale...!
A następnie, nagle uświadamiając sobie kto jest winny tej sytuacji, nie mogąc zachować kontroli nad swoją wściekłością, silnie zacisnęła pięści.
– ...To który z tych wścibskich leszczy TYM RAZEM DAŁ CI ZNAĆ?! – Szczerze, niespecjalnie fatygowała się z ukryciem swojej niechęci wobec jej sąsiadów. Nie był to pierwszy raz, gdy tak poddawali jej cierpliwość próbie...
– ...Czy to istotne? – zapytała niespecjalnie zaskoczona jej wybuchem, ponieważ przez te wszystkie lata jak się nią opiekowała, już nieraz była tego naocznym świadkiem. – Najważniejsze jest, że od ostatniego czasu jakiś niezidentyfikowany mężczyzna stale się odwiedza! – Podbierając się laską, całkiem zręcznie zbliżyła się do sporo młodszej kobiety i łapiąc ją za rękę, pociągnęła do dalszej części salonu. – To gdzie on jest, moja wnusiu? Muszę z nim poważnie porozmawiać o nie nadużywaniu sypialni, bym przypadkiem za dziewięć miesięcy nie dostała telegramu, że moja mała [imię] urodziła trojaczki jakiemuś szubrawcowi, co ją zostawił!
– B-BABCIU...! – I tak oto, jej postawa bojowa nabrała jeszcze oczywistszego wyrazu. – On w życiu by tego nie zrobił, to prawdziwy dżentelmen oraz godny obywatel, pracujący na swoje utrzymanie!
– ...Pracujący na swoje utrzymanie, to czym ten 'on' właściwie się zajmuje, hm? – Tymczasowo zatrzymując kroku, położyła wolną rękę na biodro i spojrzała w jej stronę z lekka powątpiewająco.
– O-On... – Jakkolwiek waleczna była [nazwisko] tak czy inaczej delikatnie ukorzyła się pod surowym wzrokiem jej babci. – Jest grabarzem, lecz przecież zawsze mi powtarzałaś, że żadna praca nie hańbi–!
– ...Grabarz będący dżentelmenem?! – Wcinając jej się w zdanie, założyła ręce na głowę przerażona. – Czy ty dobrze się czujesz, moje dziecko?!
– My obydwoje bardzo się kochamy i gdyby zapytał mnie o rękę, bez wahania bym się zgodziła...! – W jej sferach, deklaracja o zaręczynach była jak praktycznie nierozerwalna przysięga.
Nim jednak nasza wojownicza zdała sobie sprawę z wagi słów, jakie przed sekundą wypowiedziała, było już za późno.
Ponadto, po raz pierwszy udało jej się głośno wypowiedzieć to co od dawna tak zaciekle zajmowało jej tył głowy.... jej do tej pory aktualne marzenie. o pójściu do ołtarza do jej ukochanego, w białej sukience oraz opadającym na twarz welonie: – Undertaker naprawdę nie jest jak dziadek Tim!
– ...A więc to imię tego szaraka, który tak wykorzystał twoje złamane serce! – Jeszcze bardziej podjudzona wspomnieniem o jej partnerze z młodości, biedaku, który ją omotał, okradł, a następnie zostawił z małą córeczką, podziało na staruszkiem niczym kwas na wodę. – Zaraz dam o tym znać twojej matce i wybijemy mu te gierki z głowy–!
– ...Proszę, babciu, wysłuchaj mnie chociaż! – Ostatecznie zdając sobie sprawę, iż zdecydowanie przesadziła z ostatnim argumentem, pospiesznie złapała jej dłonie i przybliżyła je do swojego serca. – Gdyby nie on, jest s-szansa na to... że mogłabym być już w grobie! U-Uwierz, on naprawdę mnie ocalił!
To jak wcześniej młoda kobieta uległą spojrzeniu starszej, tak tego razu rolę się obróciły. Mimo, iż głos jej wnuczki drżał a postawa zdecydowanie nie pasowała do pozycji dumnej arystokratki, jej oczy oraz wyraz twarzy był pewny jak dawno temu nie.
