XVII. Sebastian, William, Soma, Undertaker || po wspólnej nocy, część 2

Scenariusz publikowany zaraz po skończeniu, bez dokładnego sprawdzenia poprawności treści. W związku z czym... za wszelkie błędy, najmocniej przepraszam!

S E B A S T I A N   M I C H A E L I S

     Panował wówczas półmrok, kiedy rzęsy [kolor]włosej leniwie się rozchyliły. Tuż przed swoją twarzą błyskawicznie spostrzegła spokojną twarz kamerdynera, mimowolnie delikatnie uśmiechając się na ten widok.
    Noc z Sebastianem była... zaskakująco przyjemna. Stałe pytał ją czy nie robi czegoś źle, wyraźnie stawiając ją na piedestale. Była to doprawdy miła odmiana, w stosunku do tego co doświadczała przez  praktycznie całe życie.
   Aczkolwiek, to co dobre szybko się kończy. W związku z czym powolnie sięgając w jego stronę, ułożyła dłoń na jego policzku i urzeczona jego pięknem, lekko po nim przyjechała.
    W ten sposób chciała się z nim pożegnać. Jej czas w rzeczy samej był ograniczony...  Adam miał obudzić się w przeciągu kilku godzin i nie dość,  że jej zadaniem będzie przygotowanie mu śniadania, to jeszcze ta ciągła konieczność  znoszenia jego humorków oraz  mydlenia mu oczów przez cały dzień.
   Szczerze owa perspektywa zbytnio jej się nie uśmiechała i jakby to wyczuwając, Michaelis szybko otworzył powieki oraz zaraz wrócił do rzeczywistości: – ...Dlaczego już nie śpisz, [imię]?
   Dźwięk jego zachrypniętego głosu, bezpośrednio zwróconego do jej osoby natychmiastowo wywołał dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa oraz przyspieszył bicie jej serca.
   Stąd też, oszołomiona faktem jak intensywnie na nią zadział i to w jak prosty sposób, jak sparzona zabrała swoją dłoń. Po czym odkrywając się bez jakiegokolwiek słowa odpowiedzi, pospiesznie podniosła się z łóżka. Siedząc na skrawku materaca, zaczęła sięgać po swoje porozrzucane rzeczy na podłodze.
    Tymczasem ciemnowłosy zauważając w jej sylwetce panikę, niemalże natychmiast zareagował. Wyciągając ku niej rękę, delikatnie ścisnął jej kolano i w ten sposób  skutecznie powstrzymał ją od założenia drugiego buta: – ...Czemu ponownie próbujesz ode mnie uciec, [imię]?
    Jego rubinowe tęczówki patrzyły na nią z uwagą oraz świetnie zagranym smutkiem, kiedy na skutek jego nagłego dotyku, odruchowo spojrzała na niego przez ramię. Bardzo pragnęła coś powiedzieć, jakoś mu odwarknąć, zaprzeczyć jego stwierdzeniu... Jednakże wszelkie zdania oraz słowa zupełnie opuściły jej głowę.
   – ...Czy wczorajszej nocy nie dałem ci wystarczającego powodu, by mi zaufać? Czy kochając się z tobą, nie zdołam udowodniłem ci tego co wobec ciebie czuje?
    Mówił i mówił, z każdym kolejnym znakiem zapytania coraz bardziej ją osaczając. Aczkolwiek tak zręcznie oraz sprawienie, iż nie było możliwości, aby nasza bohaterka była w stanie domyślić się jego prawdziwych zamiarów. Zwłaszcza, gdy stale się w nim coraz mocniej zakochiwała.
     – ...Czy niedostatecznie obnażyłem swoje serce, tak przepełnione miłością do twojej osoby? – Jego długie palce przejeżdżały wzdłuż jej małżowiny usznej,  jego ciepły oddech łaskotał jej wrażliwą skórę, a kąciki oczów dokumentowały w pamięci wszelkie zmiany w jej nastroju. – Powiedz co jeszcze mam zrobić, a uczynię to z największą rozkoszą. Zrobię wszystko... naprawdę wszystko, jeśli tylko, dzięki temu zdołasz mi uwierzyć.
   Tylko on był w stanie tak drastycznie na nią wpływać, tak płynnie nią manipulować i dawać nadzieję na lepsze jutro. Dlatego też, była to kwestia zaledwie kilku sekund, kiedy jej panika przerodziła się w promocję na innym poziomie.
    Jej źrenice stawały się zamglone, oddech przyspieszał a minimalne kropelki potu pojawiały się na obszarze jej dekoltu. I to wszystko zaledwie za pomocą małej styczności cielesnej oraz paru dobrze wybranych słów...      
     – ...Tak przepraszam, [imię] – oznajmił jak znikąd, nagle zabierając z niej swoje ręce i przybierając maskę winnego, minimalnie spuścił wzrok. – Zdaję się, iż znowu zbytnio mnie poniosło.
    Jednakże kobieta, popchnięta przez ten płomień namiętności rozbudzony chwilę temu, w odpowiedzi zarzuciła ramiona na jego szyję i złączyła ich wargi, od razu odkładając na bok próżnowanie.
   Dłoń demona błyskawicznie znalazła się w jej włosach, kiedy w grę weszły ich języki. Jego nagie opuszki sunęły wzdłuż jej pleców, chcąc jak najdokładniej wyczuć temperaturę jej ciała, pod tą cienką warstwą jej podkoszulki... natomiast te odziane w rękawiczkę powstrzymywały pasma jej kosmyków od splątania się ze sobą.
   Jakkolwiek satysfakcjonujący dla jego potrzeb był ich pierwszy raz, ten pocałunek zdecydowanie to wyprzedzał. Czując gorąc niczym z piekła rodem, pragnął jej cholernie.
    Aczkolwiek choć w istocie był bestią, nie mógł jej do niczego zmusić. Dlatego też, gdy przestała wbijać w niego paznokcie i rozgrzana wysunęła się z jego objęć, nie próbował ją przed tym powstrzymać.
    – ...Ten pocałunek jest obietnicą naszego kolejnego spotkania. – Jej stwierdzający fakt głos zapisał się w jego mózgu, kiedy ówcześnie całkowicie się ubierając, poprawiła wgniecenia na sukni i szybko opuściła pokój.
    A Sebastian... usłyszawszy dźwięk zamykanych drzwi, gwałtownie upadł na łóżko oraz kładąc dłoń na czoło, uśmiechnął się ironicznie pod nosem.  Tylko czy rzeczywiście w całej tej sytuacji był jakikolwiek powód do śmiechu?
   Sidła miłości w końcu już nieraz kończyły jako dwusieczny miecz, doprowadzając do ruiny oba jej końce.

