VII. Ciel, Grell, Soma || ponowne spotkanie, część 2
matko święta, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo namęczyłem się z jakimś rozdziałem. do tego jeszcze, nie będąc ostatecznie zbytnio zadowolona z efektu końcowego.
niemniej uznałam, że nie ma już co czekać, zwazajac na to kiedy była ostatnia publikacja...
dlatego po prostu proszę o wyrozumiałość.
~ggoliaa
ps. nigdy więcej.
C I E L P H A N T O M H I V E
Liczne przebiśniegi rosły na ziemi, w swoim własnym tempie wyłaniając się spod już cienkiej warstwy śniegu, co znaczyło, że wiosna – pora roku, którą wszyscy znali jako 'powrót do życia' – była już tuż tuż. Czternastoletnia [imię] znajdowała się właśnie przy rodzinnej skrzynce pocztowej.
– Co my tu mamy....? – zapytała szeptem sama siebie, otwierając skrzynkę, a następnie wyciągając z niej całą zawartość. Chociaż listów nie było od groma, ze względu na to, iż jej rodzice notorycznie wybierali pocztę, tak czy inaczej była jej całkiem pokaźna ilość – nie było to nic dziwnego, ze względu na to ile jej rodzice wciąż mieli długów.
Zamykając z powrotem rzecz, młoda dziewczyna spokojnie ruszyła w stronę swojego domu. Był to mały, w większość drewniany domek od strony przedniej mający niewielką stolarnie jej ojca.
Przypominając sobie o jej ostatnim spotkaniu z pewnym paniczem mającym na oku czarną przepaskę, na jej usta automatycznie wpłynął delikatny uśmiech. To było wtedy, gdy nagle zawiał silniejszy wiatr i wyrwał z jej rąk jeden z listów.
Od razu przyciskając pozostałą resztę do piersi, ruszyła w pogoni za tym zagubionym. Goniła go dopóki powiem nie ustał, a sama wspominania rzecz nie znalazła się centralnie przed drzwiami jej miejsca zamieszkania.
Czyli jednak po raz kolejny świat obdarzył ją szczęściem. Jedną z rzeczy, na których zależało jej najbardziej było właśnie nie zawiedzenie jej ukochanych rodziców – skoro sami poprosili ją o wykonanie tego zadania, gdyby zgubiła choć jedna kopertę, nie spełniałby do końca ich prośby, prawda? Zwłaszcza, gdyby jej zawartość okazała się ważna...
Wyciągając po niego rękę, jej oczy od razu skupiły się na herbie znajdującym się na pieczątce, zaklejającej list. Będąc pewna, że nie mogła należeć do przeciętnego mieszczanina, zszokowana pozwoliła sobie obrócić go na drugą stronę.
Widząc kto był adresatem listu, jej serce automatycznie przyspieszyło swojego bicia, a lekkie wypieki pojawiły się na jej policzkach. Tymczasem cała ją przepełniło szczęście.
– ...MAMO, TATO!
Piątka osobników znajdowała się w bogato zdobionym salonie. Trójka z nich siedziała na ogromnej, skórzanej pufie. Jeden na ogromnym fotelu, a ostatni stał z wózkiem z boku, z lekkim uśmiechem na ustach uważnie wszystko obserwując.
– Powiem w skrócie – poważnym tonem oznajmił granatowowłosy chłopak, jako jedyny stąd będący ubrany w szlacheckie ubrania. Na jednym jego oku znajdowała się czarna przepaska, zaś jego drugie tego samego koloru co kosmyki z uwagą patrzyło na jego dzisiejszych gości. – Wasze zdolności, panie [nazwisko], są godne uwagi. Laska, jaką ostatnio mi sprawiłeś do tej pory świetnie się trzyma. Szczerze, wydaje mi się najlepsza z wszystkich jakie miałem dotychczas – mówił poważnym tonem, nawet na moment nie przerywając. – Proponuję wam umowę. Wyrobi pan wszelkie meble do jednego z największych pomieszczeń w mojej rezydencji. Oczywiście, wszystkie potrzebne materiały wam zapewnię. Tak samo, jak na ten czas dam wam schronienie w moich progach – nie owijając w bawełnę, od razu przeszedł do rzeczy.