To dlatego, Mathilda koniec końców dała się przekonać i siedząc na kanapie z herbatą w dłoniach, uważnie wysłucha tejże niecodziennej historii miłosnej. Oczywiście pomijając to, iż śledztwo odnośnie śmierci Rayvisa nadal było w toku...
W I L L I A M T. S P E A R S
Kiedy stopniowo dzień stawał się coraz krótszy, a pierwsze liście spadały z drzew, przybierając jesienne barwy, zdołowana [imię] znajdowała się w kuchni swojego domu rodzinnego... ciachając potrzebne warzywa na kolację.
– ...Co tam słychać, siostra? – Radosny głos jej starszego brata rozbrzmiał w pomieszczeniu, gdy przekraczając jego próg, udał się do lodówki po mleko. – Jak powodzi ci się w pracy i w życiu romantycznym?
Od jej jakże upojnej nocy z Williamem minęło już trochę czasu i od tej pory, ani razu nie spędzili ze sobą razem choćby jednego dnia. Szczerze, ich relacja na ten moment ograniczała się tylko do krótkich wymian zdań w hospicjum.
Choć przykładów takich sytuacji było całkiem sporo, ta ostatnia sprzed czterech dni najbardziej zapadła w jej pamięci. Kończyła akurat swoją zmianę na głównej sali i chciała trochę odpocząć w swoim gabinecie, aczkolwiek na zakręcie prowadzącym do składziku na lekarstwa dostrzegła wchodzącego tam T. Spearsa.
Przedwcześnie ciesząc się na szansę spędzenia z nim choćby krótkiej chwili, błyskawicznie weszła za nim i nim drzwi zdążyły uderzyć o framugę, stając na palcach, zakryła mu rękami oczy: – ...Zgadnij kto to!
Jej ciepłe dłonie na jego twarzy, jej głos tuż za jego plecami oraz tak dobrze znany mu zapach jej perfumy dobiegający do jego nozdrzy sprawił, iż ciemnowłosy natychmiastowo zesztywniał w panice.
– ...[I-IMIĘ], c-co ty tu robisz!
Tymczasem wspomnienia tamtej nocy znowu odświeżyły się w jego pamięci, wraz z myślą o tym jak perfidnie wykorzystał ją w momencie jej największej słabości... w związku z czym, ponownie poczuł wstręt do samego siebie: – ...Nie powinnaś mieć teraz przerwy?
– Powinnam, ale... – Zdejmując palce z jego powiek, położyła je na jego klatkę piersiową i wtulając policzek w jego marynarkę, mocno objęła go od tyłu. – Tak za tobą tęskniłam! Naprawdę, kiedy ostatnio tak rzeczywiście mogliśmy nacieszyć się swoim wzajemnym towarzystwem?
Prawdę mówiąc, w jej ramionach było miło... tak miło, iż z chęcią zostałby w nich dłużej. Gdyby nie ta jego nieufność do siebie samego. Pod żadnym pozorem nie mógł zaprzeczyć temu, iż jego uczucia do niej były tak silne jak przedtem i ani na sekundę, od wtedy, nie przestał jej kochać. Ale to właśnie z tego powodu, przebywanie z nią sam na sam, z jego perspektywy wydawało się tak niebezpieczne.
Nigdy, ale to nigdy nie wybaczyłby sobie, jeśliby ponownie zacząłby tak okropnie zawalać swoje obowiązki...
– ...Przepraszam, [imię], ale dzisiaj także nie mam za wiele czasu – wypowiedział, sztywno biorąc w swoje własne ręce jej odpowiedniczki. A następnie oddalając się od niej, odwrócił się do niej przodem i ostrożnie ją od siebie odsunął. – Pilna sprawa wydarzyła się w mojej pracy i jak najszybciej muszę ją rozwiązać!
I tak oto, zabierając z najbliżej półki lek na sen, pospiesznie opuścił pomieszczenie. Wówczas znowu zostawiając swoją ukochaną w samotności, nie pożegnał się z nią ani nawet na sekundę nie zaszczycił jej wzrokiem. W ten sposób sprawiając, iż jej serce zabolało tak mocno, jak dawno temu nie.