W I L L I AM   T.  S P E A R S

     Słońce było już całkiem wysoko na niebie, kiedy ciemnowłosy osobnik gwałtownie otworzył powieki. Błyskawicznie sięgając po swoje kwadratowe okulary, jakie od paru godzin leżały na szafce nocnej, założył je na nos i spojrzał w stronę okrągłego zegara. Wisiał na ścianie, rozjaśniony przez poranne światło.
   Zdając sobie sprawę, iż zaraz spóźni się do pracy, gorączkowo zrzucił z siebie kołdrę i zaczął rozglądać się wokół, chcąc w stu procentach mieć pewność gdzie tak właściwie się znajduję.
   Serce podeszło mu do gardła, gdy ujrzał, iż jest całkowicie nagi. A smacznie śpiąca [imię] mocno przytula się do jego klatki piersiowej. Ponadto, tak samo bez jakichkolwiek ubrań na sobie.
     Rozumiejąc wreszcie do czego tak naprawdę doszło pomiędzy nimi wczorajszej nocy, poczuł przerażenie, jakiego w rzeczy samej nigdy jeszcze nie doświadczył. Dodając do tego wszelkie okoliczności, które doprowadziły do tego stosunku... a w szczególności ówczesny opłakany stan kobiety i fakt jak perfidnie  wykorzystał tenże moment jej słabości, ujrzał siebie jako istotę gorszą od demona.
    Zamiast przystać na jej słowa wypowiadane w chwilach strachu i wskoczyć z nią do łóżka, powinien ją objąć oraz powtarzając jej zdania wspierające, zostać z nią dopóki by nie zasnęła.
   Brzydząc się swoimi czynami, ostrożnie, by przypadkiem jej nie obudzić i by przypadkiem nie musieć spojrzeć w jej oczy, wziął w dłonie jej odpowiedniczki oraz przesunął je na poduszkę. A następnie, by jak najbardziej zminimalizować skrzypienie łóżka, opuścił jej bok.
   Niestety, jego 'jakże zacny' plan niezupełnie się powiódł, ponieważ jego panika połączyła się z jego wrodzoną niezdolnością akceptacji nowych zjawisk. Wskutek czego, pomimo swoich najprawdziwszych chęci by wyjść niezauważonym, ubierając się w pośpiechu, kilka razy za mocno nacisnął stopami o podłogę i naturalnie, drobne dźwięki dotarły do dość  czujnych uszów [nazwisko].
    –  ...Willamie?
   Jej pełen nadziei szept przeciął powietrze, kiedy ręka adresata jej wypowiedzi znalazła się na klamce prowadzącej do jej sypialni.
     – Zobaczymy się jeszcze...?
     Jej do tej pory przymknięte powieki szeroko otworzyły się na światło dzienne, kiedy żadna reakcja z jego strony nie nadeszła.
     – Czy mnie słyszysz? 
  Jej tęczówki zaszkliły się słono, gdy zaledwie po kilku sekundach, T. Spears bez najmniejszego słowa ostatecznie całkowicie wyszedł z pomieszczenia.

