IX. Undertaker, William, Ronald || początek uczuć, część 1

    U N D E R T A K E R

   Był to początek współpracy pewnego srebrnowłosego grabarza, dorabiającego jako informator rodziny Phantomhive oraz pewnej urokliwej arystokratki, wśród wszystkich znanej jako jedna z Suk* Królowej. Trwał wówczas sam świt, a rześki wiatr wpadał przez nieliczne okna zakładu pogrzebowego. 
    Undertaker, bo tak zwał się właściciel obiektu, siedział na jednej z trumien na podłodze i z nieco kpiącym uśmiechem, zjadał swoje ulubione ciasteczka w kształcie kosteczek dla psów. Oczekiwał przybycia swojej obecnej heroiny, już zastanawiając się jaki jest najlepszy sposób by przestraszyć te na pozór niewinną niewiastę.
    Stety lub niestety, za wiele czasu  do namysłu nie miał, ponieważ zaledwie po kilku minutach drzwi się otworzyły, na skutek silnego kontaktu z czyimś damskim butem. Panna [nazwisko] wparowała do pomieszczenia z kopem, wyraźnie zirytowana, niosąc w swoich drobnych rączkach masę kwitków, papierów oraz wycinków z gazet  – czyli dokładnie tego wszystkiego, o co prosił majster tego przedsięwzięcia.
   Zapewne nie byłoby to nic wielkiego, gdyby nie fakt, że kobieta zdawała się uginać pod ciężarem tego wszystkiego, co samodzielnie tu przytaszczyła. A podmuch powietrza, jaki zerwał się wraz z otwarciem przez nią wejścia, jedynie jeszcze bardziej utrudnił jej wysiłek.
     Kosmyki włosów opadły na jej [kolor]oczy, zakrywając jej pole widzenia i tak jak weszła, tak upadała na podłogę, a cała niesiona dotychczas przez nią makulatura niemalże całkowicie ją zakryła.  Tyle dobrze, iż drzwi już się za nią zamknęły, dzięki czemu żadna informacja nigdzie się nie ulotniła. 
   Więcej nie trzeba było, by grabarz w jednej chwili przestał myśleć o czymkolwiek i zaczął przeraźliwie chichotać z powodu sytuacji, jaka jeszcze przed momentem miała przed nim miejsce. Tak piękna, tak niecodzienna, tak zabawna... doprawdy była jedyna w swoim rodzaju. Nic dziwnego, iż Rayvis zapałał do niej tak ogromnym uczuciem.
    – ...I CO  CIE TAK BAWI, CO?! TO WSZYSTKO TWOJA WINA!  – zaczęła krzyczeć, całkiem sprawnie wygrzebując się z tłumu papierów i od razu kierując swój morderczy wzrok w stronę niemalże płaczącego już z śmiechu Undertakera.  – TO TY NAKŁONIŁEŚ MNIE, BYM WSZYSTKO TU PRZYNIOSŁA! CZY TY MASZ W SOBIE CHOĆ GRAM DUMY?!  – Wkrótce na powrót stając na równe nogi, otrzepała kurz z sukni i poprawiając włosy, z niemalże iskierkami wściekłości drzemiącymi w tęczówkach, szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, mając w zamiarze go udusić.  – ALEŻ OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! PO CO KLAUNOWI MARGINESU SPOŁECZNEGO JAKAKOLWIEK DUMA?!  JAKAKOLWIEK KULTURA!
    Z jej gardła wydobywała się oblega za obelgą, tymczasem sam grabarz jedynie śmiał się głośniej i głośniej: – GUAHHHAHAHAAJJAJA, wprost doprowadzając ją do szewskiej pasji.
     –  LEPIEJ ŚMIAĆ SIĘ Z CUDZEGO NIESZCZĘŚCIA, NO PEWNIE–!
    I pomyśleć, ze jeszcze kilka dni temu, ta sama przedstawicielka płci żeńskiej groziła mu nożem... do tego będąc do tego przy tym tak potwornie poważną. Świat jest pełen niespodzianek, czyż nie?

*reader jest kobietą, a żeńskie określenie płci psa to suka, jak każdy wie. Jakkolwiek niekorzystnie to  brzmi, wydało mi się to sensowniejsze.