– Drogi hrabio, a co z moimi pozostałymi klientami? – zabrał głos Ulryk. Wiadomo, oferta hrabi wydawała się jak jedna na milion, jednakże mimo wszystko nie potrafił zapomnieć o innych. Naprawdę doceniał, jak ktoś korzystał z jego usług. Bez znaczenia na jaką skalę.
– Na ten czas, naturalnie wszystkie większe produkcje będą musiały zostać wstrzymane – wyjaśnił spokojnie. – Jednakże gwarantuje, że jeśli pan dobrze się spiszę, otrzyma pan taką sumę pieniędzy, iż nigdy więcej nie będzie pan musiał wypróbować żył dla tych, co nie są tego warci. – Chociaż jego twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji, wydawał się brzmieć doprawdy szczerze. Nie było w tym nic dziwnego, z racji tego, że przez cały ten czas zdołał już nauczyć się jak postępować w danej sytuacji – mimo młodego wieku, profesjonalizm bił od niego na kilometr.
– Właściwie to drogi hrabia byłby moją największą produkcją z wszystkich lat, jakie już pracuje w tym zawodzie...– Jeszcze nie do końca dowierzając w to co się dzieje i w to, jak po latach ciężkiej pracy, trafiła mu się taka szansa, odruchowo podrapał się po czole. Jednak na jego ustach już powoli kiełkował uśmiech – wreszcie swoim ukochanym osobom mógł dać to, na co zasłużyły.
– W takim razie, nie widzę żadnych przeszkód, by nie zawrzeć umowy – oznajmił hrabia, wysuwając w stronę mężczyzny papier zawierający wspomniany dokument. – Niemniej, teraz się na trochę oddalę, by państwo mogło na spokojnie przemyśleć moją ofertę. – Podnosząc się z miejsca, skierował się ku wyjściu. – Nim jednak was zostawię, mogę zapewnić, że nie pożałuje pan tej decyzji – będąc prawie że u progu salonu, jeszcze raz odwrócił się do rodziny [nazwisko]. – A więc, do wkrótce. Chodźmy, Sebastianie.
Nie wiedząc czemu, przed całkowitym opuszczeniem pomieszczenia nie mógł się powstrzymać przed chociażby chwilowym spojrzeniem na buzię, już znanej mu, [imię]. Chociaż trwało to zaledwie ułamek sekundy, w jego oczach wydała się taka śliczna... tak bardzo, że gdy ich spojrzenia przypadkowo się spotkały, czując lekkie pieczenie na policzkach, natychmiastowo musiał odwrócić wzrok i pospiesznie wyszedł z salonu.
– ...Mamo, tato, zaraz wrócę, dobrze?
Przechodząc przez obszerne korytarze rezydencji, bohaterka nie do końca wiedziała gdzie ma iść, więc jak zawsze w tego typu sytuacjach postanowiła wykorzystać intuicje – szczerze, nie pamiętała by kiedykolwiek ją zawiodła, stąd też nie miała żadnych przeciwwskazań by postąpić inaczej.
Uważnie obserwując wszelkie obrazy oraz co jakiś czas opierając się ręką o ścianę, szła przed siebie. Nie mogąc zrobić nic innego, jak tylko podziwiać ich piękno. Kiedy wreszcie w niedalekiej oddali dostrzegła tak dobrze znaną jej pelerynę i usłyszał już znajome stukanie obcasów, natychmiastowo przyspieszyła kroku i zaczęła biec.
– HRABIO PHANTOMHIVE! – jej głos przemieszany ze z lekka za ciężkim oddechem rozległ się w odległości kilku metrów, co poskutkowało nagłym zatrzymaniem się dwójki osobników, do tej pory wymieniających poglądy. – Proszę zaczekać!
Chociaż głos odbił się echem, Ciel bardzo szybko pojął do kogoż należy. Nie rozumiejąc czemuż to, bicie jego serca przyspieszyło swojego tempa. Dając radę tym razem nad tym zapanować, wyprostował się i z kamienną twarzą wyczekiwał na przybycie [imię]. Tymczasem nieco za jego plecami stał Sebastian z lekkim uśmiechem już wpływającym na jego wargi, jakby domyślając się w czym była rzecz – w obu przypadkach.
– ...Co tu robisz? – zapytał, kiedy ta w końcu zatrzymała się, a jej płuca wróciły do normalnego ruchu. – Zgubiłaś się?