     W międzyczasie, pewien blondyn w garniturze od kilku minut stał na jednym z dachów fabryki, poważnie się niecierpliwiąc. Jego zabójcza kosiarka służyła mu jako podpórka, podczas gdy on sam przeglądał zawartość notatnika z wykazem tych dusz, jakie dzisiaj miał zebrać wraz z Szefem Zarządu Kontroli Żniwiarzy, Williamem T. Spearsem.
   Prawdę mówiąc, po raz pierwszy od dawna rzeczywiście chciało mu się przyjść do pracy, ponieważ cholernie nie znosił nadgodzin. A wyżej wspomniany, w przeciwności do Grella Sutcliffa, który od ostatnich tygodni był jego stałym towarzyszem niedoli, charakteryzował się ogromnym szacunkiem do obowiązków.
   W związku z czym, wręcz nie było możliwości by nie zjawił się punktualnie, na uzgodnioną z góry godzinę. A przynajmniej, to było to co przypuszczał, zważając na to jak ceniony był w całej instytucji Bogów Śmierci.
    Jak to się mówi... kiedyś musi być ten pierwszy raz, czyż nie? Tylko dlaczego akurat na zamianie z nim? 'Niech to szlag' – w myślach przeklinał swoje szczęście. Niemniej, obawiając się o swoje stanowisko, zdecydowanie wolał zachować głębsze żale dla siebie samego.
    I to właśnie z tego powodu, kompletnie przemilczał kwestię niedokładności stroju Williama, kiedy ten koniec końców z swoim sekatorem znalazł się nieopodal jego sylwetki. Stosując rzeczownik 'niedokładność ', chodziło o to jak jego ubiór odbiegał od tego co powszechnie było uznawane za idealne.
    Pognieciony kołnierz koszuli, nie do końca zawiązany krawat, niezapięta marynarka... a także te lekko rozczochrane włosy w ten jakże charakterystyczny sposób.  Lecz doprawdy, któżby pomyślał, iż taka osobowość również potrafi ulec wdziękom osoby drugiej i w rzeczy samej, zapomnieć o pracy?
   Cała zabawa tkwiła w niecodzienności tej sytuacji. W związku z czym, Ronald Knox niespecjalnie był w stanie powstrzymać śmiech rodzący się w jego gardle. Co naturalnie nie uszło uwadze ciemnowłosego, w efekcie czego niemalże błyskawicznie zmroził go swoim przeszywającym żółto-zielonym spojrzeniem: – ...Jakiś problem?
   Jego lodowaty ton wywołał na jego karku gęsią skórkę, dlatego też ździebko obawiając się o swoją przyszłość, blondyn zabrał palce z swoich ust i wypowiedział pierwsze co przyszło mu do głowy: – A-Absolutnie, Panie Spears! To po prostu nie wydaje się w Pańskim stylu, by  tak się spóźniać...!
   Jak zapewne można się domyślić, owe słowa nie były najlepszą formą wyboru.  W związku z czym, wyżej wspomniany zdenerwowany jeszcze bardziej niż wcześniej, zmarszczył brwi. Po czym gwałtownie kierując w  stronę jego twarzy swoją kosę śmierci, zmusił go do szybkiego uniku w celu uratowania własnego życia.
   – ...Nie życzę sobie, by taki żółtodziób jak ty kiedykolwiek wypowiadał się na temat etyki mojej pracy, czy to jasne?
   Przełykając ślinę, znacznie młodszy stażem jedynie przytknął.

