I. William, Ronald || początek znajomości, część 2
W I L L I A M T. S P E A R S
Był to pierwszy dzień wiosny. Wiatr targał wszystko do góry, jakby chcąc przywrócić każdemu przedzimową świeżość. Jednakże, pomimo że był chłodny i dość silny, nie był nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie, był nadzwyczaj miły. A słońce delikatnie wyglądało zza chmur, ocieplając i rozjaśniając panoramę miasta Londyn.
Jak codziennie o tej samej godzinie zbierałam się, by udać się do pobliskiego hospicjum dla dzieci.
Byłam praktykantką medycyny, od kilku miesięcy szkolącą się na lekarza. Odkąd pamiętam, zawsze miałam jeden cel, chciałam pomagać. W szczególności dzieciom.
Nie wiem skąd to się wzięło, ale zawsze je lubiłam. Wywoływanie uśmiechu na twarzach tych małych osobników, sprawiało mi radość, a kontakt z nimi był dla mnie samą przyjemnością.
Dlatego też gdy byłam młodsza, często opiekowałam się maluchami z pobliskiego sąsiedztwa i brałam udział w akcjach charytatywnych.
Kiedyś wydawało mi się, że w przyszłości zostanę opiekunką. Szczerze, nie tylko mi, moja rodzina powtarzała mi tak samo.
Jednakże w ostateczności, pomimo tej całej nauki, która wraz z tym szła, zdecydowałam się na medycynę.
Dwanaście lat temu, mając za zadanie dostarczyć prowiant, udałam się do hospicjum. Moja rodzina odpowiadała za transport nabiału, pieczywa i tego typu rzeczy.
Zazwyczaj zajmował się tym ktoś inny. Na przykład, wujek bądź jakiś inny pracownik. Jednakże tego dnia było tyle pracy, że wypadało na mnie.
Tata nie był z tego zadowolony, ponieważ od dziecka największą uwagę skupiał na moim wykształceniu. Za nic nie chciał, abym kiedykolwiek zmarnowała się, pracując fizycznie.
Lecz wtedy, zważając na trwającą sytuacje, nie mógł podjąć innej decyzji, prócz wyrażenia na to zgody.
Prawdę mówiąc, cieszyłam się. Byłam wtedy w takim wieku, że miałam już dość tych wszystkich książek.
Co prawda, jedyne co miałam zrobić, to dostarczenie tego na recepcje. Ale byłam tak ciekawska, że poprosiłam o wejście tam.
Kobieta, która mnie obsługiwała początkowo stanowczo odmawiała, jednakże z inicjacji głównej lekarki, jaka akurat przechodziła, ostatecznie zgodziła się, choć nadal niechętnie.
Dopiero, gdy weszłam do środka, zrozumiałam o co jej chodziło i dlaczego tak długo się wahała. To miejsce było tak przepełnione smutkiem i rozpaczą, że nawet ja to poczułam.
Mijając po drodze maluchy, często nawet młodsze ode mnie, starałam się w jakiś sposób je pocieszyć.
Uśmiechałam się szeroko, chwaliłam ich pracę, składałam zdania, tak aby podnieś ich na duchu, chcąc sprawić im radość. Tylko rzecz w tym, że jeszcze wtedy nie wiedziałam czym było to miejsce i do czego służyło, jedyne czego wtedy pragnęłam, to by jakoś zażegnać te przykrą atmosferę.
Dowiedziałam się czym bylo to miejsce dopiero rok później, gdy wybił mi czternasty rok. Rozumiejąc powagę sytuacji i nie mogąc znieść myśli, jak te niewinne dzieci tak cierpią i przez swoją chorobę nie potrafią się cieszyć pełnią życia, po czym znikają z tego świat, niezasłużenie umierając, przysięgłam sobie coś.
Nieważne ile to zajmie, ile to będzie kosztować, jak wiele będę musiała poświęcić, znajdę jakieś lekarstwo. Przynajmniej aby w jakiś sposób uśmierzyć ich ból...
