Rozdział 7
Maja wstała bardzo wcześnie i od razu poszła w stronę granicy. Przez całą noc śniła o Ashrafie i Zafirze, rodzinie innej od wszystkich, o srebrnej róży, ich znaku i o rozmowie ze swoją mamą. Rano zdawało jej się, że budzi ją jej muzułmański przyjaciel, wołający ją po imieniu. Czuła, że musi tam wrócić i jeszcze nie wiedziała nawet, jakie to będzie ważne.
Ledwie dobiegła do liny, zobaczyła grupkę ludzi, stojących wokół kogoś. Wszyscy krzyczeli coś po arabsku.
- Khayin! ( Zdrajca! )
- Qutil! ( Zabić! )
- Hadha aljaru zafris! ( Ten szczeniak Zafiry! )
- Qutil! ( Zabić! )
Dziewczynka nic nie zrozumiała, ale podeszła bliżej. Wtem zobaczyła, kogo otoczyli mężczyźni i niemal zagotowała się ze złości. Pośród nich kulił się przerażony Ashraf. W dłoniach trzymał obcęgi, którymi próbował uderzyć kogokolwiek, jednak dwaj dorośli przytrzymywali go za ręce. Dopiero teraz zauważyła, że kilku z nich trzyma w dłoniach kamienie. " Chcą go ukamieniować - przeszło jej przez głowę. - Muszę mu jakoś pomóc. " Kątem oka zauważyła, że jeden z mężczyzn daje znak reszcie, pewnie do tego, żeby rzucili w chłopca. Chcąc ich powstrzymać, kopnęła jednego z nich w kostkę, przemknęła pomiędzy nimi i osłoniła sobą Ashrafa.
- Nie! - krzyknęła - nie krzywdźcie go!
Arabowie spojrzeli na nią zdziwieni i zaczęli wykrzykiwać zdenerwowani:
- Min hw? ( Kto to? )
- Annah yurid alddifae ean hdha alkhayin? ( Chce bronić tego zdrajcy? )
- Nazr! Ladayha warda! ( Patrzcie! Ona ma różę! )
Wszystkie spojrzenia padły na różany wisiorek, który Maja cały czas nosiła na szyi. Czyżby znaczyła ona więcej, niż dziewczynka mogła myśleć? Jeden z nich chwycił różyczkę swoimi wielkimi palcami, a potem zawołał:
- Rubbama kan zafyra, hdhaan... ( Pewnie od Zafiry, tej... )
- Co się tutaj dziać? - usłyszeli czyjś głos. Matka Ashrafa w towarzystwie jakiegoś mężczyzny szła w ich stronę. Przeszła pomiędzy nimi i przytuliła chłopca, mówiąc - Ashraf, synku, co ona ci zrobiać?
- Alhiwaz ealaa jawr beyda eanna! ( Trzymaj tego szczeniaka daleko od nas! ) - syknął jakiś facet, wyciągając nóż. -Laqad eamilna ealaa dhlk limuddat 'asbue! ( Pracowaliśmy nad nią od tygodnia! )
- Nad czym? - spytał towarzyszący Zafirze mężczyzna. Jego wzrok padł na stolik, na którym leżały różne kable, narzędzia i inne rzeczy. - Znowu planujecie jakiś zamach? Mówiłem: wstrzymajmy się, może ewentualnie... Ale nie, musicie wydziwiać!
Dorośli spuścili wzrok i powoli rozpierzchnęli się po obozie. Mężczyzna pogłaskał Ashrafa po włosach i zapytał:
- Wszystko dobrze?
- Ta - odparł chłopiec. - Maya przyszła i mi pomogła.
- Maya? - mężczyzna spojrzał na dziewczynkę. Maję przez chwilkę ogarnął strach, że jej coś zrobi, ten jednak uśmiechnął się i powiedział - Dzielna dziewczyna. Jesteś z Polski?
- Tak, proszę pana.
- Wśród nas dawno nie było kogoś takiego, jak ty... No cóż, muszę już iść.
Kiedy mężczyzna poszedł, Zafira przytuliła do siebie Maję i szepnęła:
- Dziękować ci. Uratowałaś życie mojego synowi.
- To nic, naprawdę... To mój przyjaciel, musiałam to zrobić.
- Chodź z nami, do naszego namiot. Muszę z wami porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top