XV. Grell, Undertaker, William || wspólne chwile, część 2

 co powinna robić ggoliaa miesiąc przed maturą? powtarzać materiał z wszystkich trzech lat licealnych, a co robi? piszę scenariusze, do których z pewnością nie będzie mogła odnieść się na tymże egzaminie dojrzałości. 

niemniej nie żałuję swojego wyboru, ponieważ uważam, że chwile relaksu w tym okresie są tam samo ważne, jak te podczas jakich się uczysz.  w końcu każdy może zgłupieć siedząc cały czas z nosem w książkach, czyż nie?

ale tak czy inaczej, proszę was o wyrozumiałość, jeśli chodzi o niektóre opisy w tym rozdziale. bo pomimo trzykrotnego skanu treści,  nadal pewne fragmenty mogą pozostawiać trochę do życzenia. z racji tego, że nic więcej  już mi do głowy nie mogło wpaść... niestety.

w każdym razie,
 miłego czytania!

G R E L L    S U T C L I F F

   Blask księżyca oświetlał sylwetki dwójki 'świeżo odnalezionych kochanków', zwyczajnie cieszących się swoim towarzystwem. [Nazwisko] siedziała tuż za plecami Grella, w jednej ręce trzymając szczotkę a w drugiej jego czerwone kosmyki. Tymczasem on sam przeglądał jej kosmetyki, stale rozchodząc się nad swoim życiem.
    – ...I wtedy Will mocno mnie zdzielił po głowie! – Naburmuszony zielonooki właśnie opowiadał głównej bohaterce o jednej z doprawdy niemiłych sytuacji, mających miejsce w jego pracy. – A wiesz dlaczego, wiesz?! Bo niby złamałem jakiś głupi, nikomu niepotrzebny protokół!
   – ...Czy Will to twój przełożony? – zapytała spokojnie, swoimi zręcznymi palcami krawcowej przeplatając jego długie włosy wokół trzech części. – W innym wypadku raczej nie mógłby pozwolić sobie na takie rygorystyczne traktowanie innych.
    – Tak! – podniósł głos, chwilowo tracąc zainteresowanie jej całkiem sporym stosikiem rzeczy upiększających. W celu podniesienia dłoni i otarcia spod powiek wyimaginowanych łez na skutek jego jakże  'niesprawiedliwego losu'. – Ale mimo, że ma tak wysokie stanowisko, w ogóle nie wie jak obchodzić się z damą!
   – ...Zdecydowanie nie macie za dobrych relacji – przyznała dobitnie, kończąc tworzyć jego grubego warkocza i mocno zawiązując na jego końcu kokardę, naturalnie o barwie rubinowej. 
  – Jeszcze jakby tego było mało, to ostatnio zabrał mi moją zabawkę! – Grell dalej lamentował, podczas gdy kobieta przypatrywała się wykonanej przez siebie fryzurze... oceniając jak dobrze jej wyszła. – I jeszcze dał jakieś małe, bezużyteczne ścierwo! Wyobrażasz sobie, [imię]?!
  – ...Biurokracja taka niestety jest – oznajmiła z współczuciem, ni stąd nic z owąd postanawiając rzucić mu się na szyję i mocno objąć go od tyłu. Było to wykonane w celu odwrócenia jego myśli od kolejnych okropnych wspomnień. – Ale, ale!  Wiem co może poprawić ci humor!
    Nagłe uczucie miękkości na jego plecach było na tyle niespodziewanie, że z jego gardła automatycznie wydobył się zduszony odgłos. Aczkolwiek [kolor]włosa nie zwróciła na to większej uwagi, jeszcze bardziej się nachylając i biorąc w rękę jedną z swoich szminek.
    – Spójrz na mnie! – poleciła z uśmiechem, z powrotem podnosząc się do siadu i w tym samym czasie, doprowadzając go do zastoju emocjonalnego... zdecydowanie nie był przyzwyczajony do tak bliskiego kontaktu z piersiami. – Jestem pewna, że będziesz wyglądał cudownie!
     Z tymi słowami otworzyła wieczko oraz szybko poruszyła etui umożliwiające wysuwanie, ukazując czerwony sztyft. Następnie wzięła w swoje palce jego brodę i przyciągnęła do siebie, automatycznie wywołując na jego policzkach rumieńce. Ciesząc się, że  jej czyny mają na niego taki wpływ, a nie inny, bez problemu nałożyła na jego usta intensywny kolor.
   – Nic dziwnego, iż kupowałam ją z myślą o tobie... naprawdę bardzo ci pasuje! – rzekła pewnie, jeszcze wycierając opuszkiem maźnięcie będący skutkiem jej chwilowej nieuwagi.  – Jeszcze tylko... o, teraz jest idealnie!
   Zamykając szminkę, ostatecznie wypuściła go z  ramion i wygładzając zmarszczenia na sukni powstałe przez jej dotychczasową pozycję, podniosła się z łóżka. Stojąc na równych nogach, przeciągnęła się tuż przed Sutcliffem... w ten sposób odkrywając swój kark oraz całkowicie ukazując mu swoje ciało.
    – ...Wybaczysz mi na moment? – zwróciła się do niego, spojrzawszy w jego stronę z włosami delikatnie opadającymi na jej twarz. – Moje obecne ubrania są z lekka niekomfortowe i bardzo chciałabym przebrać się w coś wygodniejszego.
    Zielonooki jednak nie udzielił  jej dosłownej odpowiedzi, jedynie przytykając głową. Z racji tego, iż wówczas był zbyt oczarowany tym jak zmysłowo wyglądała, kiedy biały blask oświetlał ją z góry na dół. Wówczas jego organy wewnętrzne z jakiegoś powodu samowolnie zaczęły drżeć na samą myśl o tym, do czego [imię] już mogłaby go doprowadzić... gdyby tamtego feralnego wieczora ta jej jedna sąsiadka nie potrzebowała pożyczyć cukru.