U N D E R T A K E R

    Promienie słoneczne wpadały przez niezasłonięty balkon komnaty [nazwisko], skierowane bezpośrednio na sylwetkę jej właścicielki.  Delikatny szum jej ogrodu przepełnionego koronami drzew w pełnym rozkwicie oraz różnorakimi krzewami wędrował do jej uszów, a słodki zapach białych lilii miło łaskotał jej nozdrza.
    Jej źrenice zmniejszyły się naturalnie, gdy zostały wystawione na świt dnia. Tymczasem jej ręka odruchowo powędrowała w stronę ramki, od miesięcy zajmującej konkretne miejsce na jej stoliku nocnym.
    Przystojny mężczyzna o kruczoczarnych, poszarpanych przez wiatr włosach uśmiechał się do obiektywu. Jego bystre, ganatowe tęczówki świetnie komponowały się z jego ciemniejszą karnacją oraz minimalnymi podkrążeniami pod jego oczami. Natomiast jego strój, utrzymany przede wszystkim w brązowych barwach dobrze uwydatniał jego nienaganną budowę ciała.
   To zdjęcie zostało zrobione Rayvisowi w tak samo piękny dzień jak ten, przez nią samą. Na jednej z ich licznych randek  na łonie natury, gdzie jak zawsze tak dobrze spędzili ze sobą czas. W efekcie czego, czując nagłe uczucie sentymentu oraz tęsknoty za wspomnieniem tejże straty, opuszkami lekko przyjechała po szkle chroniącym to ujęcie.
   Właśnie ten ruch ostatecznie wybudził ze snu Undertakera, błyskawicznie koncentrując całą jego uwagę. Choć fizycznie [imię] wciąż była w jego ramionach, to myślami zdawała się być gdzieś indziej. I naturalnie, całą sytuację pojął w przeciągu sekund, przedwcześnie powstrzymując westchnięcie.
    Podnosząc się z poduszki, oparł o nią łokieć oraz swoją głowę. Po czym ironicznie unosząc swoje kąciki warg by ukryć fakt, iż ten widok mimo wszystko dość go zabolał, spojrzał na nią z góry: – ...Czy żałujesz tego co zrobiliśmy, [imię]?
   Jego długie, czarne paznokcie delikatnie sunęły po jej nagim ramieniu, kiedy ta kręcąc głową w odpowiedzi, odstawiła ramkę na miejsce i ostrożnie obaliła ją na tył. A następnie obróciła się w stronę grabarza, zupełnie nieporuszona tym, iż kołdra opadła z jej piersi.
    Ostatecznie zrównując do tej pory dzielony przez nich poziom wysokości, sięgnęła po jeden z jego długich kosmyków i owinęła go wokół swojego palca: – Jestem pewna, że Rayvis, gdziekolwiek teraz jest, jest szczęśliwy... iż w końcu udało mi się ruszyć naprzód.
   Bez względu na to czy był to dobry pomysł czy też nie, Undertaker widząc w jej wyrazie szczerość oraz rzeczywistą wiarę w te słowa, pozwolił sobie złączyć ich usta. Natomiast chichot wynikający z ulgi utknął mu w krtani, gdy główna bohaterka odwzajemniła  gest.
   I jak zapewne można się domyślić, początek tego dnia nie zakończył się ledwie pocałunkiem.... bo skoro tak czy inaczej obydwoje nie mieli nic na sobie, jakie były przeciwwskazania by to wykorzystać?