Dzieciństwo powinno być pełne radości, szczęścia i niezapomnianych chwil, czyli czegoś co te dzieciaki nigdy nie mogły mieć.
Po tym wydarzeniu wzięłam się za naukę, tak jak jeszcze nigdy. Często nawet robiłam więcej niż mi powiedziano, ucząc się czasem nawet całe dnie. Byłam świadoma tego, jak wymagającym zawodem był lekarz. W końcu od tego co robił, zalecał czy przepisywał zależało życie innych. A była to jedna z najbardziej kruchym rzeczy na tym świecie.
Wchodząc do hospicjum, natychmiastowo zostałam powita przez pracujące tam osoby. Przychodziłam tutaj od kilku lat, kiedy tylko mogłam i robiłam wszystko, co byłam w stanie, by zmienić pogląd na świat przebywających tu dzieci, dlatego też wiele osób mnie stąd znało.
– Witaj, [imię]!
– Dzień dobry!
Kiedy przydzielano mi praktyki, postarałam się tak aby odbywały się właśnie tu. Jako że były tu poważnie chore osoby, przynajmniej jeden lekarz musiał tutaj przebywać, same pielęgniarki, nie zważając na liczbą liczbę, nie wystarczały.
Muszę przyznać, że mój nauczyciel, jak również najbliżsi byli zdziwieni moją decyzją, lecz ostatecznie przeszywała ich duma, życząc mi powodzenia.
Przez mój dłuższy staż tutaj, jak również stanowisko w jakim się szkoliłam, kiedy nie zajmowałam się dziećmi, mogłam udać się do swojego gabinetu, jaki kiedyś był schowkiem.
Zorganizowanie tego miejsca kosztowało trochę czasu oraz pieniędzy, aczkolwiek dzięki połączeniu moich oszczędności wraz z wsparciem rodziców, nikt nie stracił aż tak wiele.
Pomieszczenie, w którym przebywałam nie było ogromne, wręcz przeciwnie. Było przeciwieństwem tego przymiotnika, ale mnie w zupełności starczało.
Miałam gdzie przechowywać wszystkie swoje papiery, pomysły oraz badania. Tworzeniem medycyny zajmowałam się już wcześniej, jednakże bardziej na poważnie zajęłam się tym, gdy się tu dostałam.
Aczkolwiek, zważając na to, że się dopiero uczyłam, często popełniałam błędy i dowiadując się o nowych rzeczach, musiałam zmieniać coś w recepturze lub czasem nawet zaczynać ją od początku.
Moje zmagania z tym trwały już dobre parę lat, lecz nawet na moment nie pomyślałam o poddaniu się. Co prawda, niekiedy miałam chwilę zwątpienia, ale bardzo szybko brałam się w garść.
Cała praca jaką musiałam w to włożyć, było naprawdę małą ceną w porównaniu z tym, co mogłam osiągnąć.
Kiedy znalazłam się w swoim gabinecie, pierwsze co zrobiłam było wyciągnięcie moich starych notatek i tych nowych, a następnie rozłożenie ich na biurku.
Uważnie przejeżdżałam po nich wzrokiem, od góry do dołu, starając się w jakiś sposób połączyć je całość. W pełnym skupieniu badałam pomiędzy nimi różnicę, sprawdzając co pasuje, a co przeciwnie. Dokładnie wyszukiwałam niezgodności, skreślając niektóre zapiski, tylko po to aby zaraz obok, nad lub pod nimi napisać inne. Te, które wydawały się odpowiednie i na obecny moment dobre.
Za wszelką cenę próbowałam utrzymać spokój, jednakże nie zawsze mi się to udawało, przy tym sprawiając, że po raz kolejny popełniłam podstawowe błędu lub te, które już wcześniej mi się zdarzyły.