U N D E R T A K E R

   Pewien grabarz o tęczówkach zielonych niczym najwyższej jakości szmaragd szedł przez rezydencje [nazwisko], będąc prowadzonym przez jej wieloletnią doradczynie do od tak dawna zamkniętego na zamek gabinetu... jej zmarłego narzeczonego, a poranne promienie słoneczne opadały na jego długie kosmyki, przy tym dając im srebrną poświatę.
   Ursula, bo takie było jej imię, była kobietą w średnim wieku. Była wysoka oraz chuda, co jeszcze bardziej uwydatniały jej czarne eleganckie ubrania. Nosiła okulary, tymczasem jej  włosy były ciasno spięte w schludnego koka i w rzeczy samej  nadal nie była przekonana do takowego obrotu spraw. Lecz cóż mogła poradzić, gdy kluczę zostały jej wręczone przez samą jej panienkę?
   W każdym razie, koniec końców owa dwójka dotarła pod drzwi wcześniej wspomnianego pomieszczenia. I jeszcze jeden raz ówcześnie zawahawszy się, ta wreszcie zrezygnowanie nacisnęła klamkę oraz  wpuściła mężczyznę do środka. Po czym od razu popadła w zmartwienie... doprawdy nie chcąc by jeszcze niezupełnie zasklepione rany [imię], przypadkiem otwarły się ponownie. 
   Jeśli jednak chodzi o postępowanie Undertakerta, cóż?  Bez najmniejszego problemu przekroczył próg, błyskawicznie zwracając uwagę na stan w jakim znajdował się ten pokój. Naturalnie, wszędzie było brudno. Papiery walały się na każdym kroku, część rzeczy byłą zakryta prześcieradłami a sam kurz latał w powietrzu. 
    Cały czas mijając meble, przejeżdżał po nich paznokciami i poruszał się wprzód, szukając czegoś co może się przydać... dopóki nie natrafił na bliżej nieokreślony całkiem spory przedmiot, połowicznie zakryty białym materiałem. Uśmiech na jego ustach poszerzył się automatycznie, kiedy pod swoją skórą wyczuł klawisze. 
     – ...Panie, NIE!  – donośmy głos Ursuli rozległ się ni stąd, ni  z owąd wraz z stukotem obcasów rozchodzącym się na skutek biegnięcia w jego stronę. – To bardzo zły pomysł... Panienka [imię] zakazała–!
    Aczkolwiek na to było już za późno. Emerytowany Bóg śmierci szybko odsłonił pianino i jakby gdyby nic, zajął  stołek tuż przed nim. Po to, by dosłownie trzy sekundy później zacząć wygrywać na nim pierwsze dźwięki, tak dobrze znane pewnej młodej dorosłej... która właśnie wróciła z miasta.