– ...William zdaje się mnie unikać – oznajmiła, mocno ściskając w palcach rączkę od noża. – Za każdym razem gdy chcę pobyć z nim sam na sam, on spieszy się do wyjścia z hospicjum i już później nie wraca. A przynajmniej, nie gdy ja tam jestem!
Potwornie by skłamała, gdyby stwierdziła, że... wcale jej go nie brakuje. Zwłaszcza, gdy dla niej był tym jedynym, w którego wierzyła po stokroć. Wierzyła, że zaakceptuje ją w każdym aspekcie i nigdy więcej nie opuści jej boku.
Przynajmniej, to było coś, czego pragnęła jej dusza od tamtego dnia...
– ...Siostra, czy ty znowu trafiłaś na nieodpowiedniego faceta? – Półżartem-półserio wysoki rudzielec o piwnych oczach zadał jej pytanie, w tym samym czasie upijając łyk mleka prosto z butelki.
Tamtego podłego dnia, podczas którego sama przeżyła, aczkolwiek raz na zawsze utraciła swoją pierwszą miłość.
– ...On nie był nieodpowiedni, Horacy! – Podniosła głos, czując łzy w kącikach oczu na samo wspomnienie tej brutalnej tragedii, jaka nawiedziła jej spokojne życie kilka lat wstecz.
– ...Omal przez niego nie zginęłaś! – Gwałtownie odkładając szkło na blat, spojrzał na nią z wyraźnym politowaniem w tęczówkach.
– ...Gdyby nie on, również nie byłoby mnie teraz na tym świecie!
Wszystko wskazywało to, iż historia w rzeczy samej lubi się powtarzać... tylko dlaczego akurat w tak okrutny sposób? Akurat wtedy, gdy wszystko powoli zaczynało się układać...? Czy to całę obecne zachowanie T. Spearsa mogło być skutkiem tego, iż tamtej nocy wydała mu się niezrównoważoną kobietą?
Koniec końców, on nie mógł wiedzieć o tej traumie, jaka spotkało ją w wieku nastoletnim... czy to znaczyło, iż nadal była dla nich nadzieja? Czy jeśli... zdecydowałaby się opowiedzieć mu o Philippie, to znowu byliby szczęśliwą parą zakochanych?
Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi...
C I E L P H A N T O M H I V E
Czternastoletnia [imię] znajdowała się w pomieszczeniu od urodzenia służącym za jej pokój, w swoim rodzinnym domu będącym jednością z stolarskim warsztatem jej ojca. Na dworze padało, a krople deszczu wyraźnie odbijały się o zewnętrzną stronę jej pojedynczego okna... w ten sposób świetnie współgrając z jej podłym stanem, stale utrzymującym się odkąd wraz z rodzicami opuściła rezydencję Phantomhive'ów.
Była na środku metrażu, na półleżąco siedząc na kanapie, także na co dzień służącej jej jako jej łóżko. Jej plecy dotykały oparcia, kiedy ona z założonymi rękami na piersi, obojętnym wzrokiem obserwowała jak zimna woda spływa po szkle jej widoku na świat... tak mocno przypominając te wszystkie słone łzy, jakimi od ponad tygodnia zdawała się płakać jej dusza, w zamian jej samej.
I to właśnie ten aspekt najbardziej martwił matkę dziewczyny. Fakt jak osamotniona decydowała się trwać w swoim cierpieniu. W związku z czym odkąd wrócili, stale sprawdzała jak trzyma się jej córka, przynosząc jej posiłki oraz próbując nawiązać z nią jakąkolwiek rozmowę... Niestety, dotąd wszystko szło na marne.
Tego razu dorosła [nazwisko] również z zasady zapukała do drzwi i naturalnie ówcześnie nie otrzymawszy żadnej reakcji, nacisnęła klamkę oraz z westchnięciem przepełnionym troską, samodzielnie się wprosiła.