Nie byłam pewna ile czasu to robiłam, ale gdy oderwałam się od kartek i spojrzałam za okno, dostrzegłam, że był już wieczór. Widząc na ciemnym niebie gwiazdy i księżyc, jeszcze raz przejrzałam rozrzucone przede mną papiery, by upewnić się czy wszystko jest dobrze i odłożyłam je na bok.
Nie było sensu dalej nad tym pracować. Zważając na to, że czułam zmęczenie, a moje oczy powoli się zamykały, jedyne co mogłam w tej chwili zrobić było pochrzanienie tego do reszty, przy tym dodając sobie jeszcze więcej pracy na następne dni, jak nie miesiące.
Chowając drugą część notatek do szuflady biurka, zabierając płaszcz, czapkę oraz szalik z wieszaka, skierowałam się w stronę wyjścia.
Kiedy byłam w trakcie ubierania się, za sobą poczułam chłód. Zupełnie jakby powiem wiatru, co było doprawdy niedorzeczne, zważając na to, że byłam w zamkniętym pomieszczeniu, a otwarcie okna nawet nie przeszło mi przez myśl.
Obracając się jeszcze raz w stronę wnętrza pokoju, poczułam jak coś ostrego przechodzi przez moje ciało. Czując niemożliwy ból i widząc jak czerwona ciecz spływa po moim ciele, gwałtownie upadłam na podłogę.
Nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku, poczułam jak odpływam. Wszystko co dotąd widziałam, w szybkim tempie znikało mi sprzed oczu, początkowo stając się gęstą mgłą, aż w końcu zupełną pustką...
– [Imię] [nazwisko]. Godzina: 23.43. Przyczyna zgonu: nieszczęśliwy wypadek. Przez przypadek poślizgnęła się, wskutek czego uderzyła głową o podłogę...
Słysząc te słowa jakby za ściany, widząc przed sobą wszystko, co dotąd przeżyłam, miałam wrażenie, że całe życie ze mnie upływa, jak woda przenikająca przez palce...
To... śmierć?
Moje powieki piekły na rzecz uderzającego w nie światła. Delikatnie je rozchylając, na moment dostrzegłam czyjeś zamazane figury, tylko po to by po chwili znów ciemność.
Całe moje ciało przeszywał silny ból, kumulując wszystko w jednym miejscu. Mianowicie w mojej potylicy.
– Doktorze! Budzi się!
Doktorze? – zastanowiłam się. O co tu chodziło? Czyżbym znajdowała się w szpitalu? Ale przecież... pamiętałam, że wychodziłam z hospicjum, dlaczego miałabym się tu znaleźć?
Marszcząc brwi, odruchowo powędrowałam ręką do tyłu mojej głowy i niesamowicie się krzywiąc, dotknęłam to miejsce. Wyczułam na nim coś miękkiego... czyżby to był bandaż?
Naprawdę chcąc dowiedzieć się, co się działo, po raz kolejny spróbowałam otworzyć oczy. Jednakże odczuwając ponowne cierpienie, natychmiastowo je zacisnęłam.
– [Imię]! Nie zasypiaj! Nie poddawaj się!
– ...Pani Isabel? – zapytałam tak cicho, że sama ledwie się usłyszałam.
Isabel była główną lekarką w hospicjum od lat, co szło za tym, że to właśnie dzięki niej wtedy weszłam do hospicjum i właśnie ona była moim mentorem. To od niej uczyłam się na praktykach, gdy nie myślałam nad lekarstwem...
Właśnie! Hospicjum! Lekarstwo! Przypominając sobie o swoim celu, poczułam jak ponownie odzyskuje swoje siły.
– Tak, to ja, [imię]!
Biorąc się w garść, wreszcie udało mi się w pełni spojrzeć na świat. Z wszystkich stron otaczała mnie biel. Rozumiejąc, że moje wcześniejsze podejrzenia nie było omylne, spojrzałam przed siebie.
Obok swojego łóżka dostrzegłam starszą, raczej chudszą kobieta o wielu zmarszczkach, które zostały jeszcze bardziej pogłębione przez zmartwienie.
