XVI. Grell, William, Ronald, Undertaker || pierwszy raz, część 1

Heloł, pozostała banda będzie w następnym rozdziale wraz z  treścią kolejnego scenariusza.

Zarazem mam wam tak wiele do opowiedzenia, a zarazem tak mało XD aczkolwiek  tłumaczenie tego wszystkiego zajęłoby za wiele czasu, w związku z czym konkrety.

Ogólnie to planowałam publikację tego rozdziału dopiero 27 maja, ponieważ właśnie tego dnia będzie  trzecia rocznica publikacji tej opowieści. Jednakże  w wyniku tego odwiecznego paradoksu, jakim jest przypominanie sobie innych o twojej osobie, akurat gdy niezupełnie jest to wskazane, perspektywa spóźnienia byłaby bardziej niż oczywista XD

A w końcu obiecałam sobie minimum jedną publikację na miesiąc!

W każdym razie,  przechodząc do kwestii bardziej praktycznych... aka treści tejże części.

Dołożyłam wszelkich starań, by było to dopuszczalne do jak największej liczby czytelników. Niemniej, pewnych zagadnień nie dało się pominąć,  dlatego mam nadzieję, iż nikt nie jest tu na tzw. nielegalu [mam na myśli, zakładanie konta na wattpadzie przed ukończeniem 13 roku życia].

Tym akcentem kończąc mój wywód, życzę miłego czytania oraz jak najmniejszej ilości cringu!

~ggoliaa

G R E L L    S U T C L I F F

    Pewnej nocy letniej znana już wszystkim para  kochanków leżała ze sobą po przeciwnych stronach łóżka, zwyczajnie nie mogąc zasnąć.
    Blask księżyca tego razu również towarzyszył im za pan brat, częściowo wychodząc zza zasłon okiennych i... w ten oto sposób doprowadzając zarówno [nazwisko], jak i Sutcliffa do jeszcze większej dekoncentracji.
   Napięcie w powietrzu było tak wyraźne jak jeszcze nigdy dotąd, stwarzając w ich umysłach totalny zamęt. Żadne z nich nie miał najmniejszego pojęcia co zrobić, jak się zachować, co powiedzieć... cóż jednak było tego przyczyną?  Czy może fakt, że od kilku tygodni nieustanie spędzali ze sobą wieczory, nieświadomie kusząc się wzajemnie? Czy po prostu... to ta plusowa temperatura tak mocno rozgrzewała ich od wewnątrz?
     Bez względu na odpowiedź, skutek był ten sam. Ich oddechy z każdą kolejną minutą stawały się coraz płytsze. A ciśnienie w ich uszach dzwoniło i dzwoniło... Dopóki kompletnie nie zawładnęło nad ich ciałami, wówczas nakazując im jednoczesne podniesienie głów oraz zabranie głosu:
   – ...G-Grell–?
   – ...[Imię]–!
    Wszelkie słowa automatycznie zastygły w ich gardłach, kiedy nieświadomie czubki ich nosów się dotknęły. Znajdując się tak niebezpieczne blisko siebie, mogli wyraźnie zobaczyć swoje twarze. Te wszystkie najmniejsze szczegóły, odsłaniające tak wiele  oraz mocniej i mocniej przyciągające do siebie.
     Obydwoje pragnęli siebie potwornie, dlatego  była to tylko kwestia chwili aż ich wargi połączyły się ze sobą w przepełnionym pasją pocałunku... Co wiadomo, doszczętnie rozpaliło drzemiący w nich ogień.
   Wplątawszy palce w długie włosy zielonookiego, kobieta zupełnie wyzerowała dzielący ich dystans. Podczas gdy ten, skoro uginając się pod jej prowadzeniem, uporczywie złapał się skrawków jej koszuli nocnej.
    W przeciągu sekund czując jak zaczyna drżeć w jej objęciach, [nazwisko] również powoli stawała się niecierpliwa.  W związku z czym wykorzystując ciężar swojej sylwetki, gwałtownie popchnęła  go na plecy oraz bez zbędnych ceregieli zmusiła do powtórnego upadku na miękki materac. Z różnicą, iż tym razem, Sutcliff dosłownie znajdował się pod nią.
     Jego czerwone kosmyki były rozłożone na poduszce w nieładzie,  częściowo zakrywając jego jawne rumieńce. Wilgoć jego ust zdawała się uwydatniona jak jeszcze nigdy dotąd, natomiast jego tęczówki błyszczały niczym gwiazdy na nocnym niebie. To wszystko... a raczej sam fakt jak urokliwe zdawał się wtedy wyglądać z perspektywy [imię], było tym co koniec końców przekonała ją do inicjacji dalszego rozwoju zdarzeń.
     Pewnie łapiąc jego dłonie w swoje odpowiedniczki, skierowała je na swoje uda. Nim jednak pozwoliła sobie zajść dalej, jeszcze raz delikatnie podniosła biodra i nachylając się nad jego małżowiną, szeptem wypowiedziała to co chciała już od tak dawna: ...Kocham cię, Grellu. Tak bardzo jak dotychczas nikogo innego.