– Pragnę tylko osobiście hrabi podziękować za to, co hrabia dla nas robi – nie mając problemu z wyrażeniem tego o co jej chodzi, błyskawicznie przedstawiła swoje stanowisko. – Wiedziałam, że jest hrabia cudownym człowiekiem, ale nie sądziłam, iż aż tak bardzo. Moje słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak wiele to dla nas znaczy. Najchętniej... mocno przytuliłabym hrabię i dziękowałabym za to wszystko przez najbliższe minuty lub godziny – nie mając zbyt wielkiej zdolności w hamowaniu swoich uczuć, zaczęła mówić irracjonalne rzeczy, niezupełnie zdając sobie z tego sprawy. – I myślę, że nawet to nie byłoby wystarczające by opisać jak niesamowite to jest. – Jakby popchnięta przez coś, odruchowo zrobiła jeszcze gdzieś trzy kroki w stronę hrabi, w ten sposób jeszcze bardziej minimalizując dzielący ich dystans i chociaż nadal nie przekroczyła jego sfery osobistej, wówczas już niewiele ich dzieliło. Łapiąc go za jedną z dłoni, pociągnęła ją ku sobie. W między czasie zamknęła ją w swoich dwóch i podniosła na wysokość jej serca – wiecie, był to ten moment, w którym było się tak szczęśliwym, że po prostu nie do końca panowało się nad tym co się robi. – Obiecuję z całego serca, że hrabi nie zawiedziemy. I jeszcze raz, bardzo, ale to bardzo, hrabi dziękuję za wszystko!
Jak zapewne można się domyślić, Ciel nie był przyzwyczajony do takich rzeczy. Zwłaszcza z strony kogoś takiego, jak [nazwisko]... Nigdy tego typu sprawy nie wydawały się go ruszać, dlaczego więc ponownie poczuł pieczenie na policzkach, tymczasem jego serce na powrót przyspieszyło? A gdy dostrzegł jak błyszczą jej oczy, a usta zdobi szeroki, z pewnością prawdziwy uśmiech, poczuł suchość w gardle – rzeczywiście przez sekundę wszelkie słowa utknęły mu w krtani. Wydawał się być... jeszcze piękniejszy niż można było sobie wyobrazić.
– ...Czy mogłabyś mnie puścić? – Kierując wzrok na ich połączone dłonie, ostatecznie zdołał ponownie odzyskać głos. Jak zapewne można się domyślić, [imię] nie trzeba było mówić dwa razy – w jednej chwili wracając na ziemie, natychmiastowo wykonała jego polecenie.
– O-Oczywiście! Przepraszam za moją niegrzeczność... – Czując jak szkarłat zawstydzenia powoli zaczyna zdobić jej twarz, samowolnie założyła jeden z kosmyków za jej ucho i odwróciła swój wzrok. – Po prostu... tak się cieszyłam i---
– ...Jak już wspominałem wcześniej, laska, którą twój ojciec dla mnie wykonał jest najlepsza z wszystkich jakie dotąd miałem. –Tak samo nie chcąc dłużej brnąć w tę żenującą sytuację, postanowił zmienić temat na rzeczy w jakich był obyty najlepiej – czyli kwestie rzeczowe. – Chcę sprawdzić czy w innych wyrobach również sprawdzi się na tak dobra opinie. Jeżeli mnie nie zawiedzie, wspomnę o waszej firmie królowej Wiktorii – mimo że w jego opinii te słowa nie znaczyły nic specjalnego, [nazwisko] oczywiście nie podzielała jego zdania – ona znowu wydawała się być 'w skowronkach'. – Teraz lepiej wracaj do swoich rodziców, na pewno się martwią... Sebastian może cię---
– Ależ nie ma takiej potrzeby! Poradzę sobie! – Kłaniając się na odchodne, pospiesznie skierowała się w stronę z jakiej przyszła, co jakiś czas minimalnie podskakując z radości i nawet nie próbując tego ukryć. – Do zobaczenia, hrabio!
Obserwując jak odchodzi, Ciel począł zastanawiać się: co takiego było w tej dziewczynie, że odkąd po raz pierwszy ją spotkał, nie mogła całkowicie opuścić jego myśli? Dlaczego potrafiła obudzić w nim dawno uśpione uczucia? I sprawić, że znów stawał się zwykłym trzynastoletnim chłopakiem?
– ...Jest niezwykle intrygująca, czyż nie, paniczu?