Jej włosy były cienkie, wyblakłe, z wieloma szarymi kosmykami wypadającymi z jej koka i z prostymi okularami zdobiącymi jej nos.
– ...Co się stało? – zadałam pytanie, mając już stuprocentową pewność, że to ona.
– Znalazłam cię w kałuży krwi, w wejściu do twojego gabinetu – wyjaśniła, nadal nie kryjąc zmartwienia. – Najprawdopodobniej przy wychodzeniu, poślizgnęłaś się i upadłaś, uderzając się w głowę...
Odnosząc wrażenie, że już gdzieś wcześniej słyszałam podobne słowa, mój oddech przyspieszył.
Z niepokojem zacisnęłam w pięściach kołdrę, lekko zgięłam nogi i mocno napięłam się, jakby chcąc przed czymś się ukryć.
Dokładnie w tym samym momencie usłyszałam czyjeś nadchodzące kroki.
– Obudziła się? – w odległości metra usłyszałam męski głos, który miałam wrażenie, że już wcześniej słyszałam.
W efekcie czego wystraszyłam się i automatycznie skierowałam wzrok w jego stronę. Obok swojego łóżka dostrzegłam ciemnowłosego mężczyznę o ostrych rysach i okularach, ubranego w garnitur.
Jego tęczówki posiadały naprawdę niecodzienną intensywną barwę zieleni. Mogłam przysiąc, że nikt nie powinien takich posiadać, co jeszcze bardziej pogłębiło mój strach i niepokój.
–...K-Kim jesteś? – zapytałam niepewnie, ostrożnie patrząc mu w oczy.
– ...Najmocniej przepraszam! –wtrąciła Isabel, odpowiadając za nowo przybyłego. – Miałam was przedstawić sobie później, ale skoro już tu jesteście! [Imię], dobrze wiem jak ciężko pracujesz i jeszcze teraz ta sytuacja... – Łapiąc mnie za rękę, z troską na mnie spojrzała. – Z tego powodu znalazłam ci kogoś w rodzaju asystenta.
– A-Asystenta? – Kompletnie zaskoczona, miałam problem z składaniem zdań. – Ale ja sama dopiero się uczę...
– ...Doktor powiedział, że jak się obudzisz, powinnaś wrócić do codziennego funkcjonowania – pomijając moją wypowiedź, kontynuowała. – Aczkolwiek, zajmie to trochę czasu, stąd przynajmniej podczas pierwszych kilku tygodni, dla twojego bezpieczeństwa, lepiej byś miała jakąś pomoc. – Kończąc, posłała mi delikatny uśmiech. – Miałaś naprawdę wielkie szczęście.
Podczas gdy moje oczy wciąż pozostawały rozszerzone, nie do końca łapiąc słyszane słowa, ciemnowłosy mężczyzna z gracją pochylił się w moją stronę i ściągnął jedną z swoich rękawiczek.
– Witaj – odezwał się niewzruszony i wyciągnął w moją stronę już nagą rękę. – Jestem William T. Spears.
Pomimo ciągłego szoku, jaki powiększył się jeszcze bardziej na widok tego w jak dżentelmeński sposób się zachował, ostatecznie zdołałam uścisnąć jego dłoń.
Była zaskakująco chłodna, co sprawiło, że zrobiła mi się nieco zimno. Na skutek czego, poczułam jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka.
– [I-Imię] [n-nazwisko]...
R O N A L D K N O X
Był wieczór. Jeden z tych zimniejszych. Nie byłam ich zwolenniczką, wręcz przeciwnie. Nie znosiłam ich, ale czego innego miałam się spodziewać po Londynie?
Pocieszał mnie jedynie fakt, że nie padało. Występował tylko wiatr, co prawda, silniejszy, ale przynajmniej oszczędzał mi tego całego suszenia ubrań.
Nigdy nie lubiłam prac domowych ani usługiwaniu innych, ale niestety... pewne sprawy w moim życiu nie pozwalały mi tego uniknąć.