  W I L L I A M    T.  S P E A R S

   Choć wedle kalendarza wiosna chyliła się ku końcowi, w rzeczywistości wciąż było ciepło. Ciemnowłosy przedstawiciel płci męskiej poruszał się wokół korytarzy hospicjum, pilnując porządku. W swojej głowie cały czas słyszał słowa lekarki 'nie trzeba bać się uczuć' – naprawdę, jaki rodzaj absurdu to miał być? Uczucia, jakie niby uczucia?  O czym ta stara kobieta mówiła?
    Prowadzony przez niego wywód w myślach został przerwany przez skrawek sukni znikający za rogiem... W głębi siebie czując nieokreślone emocje, poprawił marynarkę i natychmiastowo ruszył za materiałem. A już po kilku minutach dotarłszy do  drzwi, dostrzegł iż są uchylone.
   Wmawiając sobie, iż to tylko by sprawdzić czy tam również nie występują żadne problemy, delikatnie przez nie spojrzał. W owym pomieszczeniu naturalnie znajdowała się [imię]  – uśmiechnięta jak zawsze oraz odziana w dokładnie te samą niebieską tkaninę, jaka kilka chwil wcześniej minęła mu przed oczami.
     Siedziała na łóżku, tuż obok jedenastoletniego chłopczyka z łysą głową oraz bladymi licami. Obejmując go ramieniem, czytała mu książkę  – częściowo już zniszczoną upływem czasu, jednak nadal z całkiem wyraźnymi tytułem 'Brzydkie kaczątko'  na okładce.
    Jej twarz była oświetlana przez promyki słońca wpadające przez okno, natomiast [kolor]tęczówki błyszczały radością, a cienka suknia opadała wzdłuż jej nóg... Wydała mu się wówczas tak czarująca, że jeszcze przez moment nie ruszył się z miejsca, wyłącznie patrząc na nią z ukrycia. Jednakże, to był jego błąd.
    Okno w pokoju schorowanego było uchylone, a drzwi tak samo stare jak całe hospicjum. Wskutek czego wystarczył jeden nieco mocniejszy podmuch wiatru, a drewno wyraźnie zapiszczało*. W ten sposób ukazując naszego shinigami.
   Podnosząc wzrok znad powieści, [nazwisko] od razu go zauważyła. W jednej chwili, rozpromieniła się jeszcze bardziej, a kąciki jej warg na powrót uniosły się wysoko. Ucieszona jego obecnością, zwróciła się do jego osoby:  – Dzień dobry, Williamie. Może do nas dołączysz?
   T. Spears z trudem powstrzymał siarczyste przeklęcie, ale po poprawieniu okularów i odkaszlnięciu, koniec końców ruszył w stronę stale przyglądającej mu się kobiety. Pozostawiając fakt jak spięty się wydał, ta natychmiastowo ustąpiła mu trochę miejsca i zaraz podała baśń:  – Co powiesz na to, byś teraz to ty czytał? Jestem pewna, iż Benjamin się ucieszy.  – I dokładnie w ten sposób, bóg śmierci został wrobiony w czytanie bajki na dobranoc choremu na nowotwór dziecku, jakiemu życie niedługo będzie musiał tak samo odebrać...
     Kiedy dotarł do ostatniej kropki, a niczemu winny chłopczyk zasnął w ramionach od początku czuwającej nad nim [imię], ta  zbliżyła się do niego i wyciągnęła ku niemu rękę. Wyłącznie po to by zaraz chwilowo ścisnąć jego odpowiedniczkę oraz w odległości zaledwie kilku centymetrów spojrzeć mu prosto w oczy:  – Dziękuję z całego serca.
    Doprawdy nie sądził, iż jakikolwiek śmiertelnik kiedykolwiek może wyglądać tak pięknie...