Aczkolwiek, z tą różnicą, iż jej krokom po raz pierwszy od lat towarzyszył stukot niskich obcasów, będący elementem niedawno zakupionych butów. Stukot tak podobny do tego, co nasza główna bohaterka tak wyraziście zdawała się usłyszeć pewnej spokojnej nocy, jeszcze u młodocianego hrabi.
Stało się to jakoś w połowie ich pobytu. W tamtejszym okresie, [kolor]włosa pragnąc w stu procentach ukazać swoją wdzięczność Cielowi, miała tendencję do pomagania jego służbie w pracach domowych na każdym kroku.
W efekcie czego, zmęczenie było nieodłączonym elementem jej egzystencji i tak się stało, że pewnego wieczora zdecydowała się usiąść na sofie by trochę odpocząć.
Jednakże, jak zapewne można się domyślić, przeliczyła swoją wytrzymałość oraz zasnęła na siedząco.
Praktycznie taki sam stukot niskich obcasów tymczasowo wybudził ją ze snu. Niemniej ciepło na jej ramionach, wynikające z bycia okrytym kocem, podziało na nią niczym miód na misia i jej głowa wkrótce samowolnie zaczęła lecieć w bok, mocno ciągnąć za sobą jej wtedy ociężałe ciało.
Na szczęście, tuż przed tym jak miała uderzyć o twarde oparcie boczne, jej szyja została złapana przez czyjeś małe dłonie oraz delikatnie ułożona na poduszkę, której także jeszcze kilka godzin temu z pewnością tam nie było...
A uczucie miękkich palców odgarniających kosmyk z jej twarzy oraz czyjś oddech na jej skórze wraz z krótkim zdaniem, cicho ganiącym jej ostatnie postępowanie były ostatnią rzeczą, jaką pamiętała przed tym jak całkowicie zapadała w sen.
"...Czy w końcu przestaniesz tak idiotycznie narażać swoje zdrowie?"
To wspomnienie podziało na [imię] niczym sztorm na pozornie bezpiecznych morzu. Nagła pustka w sercu oraz tęsknota za nadal tak świeżo utraconą miłością była niczym grom z jasnego nieba, bezlitośnie niszczący statki oraz zatapiający zatoki.
– ...Kochanie, wiem że zapewne nie chcesz nas martwić. Ale wiedz, że zawsze jesteśmy z tobą i możesz na nas liczyć w każdej chwili. – Głos jej matki był niczym tłumiony przez głębię oceanu śpiew, kiedy odkładając tackę, zaczęła wykładać na stół jedną z jej ulubionych kolacji. – Bo pomimo tego, że teraz częściej nie ma w nas domu, nadal jesteśmy twoimi rodzicami. Bardzo cię kochamy, dlatego robimy wszystko by w końcu dać ci to wszystko, na co zasłużyłaś. Dlatego proszę cię mocno, jeśli nie chcesz mówić, to zjedz coś w końcu–!
Jej dotychczas pozbawiona emocji fasada roztrzaskała się na małe kawałeczki, kiedy łzy wielkie niczym grad spłynęły po jej twarzy, z brody kapiąc na jej białą koszulę nocną, stale i stale ją mocząc. Jej całe ciało drżało niczym ziemia przed zerwaniem się tsunami: – ...M-Mamo, czemu j-ja... jestem taka niemądra?
– O czym ty mówisz, m-moje słońce? – Nigdy wcześniej nie widząc swojej córki w takim stanie, Clemence zrezygnowała z poprzedniego zajęcia i zasiadała obok niej, błyskawicznie biorąc ją w swoje ramiona. – Przecież dobrze wiesz, że jesteś najmądrzejszą dziewczynką na świecie!
– ...W-Wcale nie, mamo. – Przymykając powieki, przecząco pokręciła głową. – Gdybym była, t-to... teraz tak bardzo by to nie bolało!
– Co cię boli, kochanie? – Łapiąc jej policzki, skierowała ją by ostatecznie spojrzała w jej prawie tak samo zaszklone oczy, bo widząc jej jej płacz, również cierpiała od wewnątrz.
– Moje serce, m-mamo...! Choć od początku w-wiedziałam, że nigdy n-nie będziemy razem, j-ja tak inaczej... p-pokochałam go.
