VI. Alois, Grell || czas jego nieobecności
Planowałam opublikować ten scenariusz wczoraj, w ten jakże cudowny dzień, potocznie zwany jak 'Walentynki', z szczęśliwymi życzeniami tak niezwykle adekwatnymi do tematyki tej części, aczkolwiek jak można było się spodziewać nie zdołałam tego dokonać.
Jednak akurat to wina wyłącznie mojego braku czasuXDD Ale spięłam swoją leniwą dupę i zaraz po tym, jak wróciłam do domu i zagrałam z znajomymi w chińczyka, przysiadłam do laptopa i zaczęłam pisać. Ten proces ciągnął się aż do drugiej w nocy, a więc miałam jeszcze robotę po tym jak wstałam. Ostatecznie nie wyszło to tak jak chciałam, aczkolwiek nie wypada mi dłużej zwlekać. Z racji tego zostawiam to tak jak jest, będąc gotowa na krytykę.
Poza tym, dzisiaj mamy dzień singla. Czyżby to był znak, ze na zawsze pozostanę sama? XDD Ale już nie przeciągając, czy są jakieś życzenia na tę okazję?
Nie mam pojęcia, więc napiszę tylko: wesołego dnia singla wszystkim!
A L O I S T R A N C Y
– ...J-JIM?! – głos [imię] rozniósł się po cichym poddaszu. Zimny pot spłynął po jej szyi, podczas gdy całe jej ciało przeszedł dreszcz. Tymczasem jej było gorąco. – G-Gdzie jesteś?! – krzyknęła, gwałtownie się podnosząc. Następnie szeroko otwierając oczy ze strachu, gorączkowo rozejrzała się po jasnym pomieszczeniu w poszukiwaniu blondwłosego chłopaka.
Kiedy nigdzie nie mogła dostrzec jego sylwetki ani nie dosłyszała żadnej odpowiedzi z jego strony, pomimo złego samopoczucia, wygrzebała się z pościeli. Po czym lekceważąc śladowo pojawiające się zawroty głowy, opuściła łóżko i na bosych stopach, pobiegła do klapy w podłodze.
– Mamo, tato! – zawołała najgłośniej jak była w stanie, otwierając drewno, a następnie stawiając stopę na jeden z strzebli drabiny. Łapiąc za jej obramowanie, zaczęłam schodzić na dół. Jednak kiedy była na trzecim od końca, zakręciło się w jej głowie. Tylko tego razu mocniej niż poprzednio. W efekcie czego nie minęły nawet trzy sekundy, gdy straciła równowagę wraz z mroczkami przed oczami i spadła z mebla.
– ...[IMIĘ]! – przerażony matka dziewczyny natychmiastowo przywróciła jej świadomość. Jakież to szczęście miała, że w ostatniej chwili ostrożnie zdołał złapać ją jej rodziciel. – Kochanie, wszystko w porządku?!
– Co jej jest?! – tym razem, odezwał się tak samo, a może nawet nieco bardziej wystraszony głos Iwo.
Kolejnym co widziała była zmartwiona twarz kobiety oraz jej ojca, jaki cały czas trzymał ją w swoich ramionach. Mocno, aczkolwiek nadzwyczaj delikatnie, jakby bał się, że w tym stanie zaraz ją zmiażdży.
Abigali, czując strach, jaki miała wrażenie, że jeszcze dotąd nigdy nie czuła, czuło położyła dłoń na jej policzek i spojrzała prosto w jej nadal z lekka zamglone oczy.
– Na Boga, jest strasznie rozpalona! – wyjaśniła głośno, zabierając rękę oraz wraz z tym czując jeszcze większy strach. – Musimy przenieść ją do łóżka! NATYCHMIAST!
Mężczyźnie nie trzeba było mówić dwa razy. Za poleceniem swojej ukochanej żony, błyskawicznie wstał na równe nogi, biorąc ze sobą córkę i jak najszybciej mógł, skierował się do salonu.