Tak też obecnie znajdowałam się w pobocznych pubie, wycierając szmatą szklanki. Nieraz miałam ochotę to wszystko wyrzucić w cholerę i pokazać niekoniecznie odpowiedni gest mojemu szefowi, który był zwyczajnym sukinsynem.
Jednak przyprawiłoby mi to wyłącznie nic innego, jak jeszcze więcej kłopotów. Mając ich wystarczająco, musiałam to znosić. Przynajmniej przez jakiś czas.
Szkło musiało być wypucowane dokładnie. Jeżeli przeoczyłoby się chociażby dwa milimetry lub zostałby na nim kawałek jedzenia, musisz powtarzać cały proces od początku. Plus dostajesz ostry opieprz i jeszcze, oczywiście, wszyscy muszą wiedzieć jakim jesteś idiotą oraz, że nie radzisz sobie z najprostszymi czynnościami.
To byłoby jeszcze do zrozumienia, gdyby byłaby to jakaś droga restauracja, ale przydrożny pub, czy to ma jakiś sens? Przychodzą tu sami alkoholicy i niewyżyci seksoholicy, którzy szukają panienek na jedną noc. Bo to przecież to taka świetna zabawa, czyż nie?
Odkładając wreszcie kufel i odrzucając szmatę na bok, wzięłam nalane wcześniej zamówione piwo. Wychodzą zza barku, powędrowałam do stolika, którego zajmujący sobie tego zażyczył.
Już w odległości kilku metrów wyrazie było czuć od niego procenty. Był to mężczyzna w średnim wieku o brązowych tłustych włosach, pogiętych ubrania i cienki wąsem pod nosem.
– Pańskie zamówienie – powiedziałam najmilej jak mogłam, kładąc przed jego twarzą szkło. Nie było to dla mnie łatwe, zaważając na to, że nie akceptowałam tego typu ludzi.
Życie nie jest usłane różami, często można potknąć się i zagubić, wiedziałam o tym jak mało kto. Jednakże problemy nie były jedyną przyczyn nadmiernego sięgania po alkohol. Niektórzy robili to bez powodu, od tak sobie, po prostu by się napić.
I mężczyzna, którego właśnie obsługiwałam był tym drugim typem. Jedyne czego chciałam w tamtej chwili, było oddalenie się od niego o kilkanaście kilometrów, a nawet to wydawało mi się niewystarczające.
– Miłej nocy.
– Hej, nie idź jeszcze – usłyszałam jego głos, kiedy się od niego odwróciłam i miałam wrócić do baru. – Może byśmy...
– Nawet nie próbuj – ostrzegłam, kątem oka dostrzegając, że wyciąga w moją stronę swoją obrzydliwą dłoń, chcąc mnie dotknąć.
– Hej, nieee bądź taka, ślicznotko... – Kompletnie ignorując moje słowa, wyciągnął swoje ręce i położył mi je na biodrach. Wskutek czego poczułam nagły wzrost obrzydzania, natomiast moje ciało walczyło same z sobą, by się nie odwinąć. – Zabawmy się.
– Nie dotykaj mnie – warknęłam, z trudem zachowując spokój. Zważając na fakt, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, mój szef miał na mnie oko, a ja miałam trudną sytuacje, nie mogłam sobie pozwolić na żadne tego typu akcje. – Inaczej pożałujesz.
– Jaka agresywna... – mruknął, gdy zjechał na tylną część mojego ciała, a następnie złapał mój pośladek. – Podoba mi się...
Zacisnęłam zęby by nie zareagować i rozwiązać tę sprawę drogą polityczną, jednakże to było dla mnie za dużo. Nie minęły nawet trzy sekundy, gdy ponownie gwałtownie na niego spojrzałam i biorąc go za nadgarstek, ścisnęłam ją i delikatnie wykrzywiłam w stronę przeciwną.