Ten jeden szept, po raz pierwszy przyznający tenże niezaprzeczalny fakt był niczym mający dwa końce czar... z jednej strony tak piękny jak jaśmin, z drugiej zaś tak okropny jak breja, wciągająca ją pod swoją taflę i za nic nie mająca w zamiarze pozwolić jej zaczerpnąć powietrza.
– ...Pokochałam Ciela Phantomhive jak skończona kretynka! – Gwałtownie odpychając jej ręce, [nazwisko] spuściła wzrok i zacisnęła pięści, desperacko próbując ukryć swoją słabość oraz pokazać jak jest silna. – I j-jeszcze łudziłam się, że mamy jakąkolwiek s-szansę...!
Aczkolwiek dorosła, zupełnie nie mająca za złe tego jak ją potraktowała, ponownie sięgnęła ku niej oraz podnosząc jej brodę, zaraz wystawiła jej twarz na światło.
– W takim razie, płacz, [imię], płacz. Krzycz, kop, złość się ile masz sił.
Jej pewny ton rozbrzmiał w pokoju, niczym alfabet morsa na otwartym morzu.
– Pamiętaj tylko, by nigdy nie zatracić swojej wrażliwości, bo po deszczu zawsze wychodzi słońce.
Ten ostatni ratunek przed pogrążeniem się w całkowitą znieczulicę ludzką.
– ...Nadal jesteś taka młoda, moja dziecko, tak wiele cudownych chwil jeszcze czeka na ciebie w przyszłości.
S E B A S T I A N M I C H A E L I S
Kiedy gwiazdy świeciły jasno na niebie, a księżyc był w nowiu, pierwsza pokojówka rezydencji Harris oraz główna doradczyni jej głowy, małoletniego hrabiego Adama, bez pośpiechu poruszała się pomiędzy alejkami nocnej panoramy dziewiętnastowiecznego Londynu... jak zawsze od przeszło trzech miesięcy udając na spotkanie z pewnym demonicznym lokajem. W tym samym pokoju, w tej samej gospodzie oraz o dokładnie tej samej godzinie.
Wszystko zapowiadało się tak dobrze, jak powinno. Aczkolwiek tuż przed tym, jak nasza główna bohaterka miała skręcić w ostatni zaułek, została zatrzymana nagłym stuknięciem laski o kamienną kostkę. W efekcie czego, zaraz nabierając czujności, zerknęła za siebie i wyostrzyła wzrok.
W słabym świetle latarni znajdował się dystyngowany młodzian o dłuższych blond włosach, związanych purpurową kokardą, w cylindrze oraz zdecydowanie szytym na życzenie garniturze: – ...Stokrotne wybacz za ten hałas, lecz widząc cię po raz pierwszy od tak dawna, wprost nie mogłem powstrzymać radości.
Naturalnie, [nazwisko] rozpoznała go bez większego problemu. To perfidne spojrzenie oraz zawadiacki uśmieszek zdobiący te ostre rysy twarzy... i ten jakże charakterystyczny rosyjski akcent pomieszany z stałym zadzieraniem nosa.
– ...Dimitry. – Marszcząc brwi, spojrzała na niego z lodem w oczach. – A więc to rzeczywiście ty go nasłałeś.
Natychmiastowo łącząc fakty, [nazwisko] przypomniała sobie sytuacje sprzed dwóch tygodni, kiedy to tak potwornie nie umiała cieszyć się swoim nocnym spotkaniem z Sebastianem.
Nieco spóźniona zamykając za sobą drzwi na klucz, szybko odwiesiła swój płaszcz na bok i odruchowo poprawiła swojego wysokiego koka.
– ...Dlaczego jesteś w tak niewygodnej pozycji? – odezwała się, błyskawicznie zauważając siedzącego lokaja na podłodze, z plecami opartymi o łóżko.
– Skąd masz pewność, iż jest niewygodna? – odpowiedział pytaniem na pytanie, czarująco wyciągając ku niej rękę, która ta naturalnie od razu przyjęła. – Powoli zaczynałem się obawiać, iż dzisiaj już nie zjawisz...