    Oddech niemalże zatrzymał się w piersi [nazwisko], kiedy do jej uszy dotarły pierwsze nuty  'Soave sia il vento' od Mozarta.  Wszystkie koperty oraz parasol, jaki wzięła ze sobą na wszelki wypadek nagłej ulewy... jednocześnie wypadły jej z rąk, opadając na podłogę z echem. Jej górne kończyny zaczęły z lekka drżeć, tymczasem dolne powoli uginać się pod ciężarem jej ciała... I choć kąciki jej oczów stawały się wilgotne, jej serce przyspieszało swojego tempa...
     W ten sposób stopniowo rozprowadzając po jej całej sylwetce ciepło tak wyraźnie, jak bardzo dawno temu nie. W ruchu zdejmując z głowy kapelusz oraz ściągając z ramion płaszcz, byle jak rzuciła je na sofę salonową. A następnie podnosząc wysoko [kolor] tkaninę  opadającą wzdłuż jej nóg, pospiesznym krokiem skierowała się w stronę schodów prowadzących na górę.
   Podeszwy jej butów odbijały się ciężko od naciskanej powierzchni, kiedy pędziła jakby jutra miało nie być za zewsząd rozchodzącą się muzyką. Muzyką tej jednej ballady romantycznej... która odkąd sięgała pamięcią mogła ją zarówno potwornie zauroczyć, jak też niewiarygodnie wzruszyć. Zwłaszcza, gdy tyle razy była grana specjalnie dla niej, przez nikogo innego jak jej ukochanego Ryvisa. 
   Lecz jego już nie było. Była to prawda bolesna, niezaprzeczalna i niemożliwa do uniknięcia w całym swoim jestestwie. Mimo to, gdy wreszcie dotarła do źródła jej rozterek... Nie płakała. Wszystkie łzy w jednym momencie zdawały się zniknąć spod jej powiek, ustępując swojego miejsca prawdziwej uldze.
   Cała automatycznie z powrotem nabrała kolorów a jej twarz została rozjaśniona przepięknym uśmiechem, kiedy w odległości paru metrów od siebie dostrzegła nikogo innego jak Undertakera. Siedzącego tuż przed pianinem niegdyś należącym do jej zmarłego narzeczonego... grającego obietnice ich wspólnej przyszłości.
    – ...Panienko! – zawołała Ursula, pragnąc jak najbardziej zminimalizować straty obecnej sytuacji. – Ja wszystko wyjaśnię–!
   Aczkolwiek główna bohaterka jej nie słuchała. Jak w zwolnionym tempie wędrując przez owy gabinet, ostatecznie dotarła do osobnika, który przez ostatnie miesiąca trwał przy jej boku nieustannie oraz niezmiennie.
    Najpierw dotknęła jego ramienia delikatnie, by dać mu znać o swojej obecności. W efekcie czego ten tymczasowo odrywając wzrok od klawiszy, z uniesionymi kącikami warg spojrzał jej w źrenice i przesunął się w bok. [Kolor] oczy [nazwisko] patrzyły głęboko w zielone oczy Undertakera, kiedy podwijając falbany sukni, zajęła przestrzeń obok niego.
   Podczas gdy spod opuszków srebrnowłosego wydobywały się kolejne i kolejne nuty, brzmiąc niczym kołysanka napełniająca ją miłością od środka... położyła swoją głowę na jego ramię, po to by tuż po finalnym dźwięku, znowu delikatnie ją podnieść. Wówczas też, łącząc ich palce na powierzchni instrumentu... Pozwoliła sobie go pocałować.
   Jednakże tym razem, bez najmniejszego oporu oraz strachu, iż może wyjść na niepoważną. Ponieważ  właśnie wtedy koniec końców zdołała pochodziła się z przyszłością, z poniesioną przez nią stratą. Cały jej ból przemienił się w szczęście, jakie jeszcze bardziej przybrało na sile... kiedy mężczyzna odwzajemnił jej gest.
    Ursula przyglądała się tej scenie z niedowierzeniem. Z każdym kolejnym mijanym porankiem coraz bardziej i bardziej zamartwiała się o swoją panienkę. Słysząc po nocach jak płacze, jak marnieje pod jej nosem, jak mocno traci swój blask... czyli wszystko, co w tej chwili wydawało się niemalże niemożliwe.
   Nie miała pojęcia kim tak naprawdę był ten Undertaker, skąd się wziął oraz dlaczego w ogóle poprosił jej [imię] o wstęp do tego pokoju... Ale była mu szczerze wdzięczna, bo to właśnie on potrafił nauczyć jej podopieczną kochać od nowa.