– Zdziro... ty... – Podczas, kiedy on z trudem starał się nie wykrzywić twarzy w grymasie bólu, ja cieszyłam się tym momentem. – Nie prowokuj mnie... bo...
Podniósł drugą dłoń, zapewne po to by wykorzystać ją do uderzenia mnie za to, że śmie mu się sprzeciwiać.
– Oj, nie radzę – powstrzymałam go, nim nawet znalazła się w pierwszej fazie drogi. – Widzisz tych ludzi? Mam wezwać służby?
Puszczając go, teatralnie przerzuciłam wzrok na otoczenie i dyskretnie wskazując na nie palcem, przekonałam go by również się rozejrzał. Chyba nie będzie to zaskoczenie, gdy powiem, że prawie wszyscy na nas patrzyli?
Mimo, że było nas tylko kilka, nawet największy idiota i mocno ubita osoba wiedziałby, że w takich sytuacjach lepiej nie ryzykować. Ponieważ nie skończyłyby się one inaczej niż z przykrym skutkiem dla niego.
– Suko... jeszcze zobaczysz.
Upiwszy wcześniej cały kufel piwa, ciężko podniósł się z krzesła i lekko chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
Reszta wieczoru upłynęła bez kłopotu, nie licząc tego, że jak zawsze mieliśmy problem z wyrzuceniem na zewnątrz kilku klientów, którzy upili się do nieprzytomności. Była to na tyle częsta sytuacja, że wszyscy pracownicy byli do niej w pełni przyzwyczajeni.
Tym razem to ja miałam zamykać pub, co wiązało się z tym, że również opuszczałam go jako ostatnia, jakiś czas później po pozostałych. Jeszcze raz upewniając się, że wszystko jest zamknięte dokładnie, schowałam klucz do torebki. Wolałam nawet nie myśleć, co stałoby się, gdybym coś przeoczyła.
Wchodząc w ciemne ulice Londynu, nie rozglądałam się wokół. Jedyne co robiłam było patrzenie przed siebie i myślenie o tym by jak najszybciej znaleźć się u siebie.
Byłam strasznie zmęczona, jeszcze jak najszybciej musiałam zmazać z siebie odór tego śmiecia. Na samą myśl o jego rękach na moim ciele, zbierało mi się na wymioty.
Szczerze, nie byłoby mi szkoda, gdyby przez zupełny przypadek wpadł pod nadjeżdżający wóź bądź pod kopyta stada koni. Tacy ludzie nie mieli prawa bytu, jedyne co robili było zanieczyszczanie tej już i tak zepsutej planety.
Weszłam do jednej z bocznych alejek, gdy nagle ktoś szarpnął mnie za ramię i po chwili przycisnął do ściany, kładąc swoje obie ręce po obu stronach mojej głowy.
Było to na tyle szybkie i niespodziewane, że musiał minąć moment, zanim uświadomiłam sobie co tu się dzieje.
– Już nie jesteś taka mądra, co? – tuż przy swoim uchu usłyszałam głos, który mogłam przysiąc, że gdzieś słyszałam. Jednakże to dopiero wyraźny odór alkoholu dochodzący do moich nozdrzy sprawił, że zrozumiałam o co chodzi.
– ...Lepiej dla ciebie byś mnie zostawił – poleciłam najspokojniej jak mogłam, ujrzawszy przed sobą tego samego wypitego mężczyznę z baru, aczkolwiek jeszcze bardziej pijanego.
Moje ciało od razu się napięło z wstrętu, jak wcześniej i ponownie walczyłam z sobą, by go właśnie w tej chwili go nie uszkodzić.
– Nadal taka pewna? – Pomimo otaczającej zewsząd ciemności, dokładnie widziałam jak się uśmiecha. Był naprawdę pewny siebie. – Ładnie... widzisz, teraz nie ma ludzi...
– Nie lubię się powtarzać. – Z trudem wytrzymałam dotyk jego obleśnych warg na mojej odsłoniętej szyi. – Masz ostatnią szansę.