– ...Gdzie... jest J-Jim? – jakby znikąd, [nazwisko] otworzyła usta. Chociaż brzmiała słabo, nikt z jej rodziców nie miał najmniejszych wątpliwości z usłyszeniem, co miała na myśli.
– Nie ma go u ciebie...?
– ...Nie znalazłem go! – oznajmił głośno Iwo, z wyraźnie wyrysowanym strachem na twarzy, wpadając jak tornado do salonu domku. Właśnie wrócił z lasu, gdzie przez ostatnie godziny szukał zaginionego chłopaka. – NIGDZIE! Do jasnej cholery!
[Nazwisko] znajdowała się wówczas na kanapie wraz z swoją mamą, jaka cały czas ściskała jej jedną dłoń, zaś drugą wolną co chwilę zmieniała jej zimny kompres z gorącej głowy. Dziewczyna już od jakiegoś czasu czasem kichała lub kaszlała, jednak to wszystko wyszło dopiero wtedy. Zapewne z powodu wczorajszego późnego siedzenia na dworze z Jimem, w cienkich ubraniach i pomimo silnego wiatru. Ponadto jeszcze siedzenia do późna, wspólnie ze sobą rozmawiając.
– Jesteś pewny? – odparła kobieta, również czując wzrastający w niej lęk oraz zmartwienie. Abigali bała się o Jima, aczkolwiek sporo mniej, niż o stan jej córki. Był prawie tak zły, jak chłopaka, gdy przyprowadziła go do nich [imię]. – Na pewno nic nie pominąłeś?
– NIE! – Ojciec bohaterki z ledwością jeszcze trzymał buzujące w nim emocje w tej obecnej, podłej sytuacji. Przez te miesiące jakie spędzili we czwórkę, zdołał pokochać blondyna. Tak mocno, iż bez problemu zaakceptowałby go, jak swojego syna, jeżeli ino byłaby taka konieczność. – Przeszukałem wszystkie miejsca! Począwszy od tych głównych i najbardziej prawdopodobnych, przechodząc przez te mniej możliwe i kończąc na tych niemalże niemożliwych! NIGDZIE GO NIE MA! Rozumiesz?! N I G D Z I E!
Widząc rozsypkę w jakiej znajdował się prosto przed jej oczami jej mąż, automatycznie także poczuła, jak bicie jej serca przyspiesza, a słowa zastygają w jej gardle. Mimo wątpliwości i jej początkowego sceptycznego nastawienia do chłopaka, z biegiem czasu również zaczęła się o niego troszczyć i dbać o jego dobrobyt. Może nie aż na takim stopniu, jak jej mąż, ale także. Pragnęła jego bezpieczeństwa. A przede wszystkim, szczęścia swojej córki, jakim zdawała się promieniować podczas jego obecności obok niej.
– ...A może ktoś z jego rodziny w końcu go odnalazł? – chociaż starała się nadal być twarda, jej głos powoli również się łamał. Powoli rozpacz zaczynała się jej także udzielać.
– N-Nie... – [nazwisko], wyłapując tylko pojedyncze dźwięki otoczenia, odezwała się cichym i słabym głosem. – On...
Srebrny blask księżyca przechodził przez małe okno pokoju, oświetlając w ten sposób twarze dwóch młodych ludzi. [Imię] wraz z Jimem leżeli wówczas w łóżku, kilka centymetrów od siebie. Ich dłonie były zaplątane naprzeciw ich, przy tym lekko się do siebie uśmiechając i patrząc sobie prosto w oczy.
Delikatnie przejeżdżając opuszkiem palca po jego miękkiej skórze, niespodziewanie natknęła się na sporą, choć prawie niezauważalną wypukłość. Automatycznie koncentrując na niej swój wzrok, od razu poznała, że jest to blizna, a zaraz po niej ciągnie się kilka następnych, niektóre mniejsze, inne większe, bądź bardziej głębokie czy też mniej. Ten widok natychmiastowo sprawił, że mina dziewczyny całkowicie zrzedła, w ten sposób przypominając jej o jednej rzeczy. Być może najważniejszej w ich całej relacji.