W I L L I A M   T.  S P E A R S

   Przez całą drogę powrotną, [nazwisko] mocno trzymała dłoń mężczyzny. Za nic w świecie nie chcąc jej puścić, z obawy o to iż ostatecznie pozostanie całkowicie sama. A płomienie z wybuchu otoczą jej ciało... całkowicie zabierając ją do światła.
    Była milimetry od wpadnięcia  w atak paniki, kiedy ciemnowłosy w celu wpuszczenia ich do środka, musiał  chwilowo rozłączyć ich palce.
   W związku z czym, zaraz po tym jak przekroczyli próg jej domu rodzinnego, mocno objęła go w pasie i już więcej nie puściła:  – Nigdy więcej tego nie rób – rzekła przerażona, przytulając się do niego.
  – ...C-Czego mam nie robić? – zapytał, jeszcze nie przyzwyczajony do tak nagłych bliskich kontaktów cielesnych.
  – Nie zostawiaj mnie – oznajmiła, przyciskając jeden z policzków do jego klatki piersiowej.
    Serce Williama biło tak szybko jak nigdy dotąd. Jeszcze  ani razu podczas ich znajomości nie widział jej tak niespokojnej  oraz tak wydającej się obawiać własnego cienia.  W efekcie czego, nie wiedząc co robić delikatnie objął jej plecy.
  – P-Przecież cały czas tutaj jestem. – Starając się brzmieć najspokojniej jak się dało, oparł brodę o czubek jej głowy.
  – Wcale nie... – Potrząsnęła głowa w przeczeniu, po chwili zaciskając paznokcie na materiale jego marynarki. – Przed chwilą cię nie było. Nie czułam twojego ciepła.
  – M-Musiałem otworzyć drzwi – bronił się, chcąc zapewniać jej osobę o swoim stanowisku.
  – ...Puściłeś moją dłoń – zauważyła, błyskawicznie czując jak chłód grozy przepływa wzdłuż jej kręgosłupa na samą myśl o... tej możliwości zawartej w dalszej części jej wypowiedzi. – T-Tak się bałam, że cię stracę.
  – D-Dlaczego miałabyś mnie stracić, [imię]? – Pomimo że próbował być spokojny, słowa kobiety tak samo dotyczyły jego odczuć wobec niej.
    – Ten wybuch... był tak blisko nas, Williamie. Zależy mi na tobie tak potwornie, j-ja... – Drżała w jego objęciach, wkrótce przenosząc swoje dłonie na kieszenie jego koszuli. – Nie przeżyłabym, gdyby coś cię się stało.
   – J-Już dobrze, [imię]. Teraz jesteśmy razem... – Czuło głaskał jej ramiona, kiedy ona ostatecznie zdecydowała się spojrzeń w jego, tak samo przepełnione obawą, tęczówki. – W bezpiecznych ścianach twojego domu rodzinnego.
   – Williamie, t-to... nie wystarczy – wyznała, nieświadomie popychając go w stronę swojego pokoju, jaki znajdował się w pierwszych drzwiach po lewej. – Chce byś coś mi obiecał.
    – ...C-Co takiego? – Zaskoczony tą nagłą zmianą miejsca i tym jak blisko siebie się znaleźli, poczuł stres automatycznie wysuszający jego krtań.
   – O-Obiecaj... – zaczęła,  lekko zwilżając usta przed kontynuacją.  – Obiecaj mi, że tej nocy ani na sekundę nie wypuścisz mnie z swoich objęć.
  – ...[I-Imię], to nie jest–! – Nie zdążył jednak dokończyć, ponieważ dokładnie wtedy kobieta jak w amoku dotknęła swoimi wargami jego odpowiedniczek i błyskawicznie narzuciła tempo ich pocałunków.
   – ...Chce mieć pewność... że naprawdę t-tutaj jesteś. Że t-ty... To rzeczywiście ty.
   Z każdym jej następnym oddechem, jej opuszki zatrzymały się na innym fragmencie jego ubioru, pozbawiając go kolejnych i kolejnych części garderoby. Podczas gdy on walczył o prowadzenie, bijąc się z myślami... jak powinien to przerwać, tak kompletnie na przekór tej kaskadzie emocji rozlewającej się w jego wnętrzu.
    Rosnącej i rosnącej, im w głębszy trans wpadała kobieta:  – Tak bardzo, b-bardzo... nie chce dziś być s-sama.
     I tak oto, koniec końców nadszedł ten jeden jedyny raz,  gdy T. Spears przestał oszukiwać samego siebie.  W efekcie czego, zupełnie poddając się temu, że w rzeczywistości jest tylko słabym mężczyzną w miłości... ówcześnie łapiąc za jej dłoń, pozwolił sobie poprowadzić ją do łóżka i podciągając jej suknię, szybko zajął dogodną dla niego pozycje.
   – ...O-Obiecuje, [imię]. – Najdelikatniej jak mógł złączył ich palce nad jej głową,  po czym oparł swoje czoło o czoło głównej bohaterki. – Tej nocy, tak długo jak będziesz potrzebować, będę cię trzymał w swoich ramionach.