– Jesteśmy tylko w dwoje... ty i ja... – Pomimo moich ostrzeżeń wciąż nie przestawał, tylko stawał się jeszcze bardziej nachalny.
– Liczę do trzech – poinformowałam, dyskretnie wędrując dłonią do mojej torebki i w ciszy ją otwierając.
– Jesteś ostra... podoba mi się... – Wciąż zatrzymując mnie jedną ręką, drugą zaczął zjeżdżać wzdłuż mojego ciała. Im niżej był, tym jeszcze bardziej walczyłam ze sobą.
– Raz... – będąc u kresu swojej cierpliwości, najszybciej, ale też jak najostrożniej mogłam, szukałam w wnętrzu mojego bagażu nie za wielkiego przedmiotu.
– Ciekawe czy wtedy jest tak samo... – Skupiając się na obmacywaniu mnie, jeszcze bardziej do mnie przyległ, ukrócając dzielą nas odległość. – Pociągasz mnie...
– Dwa... – Dokładnie w tym momencie w końcu znalazłam przedmiot swoich poszukiwań i natychmiastowo złapałam go.
– Sprawiasz, że jeszcze bardziej chcę... – mruczał, w skupieniu ponownie zajmując się moją tylną częścią ciała.
Wskutek czego jeszcze bardziej zacisnęłam w dłoni uchwyt pistoletu.
– Trzy---
Kiedy miałam wyciągnąć rewolwer i pociągając za jego spust, strzelając kulką w mężczyznę, ktoś niespodziewanie mi przeszkodził, pojawiając się nieopodal.
Słysząc dźwięk stóp, obydwoje natychmiastowo obróciliśmy się w stronę źródła tego dźwięku, gdzie dostrzegliśmy sylwetkę otoczoną w ciemności.
– ...Czyżbyś nie zrozumiał tego co panienka mówiła? – młody męski głos zapytał, kiedy cień zaczął wychodzić do światła jedynej tu lampy, ujawniając chłopaka o blond włosach i niespotykanie zielonych oczach, ukrytych za dwoma szkłami okularów. Był ubrany w dojrzały czarny garnitur kłócący się z figlarskim uśmiechem zdobiącym jego usta. – Masz ją zostawić w spokoju. W innym wypadku, inaczej porozmawiamy.
– Cholerny gówniarzu! Czego tu szukasz?! – Natychmiastowo z powodu nerwów, mężczyzna mnie puścił i wybuchł gniewem.
Była jedyna rzecz, która w tym momencie łączyła mnie z tym śmieciem. Obydwoje niekoniecznie byliśmy zadowoleni z pojawienia się chłopaka. Trudno się dziwić, czyż nie? Miałam w ręce pistolet, co wiązało się z tym, że prawie popełniłam morderstwo. Natomiast on został wyraźnie przyłapany na próbie gwałtu.
Jeszcze, jakby tego było mało. To nie był pierwszy raz, gdy widziałam tego osobnika. Byłam niemalże pewna, że kilka razy był w pubie, co wiązało się z tym, że mógł wiedzieć o mnie dużo więcej niż tego chciałam. W końcu w tego typu miejscach, dyskrecja nie była na pierwszym miejscu. Po prostu lepiej być nie mogło.
Kompletnie nie wiedząc co zrobić, postanowiłam wykorzystać sytuację i pospiesznie z powrotem wrzucając broń do torebki, zamknęłam ją. A następnie panikując, podniosłam sukienkę i zaczęłam uciekać.
Potwornie się bałam, aczkolwiek nie byłam w stanie określić czy to z powodu tego, co zamierzałam zrobić, czy też dlatego, że zostałam na tym przyłapana. Nie byłam w stanie również określić czy powinnam być wdzięczna za to, ze mnie powstrzymano, czy też płakać z powodu, że ktoś to widział.
– ZACZEKAJ!
[OK. 3300 SŁÓW]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top