S O M A   A S M A N   K A D A R

     Choć słońce zdawało się wzejść już kilka godzin temu, młoda para nadal smacznie spała w swoich objęciach. W związku z czym, była to zaledwie kwestia czasu aż do komnaty jegomości Asmana Kadara przyszło śniadanie... naturalnie, z osobą nie inną, niż jego najbardziej zaufanego sługi.
   Agni od kilku minut stał przed owymi drzwiami, pukając w nie kolejny raz z rzędu na skutek ciągłego braku jakiegokolwiek odzewu  z drugiej strony. W efekcie czego, nie mogąc dopuścić by jego książę przypadkiem nie umarł z głodu i to jeszcze tuż przed spotkaniem z wicehrabiną [nazwisko], za pomocą opaczności bogini z hukiem wprosił się do środka. 
   Odgłos poruszanej klamki błyskawicznie wyrwał znaną już praktycznie wszystkim dwójkę zakochanych w sobie gołąbków z opieki Hypnosa, wówczas dość twardo przywracając ich na ziemię.
    I tak oto, podczas gdy oni pospiesznie zaczęli zakrywać swoje nagie ciała, białowłosy wyciągnął przed siebie tacę oraz jak gdyby nic, przyjął godną opiekuna postawę.
   – ...Mój panie, przygotowałam ci śniadanie. Na tej tacy znajduje się wszystko co lubisz, mam nadzieję, że w końcu zjesz cały posiłek- na święta boginie Kali!   – Urwał w pół zdania, dostrzegając wreszcie w jak niekomfortowej chwili się pojawił.  – Nie miałem pojęcia, że panienka wciąż tu będzie!
     – A-AGNI! – Czerwieniąc po same czubki uszów, Soma jako pierwszy zabrał głos. – T-To nie tak! J-Ja wszystko w-wytłumaczę, my t-tylko–!
   Nim jednak zdołał dodać coś jeszcze, w obawie o to, że, pomimo jego najpewniej szczerej chęci do pomocy, może im jedynie zaszkodzić oraz zawstydzić ich jeszcze bardziej, dłoń [imię] samowolnie znalazła się na jego ustach.
  –  ...Dzień dobry, Agni  – przywitała się kulturalnie, najspokojniej jak mogła. – Czy możesz przygotować mi kąpiel? – zadała pytanie, z doświadczenia wiedząc, iż w takich chwilach najlepiej odwracać kota ogonem. – W zamian ja zadbam o to, by Soma zjadł wszystko co dziś dla niego przygotowywałeś.  – Wymusiła uśmiech, chcąc zachować resztki profesjonalizmu.
    – N-Naturalnie, panienko!  – odparł, następnie przykładając w okolice serca jego odzianą w bandaż rękę. – I najmocniej przepraszam za moje wtargnięcie bez pukania, akurat w takiej sytuacji-!
  – Nic się nie stało, tylko proszę... – Ściszyła ton, jako ostatnie pragnąc by przypadkiem ktoś usłyszał ich rozmowę oraz wyciągnął z niej pochopne wnioski.  – Czy mógłbyś na razie nikomu nie wspominać o tym, co tutaj widziałeś?
   W odpowiedzi, mężczyzna wyłącznie posłusznie skinął głową. Po czym za wszelką scenę starając się nie patrzeć, położył tackę na wolną przestrzeń łóżka i ani na sekundę nie odważając się znów spojrzeć ku tej dwójce, skierował się do wyjścia.
    – ...Dziękuję.
   Oczywista wdzięczność  w głosie wicehrabiny [nazwisko] dotarła do uszów Agniego, tuż przed tym jak dokładnie zamknął za sobą drzwi. Odchodząc,  jeszcze przyłożył palce do swoich ust by przypadkiem się nie roześmiać... ponieważ było to całkiem zabawne przeżycie, mimo wszystko.
    Tymczasem główna bohaterka biorąc głęboki oddech, koniec końców minimalnie oddaliła dłoń od warg Somy i przykładając swoje czoło do jego, spróbowała uspokoić jego skołatane myśli. Doprawdy, jeszcze nigdy nie widziała go tak przerażonego
  – Spokojnie , mój książę – szepnęła, delikatnie przejeżdżając kciukiem po jego policzku, gorącym prawie tak jak słońce w zenicie.   – Obiecuję, że wkrótce wszystkim się zajmę.

[ok. 2500 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top