G R E L L S U T C L I F F
Od daty wyznaczającej pogrzeb Angeliny minęło kilka ładnych tygodni. Wiosna zdołała już rozkwitnąć pełną parą, jednakże tenże dzień był raczej pochmurny i deszczowy. Na szczęście, [imię] udało się przejść z swojego domu do rezydencji jej świętej pamięci przyjaciółki – biorąc pod uwagę, jak bardzo zabolała ją jej śmierć, w jej wspomnieniach nie była już tylko jej pracodawczynią, zajmowała dużo większe miejsce w jej sercu – bez przemokniętych ubrań.
Dlatego też powrót do tego miejsca był dla niej tak trudny, że zwlekała z tym aż do teraz. Do tego, ciągły brak jakiekolwiek oznaki życia ze strony Grella... jeszcze bardziej to wszystko utrudniał. Przekraczając sam próg, wszystkie ich wspólnie chwile ponownie do niej wróciły, ponadto z zdwojoną siłą. Chociaż myślała, że już dawno pokonała te słabość, jej oczy na powrót się zaszkliły i jedna, niechciana łza samowolnie pojawiła się w kąciku jej oka. W obawie o ponowny wybuch płaczu, pospiesznie wytarła ją kciukiem i szybko weszła do środka.
To miejsce już w żadnym stopniu nie przypominało tego co było kiedyś. Było opustoszałe, zimne i ciemne. Większość mebli była pokryta kurzem, część za to okryta różnymi materiałami – zapewne były to te bardziej cenne, postąpiono tak z nimi w obawie o pogorszenie ich stanu. Nie chcąc pozostać dłużej niż to konieczne, zebrała resztki siły i ruszyła w stronę tak dobrze znanego jej miejsca – jej gabinetu połączonego z jej pokojem.
Ostatnie rzeczy jakie tu pozostały, zebrała w miarę szybko. Starając się ani na sekundę nie popaść w zamyślenie, ostrożnie włożyła je do znalezionego pudła i biorąc w dłonie, wyniosła je z powrotem na to co niegdyś znane było jak salon.
To było wtedy, gdy z góry usłyszała jakieś hałasy. Coś w stylu spadającego metalu czy czegokolwiek ciężkiego – zupełnie jakby ktoś rzucał czymś na podłogę. Natychmiastowo poczuła jak ogarnia ją strach, ale w tym samym czasie również bicie jej serca przyspieszyło swojego tempa. Czy mógłby to być rzeczywiście...?
Popchnięta przez z lekka uśpione uczucia, lecz nadal będące nie odłączoną częścią jej egzystencji i towarzyszące jej w każdej możliwej chwili spokoju, odłożyła karton na wciąż stojący tu stół. Po czym zupełnie zapominając o logice, biegiem ruszyła w stronę schodów i jak najszybciej jak mogła, wbiegła na górę. Hałas na szczęście jeszcze nie ucichł, więc nie miała najmniejszego problemu z określeniem jego położenia.
Chociaż nigdy wcześniej nie weszłaby do sypialni Angeliny bez pytania, w tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej. Jednak, na powrót otoczona przez strach, klamkę złapała bardzo powoli i jeszcze wolniej ją nacisnęła, nie przyspieszyła również z otwieraniem drzwi.
Dzięki resztką rozsądku, jakie w ostatnim momencie do niej wróciły, zdecydowała zaopatrzyć się w jakąś broń – jako że nie było za wielkiego wyboru, zabrała wazę stojącą na szafce, nieopodal pomieszczenia. Niegdyś na co dzień wymieniała jej wodę i co kilka dni jej kwiaty... teraz zawierało to sam kurz.
Osobnik o długich, czerwonych włosach na obcasach stał przed toaletką Anegliny, co jakiś czas wyciągając z jej wnętrza kosmetyki, biżuterię etc., tylko po to by sekundę później wszystkie je wyrzucić na ziemię – odgłos trzaskanych drogocennych przedmiotów stale odbijał się echem po pokoju.
Ten płaszcz... była pewna, że był jej ostatnim dziełem dla Angeliny. Niby skąd ta osoba mogła go mieć? Angelina była znaleziona... bez niego. Mógł być zwykłym wariatem lub co gorsza... mordercą. Ale w takim razie dlaczego miała wrażenie, że skądś go znała, a jej serce automatycznie znowu przyspieszyło swego bicia? Czy to naprawdę mógł być...?