– Jim, przepraszam, ale... – Zdając sobie sprawę z tego, że to z pewnością nie jest dla niego łatwy dla temat, przyciszyła ton i zmniejszając dzielącą ich odległość, wtuliła głowę w jego klatkę i zaczęła wsłuchiwać się w bicie jego serca. – Czy mógłbyś mi powiedzieć, co stało się z twoimi rodzicami...? Chociażby tak---?
– Nie żyją, obydwoje – oznajmił chłodno Jim, także zupełnie poważniejąc. Jego krótka i bezpośrednia odpowiedź była kompletnie na przekór tego, co przypuszczała dziewczyna. –Spłonęli wraz z całą moją rodzinną wioską.
– Boże – [nazwisko] niemalże poczuła jak zaciska się jej gardło. Pytanie tylko, czy z powodu tego, co właśnie się dowiedziała, czy też tego z jakim okrucieństwem blondyn to wypowiedział. – T-Tak mi przykro...
– Niepotrzebnie – ponownie wtrącił się w jej wypowiedź, jednakże tym razem brzmiał cieplej. – I tak ich nie obchodziłem, traktowali mnie jak ciężar, który tylko utrudnia już i tak ich 'trudne' życie, poza tym wszyscy nas tam nienawidzili – następne zdania były wyraźną mieszanką nienawiści i obojętności. – A-Ale Luka był inny... – wypowiadając to zdanie, jego głos zaczął drżeć, tymczasem jego oczy na samo wspomnienie zdawały się nabierać łez. – Jako j-jedyny wydawał się o mnie k-kochać... b-był moim, młodszym, małym b-braciszkiem... k-którym to j-ja cały c-czas się o-opiekowałem... ale t-to on w-wydawał się o m-mnie troszczyć... n-nie w-wiem czy zdołałbym przetrwać, g-gdyby nie o-on... j-ja... c-czemu on t-też musiał z-zginąć?!
Z każdym kolejnym usłyszanym słowem, [imię] coraz bardziej czuła, jak wysycha jej gardło, nie pozwalając jej wydać jakiekolwiek dźwięku. Naprawdę chciała dać mu jeszcze jakieś wsparcie słowne, jednak po prostu nie mogła.
– ...Wyszedłem tylko na chwilę po opał, a gdy wróciłem... o-on już n-nie żył... j-ja... – Zaczynając drżeć z strachu, słone łzy samowolnie spływały strumykiem po jego bladych policzkach chłopaka. – U-Uciekłem do l-lasu... Było t-tak zimno, p-potwornie, p-pusto... Byłem s-sam, całkowicie s-sam... n-nie wiedziałem, c-czy---!
– ...Teraz już nie jesteś sam. – Nie chcąc by dłużej cierpiał od wszystkich, okrutnych wspomnień, jakie wróciły do niego w jednej chwili, [nazwisko] nie pozwoliła mu dokończyć. Z trudem zdołała coś powiedzieć. – Masz mnie, moich rodziców... Wszyscy cię kochamy i nigdy nie opuścimy. Zawsze będziemy przy tobie. – Nie będąc w stanie uczynić nic więcej, objęła go w pasie i najmocniej jak mogła, przytuliła, chcąc dać mu jak najwięcej ciepła. – Wspierając cię za każdym razem... Kochamy cię, Jim... J-Ja... Cię kocham. B-Bardzo...
– ...Nie ma j-już n-nikogo – dokończyła słabo, przypominając sobie wydarzenie sprzed kilku dni. One przyszło do niej w najmniej, a zarazem najbardziej odpowiednim momencie. W ten sposób oddziałując na nią prawie tak samo, jak dokładnie wtedy.
– Wiesz coś o tym...? – padło pytanie jej rodzicielki. Znała ją od małego, widziała ją zarówno w najgorszych, jak najlepszych sytuacjach, stąd też bez problemu zauważyła, że coś w jej reakcji nie było do końca w porządku. Widząc co się z nią dzieje, zamartwiła się jeszcze bardziej.