R O N A L D    K N O X

   Nocne chmury rzucały cień na dwie sylwetki, pospiesznie mknące przez wyludnione uliczki wiktoriańskiego Londynu. [Imię] niemalże ściskając nadgastek  blondyna, ciągnęła  go do swojej kamienicy i  przeprowadziła przez strome schody swojej klatki, dopóki nie znaleźli się tuż przed drzwiami jej mieszkania.
    Szybko sięgając do torby, wyciągnęła klucz i zręcznie otworzyła zamek. Koniec końców niecierpliwe zapraszając do środka stale towarzyszącego jej okularnika, na ślepo zamknęła za nimi wyjście.
     Ronald Knox niemalże błyskawicznie odczytał sytuację, pozwalając sobie podejść do kobiety. Po czym, bez zbędnych ceregieli złapał ją za uda, od razu podnosząc jej osobę z ziemi.
    Uczucie oderwania nóg od podłoża było na tyle niespodziewane, iż chwilowo obawiając się o swoje życie, [nazwisko] automatycznie oplotła swoje ramiona wokół jego karku. Tymczasem, do tej pory trzymany przez nią metal w dłoni, wypadł z jej palców i poturlał  się z brzękiem po przedpokojowych kafelkach.
    – ...Czy ty chcesz abym dostała zawału serca?! – zapytała z lekka podniesionym tonem, patrząc z bliska na jego błyszczące z rozbawienia tęczówki. – Co w tym śmiesznego?!
   – Najmocniej przepraszam, [imię]! – odparł niemalże natychmiastowo, zdecydowanie nie uginając się pod ciężarem jej spojrzenia. – Po prostu przez moment wyglądałaś jak zagubiony króliczek, to było tak urocze!
    – Ja ci zaraz dam króliczka! – wrzasnęła zdenerwowana tą uwagą. Aczkolwiek nim zdołała zrobić cokolwiek więcej, blondyn gwałtownie zmienił kierunek, w ten sposób znowu doprowadzając ją do szewskiej pasji. – RONALDZIE–!
   Następnie jej krzyki zostały stłumione przez jego usta na jej skórze, gdy ówcześnie przenosząc ją przez wszystkie metry kwadratowe, ułożył ją na posłanie.
     Wówczas znajdując się na niej, deszczem pocałunków obdarzał kolejno... jej szyję, obojczyk oraz dekolt. W tym samym czasie jeszcze błądząc dłońmi po jej ciele:  – ...Nigdy nie spotkałem kogoś piękniejszego od ciebie – ponownie i ponownie szeptał do jej ucha najrozmaitsze komplementy, coraz bardziej i bardziej zaganiając ją w kozi róg.
    Każde jego najmniejsze działanie było tak starannie w nią wymierzone, jakby planował to od dawna. Jakby podczas tych miesięcy ich przyjaźni, jakimś sposobem poznał wszystkie jej najczulsze punkty i wyłącznie czekał na moment aż ostatecznie będzie mógł wykorzystać te wiedzę.
   W związku z czym była to tylko kwestia czasu, aż [nazwisko] dłużej nie potrafiła znieść myśli jak potwornie mu podlega. W efekcie czego, nie dając mu szansy na jakikolwiek inny ruch, odepchnęła go na bok z całej jej pozostałej siły i nie tracąc sekund, tego razu to ona znalazła się na górze.
    Okupując jego kolana, mocno szarpnęła za jego krawat i by przypadkiem nie usłyszał czegoś niewyraźnie, zmusiła go do blisko spojrzenia na swoją twarz:    – Teraz moja kolej.