– ...brzydkie! Brzydkie! BRZYDKIE! – Nie zaprzestając zniszczeń, osobnik wreszcie się odezwał. Wyraźnie był niezadowolony. – Gdzie ta kobieta miała oczy?!
Ten głos. Chociaż brzmiał znacznie bardziej pewnie i o wiele głośniej, był dokładanie taki sam jak... Szczęście natychmiastowo przepełniło jej ciało oraz duszę, lecz wciąż nie było w stanie zaćmić jej sposobu myślenia. Wciąż trzymała w dłoni wazon i nawet mocniej go ścisnęła.
– P-Przepraszam? – zaczęła spokojnie, przeprowadzając wewnątrz siebie bitwę pomiędzy sercem, a rozumiem. Nie zdołała jednak dokończyć tego, co chciała przekazać, ponieważ jakby znikąd ten sam osobnik w jednej chwili odwrócił się w jej stronę i z nożyczkami skierowanym prosto na jej twarz, od razu na nią wyskoczył. – Czy my--?!
Mimo że w rzeczywistości działo się to w ułamkach sekund, w jej oczach było to jak w zwolnionym tempie. Błyskawicznie odchyliła głowę w bok, jednak nie w celu uniknięcia ataku, lecz chcąc bardziej przypatrzeć się jego twarzy.
– ...AAAAAAAA! – ponownie zabrał głos, kiedy zdołał odciąć tylko kilka pojedynczych cienkich włosków. – Niech cię szlag, WILLIAMIE! – Cały zezłoszczony najchętniej chcąc wyrzucić gdzieś sprzęt, który po raz kolejny go zawiódł, tupnął nogą i warknął pod nosem, w ten sposób mając na celu wyrazić jak wielka była jego złość.
Te oczy... chociaż wszystko wyglądało zupełnie inaczej – długie włosy, spiczaste zęby i ten niecodzienny, czerwony strój – ten wyrazisty zielony kolor tęczówek... przez całe swoje życie poznała tylko jedną osobę, która takie posiadała... Widziała je tyle razy z różnych odległości, iż rozpoznała je bez problemu.
– Sutcliff Grell... – Pierwszą część wypowiedzi wypowiedziała półtonem, wciąż łącząc dopiero co poznane fakty – te oczy, ten głos i płaszcz, jaki miał cały ten czas narzucony na ramiona – nie było innej możliwości, to naprawdę musiał być on. – TO NAPRAWDĘ TY?!
– ...[I-IMIĘ]?! – Czerwonowłosy osobnik niemalże pisnął, gdy wreszcie uświadomił sobie z kim miał do czynienia, przed kim stał i kogo prawie pozbawił życia... Dawno uśpione emocje ponownie do niego wróciły, co nabrało siły jeszcze bardziej wraz z kolejnymi czynnościami [nazwisko].
– Na Boga, tak się cieszę, że nic ci nie jest! – wrzasnęła, przepełniona szczęściem. Wówczas nie liczyło się dla niej nic, prócz znajdującego się naprzeciw niej wciąż oszołomionego Sutcliffa. Natychmiastowo wypuściła z dłoni wazon, nie dbając o to jaki hałas wytworzył, rozbijając się pod ich stopami. Nie panując nad ciałem, błyskawicznie rzuciła mu się na szyję i najmocniej jak mogła go do siebie przytuliła. – Tak za tobą tęskniłam--- gdzie ty byłeś przez cały ten czas? Zmieniłeś styl? Masz tak piękne włosy i ten płaszcz... – Na ślepo wplątawszy swoje palce w jego kosmyki, zaczęła czuło głaskać go po plecach. – To przypadkiem nie ten, który uszyłam pani Angelinie? Chociaż, bez znaczenia... najważniejsze, że w końcu ciebie odnalazłam! – Wreszcie wypuszczając go z ramion, podniosła ręce i zaczęła badać jego twarz. Zaczynając od policzków, a kończąc na czole przyjeżdżaja palcami po jego skórze. – Wszystko dobrze? Nie masz gorączki ani nic? Nigdzie się ostatnio nie obiłeś czy coś? JESTEŚ CAŁY I ZDROWY?!