– ...D-Dzisiaj, świtem... o-on... – obracając głowę na bok, [nazwisko] najlepiej jak mogła poczęła opowiadać, starając się nie pominąć żadnego szczegóły, co nie było łatwe. Gdy stan jej zdrowia był tak podły, każde smutne wspomnienie po części gubiło się w jej świadomości, pamiętając wyłącznie to, co najbardziej ją zraniło. – Mówił mi, że odchodzi... Ale m-myślałam, że to tylko s-sen i... – Im dłużej mówiła, niemalże czuła jak pod jej powiekami zbierają się liczne słone łzy których nawet nie miała siły w sobie zatrzymywać. – N-Nic z t-tym nie z-zrobiłam... j-ja... T-To wszystko m-moja wina!
– Nie mów tak, to zupełna nieprawda! – krzyknął Iwo, nie mogąc dłużej zdzierżyć jak męczyła i obwiniała się [nazwisko] o coś na co nie do końca miała wpływ. Kochał ją. Była niczym jego oczko w głowie. I teraz, gdy drugie dziecko, jakie ostatni czasy stało mu się tak bliskie serca, gdzieś zniknęło, nie mógł sobie wyobrazić utracenia jego jedynej córki. Jeszcze na zawsze.
– ...Mogłam c-coś zrobić, m-mogłam go p-powstrzymać... – nie zważając na swojego ojca, [imię] wciąż się obwiniała. Kompletnie lekceważąc, że z każdą kolejną chwilą czuła się coraz gorzej. Coraz ciężej jej się oddychało, jej puls był przyspieszony, a jej gorączka automatycznie się podwyższała. Ponadto jej płacz trwający już od kilku sekund, tym bardziej nie polepszał sprawy. Tylko wręcz przeciwnie. – Ale t-tego nie---!
– Przestań wygadywać głupoty! – Nie potrafiąc dłużej się hamować, mężczyzna ostatecznie eksplodował. Użył takiego tonu, jakiego nawet jego żona nigdy jeszcze nie słyszała, co natychmiastowo wzmogło jej strach. – Na pewno zrobiłaś wszystko co mogłaś!
–...Jestem t-tak beznadziejna, j-ja---! – Nadal nie dając się przekonać, dziewczyna nadal rozpaczała. Przy tym męcząc siebie, ale także swoich rodziców jeszcze bardziej. Nie chciała tego, ale zwyczajnie nie potrafiła... tego wszystkiego było za wiele.
– ...Skarbie – rozumiejąc, że ta rozmowa za długo już trwa, Abigali przejęła pałeczkę. Łapiąc za jedną z rąk jej córki, spojrzała prosto w jej oczy. – Jutro z samego rana tatą pojedzie do Londynu i rozgłosi to, gdzie się da. Będziemy go szukać. Obiecuję, [imię].
Wypowiedź jej rodzicieli, sposób w jaki wypowiedziała te kilka zdań oraz szczerość i czułość, z jaką to się stało, być może po prostu nie mając siły na nic więcej, [nazwisko] minimalnie się uspokoiła. Odkąd sięgała pamięcią, jej rodzicie nigdy nie rzucali słów na wiatr, co wiązało się z tym, że nigdy jeszcze jej nie zawiedli. Ufała im, niezwykle.
– T-Tylko p-proszę, znajdźcie g-go...
Decydując się tym razem również im uwierzyć, ścisnęła powieki.
– ...Przysięgam, że niedługo zapewnię ci godne życie, na jakie zasłużyłaś – jedno z pojedynczych zdań, jakie jakiś czas temu wypowiedział do niej Jim, pojawiały się w jej głowie wraz z tak dobrze jej znanym, jego głosem. – Sprawię, że będziesz miała wszytko co chcesz. Nieważne co to będzie, zrobię tak, że to otrzymasz. Będziesz najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Będziesz zawsze tuż obok mojego boku. Razem zmienimy cały świat!