W I L L I A M    T.   S P E A R S

    Wieczorna bryza poruszała [kolor] włosy [nazwisko], kiedy z szczerym uśmiechem na twarzy szła przez sam środek londyńskiej panoramy pod rękę z Williamem T. Sperasem... jej oficjalnym chłopakiem od kilku tygodni, jakkolwiek zabawnie mogłoby  to brzmieć. Tego dnia przypadła kolejna data 'inwentaryzacji' w hospicjum, czyli w tymże przypadku całkowitego przeglądu lekarstw.
    I choć było to bardzo żmudne zajęcie, zmuszające do stania na nogach od samego świtu... nasza główna bohaterka była doprawdy radosna. Co jednak było przyczyną tego nagłego nabrania wigoru?  Odpowiedź była dość prosta. Mianowicie chodziło o nikogo innego jak pewnego ciemnowłosego okularnika, jaki ni stąd ni z owąd... zaproponował jej swoją pomoc oraz towarzystwo. W ten sposób automatycznie sprawiając, iż zupełnie zapomniała o możliwym zmęczeniu.
    – ...Przyznaję, że trochę mnie zaskoczyłeś proponując mi swoją asystę również w tej kwestii, ale naprawdę bardzo mnie to ucieszyło!
    Stało się to tuż przed tym jak skończyli porządkowanie  produktów farmaceutycznych, te nowoprzybyłe układając na półkach w porządku alfabetycznym. Natomiast te przeterminowane wrzucali do całkiem sporej wielkości kartonu.
    I jako że szło im to doprawdy zręcznie, parę godzin później byli już w drodze do apteki. A pełne pudło było niesione przez mężczyznę, tak jak obiecał.
   – ...Mam wrażenie jakbyś w końcu zaczął się na mnie otwierać i dopuszczać do siebie, co jest bardzo miłą odmianą!
   Mimo iż ten wieczór był ciepły, a usta [imię] ani na sekundę się nie zamykały, wyżej wspomniany zdawał się kompletnie niespokojny... co chwilę rozglądając się wokół i szczerze, średnio słuchając tego co mówiła do niego kobieta. Oh, jak dobrze, że jej szczęście wynikające z sytuacji było na tyle ogromne, iż niespecjalnie zwracała na uwagę na ten istotny szczegół. A przynajmniej tak było początkowo.
    – ...Williamie! – zawołała koniec końców, nagle zatrzymując się w miejscu i nieświadomie tupiąc stopą o kostkę betonową, zdenerwowana rozdzieliła ich łokcie. – Czy ty mnie w ogóle–?!
   Aczkolwiek nie otrzymała od niego jakiejkolwiek odpowiedzi, tak samo nawet nie zdołała usłyszeć stukotu swojego obcasa... ponieważ dokładnie wtedy za ich plecami rozległ się głośny dźwięk wybuchu.
     Wybuchu terrorystyczny, którego naturalnie przez cały ten czas spodziewał się zielonooki. Dzięki czemu, na szczęście udało mu się zareagować na czas i ochronić ich od poparzeń co najmniej trzeciego stopnia.
     W ostatniej sekundzie wypuszczając z rąk pudło, popchnął [nazwisko] do najbliższej pobocznej alejki i szczelnie biorąc ją w ramiona, ukrył ich pod znajdującą się tam ścianą:  – ...Wszystko w porządku? – zapytał cichym głosem, kiedy dym ich otaczający wreszcie opadał a odgłos wysadzanego sklepu całkowicie zamilknął.
    Główna bohaterka wyraźnie drżała ze strachu w jego objęciach, nadal myślami nie mogący pojąć tego co właśnie doświadczyli. Dłoń T. Spearsa znajdowała się z tyłu jej głowy, zaś jej twarz była ukryta w jego klatce piersiowej. Wówczas... tak bardzo przypominała mu drogocenną muszlę spoczywają na granicy stołu kolekcjonerskiego, mogącą w każdej chwili spaść oraz rozbić się o podłogę na kawałeczki.
    Jakże on był wdzięczny, iż był Dyrektorem Zarządu Shingami i miał dostęp do  informacji o tego typu zdarzeniach. W innym wypadku... tym razem mógłby stracić ją na zawsze.  Te obawy były na tyle śmieszne, że nie było mowy o przyznaniu się do nich głośno. Aczkolwiek w tym samym czasie, od kilku miesięcy były one nieodłączoną częścią jego egzystencji.  W związku w czym najprościej nie mógł z nimi walczyć, bo byłoby to istne zaprzeczanie samemu sobie.
    – Gdyby nie ty, ja... j-ja–! – zaczęła ostatecznie [kolor]włosa niepewnym tonem, lecz za nic nie potrafiła dokończyć swojej wypowiedzi. Bez względu na to jak bliska wydawała się jej podświadomości śmierć... perspektywa jej własnej zbytnio ją przerażała. – Williamie, p-proszę... czy zostaniesz ze mną dzisiaj, dopóki nie zasnę?
    W tamtej chwili niepewnie podniosła swój wzrok i wbijając opuszki w materiał jego koszuli, spojrzała na niego z nadzieją w tęczówkach. Choć  ten w rzeczy samej nie był przekonany do tego pomysłu, zwyczajnie nie mógł zostawić jej w takim stanie. Wskutek czego wypuszczając ją z swojego uścisku, złapał ją za rękę i łącząc ich palce, pociągnął w stronę kierunku jej domu rodzinnego.
    A karton z przeterminowanymi lekami całkowicie zdewastowany leżał na chodniku, z otwartą górą oraz zniszczoną zawartością... kompletnie odeszły w niepamięć społeczności, z racji tego iż w tamtym momencie, w porównaniu z skalą tej tragedii, która tego wieczoru nawiedziła panoramę miasta Londyn, był to nic nieznaczący drobiazg.

[ok. 2200 słów]
   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top