S O M A A S M A N K A D A R
Siedemnastoletni Hindus o fioletowych włosach i złotych tęczówkach wyglądał zza okna karocy, pobierając brodę dłonią opartą na łokciu i nucąc pod nosem bliżej nieokreśloną melodię. Jego oczy były wyraźnie rozmarzone, kiedy patrzał na panoramę Londynu.
– Księciu Somo – zagadał jego zawsze wierny sługa Agni, zaciekawiony jego postawą – czy mogę wiedzieć, co tak księcia raduje?
Ostatnio gdy usłyszał, że niedługo ruszają w delegację do rezydencji [nazwisko], wydał się nadzwyczaj zdenerwowany. Zastanawiało go skąd była ta nagła zmiana, skąd to szczęście?
– Czy tobie samemu nie cieszy się buzia, gdy widzisz jak piękną mamy pogodę? – odpowiedział, zaczynając w rytm ruszać głową i stukać w coś co można było nazwać parapetem.– Te słońce, ten ciepły wiatr i to czyste niebo... czy nie może być lepiej~?
– ...W rzeczy samej, książę – powiedział białowłosy osobnik w turbanie, siedząc na przeciwko młodzieńca. – Jednak to nic w porównaniu z tym, co było w czasie ostatniego bankietu--- – Chwilowo zamilkł, chcąc w ten sposób dać sobie czas na połączenie kilku faktów. – Książę! Czy to właśnie tam ją poznałeś? – Jego nastrój natychmiastowo uległ zmianie, a na jego usta od razu wpłynął szeroki uśmiech. – Na świętość bogini Kali! Czyżby tą, którą właśnie pokochałeś była wcehrabina [imię]?!
Usłyszawszy to imię, jakie od kilku tygodni ciągle krążyło w jego głowie i za każdym razem na wspomnienie go wpadał w euforię, błyskawiczne się zawstydził. Taka po prostu była jego natura, że gdy przychodziło co do czego, jego gardło się zaciskało, a jego policzki zaczynały piec.
– O-O CZYM T-TY M-MÓWISZ, A-AGNI!
Dziewiętnastoletnia przedstawicielka płci żeńskiej o [kolor] oczach i [kolor] włosach w jednej z swoich najprostszych sukni, jednak również wykonanej z lepszego materiału oraz wyglądającej ładnie schodziła po schodach w celu przywitania nowo-przybyłych osobników.
Już w odległości widząc tak dobrze spamiętaną przez nią twarz, na jej usta wpłynął delikatny uśmiech. Stale gdy ino myślała o swoim pierwszym spotkaniu z Somą i jego reakcji na przybycie tego czarnowłosego kamerdynera, czuła rozbawienie. Jednak nie chcąc wyjść na niegrzeczną powstrzymywała się za każdym razem – wówczas również zakryła wargi ręką.
Poza nim na dole znajdowała się jeszcze dwójka innych osobników. Oczywiście służąca, która otworzyła im drzwi, następnie się zmywając i mówiąc "proszę poczekać"; oraz nieznany jej dotąd mężczyzna, będący z pewnością tej samej narodowości, co Asman Kadar – o ile nie pomyliła jego nazwiska – lecz z pewnością kilka lat starszy i bardziej doświadczony niż on.
– ...Witajcie – zebrała głos, będąc na trzech ostatnich schodkach. – Jak minęła wam podróż? – Zważając na to, iż jej ubiór był długi, przez całą drogę na dół była zmuszona trzymać materiał kilka milimetrów wyżej, odsłaniając lekko obcasy, które zdobiły jej stopy. Nieporęczne stroje – była to kolejna z rzeczy, jakich tak nie znosiła w byciu arystokratką. Stąd też, gdy ostatecznie znalazła się na równym podłożu, z trudem powstrzymała westchnięcie ulgi. – Mam nadzieję, że bez większego problemu.
– P-Panienka [IMIĘ]! – Widząc obiekt swoich westchnień, Soma początkowo stanął jak wryty. Zważając na to, iż nie widział jej przez kilka tygodni, zwłaszcza w tak bliskiej odległości, zajęło mu to chwilę zanim fala gorąca opanowało go na jej przybycie. – DZIEŃ DOBRY!