– ...Nie wygaduj głupot, haha~ – Jej odpowiedź wówczas była krótka, szybka i nawet wymijająca. Nie wzięła jego słów na poważnie i wątpiła w ich prawdziwość, jednakże nawet to nie powstrzymało tego szczęścia kiełkującego w jej sercu oraz rozprzestrzeniającego się w całej jej klatce piersiowej. – Śpijmy już, dobranoc!
Pozwalają spłynąć ostatnim kroplom, złapała w pięści okrywający ją materiał kołdry. Chociaż nie był to gwałtowny ruch, wykonała go z tak wielką siłą, że aż całe jej knykcie pobielały.
Na najświętszego Boga, proszę, Jim, błagam, żyj.
G R E L L S U T C L I F F
Był to pierwszy dzień wiosny. [Imię] znajdowała się jeszcze w rezydencji Angeliny, będąc w swoim tamtejszym pokoju. Stała przed przydzieloną jej toaletką, kończąc swój makijaż.
Chociaż wszystko zdawało się wyglądać tak samo, te same jasne pokoje, przytulne meble, tak lubiana przez nią kolorystka i nawet fakt, że było ciepło... zwyczajnie odczuwała zimno i chłód.
Zupełnie jakby wraz z śmiercią właścicielki posesji wszystko, co dawało jej taką radość w tym miejscu, zwyczajnie odeszło. Każde miłe wspomnienia, nawiązane relacje oraz radosne rozmowy, które w ciągu tych kilku miesięcy zdążyła przeżyć w tym miejscu... słabły na sile, dając moc tym smutnym.
Tym, które uderzyły ją z całych sił w jednej chwili, dokładnie wtedy, gdy dowiedziała się, że Angelina, jej najdroższa przyjaciółka... nie żyje. Któż by pomyślał, że można tak związać się z kimś, kto dotychczas był jej pracodawczynią?
Któż by pomyślał, że w jednej chwili, w ciągu jednego wieczora i w ciągu jednej godziny, można stracić dwie tak niezwykle ważne dla siebie osoby?
Czując jak kąciki jej oczów stają się wilgotne na samą myśl, odkładając pomadkę do kosmetyczki, spuściła głowę i zamknęła oczy. Nie chcąc nawet z tym walczyć, pozwoliła łzom spłynąć.
Kilka słonych kropel spadło z jej rzęs, robiąc parę mokrych plam na wyraziście czerwonym, dokładnie złożonym materiale, spoczywającym tuż przed nią.
Ta sukienka... w jej oczach była zarazem najpiękniejsza, a zarazem najokropniejsza z wszystkich, które dotąd zdołała wykonać.
Łzy, jakie same z siebie spływały po jej policzkach, krew wydobywająca się z jej opuszków palców za każdym razem, gdy za mocno ukuła się igłą przy tworzeniu detali oraz te ostatnie nieprzespane noce, podczas szycia jej najdokładniej jak potrafiła, zapisały się w jej pamięci na zawsze.
– ...Panienko, czy możemy już ruszać? – dość dobrze znany jej głos Sebastiana nagle odezwał się wraz z dźwiękiem pukania do drzwi.
Hrabia Ciel zaproponował jej, by jechała na pogrzeb Angeliny wraz z nimi. Wyraźnie podkreślając, że zważając na łączącą ich relacje, na pewno jego droga ciotka by tego pragnęła.
Pospiesznie ocierając czarnym rękawem jej tego samego koloru sukni, wytarła resztki łez oraz pospiesznie wrzucając wszystkie swoje rzeczy do torebki, również w tym odcieniu, ostrożnie zgarnęła materiał w swoje dłonie. Po czym zaciskając usta w wąską linię, skierowała się w stronę wyjścia. To był... już koniec.
Choć był to zimny wieczór, był nadzwyczaj piękny. Ciemne nocne niebo wraz z kilkoma chmurami. Srebrne gwiazdy i księżyc swoim blaskiem przechodzący przez balkon, oświetlający twarze dwóch pewnych kobiet znajdujących się w pomieszczeniu.