*adnotacja do wyżej znajdującego się Undertakera: zbieżność wydarzeń i opisów jest przypadkowa. Naprawdę różnica między jednym, a drugim scenariuszem to kilka ładnych tygodni XD

  R O N A L D   K N O X

    Blondwłosy shinigami  szedł  ciemnymi ulicami metropolii Londyn. Kilka kroków przed nim szła śmiertelniczka o oczach skrywających tajemnice – dokładnie ta, którą tak niedawno zdołał uratować od popełnienia niewyobrażalnego grzechu. Grzechu, który na zawsze by w niej pozostał i ciążył na jej ramionach od końca jej żywota.
    Pytanie tylko, dlaczego to zrobił? Teoretycznie nie powinien się mieszać w sprawy żywych, a jednak widząc co jej grozi, nie potrafił przejść obojętnie... czy to może dlatego, iż czuł wobec niej coś  w rodzaju sentymentu? 
   Jeśli jednak chodzi o [imię]. Wydawała się już w większości wyjść z szoku, aczkolwiek co jakiś czas wciąż drżała. Trzeba jednak pamiętać, iż ówczesna noc nie była najcieplejsza i mógł być to okaz tego, że zwyczajnie było jej zimno. Obejmując ramiona dłońmi nie zatrzymała się ani na sekundę,  przez całą drogę milcząc,  dopóki nie dotarli pod z lekka obskurną kamienicę.
   – ...Pozwolę sobie zostać jeszcze kilka sekund, by upewnić się, że panienka wejdzie bezpiecznie do środka – oznajmił Knox, łącząc fakty i domyślając się, iż wreszcie dotarli do celu ich podróży. Ogólnie rzecz ujmując, lokacja kobiety zmartwiła chłopaka. – Naprawdę nie chcę urazić, lecz ufam, iż wnętrze budynku jest bezpieczniejsze niż wygląda...? – zadał pytanie najmilszym głosem na jakiego było go stać. Bardzo dobrze wiedział, iż w takich chwilach śmiertelnicy mogą być przewrażliwieni. A przestraszenie tej pięknej istoty w jakikolwiek sposób wydawało mu się czystym bestialstwem. 
   –...Jeśli nadal pan martwi się tak moim bezpieczeństwem, zawsze może wejść i sprawdzić – odparła, zdając się już prawie wcale nie przejmować zdarzeniem sprzed kilku chwil. Jednak było to tylko pozorne, w głębi siebie wciąż się trzęsła. – I szczerze mówiąc, zaczynam się czuć winna, iż przeze mnie jest pan zmuszony tyle marznąc... – dodała, zerkając przez ramię i starając się nałożyć na twarz jak najpewniejszą maskę.  – Co pan powie na to, by w ramach... podziękowań za wszystko, zaprosiła pana na kubek czegoś ciepłego? 
   – ...Nie byłoby to zbyt dżentelmeńskie, by wystawiać panienkę na dodatkowy strach – zaczął ostrożnie, zauważając jak z lekka zaciska palce na swoich ramionach, z całych sił próbując ponownie nie wpaść w stan pourazowy.–  Zwłaszcza po ostatnich zdarzeniach...  panienka nie obawia, iż mogę w jakiś sposób ją skrzywić?
    – ...Idziemy gdzieś piętnaście minut, a piętnaście minut to dziewięćset sekund. – Patrząc w ciemne nocne  niebo, w głowie wykonała prostą kalkulacje. – Cóż. Wydaje mi się, iż to wystarczający czas by mógł pan mi coś zrobić... zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nadal jestem w szoku  – choć w istocie sprawiło jej to pewną trudność, koniec końców powoli zaczęła akceptować swoje reakcje i fakt, jak ostatnie dni na nią wpłynęły. – A jednak, mimo to nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa, do tego wyłącznie dzięki pańskiej interwencji. – Widząc gwiazdy na niebie, pomimo stale panujące chłodu, wydawała się wreszcie rzeczywiście uspokajać.  
    – W takim razie...  – rzekł Ronald, zdecydowanie głośniej niż wcześniej. Po czym oczarowany tym jak zdołała posłać mu blady uśmiech, położył dłoń na serce i skłonił się ku niej w wyrazie szacunku oraz szczerej aprobaty. – Jestem do panienki usług.
   '...Gdzie on się tego wszystkiego nauczył?'  – [Nazwisko] zadała sobie pytanie w myślach, będąc pełna podziwu jego kulturalności.

[ok. 1400 słów]   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top