– Zabawnie znów cię widzieć, Somo – odparła spokojnie, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu rozbawienia wpływającego na jej usta. Doprawdy śmieszyły ją zachowania chłopaka na jej obecność, lecz nie w sposób negatywny, było to jak najbardziej pozytywne. – Czy mogłabym wiedzieć kim jest twój towarzysz? – Przenosząc wzrok, skoncentrowała się na stale milczącym nieznanym jej mężczyźnie, jaki do tej pory wyłącznie z uniesionymi kącikami warg oraz świecącymi oczami, przyglądał się ich dwójce.
– NAJMOCNIEJ PRZEPRASZAM ZA MOJĄ NIEGRZECZNOŚĆ! – odezwał się niemalże natychmiastowo, podnosząc głos. W celu ukazania jeszcze większego zawstydzenia swoją osobą i temu jak nieodpowiednio się zachował wobec wicehrabiny, dłoń owiniętą w bandaż – co ta dopiero wówczas zauważyła i co od razu wywołało w niej zaciekawienie – przyłożył do serca, po czym w tej pozycji mocno się ukłonił w wyrazie najszczerszych przeprosin. – Jestem Agni, opiekun księcia Somy!
– ...Jesteś księciem, do tego nieletnim, Somo? – Nie mogąc zbytnio ukazać swojej ciekawości postanowiła na powrót skupić się na temacie młodzieńca, przy tym ostrożnie dobierając słowa. Na pewno była to ta grzeczniejsza opcja. – Jesteście tutaj dla biznesu czy bardziej z osobistego powodu?
– Cóż... – Ponownie się prostując, tak zwany Agni jakby zaplątał się w odpowiedzi. To dało [imię] jednoznaczną informację, iż nie powinna bardziej nalegać, jak też uczyniła. – To dość---
– W porządku, żaden z was nie musi mi odpowiadać – uspokoiła ich, przemieniając swój uśmiech w najbardziej łagodny oraz najmilszy, na jaki było ją stać. – Prawdę mówiąc, nawet mój status nie upoważnia mnie do pytania o personalne sprawy, lecz... czy mogłabym wiedzieć chociaż z jakiego kraju pochodzicie? – W jej głosie nie było ani krzty wścibstwa, lub nalegania o udzielnie odpowiedzi. Zwyczajnie dała im swobodny wybór. Jednak nie mogła ukryć, iż jakoś zależało jej na tym, by więcej się o nich dowiedzieć. Zwłaszcza jeśli chodziło o Somę.
– Jesteśmy z Bengalu, panienko – odpowiedzi udzielił Agni, nawet na chwilę nie otoczony wątpliwościami. W końcu, nie była to żadna tajemnica – każdy kto ich widział, od razu wiedział, że nie byli stąd. – To prawdziwy zaszczyt, by poznać następczynie hrabi [nazwisko]. – Znowu się ukłonił, lecz wtedy w wyrazie szacunku do osoby [nazwisko], co z jednej strony ucieszyło ją, z drugiej zaś nie.
Dobrze, że ludzie ją szanowali, szkoda tylko, iż patrzyli na nią głównie przez pryzmat jej rodziciela. Aczkolwiek wiedząc, iż taka jest kolej rzeczy, nie zezłościła się z tego powodu, wyłącznie posłała im jeszcze większy uśmiech. Lecz przy bliższym spojrzeniu, bez problemu można było dostrzec, iż znajdował się w nim cień wątpliwości.
– ...Wchodząc już na temat mojego ojca, zapewne zastanawiacie się, dlaczego to ja was przyjmuję, a nie on? – Nie chcąc zabierać im jeszcze większej ilości czasu i nie chcąc by, nie daj Boże, poznali jej prawdziwe uczucia, zdecydowała się przejść do głównego tematu tegoż spotkania. – Otóż, wraz z moją matką są jeszcze w mieście załatwiając pewne formalności, z racji czego póki co jesteście skazani na moją osobę. Mam tylko nadzieję, ze nie zanudziła was zbytnio przez ten czas.
– N-Nie mogłabyś! – Po raz pierwszy od dawna zabrzmiał głos Somy, co prawda przepełniony jąkaniem i zawstydzeniem, co w połączeniu z rumieńcami na jego policzkach tworzyło doprawdy urokliwy, jednakże zabawny widok. – C-Cieszę się, że mogłem z t-tobą porozmawiać po r-raz pierwszy od zakończenia b-bankietu! P-Panienko, j-ja---!