[Imię] wraz z Angeliną siedziała w salonie przy kominku, popijając ciepłą herbatę i ogrzewając się przy świetle dobrze ogrzanego kominka. Dziewczyna z uwagą wyjaśniła szczegóły sukni kobiecie, trzymając na swoich kolanach zbiór kartek papieru. Podczas, gdy ta z nieco przymkniętymi oczami i uśmiechem na ustach, słuchała jej planu, co jakiś czas wypowiadając małe uwagi i chwaląc jej pracę.
Było to dokładnie wtedy, gdy pewien ciemnowłosy okularnik w stroju kamerdynera wszedł do pomieszczenia, niosąc tackę z herbatnikami. Oczywiście był to nikt inny, jak Grell Sutcliff i oczywiście, jak na niego przystało, musiał potknąć się o próg pokoju i z impetem, wraz z dźwiękiem tuczonego szkła oraz upadającego metalu, upaść na podłogę. I jakby jeszcze tego było mało, uderzyć się w głowę.
Słysząc wyraźny dźwięk zakłócający ich rozmowę, spojrzenie [nazwisko] natychmiastowo powędrowało w stronę leżącego. Widząc personę odpowiedzialną za cały ten huk, jej oczy od razu rozszerzyły się z przerażenia. Czując jakby jej serce zaraz miało utknąć w jej gardle, błyskawicznie odrzuciła na stół papiery i niemalże biegiem zawędrowała do niezdary.
– ...DO JASNEJ, CHRZANIONEJ CHOLERY! – Nie mogąc zapanować nad emocji, dziewczyna zaczęła krzyczeć. – GRELL, TYLE RAZY MÓWIŁAM CI BYŚ UWAŻAŁ GDZIE I JAK STĄPASZ! – Dotrwawszy ostatecznie do lokaja, natychmiastowo się schyliła i złapała go za jedną z dłoni. – NAPRAWDĘ TO AŻ TAKIE CIĘŻKIE?! NIECH TO WSZYSTKO SZLAG TRAFI! – Jeszcze bardziej podniosła głos, po czym użyła swojej siły i zaczęła pomagać mu wstać na równe nogi.
I zapewne, jak już się domyślanie nie należało to do najłatwiejszych zajęć. Mimo wszystko, Sutcliff był mężczyzną, do tego dorosłym, więc swoje ważył. Ponadto mając wrażenie, iż widziała jak wokół jego głowy latają gwiazdki, jego waga wydawała się jeszcze większa.
– ...Wstawaj już, sieroto! I zacznij mnie wreszcie słuchać, co?! – Jakby powoli dochodząc do siebie, rozpoczął odzyskiwać siłę w nogach, w ten sposób ułatwiając dziewczynie zadanie. Odruchowo obejmując ją ramieniem, oparł się na niej. – Przestań mnie w końcu martwić, ty przeklęty---! – Tutaj urwała, przypominając sobie, że było już całkiem późno, ponadto nie byli wyłącznie w swoim towarzystwie. – Pani Angelino, ja---
– Hahah~~ nie przejmuj, [imię] – wtrąciła kobieta, kompletnie na przekór nerwów [imię], w tym samym czasie uśmiechając się pod nosem. – Przecież możemy dokończyć jeszcze jutro – dodała, upijając ostatni łyk herbaty i wstając z fotela. – Grell wydaje się być trochę osłabiony... połóż go na kanapie i zaczekaj aż odzyska siły – doradziła, niby że zwyczajnie, kierując się do swojego pokoju. – Dobranoc, kochani~~ – z tymi słowami, machając [nazwisko] na pożegnanie, opuściła salon. – Do jutra!
Zgodnie z słowami Angeliny, [imię] z wysiłkiem zaprowadziła Sutcliffa na miejsce wspomniane przez kobietę. Trzymając go za jedną z rąk, najpierw posadziła go na meblu, a później podtrzymując jego głowę, zaczęła go kłaść.
– Rety, co ją z tobą mam---? – westchnęła, wolną ręką wycierając krople potu, które pojawiły się na jej czole. Widząc, że wszystko wydaje się już być z nim w porządku, uśmiechnęła się delikatnie.