U N D E R T A K E R

     Kilka tygodni po przywróceniu do życia gabinetu Rayvisa, [kolor]włosa wraz z swoimi nowym sensem życia zasiedziała się w jego środku. Część mebel nadal była zakryta białymi prześcieradłem, aczkolwiek to co najważniejsze oraz potrzebne zostało w pełni odkurzone.
    – ...Myślę,  że na dzisiaj powinniśmy zakończyć. – Zwiększająca się szarość oraz blask księżyca wpadający przez niezasłonięte okna zdecydowanie były tym, co ostatecznie wyrwało z skupienia Undertakera.
   – Masz rację – przyznała kobieta, jak na zawołanie czując wysuszenie tęczówek. Po czym zamykając teczkę, podniosła się z miejsca i spojrzawszy na niego przez ramię, posłał mu ciepły uśmiech. – Czy tym razem  także odprowadzisz mnie pod same drzwi sypialni?
   –  Naturalnie – odparł, odwzajemniając gest. A następnie, tak samo wstając na równe nogi, zrównał z nią krok i niczym arystokrata, wziął jej dłoń w swoją. Ówcześnie jeszcze krótko całując jej zewnętrzną stronę palców. – Niech panienka podąża za mną.
   Delikatnie chichotając pod nosem, zgodnie z swoimi słowami, pozostawił swoją wybrankę tuż przed wejściem do jej komnaty. Wówczas wypuszczając jej rękę, złapał skrawek swojego kapelusza i żartobliwe, ściągając go na pożegnanie, artystycznie skłonił się  przed damą jego serca:   – ...Mam nadzieję wkrótce ponownie się zobaczymy.
    Prawdę powiedziawszy, [nazwisko] nie była do końca pewna co w tamtej chwili popchnęła ją do działania... czy to ta niesamowita intensywność barwy jego tęczowej, ten charakterystyczny sposób w jakim unosił swoje kąciki warg, czy też zwyczajnie ta jej ciągle i ciągle zwiększająca się miłość do tego srebrnowłosego grabarza?
   Cokolwiek było za to odpowiedzialne, zdecydowanie nie godziło się z wizją pozwolenia mu odejść tej nocy. W związku z czym, tuż przed tym jak miał odwrócić się ku schodom prowadzącym na podwórze, główna bohaterka mocno złapała go za rękaw.
    Wymagając od niego powtórnej zmiany kierunku, bez zbędnych ceregieli wyciągnęła go do swojego pokoju i zmusiła do gwałtownego oparcia pleców o drewno, tuż po tym jak pospiesznie zamknęła za nimi pomieszczenie: – ...Coś nie tak, [imię]? – zapytał zaskoczony, nieświadomie oplatając jej ucho swoim oddechem.
    Naturalnie, owa panna nie udzieliła mu bezpośredniej odpowiedzi. Jednakże to co miała myśli przedstawiała nieco inaczej.
     Zaciskając swoje opuszki na jego skórze, przeniosła je na jego klatkę piersiową, tylko po to by po chwili  rozpiąć pierwsze guziki jego płaszcza. A już kilka sekund później, przykładając swój język do pierwszego lepszego miejsca na jego nagiej szyi, niezamierzenie z każdym kolejnym ruchem coraz bardziej go bawiła: – Guhehehe~ teraz rozumiem! – śmiał się, czując wyraźne łaskotanie.
    Po czym szybko ocierając łzy spod powiek, na moment odsunął od siebie kobietę. Wyłącznie po to by zaraz sięgając do jej  głowy, rozpuścić jej włosy oraz namiętnie połączyć ich wargi, przy tym odrzucając jej spinkę na pobliski stolik.
    Jego palce znalazły się na jej karku, wplątawszy się w jej opadające kosmyki. Podczas gdy ona, kompletnie zapominając o całym świecie wokół, uparcie trzymając się materiału jego ubioru, niecierpliwe prowadziła go do swojego dwuosobowego łoża.
     Jej nogi spoczęły pomiędzy jego kolanami, kiedy jej kręgosłup koniec końców upadł na białą, miękką pościel. Tymczasem ciemny kapelusz Undertakera, lekko niczym płatek na wietrze, całkowicie powędrował na podłogę jej sypialni.
  

[ok. 2000 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top