– Hahah~ dziękuję za te miłe słowa, Somo! – Chociaż znowu chciała powstrzymać śmiech, tym razem nie zdołała tego uczynić. Było to krótkie, perliste parsknięcie, jakie dodatkowo, w uszach księcia brzmiało tak prześlicznie, iż bicie jego serca automatycznie przyspieszyło. – Naprawdę cieszę się, że dotarliście bezpiecznie. Teraz proszę chodźcie za mną, zaprowadzę was do waszych pokoi--- – Odwracając się w międzyczasie, ruszyła w stronę schodów, z jakich wcześniej przyszła. I to było wtedy, gdy wszystkie jej pozytywne emocje błyskawicznie wyparowały – na samą myśl o tym, że by się nie przewrócić, nie dość, iż jest zmuszona zwolnić chodu, to jeszcze lekko podnieść suknię.
– Przepraszam, że przerywam, ale niech panienka pozwoli sobie pomóc! – Nim zdoła wykonać chociażby pierwszy krok, za sobą usłyszała Agniego – od zawsze miała dobrą pamięć do tego typu rzeczy. – Mój książę jest jeszcze młody, więc nie wie do końca jak obchodzić się z damą---
– AGNI, TO---! – Jakby zduszony okrzyk Somy wciął mu się w zdanie.
– ...Ale bardzo chciałby panience pomóc wejść na górę – mimo wszystko dokończył, kładąc obandażowaną rękę na plecy wcześniej wspomnianego i przy lekkiej pomocy 'bogini Kali', popchnął go w stronę młodej dorosłej. – Po prostu nie wie jak zapytać by nie wyjść na niegrzecznego, czy nie miałaby panienka nic przeciwko ku temu? – Gdy złotooki zatrzymał się tuż obok niej, uniósł kąciki warg w jego stronę w celu dodatnia mu odwagi.
– Z chęcią przyjmę każdą możliwą pomoc w tej kwestii – poinformowała. Był to pierwszy moment, gdyż z powodu irytacji nie dopatrzyła się głównego sensu owej propozycji. Po prostu potraktowała ją jakby gdyby nic. Jedyne o czym wówczas myślała było jak najszybsze pokonanie tej 'przeszkody'. – Chociaż te sukienki są piękne, doprawdy mogą być kłopotliwe. Zwłaszcza w połączeniu z tym podwyższeniem... – dzieląc się swoją opinią, wyciągnęła rękę w stronę fioletowowłosego. – Prowadź – powiedziała cicho, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech.
Choć naturalnie, jak można było się spodziewać, Soma zaczerwienił się jeszcze bardziej oraz nagły gorąc osaczył jego ciało, wziął dłoń [imię] i ostrożnie począł prowadzić ją na górę.
Gdy wreszcie dotarli na miejsce docelowe, to ona puściła rękę chłopaka. W czasie pomiędzy owymi zdarzeniami, ostatecznie dostrzgła jak wraz z jej dotykiem, jego twarz ponownie zmieniła kolor – przez co znowu chciała się roześmiać.
– Dziękuję bardzo – rzekła jeszcze trzymając poziom. Lecz kiedy miała go wyminąć, naszła ją nagła ochota na 'droczenie'.
Choć w oczach większości była już dorosłą kobietą, pewne cechy lat młodszych nadal ją nie opuściły. Zapewne była to wina tego, iż siedząc wiecznie przy książkach, nie miała zbytnio czasu na zabawę. Stąd też, za każdym razem gdyż nadarzyła się na coś takiego okazja, korzystała z niej. I to było coś co tak przykuło jej uwagę w Somie – nie wiadomo czemu, jakoś czuła, że przy nim nie będzie musiała grać kogoś kim nie była.
Dyskretnie kładąc palce na jedno z jego ramion, delikatnie pochyliła się nad jego uchem. Jej oddech, w porównaniu z tym, jak rozgrzane było jego ciało, wydał się chłodny. Wskutek czego czując jak przechodzi go nieznany dreszcz, miał wrażenie jakby czas się zatrzymał, a jego serce stanęło w jednym momencie w miejscu. Nie zdając sobie z tego sprawy, [nazwisko] nawet nie pomyślała o zrezygnowaniu z tego pomysłu. Postanawiając krótko przejechać po jego skórze palcami, z swojego gardła wydobyła tak cichy szept, by wyłącznie on potrafił usłyszeć jej słowa;
– ...Twoja dłoń jest zaskakująco dojrzała, drogi książę.
[ok. 4200 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top