Zważając na to, jak był spokojny, a jego oddech umiarkowany, musiał usunąć. W tej wersji wydał się dziewczynie niezwykle niewinny, w jej oczach w tamtym momencie wyglądał niemalże jak... anioł.
Powoli puszczając jego rękę oraz kładąc ją na jego klatkę piersiową, skierowała wzrok w stronę porozbijanego szkła, leżących ciastek i porozrzucanego metalu. Nie chcąc z tym czekać, powędrowała do kuchni po potrzebne rzeczy. Szybko sprzątając cały bałagan, odłożyła wszystko na należyte miejsca.
Kiedy jednak miała zgasić świeczki i światło, jej spojrzenie raz jeszcze powędrowało do śpiącego Sutcliffa. Chociaż nie była wówczas pewna skąd to się wzięło, zdecydowała się ponownie do niego podejść.
Najpierw lekko odgarniając jeden z zbędnych, opadłych kosmyków z jego twarzy, nachyliła się ku niemu. Po czym ściągając szybko buty, również weszła na kanapę, po to by po chwili dołączyć do kamerdynera. Ostrożnie się na nim kładąc, wtuliła głowę w jego klatkę piersiową i przymknęła lekko oczy.
– ...Jeśli chwilowo tak będę, nie powinno nic się stać, prawda?
Słabe światło dnia padło na powieki [imię], automatycznie sprawiając, że zmarszczyła brwi i chcąc je przetrzeć, spróbowała podnieść rękę.
To było wtedy, gdy poczuła, że coś ją od tego powstrzymuje. Wykorzystując drugą dłoń, ostatecznie przetarła oczy, a następnie je otwierając, spojrzała w stronę poprzedniej.
Dostrzegła blade palce, całkiem mocno oplatające ją wokół. Początkowo nie do końca wiedząc, co się dzieje, natychmiastowo się obudziła i podniosła głowę. Wtedy jej wzrok natychmiastowo natknął się na śpiącą twarz Grella.
Mimowolnie lekko się uśmiechając, ponownie koncentrując się na ich połączonych rękach, delikatnie przejechała kciukiem po jego skórze.
Chociaż nie było to czego się spodziewała, było to doprawdy miłe zaskoczenie. Jednak wszystko co dobre, szybko dobiega końca, czyż nie?
Rozumiejąc, że na nią już czas, ostrożnie wypuściła jego dłoń i powoli, tak by przypadkiem go nie obudzić, podniosła się z jego ciała i ubierając szybko buty, wstała z kanapy.
– ...Śpij dobrze.
Mniej więcej porządkując włosy, [nazwisko] poprawiła suknie i zapięła trzy guziki koszuli, jakie musiały się rozpiąć podczas snu. A następnie jeszcze raz uśmiechając się pod nosem na widok wciąż śpiącego kamerdynera, skierowała się do kuchni.
– ...I jak wam minął wieczór? – bardzo dobrze znany jej kobiecy głos odezwał się tuż po tym, jak przekroczyła próg pomieszczenia.
– P-Pani Angelina, dzień dobry! – Zaskoczona spotkaniem tu jej osoby, skierowała rozszerzone oczy na stojącą przy blacie kobietę, jaka witała ją z szczerym uśmiechem. – Co pani tu robi?
– Witaj, [imię]! – przywitała się z nią, za pomocą spinki zapinając włosy w wysoki kok. – Dostałam pilne wezwanie z szpitala, co idzie za tym, że wrócę gdzieś dopiero późnym wieczorem – wyjaśniła i chociaż mówiła spokojnie, nie do końca była zadowolona z obrotu spraw. Akurat wtedy młoda dorosła zauważyła, że miała na sobie narzucony biały kitel.
– Ale to znaczy, że nie będziemy mieli czasu dokończyć omawiania projektu... – zauważyła, nieco zatroskana [nazwisko]. – Tylko dopiero w przyszłym tygodniu...
Jakiś czas temu, do [kolor]włosej doszedł list od jej rodziców, w którym wspomnieli, że wracają z Francji. Z racji tego, że byli zwykłymi mieszczanami i w przeciwieństwie do swojej córki, nie zdołali znaleźć pracy w swoim zawodzie tutaj w Anglii, kilka lat temu musieli wyjechać.