Mocno pociągając ją ku sobie, sprawił że znalazła się pomiędzy jego nogami i dalej nie próżnując, zręcznie przeszedł do swoich fachowych pieszczot.
– ...Co się dzieje, moja panienko? – zamruczał obok jej ucha, czując jak całe jej ciało napina się za każdym razem gdy całował jej odkryty kark. – Jesteś dzisiaj nadzwyczaj zdenerwowana, czy coś się stało? Czy twój panicz za bardzo daje ci w kość?
Jego dłonie wędrowały wzdłuż jej ud, coraz bardziej i bardziej zbliżając do ich wewnętrznej strony.
– N-Nie... – Pokręciła głową, stopniowo mając problemy z umiarkowaniem oddechu. – Po prostu... m-mam dziwne wrażenie, że ktoś może nas obserwować.
– Obserwować? – powtórzył, chwilowo powstrzymując swoje zapędy i wyprostowując się w celu zerknięcia w oba okna po swoich przeciwnych. – Masz na myśli... jakiś zboczeniec? Czy mam to sprawdzić?
– N-Nie musisz... – rzekła, świadoma nagłej złości, jaka zebrała się w demonie. – Zwyczajnie zasuńmy dziś zasłony oraz... bądźmy trochę ciszej, niż zazwyczaj, dobrze?
Mimo iż zrobiła wszystko co mogła, by zgubić ten przeklęty ogon, obawa wciąż pozostawała świeża w jej umyśle.
– ...Czego chcesz tym razem? – warknęła, zaciskając zęby tuż po skończeniu owej retrospekcji. – Mówże wreszcie, bo nie mam dla ciebie czasu.
– Jak zawsze przesłodka – stwierdził ironiczne, zmniejszając dzielący ich dystans oraz zataczając wokół niej koło, dokładnie oglądał ją z góry na dół. – Cóż. Doszły mnie słuchy, iż moja ulubiona klientka ostatni czasy coraz częściej i częściej spotyka się w pewnej gospodzie, z pewnym nadzwyczaj przystojnym kamerdynerem.
– ...I co ci do tego? – zapytała wyzywająco, ani na sekundę nie odczuwając przed nim strachu. – Zdaję mi się, iż nasza znajomość zakończyła się wieki temu.
– Ależ oczywiście – przytknął, ostatecznie zatrzymując się jeden centymetr przed jej nosem. – Zastanawiam się tylko, czy już opowiedziałaś mu o tym, jak pewnego chłodnego wieczora przyszłaś do mojej kancelarii, prosząc mnie o list polecony na stanowisko pokojówki rodziny Harris... i co najważniejsze, ślicznoto, jak ostatecznie nakłaniałaś mnie, bym podbił te twoje papiery? – Podnosząc wolną rękę, złapał za jej brodę oraz naciskając paznokciem jej dolną wargę, spróbował włożyć jeden z palców do jej ust.
– ...Ty naprawdę czerpiesz satysfakcje z rujnowania życia innym, czyż nie? – Krzyżując ręce na piersi, patrzyła na niego z wyraźną nienawiścią widoczną w źrenicach. – Najpierw każesz mnie śledzić, a teraz to–
– Po prostu bardzo nie lubię tajemnic pomiędzy kochankami – odparł, powstrzymując podły śmiech rodzący się w jego krtani. – Zrób to sama lub w ciągu trzech dni, ja cię wyręczę.
To ostatnie zdanie zostało wypowiedziane jako ostrzeżenie, kiedy ówcześnie chyląc się ku jej małżowinie usznej, zabrał od niej swoje łapy oraz odwracając się na pięcie, stopniowo zaczął się oddalać.
– On nigdy by ci nie uwierzył – rzekła na odchodne, tymczasowo zatrzymując jego marsz.
W efekcie czego, tuż przed swoim całkowitym zniknięciem, owy Dimitry kątem oka zdołał zobaczyć, jak delikatnie przy tym drżąc, kobieta obejmuje się ramionami: – ...Ohhh, jesteś pewna? Dobrze wiesz, że jak chcę, to potrafię być doprawdy przekonujący!