Chociaż była już wtedy dorosła, martwili się o nią i początkowo nie chcieli zostawić jej samej, jednakże ostatecznie podjęli takową, a nie inną decyzję. I oczywiście, [imię] nie miała nic przeciwko, aczkolwiek trochę raniło ją to, że zdecydowali się na to, bez konsultacji z nią.
Po prostu oznajmili jej, że jadą i wyjechali niedługo potem. Nie chodziło o to, że jej nie kochali czy coś w tym stylu, po prostu mieli spory problem z wyrażaniem uczuć. A dowodem na to jest, że co kilka... w porządku, mała poprawka, co kilkanaście miesięcy wracali, by odwiedzić ją na chociaż tydzień.
Jak dokładnie tego razu. I naturalnie, też robili to bez zapowiedzi i zazwyczaj w najmniej oczekiwanym momencie. W efekcie czego, [nazwisko] nieraz musiała stawać na rzęsach, by dostać ten urlop. Mówiłam już, jak wielkie uważała, że ma szczęście, iż tym razem trafiła na kogoś takiego, jak Angelina? Która nie oceniała, tylko rozumiała?
– ...Więc dokończymy to, kiedy wrócisz – uspokoiła ją, wrzucając najpotrzebniejsze rzeczy do torebki. – Spokojnie, jeszcze nie wybieram się do grobu! Hahha~
Jakie to ironiczne, nieprawdaż? By akurat przypomnieć sobie coś takiego, będąc dokładnie w takiej sytuacji, czyż nie?
Stojąc przed postawionym nagrobkiem z marmuru, z wyrytą nową tabliczką głoszącą 'Angelina Dallas-Burnett', mając w rękach piękny bukiet czerwonych róż, wspomnienia sprzed kilku tygodni jakby wróciły do niej znikąd.
Czując jak pod jej powiekami zbierają się łzy, nie mogąc dłużej utrzymać się na dwóch nogach, zdecydowała się kucnąć. Ostrożnie kładąc kwiaty na grób, ponownie zamrugała i dała upust kilku słonym kroplom, jakie zaraz spłynęły po jej policzkach, a następnie skapnęły na znajdującą się pod jej stopami świeżo kwitnącą, wiosenną trawę.
Chyba nie pragnęła nic bardziej, jak cofnięcia czasu. Wrócenia do rezydencji, wówczas już martwej, jej najdroższej przyjaciółki. Porozmawiania z nią o wszystkim i o niczym, wspólnego śmiania się i omawiania stworzonych przez [nazwisko] projektów. Słuchania jej pochwał oraz uwag. Jej, czasem nadzwyczaj dwuznacznych, tekstów... dotyczących ją wraz z Sutclffem, ale nie tylko.
Ciągłego strachu o bezpieczeństwo lokaja, stałego ochrzaniania go za jego nieuwagę, dbania o jego dobre bycie, o jego zdrowie, o jego szczęście... Tak mocno brakowało jej tych ich wspólnych uśmiechów, czasem być może zbyt krótkich wymian zdań, tych ich licznych spojrzeń w oczy... Tego jego niepewnego dotyku, cichego głosu i tego jak delikatnie, ale też jak ciepłe były jego ramiona, ręce oraz skóra. Tego wszystkiego, co podczas tego czasu spędzonego razem, zdołali wraz ze sobą dzielić.
I nawet tej jego przeklętej niezdarności, jaka często była dla niej jak istna klątwa, wprost doprowadzająca ją do białej gorączki... Ale mimo wszystko, będąca dla niej tak nieprzeciętnie cudowna i niezwykła w swoim samym jestestwie.
Tak potwornie cię potrzebuję. Tak okropnie mi ciebie brakuję. Tak bardzo za tobą tęsknię. Tak... cholernie cię kocham.
– ...Błagam, Grell, wróć do mnie. Cały i zdrowy.
[ok. 3800 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top