Czyli w rzeczy samej, cała ta relacja z Panem Michaelisem była jej największą słabością i idealnym narzędziem do szantażu...
S O M A A S M A N K A D A R
Wicehrabina [imię] stała przed ogromnymi oknami salonu w jej rodzinnej rezydencji, zbierając się na odwagę by udać się do gabinetu jej ojca. Z skrzyżowanymi rękami na piersi, obserwowała jak delikatne liście drzew jej ogrodu, poruszają się na wietrze, zanoszącym się na deszcz.
Mimo iż na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko trzyma pod kontrolą, w rzeczywistości była niczym to zagubione dziecko na mieście, z płaczem szukające swojego opiekuna. Jej serce biło niemiłosiernie, gdy gęsia skórka pojawiała się na jej ciele na skutek stresu przed tą ważną rozmową, która raz na zawsze mogła zmienić jej życie.
Gdy pierwsze krople zaczęły spadać z chmur i barwić na przezroczysto znajdujące się przed jej nosem szkło, ciężko wzdychając, o jego chłodną powierzchnię oparła swoje rozgrzane czoło.
I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu tkwiła w totalnej sielance, mając tuż u swego boku swoje szczęście, swoje światło... swojego jedynego księcia.
Trwało wówczas piękne południe, a promyki słońca miło ogrzewały ramiona dwójki młodych ludzi, kiedy siedząc w ogrodzie dworu Phantomhive'ów, akurat mieli piknik.
Głowa Somy znajdowała się na kolanach głównej bohaterki, gdy palcami przeplatała jego kosmyki, tworząc małe warkocze.
– ...Piękną mamy dziś pogodę, czyż nie? – zadała pytanie, po raz pierwszy od dawna nie przejmując się tym czego ostatnio świadkiem był Agni. – Niemalże idealna na randkę.
Choć owa para była parą już od kilka ładnych tygodni, nieraz się całowali oraz nawet skończyli razem w łóżku... dla Hindusa nadal wszystko to było nowością, w efekcie czego jego policzki samowolnie pokryły się delikatnymi rumieńcami.
Mimo to, zdołał udzielić odpowiedzi: – W r-rzeczy samej!
– ...Lub na wieczorne baraszkowanie – dodała odruchowo dziewczyna, jak zwykle nie mogąc powstrzymać się od żartów.
I choć, dla niej miał być to luźny temat do rozmowy, Asman Kadar w żadnym wypadku nie podzielał jej opinii. Stale mając z tyłu głowy ten feralny poranek, czerwieniąc się niczym piwonia, zakrztusił się powietrzem.
– ...Jakim cudem cały czas możesz mówić takie rzeczy, z tak spokojnym wyrazem twarzy, [imię]?! – Podniósł ton, gwałtownie przechodząc do pozycji siedzącej i przypadkiem przy tym wywracając leżącą obok nich misę z truskawkami. – Jeszcze po tym, jak ostatnio zostaliśmy–?!
Nagle w pełni uświadamiając sobie co właśnie zasugerowała, nasza gówna bohaterka w trybie natychmiastowym wzięła w palce jeden z czerwonych owoców i pewnym ruchem wepchnęła mu go do ust.
Spuszczając brodę, ponownie osaczyła ją niezręczność z tamtej chwili: – ...P-Przepraszam. Dopóki nie uporządkuję tej sytuacji, rzeczywiście nie powinnam poruszać tych tematów.
Dokładnie wtedy, po raz pierwszy od dnia, w którym się w nim zakochała, [imię] [nazwisko] poczuła jak okropnie są w stanie piec koniuszki uszu.
"...Dostaje totalnie do głowy, jeśli chodzi o ciebie, Somo" – z tym zdaniem w myślach, o niezupełnie pewnych krokach udała się do miejsca codziennej pracy jej rodziciela.
– Czy coś się stało, moje dziecko? – donośny głos hrabi Lorence'a przeszył powietrze, gdy ona ówcześnie kulturalnie pukając do drzwi, weszła do środka. – Jak minął ci wyjazd?
– Bardzo dobrze, tylko że... – Delikatnie przegryzając wargi, zamknęła za sobą i zdenerwowana stanęła przed biurkiem. – Jest coś, co pilnie muszę ci powiedzieć.
– ...Czy książę zachowywał się odpowiednio? – Wyciągając z szuflady fajkę, zapalił ją zapałką i zaraz wkładając ją do ust, pełną uwagę skupił na swojej córce. – Przypadkiem nie próbował zrobić czegoś niestosownego, gdy byliście sami?
– N-Nie... – Czując jak jej buzia czerwienieje, spuściła wzrok i licząc do dziesięciu, zacisnęła skrawki materiału jej sukienki. – Soma to anielski dżentelmen, jeśli chodzi o te sprawy... Ale tato, jakbyś się zachował, gdybym powiedziała ci, że to ja wykonała ten ruch?
– Co masz na myśli, [imię]? – zapytał spokojnie, jeszcze niczego nie podejrzewając.
– Zawsze powtarzasz mi, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny i nie bać się tego czego się chce – wypowiedziała pewnie, ostatecznie zbierając myśli i podnosząc wzrok ku uchylonemu oknie, za jakim coraz mocniej padał deszcz. – Tato, ja chcę Some.
– Co ma znaczyć to, że 'chcesz Some'? – Marszcząc brwi, zaniepokojony tym zwrotem, głęboko pociągnął dym.
– ...Chcę wyjść za niego za mąż.
Te słowa wypowiedzenie tak głośno oraz wyraźne sprawiły, iż mężczyzna łyknął popiół i zaczął kaszleć jak szalony: – ...Co ty mówisz, dziecko?!
Krzyknął nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Był w pełni świadom tego, iż ta dwójka ma się ku sobie oraz że są razem, aczkolwiek zawsze zakładał, iż jest to tylko tymczasowa relacja.
– ...Przecież jeszcze niedawno mówiłaś, że cała inicjacja ślubna to głupota!
To nie tak, że nie lubił Asmana Kadara, ale zdecydowanie nie był przekonany do jego kandydatury na męża. Zwłaszcza dla jego ukochanej [imię]... zdawał na to zdecydowanie zbyt niedojrzały oraz dziecinny. Pomijając już fakt, iż nie był rodowitym Brytyjczykiem.
– ...Poza tym, znacie się tylko kilka miesięcy!
Młoda [nazwisko], pomimo iż częściowo się tego spodziewała, naturalnie nie była radosna z powodu reakcji jej ojca. I to właśnie z tego powodu, wyznała to czego wolałaby uniknąć najbardziej, a mianowicie: – ...Lecz te kilka miesięcy wystarczyło, bym zdecydowała się swój pierwszy raz przeżyć z nim.
Mężczyzna automatycznie stał się blady niczym ściany kuchni szpitalnych, prawie wypuszczając z ręki swoją ulubioną fajkę.
– ...Co ty właśnie powiedziałaś?! – Mając szczerą nadzieję, że źle coś usłyszał, gorączkował się dalej.
Drastyczne sytuacje proszą o drastycznie kroki, w związku z czym, ponownie odwracając się do swojego rodziciela, [nazwisko] położyła dłonie na jego biurko i delikatnie się o nie opierając, spojrzała mu prosto w oczy: – Powiedziałam, że spałam z Soma, tato i właśnie dlatego, między innymi, chcę byś ogłosił nas narzeczeństwem.
I choć mogła wyglądać na pewną oraz niewzruszoną, w rzeczywistości całkowicie trzęsła się wewnątrz. Każdy najmniejszy skrawek jej ciała obawiał się kolejnego odrzucenia oraz konsekwencji jakie będzie musiała ponieść za to, iż nie potrafi trzymać rąk przy sobie.
– ...CO TY, NAJLEPSZEGO, ZROBIŁAŚ!
Tym razem nie mogąc już wątpić w wyznanie jego córki, Wielmożny hrabia Lorence prawie zszedł na zawał. Lecz cóż więcej mógł zrobić, poza wyrażeniem zgody?
[ok. 4900 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top